W zawieszeniu

Nadal żyją w nieformalnych strukturach, choć represje dawno minęły. Kościół oficjalny milcząco toleruje czeskich katolików z byłego Kościoła podziemnego.

26.02.2018

Czyta się kilka minut

Bożonarodzeniowy obiad Gminy praskiej: ks. Pavel Hradilek (stoi, w centrum)  i bp Jan Konzal (siedzi obok), Hradec Králové, 25 grudnia 2016 r. / MARTIN ŠÁLY
Bożonarodzeniowy obiad Gminy praskiej: ks. Pavel Hradilek (stoi, w centrum) i bp Jan Konzal (siedzi obok), Hradec Králové, 25 grudnia 2016 r. / MARTIN ŠÁLY

Pavel Hradilek skończył opowiadać o tym, jak katolicy ukrywali się za komuny, jak wyglądało życie prześladowanego Kościoła, kiedy wierzącym zawsze groziła rewizja, więzienie, tortury. Oraz o tym, co z tym katakumbowym Kościołem stało się po upadku komunizmu. Wziąłem głęboki oddech i zapytałem: – Czyli pan się uważa za katolika?

Pytając, starałem się panować nad tonem głosu, żeby nie zabrzmiała w nim nawet nutka prowokacji czy lekceważenia. Mimo to jeszcze zanim skończyłem mówić, już żałowałem swojej pychy.

Na szczęście Hradilek wyglądał na mniej przejętego. Po prostu wzruszył ramionami i odpowiedział: – No oczywiście!

Nieco ponad rok po tej rozmowie zostałem zaproszony na niedzielną mszę katolickiej wspólnoty, której członkowie mówią o sobie „Gmina praska”. Praska – bo za komuny takie gminy, wtedy tajne, powstawały w każdym większym mieście Czechosłowacji.

No więc, styczeń 2018 r. Praga, ale nie w tym oszałamiająco pięknym centrum, tylko w blokowiskach z wielkiej płyty, których wszechobecności w tym mieście turyści nawet nie przeczuwają. Zimny, niedzielny poranek. Na pustych chodnikach rozdeptany śnieg z błotem, kilku spacerowiczów z psami.

W budynku prywatnej szkoły podstawowej, tuż przed godziną 10 kręcą się ludzie. Jest parę osób starszych, kilku dojrzałych mężczyzn, kobiet oraz kilka dość młodych małżeństw z dziećmi. Te malutkie raczkują po dywanie, starsze bawią się szkolnymi zabawkami, bo spotkanie odbywa się w sali, w której na co dzień uczą się pierwszaki. Jeden z chłopców z wyjątkową zręcznością montuje z plastikowych klocków sporej wielkości kielich czy też paterę. – Dobre! Zbierzemy do tego ofiarę! – śmieje się jeden z uczestników i stawia plastikową konstrukcję na stole. Po mszy leżało w niej sporo banknotów.

Spotkanie odbywa się w domowej atmosferze. Siadamy do mszy jak popadnie. Pavel i Jan siedzą pod oknem.

Msza na blokowisku

– Jeden jedyny raz w życiu odprawiałem mszę w ornacie, sutannie, w całym tym stroju liturgicznym – śmieje się Jan. – To była moja pierwsza msza, zaraz po święceniach w Erfurcie, w 1972 r. Potem już zawsze były dżinsy, swetry, koszulki polo.

Tym, co najpierw uderza w tej wspólnocie, to brak sztywnych form. Nikt Jana nie tytułuje, nie sadzają go na tronie ani nie całują w pierścień (którego zresztą nie ma). Jan wygląda po prostu jak sympatyczny, starszy pan, który przyszedł na spotkanie towarzyskie, w swoim granatowym swetrze i filcowych bamboszach.

Mimo to, kiedy zaczyna mówić, reszta milknie. Atmosfery nabożnego posłuszeństwa tu jednak nie ma, więc chwilami nawet Jan nie może dojść do słowa w sporym gwarze, ale jak już spróbuje, to ktoś zawsze spokojnie rzuci: „Hej, Jan chce coś powiedzieć!” – i zapada cisza.

Jan jest biskupem. Mszę odprawia razem z Pavlem Hradilkiem. Ledwie zaczęli, a za ich plecami pojawiło się dwoje dzieci, chłopiec około dziesięcioletni i maleńka, może czteroletnia dziewczynka. Dorośli ich nawigowali, bo dzieci nie wiedziały dokładnie, co mają robić. W końcu jednak wzięły kamienny kielich, dwie ampułki z wodą i winem oraz paterę ze sporej wielkości bułką i przeniosły z parapetu na stolik, obok Jana i Pavla.

Msza trwała prawie półtorej godziny, bo tu nikt się nie spieszy. Nie, żeby w kazaniu ktoś sobie pozwalał na ględzenie – przeciwnie, było krótko i rzeczowo. Tyle że na kazaniu się nie kończy, bo po biskupie Janie czy księdzu Pavle także wierni mają swoje do powiedzenia. Czytania, psalmy – wszystko przebiegało sprawnie, bo w ciągu poprzedzającego tygodnia wspólnota podzieliła się nimi drogą mailową. Ten podział wpisano porządnie do sporej tabelki, w której było wymienione, kto, co i w którym momencie będzie mówił i robił. Ale to tylko do pomocy, formalizmu nie czuć tu w ogóle. Długie chwile skupienia, kiedy wszyscy modlą się w ciszy, bez słów, przeplatane czytanymi z mszału modlitwami, a do tego fragmenty zupełnie luźnych rozmów albo podśmiechiwania.

Ale na przykład taka Modlitwa Powszechna trwała z pół godziny, bo każdy miał coś do powiedzenia. Wszyscy intensywnie myśleli i dorzucali kolejne intencje. I tak, wiedząc, że z nimi jest też dziennikarz z Polski, członkowie wspólnoty pomodlili się i za Polskę, i za media, i za dziennikarzy.

Jan dzieli palcami chleb na kawałki. Jeden zatrzymuje dla siebie, a resztę podaje Pavlowi. „Pavle, Ciało Chrystusa”. Ten robi to samo, przekazując kamienną paterę swojemu sąsiadowi. Potem podają sobie kielich.

W podziemiu

Kościół podziemny w dawnej Czechosłowacji zaczął powstawać na początku lat 60., choć jego korzenie są znacznie starsze. Działał w warunkach ścisłej konspiracji, a jego członkowie żyli pod wieczną groźbą prześladowań ze strony tajnej policji. Nie trzeba było zbyt wiele, żeby podpaść władzy. Za nielegalne praktyki religijne, za zaproszenie grupy młodych ludzi na dyskusję o Kazaniu na Górze groził pewny wylot ze szkoły czy z pracy – ale to zwykle była tylko przygrywka. Rewizje, przeszukania, śledzenie, bezprawne zatrzymania, przesłuchania, straszenie rodziny, pobicia, w końcu wieloletnie więzienia – to była dla tego środowiska codzienność. Tajemniczych zgonów też nie brakowało, choć akurat z mordami bezpieka była ostrożniejsza i dziś, po latach, trudno o dowody. Wszystko to naprawdę działo się całkiem niedawno, tuż za granicą Polski.

Kościół podziemny działał niejako równolegle do oficjalnego Kościoła. Oba się przeplatały, mieszały, personalnie i organizacyjnie. Pierwotnie zaczęto powoływać struktury podziemne na wypadek najgorszego. Miały pozostać w uśpieniu, w oczekiwaniu na czas, kiedy jawny Kościół już przegra ostatecznie walkę z komunizmem, świątynie zostaną zamknięte, a ostatni księża trafią do kryminału albo wymrą.

W Czechosłowacji za komuny Kościół katolicki był wrogiem nr 1 i był świadomie, konsekwentnie i brutalnie niszczony, także fizycznie. Dość powiedzieć, że na początku lat 50. wszyscy czechosłowaccy biskupi zostali internowani, a część z nich uwięziono w obozach koncentracyjnych.

Polak, przyzwyczajony do gazetowych opowieści o „protestanckich” czy też „ateistycznych” Czechach, zwykle z zaskoczeniem przyjmuje wiadomości o katolickiej przeszłości tego kraju. W 1949 r. na terenie obecnych Czech katolicy stanowili 77 proc. ludności. Dziś, według spisu powszechnego do katolicyzmu zgłasza akces około 10 procent. Zwykle wyjaśnia się to skomplikowaną, czeską historią, balastem austro-katolicyzmu i nostalgią za husycką wersją chrześcijaństwa. Czy jednak można uznać, że brutalna, państwowa wojna z Kościołem nie miała wpływu na proces laicyzacji?

Tutejsi katolicy bezwzględne tępienie Kościoła obserwowali w czasie rzeczywistym i widzieli, że ta polityka przynosi praktyczne efekty. Kościoły, do których chodzili od urodzenia, były zamykane, księża znikali, ewentualnie – rzadziej – wstępowali do kolaboranckiej organizacji Pacem in Terris. Na terenie dzisiejszych Czech przez całe lata 50. działał tylko jeden biskup. Kiedy w 1961 r. zmarł, zabrakło następcy i nie było realnych podstaw, by zakładać, że Kościół przetrwa inaczej niż w podziemiu.

To aż dziwne, że w tych warunkach, w podziemiu, rozwijała się wyjątkowo ciekawa teologia, której najważniejszymi autorami byli księża Oto Mádr (15 lat w więzieniu) i Josef Zvěřina (14 lat). Z ich dziełem związana jest teologiczna koncepcja o nazwie, która mówi wszystko: „teologia Kościoła umierającego”.

Historycy Kościoła podziemnego twierdzą, że przełomowe znaczenie miała dla jego rozwoju tzw. dyspensa meksykańska. Pius XII, widząc, co się dzieje we Wschodniej Europie, udzielić miał już pod koniec lat 40. Kościołowi w Czechosłowacji specjalnych przywilejów, które wcześniej, w czasie ateistycznej dyktatury w Meksyku lat 20. XX w., dostali tamtejsi biskupi. Były wśród nich m.in. zgody na tajne studia i święcenie księży oraz konsekrację biskupów bez wcześniejszej zgody papieża, ale też uproszczenie procedur udzielania sakramentów i zgoda na odprawianie mszy poza kościołami. Udzielenie tych przywilejów było przygotowaniem do przejścia w stan konspiracji. Jednym z pierwszych tajnie konsekrowanych biskupów był František Tomášek – później prymas, który dożył klęski komunizmu i jako bardzo stary człowiek witał w Pradze Jana Pawła II.


Czytaj także: ks. Adam Boniecki: Mądrość Kościoła prześladowanego


Takie były początki tajnego Kościoła w Czechosłowacji. Dorobił się on swoich historyków, którzy nadal wydobywają na światło dzienne losy jego założycieli, działaczy i męczenników. Wiedzy jest jednak wciąż za mało, a nieporozumień, narosłych wokół tego środowiska – za dużo. Dlatego cokolwiek się o tych ludziach przeczyta, powie albo choćby pomyśli, koniecznie trzeba pamiętać o tym, że to Kościół zrodzony z męczeństwa.

Żonaci księża

Jan Konzal pochodzi z południowych Czech, z katolickiej rodziny drobnego urzędnika. Uczył się w szkole z internatem prowadzonej przez redemptorystów, ale w 1950 r. szkołę i zakon zlikwidowano. Dwaj starsi bracia trafili do obozu koncentracyjnego w Králíkach (na granicy z Kotliną Kłodzką; dziś jest tam muzeum obozu). On sam był wychowywany przez religijną matkę w atmosferze – jak mówi – klasycznej, katolickiej tradycji. Chciał zostać księdzem, ale wiedział, że w komunistycznym kraju się nie da. Studiował elektromechanikę, a po zajęciach spotykał się w gronie rówieśników na dyskusjach o Ewangelii.

W 1960 r. dostał za to trzy lata więzienia.

– Ja właśnie w tym więzieniu nagle trafiłem do środowiska, w którym ludzie nie mieli pojęcia o Kościele, sakramentach, wierze – wspomina.

To tam, pod wpływem tych ludzi zaczął inaczej patrzeć na Kościół, jego znaczenie i posługę. Dotarło do niego, że w ­warunkach, w jakich przyjdzie mu przeżyć życie, trzeba walczyć o zachowanie tego, co najważniejsze, ale z wielu rzeczy trzeba będzie zrezygnować. – Trzeba było przemyśleć i dokładnie sprawdzić, co jest istotą katolickiego przekazu, a co jest formą, tradycją, bez której być może trzeba się obejść – opowiada. – Na przykład te sutanny, stuły, ornaty... Mój Boże, udzielałem sakramentu namaszczenia w szpitalu, na sali, gdzie leżało po kilka osób.

Nikt z obecnych ani z personelu nie mógł się dowiedzieć nie tylko, że na sali trwa religijny obrządek, ale nawet tego, że odwiedzający chorego mężczyzna jest księdzem. Dekonspiracja groziłaby nie tylko represjami, ale gorzej – wytropieniem i ujawnieniem całej utajonej struktury.

– Siedziałem obok niego, przy łóżku, rozmawiałem z nim szeptem, czasem gładziłem po twarzy czy dłoni i wykorzystując te gesty udzielałem namaszczenia. Co było robić? Inaczej tego namaszczenia w ogóle by nie było.

Po sowieckiej inwazji w 1968 r. widmo fizycznego końca katolicyzmu w kraju stało się całkiem realne. Ukryci w podziemiu katolicy siłą rzeczy zadawali sobie pytanie: co się stanie, kiedy już nie będzie ani jednego księdza, ani jednego biskupa?

– W tej sytuacji trudno się dziwić, że pojawiła się myśl o wyświęcaniu na księży żonatych mężczyzn, a z biegiem czasu także kobiet – opowiada Konzal.

Poza archiwami

Studiował teologię eksternistycznie w Erfurcie w NRD – tam było nieco więcej swobody. Tamtejsza Kuria po cichu pozwalała na tajne studiowanie Czechom.

Konzal chciał zostać księdzem, ale w końcu, w II połowie lat 60. uznał, że się to jednak nie uda, i postanowił się ożenić. Przełożeni z Erfurtu uznali, że widać tak musi być, i nie mieli pretensji. Ożenił się z katoliczką, także związaną z tajnymi strukturami kościelnymi. Dzieci nie mieli.

I w 1972 r. przyjął święcenia kapłańskie, ale – jak sam mówi – w rycie greckokatolickim. Tam żonaci księża to norma, a Konzal z grekokatolikami zetknął się jeszcze jako dziecko w szkole prowadzonej przez redemptorystów. Właśnie tę cechę grekokatolicyzmu wykorzystywano na początku, wyświęcając żonatych mężczyzn.

W konspiracji niemal niczego nie zapisywano i dziś brakuje dokumentów. Wielu świadków tamtych wydarzeń już zmarło. Księża nie wiedzieli często, kto jest ich ordynariuszem. Tajnie wyświęcony ks. Tomáš Halík o swoim kapłaństwie nie powiedział nawet rodzicom. Dlatego trudno ocenić skalę tego zjawiska, bo część z tych ludzi po upadku komunizmu po prostu zaczęła chodzić do „normalnego” kościoła.

A inni nadal się spotykają prywatnie, choć już bez konspiracji. Jak Gmina praska, która przyjęła nazwę „Wspólna droga”. Tak się przyzwyczaili, takie jest ich doświadczenie życiowe. Mają małe, wypróbowane w czasach prześladowań grupy przyjaciół i znajomych, na których mogą polegać. Chodzą tam, nie ulegając żadnej modzie, zwyczajowi społecznemu czy przyzwyczajeniu. Chodzą, bo wierzą. Za komuny była to siłą rzeczy społeczność ograniczona liczbowo, ale te warunki sprawiły, że ludzi letniej wiary wśród nich nie ma. Wszyscy czytają, wszyscy się modlą, wszyscy się dokształcają regularnie.

– Uważam, że nasze doświadczenie z czasów niewoli jest wyjątkowe i jest wartością na tyle cenną, że należy je zachować – mówi Pavel Hradilek z Instytutu Studiów Ekumenicznych, stowarzyszenia współpracującego z Wydziałem Teologii Ewangelickiej Uniwersytetu Karola. Sam nie kryje krytycyzmu wobec masowej religijności. Żartuje, że kiedy jako nastolatek, w latach 70., zobaczył tłumy pielgrzymów w Częstochowie, miał ochotę to miejsce zbombardować do fundamentów. – Dopiero potem zrozumiałem, że tam chodzi nie tylko o przeżycie religijne, ale też o to, że dla was, Polaków, to jest miejsce, w którym chcecie być razem, przeżywać wspólnotę. I ja to szanuję, jakkolwiek nie wiem, czy w takiej masie ludzkiej naprawdę da się sprawować liturgię.

Pod presją

Z całego środowiska najgłośniej było swego czasu o biskupie Feliksie Marii Davídku (14 lat w więzieniu). To on już pod koniec lat 60. zaczął mówić o konieczności święcenia żonatych mężczyzn. Kilka lat później zaczął to robić, co było m.in. przyczyną podziału wewnątrz podziemnego Kościoła. Davídek miał też wyświęcić kilka kobiet. Zmarł w 1988 r.

Żeby mieć pojęcie o tym, jak podobne decyzje zapadały, warto przypomnieć, w jaki sposób tajnie wyświęcony, greckokatolicki, żonaty ksiądz Jan Konzal został biskupem. Konsekracji dokonał biskup również tajnie wyświęcony i również żonaty – Frydolin Zahradnik. Już po upadku komunizmu twierdził on, że w 1980 r. za pośrednictwem kard. Franciszka Macharskiego Jan Paweł II zgodził się na wyświęcenie dwóch tajnych biskupów pod warunkiem, że wcześniej spotka się osobiście z kandydatami. Nie było przy tym mowy o biskupach żonatych.

Ale w 1981 r. cały kraj obiegła przerażająca wieść o zamordowaniu przez bezpiekę tajnie wyświęconego księdza, benedyktyna Przemysla Coufala i katolickiego studenta Pavla Švandy. W tej sytuacji próby kontaktowania kandydatów na biskupów z Watykanem wyglądały na śmiertelnie niebezpieczne. Zahradnik zdecydował się na konsekrowanie Konzala bez spełnienia wymienionych warunków.

Tyle jednak wynika z opowieści już nieżyjącego Zahradnika. Historia o przekazywanej przez Macharskiego zgodzie Jana Pawła II na święcenie biskupów była potem wielokrotnie podważana i zmieniana, wycofał się z niej częściowo także sam Zahradnik. Jak teraz sprawdzić, co się stało naprawdę, skoro dokumentów nie ma?

Watykańskie sito

Po upadku komunizmu ze święceniami księży z podziemia był problem. Była komisja, badania, sprawdzanie. Część księży żonatych włączono w struktury greckokatolickie. Część miała święcenia powtórzyć albo potwierdzić. Części święceń nie uznano, ale też nie było słychać, żeby ktoś o nie jakoś szczególnie walczył.

Z relacji ludzi związanych z Gminą praską wynika, że sami zrezygnowali, wyczuwając brak zrozumienia, a często i niechęć. Hradilek też się nad tym nie rozwodzi, natomiast w trakcie rozmowy raz z goryczą zapytał: – Mamy swoich księży, biskupów, sprawdzonych w czasach prześladowań, znanych nam od lat. I teraz oni by mieli się tłumaczyć przed jakąś komisją, poddawać się ocenom, biurokratycznej procedurze?

Z obecnym czeskim prymasem, kard. Dominikiem Duką (półtora roku w więzieniu) mają coś, co sami określają jako „pakt o nieagresji”: po prostu sobie wzajemnie nie przeszkadzają. Kilka lat temu, na jakiejś uroczystości Duka spotkał się nawet z Konzalem – wszystko odbyło się elegancko, panowie się przywitali, chwilę porozmawiali, powspominali. Duka też był związany z Kościołem podziemnym, wykładał Stary Testament na tajnych kursach, ale w dokończeniu roku akademickiego przeszkodziło mu wtedy aresztowanie.

Związani z dzisiejszym „oficjalnym” Kościołem ludzie o tych z podziemia za bardzo nie chcą rozmawiać. Ich odmowy komentarzy dla mediów wyglądają tak, jakby z jednej strony nie chcieli prowokować Kościoła „oficjalnego”, z drugiej – nie chcieli urazić znajomych, czy nawet przyjaciół z dawnych czasów.

O problemach czy napięciach nie słychać i to mimo, że pewna grupa wiernych od lat oscyluje między jedną a drugą strukturą. Bywa, że młodzi ludzie, związani z Gminą, chcą się pobrać i żeby uniknąć tłumaczenia się przed rodziną, biorą ślub w kościele „regularnym”. Bywa, że na ich msze przychodzą niektórzy „regularni” księża, którzy pamiętają czas podziemia. No bo niby z jakiej racji mieliby przestać się modlić razem z ludźmi, z którymi sprawowali mszę w czasach opresji?

Wszyscy podziemni księża i biskupi ukrywając się, jednocześnie żyli normalnym, świeckim życiem. Ci ze „Wspólnej drogi” żyją tak do dziś. Konzal jest po prostu emerytowanym inżynierem, Hradilek pracuje w laboratorium fizyki jądrowej. Mieszka z żoną pod Pragą, swoje dorosłe dzieci wspiera w wychowywaniu wnuków. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2018