Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dwa tygodnie temu ukazał się w „Tygodniku” artykuł na temat pomysłu zorganizowania w 2022 r. w Krakowie zimowych igrzysk olimpijskich („Krakowiacy i górale”, autor: Bartek Dobroch). Jestem zdecydowanym przeciwnikiem organizacji tej imprezy, uważam cały ten pomysł za leczenie kompleksów, kolejny dowód na to, że nasi politycy cywilizacyjnie i kulturowo są bliżsi Ałma Aty niż Monachium.
Tekst jest dość wyważony, chociaż zgrzytałem zębami, czytając jego fragmenty mówiące, gdzie postawić kolejnego białego słonia za kilkaset milionów z moich podatków i zabranych nam ostatnio oszczędności emerytalnych. Fundamentalnie nie zgadzam się natomiast z konkluzją. Autor pisze w niej o konieczności inwestowania w lokalne kluby oraz sport masowy, a następnie dodaje: „Taka taktyka pozwala myśleć o efektach również w wymiarze najbardziej spektakularnym: dorobienia się choćby kilku sportowców, którzy w 2022 r. mogliby nas wypromować, zdobywając medale olimpijskie (np. w Oslo), czyli w sposób nieco mniej ryzykowny niż poprzez organizację zimowych igrzysk u nas”.
Moim zdaniem należy jak najbardziej inwestować w sport masowy i lokalne kluby, ale bynajmniej nie po to, żeby dorobić się kilku sportowców, którzy mogliby nas „wypromować”.
O niebo ważniejszym celem jest to, żeby zmniejszyć liczbę zgonów na choroby serca i obniżyć odsetek ludności cierpiącej na otyłość. Patrząc od bezdusznej, ekonomicznej strony, idzie za tym szansa na ograniczenie wydatków na NFZ, a od strony czysto ludzkiej – uniknięcie wielu ludzkich tragedii. To temu ma służyć sport masowy, a nie hodowaniu jednostek leczących narodowe kompleksy olimpijskimi medalami.