"Oczekiwania były wielkie. I naiwne"

Kościół był instytucją legalną, ale głosił rzeczy, które godziły w komunistyczną ideologię. Była to jedyna wolna (oczywiście do pewnego stopnia) organizacja w komunistycznej Czechosłowacji. Wielu dysydentów zbliżyło się wtedy do Kościoła, a my nabraliśmy przekonania, że gdy komunizm padnie, ci ludzie z nami zostaną.

TYGODNIK POWSZECHNY: - Gdzie zastały Księdza wiadomości o tym, co się dzieje w Pradze w listopadzie 1989?

Kard. MILOSLAV VLK: - Byłem w Mariańskich Łaźniach na rekolekcjach, gdy przyjechał kolega z Pragi i mówi, że studenci się burzą i są starcia z policją. Pomyśleliśmy: “To koniec komunistów".

- Co Ksiądz robił przed "Aksamitną Rewolucją"?

- Do 1989 r. przez prawie 10 lat pracowałem w Pradze jako robotnik, myłem okna. Aby pracować w parafii jako ksiądz, trzeba było mieć zgodę władz. Taką zgodę władze mogły wydać lub zabrać bez podania powodu. Mnie zabrano ją w 1979 r., bo prowadziłem naukę religii dla dzieci w kościołach w rejonie Pragi i Budziejowic. Zakaz działalności duszpasterskiej okazał się jednak nie do utrzymania, mówiono o tym za granicą. W styczniu 1989 r. odzyskałem swoje prawa. Skierowano mnie do regionu pilzneńskiego, tam, gdzie jeszcze nic nie “przeskrobałem". Na próbę, na rok.

- Co Ksiądz postanowił wtedy, w Mariańskich Łaźniach?

- Sytuacja była napięta. W Pradze studenci domagali się wolności. Zbiegło się to z kanonizacją św. Agnieszki 13 listopada w Rzymie, na którą pozwolono wyjechać kilkunastu tysiącom katolików. To już był znak słabości komunistów, wcześniej byłoby to niemożliwe. Kardynał František Tomašek wrócił z Rzymu 25 listopada. Zwyczajem jest, że po kanonizacji odprawia się Mszę dziękczynną, by uczcić nowego świętego. W katedrze św. Wita na Hradczanach były tłumy, a kardynał mówił: “Kościół katolicki stoi ramię w ramię z ludem Czechosłowacji". To były mocne słowa, tłum z katedry ruszył na Letną [błonia, gdzie odbywały się demonstracje “Aksamitnej Rewolucji" - red.]. Pamiętam tę atmosferę, kiedy schodziłem z Hradczanów. Było zimno i studenci częstowali przechodniów herbatą. Wszyscy się do siebie uśmiechali, panowała euforia. Oczekiwania były wielkie. I naiwne. Ludzie już nie wierzyli w komunizm. Rozczarowanie sprawiało, że coraz większą wagę przywiązywano do spraw ducha, a Kościół był jednym z ogniw opozycji. W 1987 r. zorganizował petycję, w której domagano się wolności wyznania i wyrażania poglądów, podpisało ją 600 tys. ludzi. Choć petycję rozprowadzano w parafiach, a jej inicjatorem był pewien katolik z Moraw, podpisywali się też niewierzący.

- Czy Kościół katolicki utrzymywał kontakty z dysydentami?

- Czechosłowacka opozycja antykomunistyczna była różnorodna. Istniał na przykład tzw. Kościół podziemny, który obejmował wszelką nielegalną działalność kościelną. Kiedy się powie “Kościół podziemny", każdy pomyśli o dawidkowcach [zwolennikach “podziemnego" biskupa Felixa M. Davidka - red.] i tajnym wyświęcaniu księży, tymczasem była to jedynie jego cząstka. Kościół podziemny oznaczał też np. spotkania w górach, “chałupki salezjańskie".

Tajne święcenia dawidkowców wzięły się z przekonania, że po 1968 r. komuniści zepchną Kościół do katakumb. Było to o tyle absurdalne, że nawet w latach 50., gdy reżim był rzeczywiście silny, nie zamknął księży w podziemiach, lecz zdecydował się na ścisłą kontrolę Kościoła, sądząc, że utrzyma go w garści. To była metoda komunistów: nie chcieli krwawej rozprawy, bo stworzyliby męczenników. Pozwolili nam żyć, ale trzymali za gardło. Ale gdyby chcieli nas zniszczyć, to już by nie mogli.

Strach ma jednak wielkie oczy i dawidkowcy zaczęli przygotowywać zastępy tajnie wyświęcanych księży. Święcenia - na które nie było pozwolenia z Rzymu - odbywały się np. w parku, bez liturgii i respektowania prawa kanonicznego. Dlatego po 1989 r. ci księża nie wiedzieli, czy są faktycznie wyświęceni. Kościół zdecydował, że wyjściem jest tzw. święcenie warunkowe: księża żyjący w celibacie poszli do duszpasterstwa. Większy problem był z księżmi żonatymi. Davidek wyświęcał ich do Kościoła greckokatolickiego, dozwolonego po 1968 r. Robiono to jednak bez oficjalnego przejścia z obrządku rzymskiego do greckokatolickiego, a zatem nie respektowano reguł i tradycji. Ostatecznie żonaci księża przeszli do Kościoła greckokatolickiego.

- Czy Kościół w Czechosłowacji utrzymywał kontakty z księżmi z innych krajów, np. z Polski czy Niemiec?

- Na terenach przygranicznych, np. na północnych Morawach, kontakty były, ale władze nie patrzyły na nie przychylnie. Bano się, zwłaszcza gdy powstała “Solidarność", że nasz Kościół “zarazi się" od polskiego publiczną aktywnością. W kontakty angażowali się głównie dominikanie, z których wielu studiowało w Polsce czy zostało tam wyświęconych, niektórzy przez abp. Karola Wojtyłę.

Znacznie więcej kontaktów mieliśmy z Kościołem w NRD. Mogliśmy tam jeździć na dowód osobisty. Bywałem tam najmniej dwa razy w roku. Kiedy po 1968 r. reżim się umacniał, zaczęliśmy jeździć do Niemiec, np. w 300 osób, by się spotykać, do Berlina czy Erfurtu [gdzie było jedyne w NRD seminarium duchowne - red.]. Tam przez tydzień dyskutowaliśmy, dzieliliśmy się doświadczeniami. Staraliśmy się nie rzucać w oczy, nie mówić na ulicy po czesku, by nie budzić podejrzeń. Przywoziliśmy z NRD literaturę religijną, która u nas właściwie nie istniała. Książki teologiczne na najwyższym poziomie wydawało np. lipskie wydawnictwo kościelne St. Benno Verlag.

Z kolei w przypadku Niemiec Zachodnich istotna była korespondencja. Kontakt z RFN, wymiana listów w pewien sposób chroniły zagrożonych księży. Komuniści myśleli: oni mają przyjaciół za granicą, gdyby nagle zniknęli, ci przyjaciele narobią szumu. Nie bez znaczenia było też otrzymywane z Niemiec wsparcie finansowe.

- Wróćmy do Księdza oczekiwań jesienią 1989 r.

- Kościół był instytucją legalną, ale głosił rzeczy, które godziły w komunistyczną ideologię. Była to jedyna “wolna" (oczywiście do pewnego stopnia) organizacja w komunistycznej Czechosłowacji. Wielu dysydentów zbliżyło się wtedy do Kościoła, a my nabraliśmy przekonania, że gdy komunizm padnie, ci ludzie z nami zostaną. To było naiwne. Upadek komunizmu przyniósł wolność, która wzbudziła nadzieję na dostatek jak na Zachodzie. Zanikła tendencja do zwracania się ku sprawom ducha. Powstawały partie, grupy interesów. Rozbity został front antykomunistyczny. Ale tak jest zawsze: łatwiej zburzyć niż zbudować.

Kościół był coraz bardziej spychany na bok, zapominano o jego zasługach. Życie zdominowały partie, dla nas brakło miejsca. W partiach byli oczywiście dysydenci, ale nie tylko: znaleźli się tam również eks-komuniści, którzy wystąpili z partii w 1968 r. albo dopiero w 1989 r. Poza tym politykami zostali ludzie przez komunizm wychowani i nie przykładający wagi do spraw ducha. Dominujące okazały się siły pragmatyczne, materialistyczne i zsekularyzowane. Kościół nie był im potrzebny, przeciwnie. To naznaczyło ostatnie 15 lat.

Mamy zapisaną w konstytucji wolność wyznania, ale już np. restytucja majątku zabranego za komunizmu nie jest możliwa. Oddano nam prawie 200 budynków, przede wszystkim klasztorów, ale bez zabezpieczenia materialnego. Zgodnie z prawem do czasu wyjaśnienia kwestii finansowych państwo ma obowiązek dotować Kościół. Jednak Kościół pracował dla państwa “charytatywnie", bo państwo nie udzielało pomocy finansowej, do której było zobowiązane. Ktoś, kto przyjeżdża do Czech, widzi odnowione kościoły, ale choć część środków wykładają niekiedy władze miast, większość funduszy pochodzi od wiernych i z zagranicy. Przykładem sprawa katedry św. Wita w Pradze. Komuniści z naruszeniem prawa ją znacjonalizowali. Po 1989 r. nasz spór z państwem ciągnie się dwunasty rok. W pewnym momencie sąd wydał decyzję, że katedra należy do Kościoła, ale wtedy odwołał się od niej Havel. Zrobił to pod naciskiem doradców, bo sam był przychylny Kościołowi. Sprawa nie jest wyjaśniona do dziś.

Politycy z najwyższego szczebla boją się Kościoła. Obecny prezydent Václav Klaus stwierdził kiedyś, że Kościół mógłby wyrosnąć na siłę polityczną, która byłaby w stanie konkurować z innymi. Dlatego nadal nie załatwiono naszych spraw majątkowych. W kuluarach parlamentu mówiono: “Nie możemy pozwolić, by Kościół katolicki stał się siłą ekonomiczną". Dlatego starają się nas trzymać przy ziemi. I mają nas, jak powiedział Klaus, za “klub turystyczny".

- Jak Ksiądz porównuje współpracę z prezydentami Havlem i teraz z Klausem?

- Havel był humanistą zainteresowanym sprawami ducha. Obecny prezydent to pragmatyk, materialista i w pewnym sensie populista. Z Havlem dyskutowaliśmy, miał do nas pozytywny stosunek, rozumieliśmy się, choć Havel nie wierzy w osobowego Boga. Dla Klausa to nie ma znaczenia. Jego zdaniem najważniejsza jest ekonomia, a inne wartości powstaną same.

- Czy nie ma Ksiądz wrażenia, że czeska opinia publiczna tradycyjnie nie jest przychylna Kościołowi katolickiemu?

- Oczywiście! Czeska opinia publiczna jest antykościelna i antykatolicka. Przyczynił się do tego husytyzm i kontreformacja po bitwie na Białej Górze w 1620 r. [niemiecko-austriackie wojska cesarza pokonały tam Czechów - red.]. Po I wojnie światowej te nastroje połączyły się z nacjonalizmem i doprowadziły do założenia Kościoła Czechosłowackiego. Dominowało hasło: “Precz od Wiednia, precz od Rzymu". Wtedy w swoich książkach oczerniał Kościół katolicki pisarz Alois Jirasek. Jego powieści historyczne były lekturą szkolną i nastawiły źle do Kościoła całą generację. Komunizm, który przyszedł potem, te poglądy umocnił. Nasi politycy są wychowani zgodnie z tą antykościelną tendencją i ponosimy tego konsekwencje. Nie udaje się nam nawet podpisać konkordatu. W parlamencie padały te same argumenty, co w latach 20. XX w.: że faworyzuje się Kościół, dyskryminuje inne wyznania i stawia kodeks kościelny ponad obowiązujące prawo.

- To z pewnością wielkie rozczarowanie dla Księdza Kardynała. Ale jakie są pozytywne odczucia wobec tych 15 lat?

- Mamy wolność, nie musimy chować się w lesie czy górach, jak za komunizmu. Możemy i musimy pracować nad tym, by niewierzący zaczęli współpracować z Kościołem, by świeccy znaleźli w nim miejsce dla siebie, a Kościół stał się Ludem Bożym. W komunizmie niszczono wszelką inicjatywę. Księża przywykli, że tylko oni aktywnie pracują, a świeccy są bierną częścią Kościoła. To trzeba zmienić. Poza tym wielu światłych niewierzących chce coś z nami robić. Odbywa się to na poziomie najniższym, regionalnym, tam są politycy, z którymi można rozmawiać. Nie wolno nam zamykać się w getcie, musimy iść do ludzi.

- Jakie są Księdza oczekiwania wobec przyszłości?

- W naszym społeczeństwie rodzi się pytanie o sens życia, ludzie szukają czegoś stałego. Doprowadziła do tego sytuacja w świecie, 11 września, terroryzm, korupcja itd. Te poszukiwania to pozytywny sygnał. My natomiast musimy być otwarci i uważni.

Tomasz Maćkowiak jest dziennikarzem tygodnika “Newsweek Polska".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2004