Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Michał Wójcik w dyskusji „Młodsi powinni się zabrać do pracy” („Kontrapunkt” - „Pokolenie '89”) mówi: „Kiedy czytam o gigantycznym bezrobociu wśród absolwentów wyższych uczelni, pojawia się myśl: »A weźcie się wszyscy do roboty«.” Przez dwa lata byłam bezrobotną, zarejestrowaną w urzędzie pracy, ale zarazem „brałam się do roboty” ostro: udzielałam korepetycji, przepisywałam prace, pisałam artykuły do pism, podejmowałam takie czy inne fuchy, gdy nikt nie chciał mnie zatrudnić legalnie, bo musiałby zapłacić za mnie ZUS, podatek, różne składki i Bóg wie, co jeszcze. Bardzo chciałam sama sobie stworzyć miejsce pracy i zarejestrować firmę, ale było to nierealne. Składka ZUS, obligatoryjna niezależnie od dochodów (i strat) firmy, pochłonęłaby wszystkie przychody. Podobnie wyglądało życie moich bezrobotnych koleżanek z polonistyki.
Bezrobocie absolwentów w większości wypadków nie jest nieróbstwem, ale wynika z niemożności znalezienia pracy nie „na czarno”. Może z punktu widzenia mieszkańca Warszawy wygląda to inaczej. Przy stołecznych stawkach na ów równy dla wszystkich ZUS zarobić łatwiej. Wypowiedź Michała Wójcika odebrałam zatem nie jako nonszalancję, ale okrucieństwo. I krótkowzroczność.
Czytelniczka ze Szczecina (nazwisko i adres do wiadomości redakcji)