Joyce – Liber Lord

„Chciałbym – mówił Joyce – żeby otwierając moją książkę na dowolnej stronie, można było natychmiast rozpoznać, jaka to książka”.

27.02.2012

Czyta się kilka minut

Stanislaus Joyce nie mógł się nadziwić, skąd w jego wybitnie inteligentnym, trzeźwo myślącym bracie, takie irracjonalne zainteresowanie mistycznymi „bredniami” Williama Blake’a. „Jakież duchowe pokrewieństwo – zapytywał po latach w książce „Stróż brata mego” – mogło istnieć pomiędzy bezkompromisowym młodym realistą i obłąkanym poetą »o tak spoistej wyobraźni«?”.

Rzeczywiście, na pierwszy rzut oka mieszanka trudna do pogodzenia. „A że nie był to objaw przelotnego entuzjazmu, może świadczyć fakt, że brat mój miał wykłady o Blake’u w Trieście”. Wykład z 1912 roku nie zachował się w całości, więc klarownej odpowiedzi na te rozterki trudno tam szukać. Przypuszczalnie jednak brat Joyce’a przestałby się dziwić, gdyby spojrzał na Blake’a z innej perspektywy, umiejąc dostrzec w jego iluminowanych księgach precyzyjnie zaprojektowany Mikrokosmos, w którym istotna jest również treść pozasłowna. Przywołajmy „Małżeństwo Nieba i Piekła”: „Lecz wpierw musi zostać wypleniona idea, że człowiek ma ciało odmienne od duszy; to uczynię drukując metodą infernalną, – kwasami, w Piekle jest ona użyteczna i uzdrawiająca, gdyż roztapia pozorne powierzchnie i ukazuje Nieskończone, które było ukryte. Gdyby oczyścić bramy percepcji, każda rzecz ukazałaby się człowiekowi, jaka jest, nieskończona”.

***

O TYM, ŻE TO WŁAŚNIE BLAKE’OWSKA POETYKA mogła tak zafascynować Joyce’a, ów organiczny splot ducha i materii, a nie treści mistyczne („wydaje mi się, że Blake nie jest wielkim mistykiem” – powiedział w przywołanym wykładzie, dając do zrozumienia, że prawdziwy mistycyzm objawił się na Wschodzie, przy którym mistyczne księgi Zachodu „lśnią odbitym blaskiem”), pośrednio świadczą inne jego wypowiedzi. Zwłaszcza ta, w której poproszony o radę, jaką mógłby dać początkującym pisarzom, Joyce przewrotnie sugeruje, żeby studiowano „Księgę z Kells”, z której skróconą edycją nigdy się nie rozstawał: „Dokądkolwiek jechałem – do Rzymu, do Zurychu, do Triestu – zawsze ją ze sobą zabierałem i całymi godzinami zgłębiałem jej mistrzostwo. Jest to najczystsze irlandzkie dzieło, jakie posiadamy, a niektóre inicjały obejmujące całą stronę mają w sobie istotne cechy rozdziału »Ulissesa«”. Dużą część mej twórczości można wręcz porównać do zawiłych iluminacji. Chciałbym, żeby otwierając moją książkę na dowolnej stronie, można było natychmiast rozpoznać, jaka to książka”.

Tym sposobem dotarliśmy do liberatury, czyli literatury, w której książka (łac. liber) stanowi w intencji autora integralny składnik dzieła.

***

„SILNA BYŁA, JEST I BĘDZIE WIARA niektórych, że cały świat można pomieścić w jednej Księdze, w jednym matematycznym Równaniu, w jednej wyczerpującej wszystko Formule. Tacy ludzie, nawet jeśli swoją wiarą błądzą, to błądzeniem swym otwierają przed ludzkością nowe perspektywy, poszerzają horyzonty i wytyczają drogi, po których inni mogą się bezpiecznie przechadzać. (...) W literaturze mijającego stulecia geniuszem takim był James Joyce – pisarz, który w „Ulissesie” pokazał nas wreszcie takimi, jacy naprawdę jesteśmy, zdejmując listek figowy wstydliwie przysłaniający nam nie genitalia, lecz umysł. Później zapragnął czegoś więcej: w „Finnegans Wake” stopił wszystkie czasy i miejsca, wszystkie wydarzenia i języki, wszystkich ludzi i narody w jedno, abyśmy na powrót kontynuowali przerwaną ledwie u fundamentów budowę wieży Babel. Był on przy tym prawdziwym Autorem Słów, twórcą kilkudziesięciu tysięcy nowych, nieistniejących wcześniej wyrazów, powstałych w procesie prawdziwej literackiej chemii i fizyki. Pisarzy takich jak Joyce, z tak maksymalistycznym programem do urzeczywistnienia i tak bezkompromisowych było niewielu...”

Tak rozpoczynał się mój aneks do słownika terminów literackich zatytułowany „Liberatura”, który z czasem spełnił rolę manifestu nowego nurtu. Esej opublikowałem w czerwcu 1999 roku na łamach „Dekady Literackiej” i przez całą następną dekadę ponosiłem – wspólnie z Katarzyną Bazarnik – jego, dobre czy złe, skutki. O skutkach złych może innym razem, teraz słów kilka o tych jaśniejszych stronach. A jest ich ostatnio dokładnie 628. Sześćset dwadzieścia osiem – tyle bowiem stron liczy-mierzy-waży „Finnegans Wake”, którego polskie wydanie, zrządzeniem losu, przyszło nam obojgu opracowywać do druku w ramach wydawanej przez Ha!art liberackiej serii wydawniczej.

***

ZWIĄZKI JOYCE’A Z LIBERATURĄ zostały już przez nas omówione niejednokrotnie. Ale i sam Joyce, ten prawdziwy Liber Lord, miałby tu niejedno do powiedzenia: „Czy ktokolwiek (...) przyglądał się kiedykolwiek dostatecznie długo kopercie wyglądającej jak co dzień ostemplowanej jak zawsze zaadresowanej jak zwykle? Przyznając otwarcie: to tylko zewnętrzna skorupa: jej maska, twarz o kolorysie perfekcyjnej niedoskonałości, to jej majątek: eksponuje zaledwie ubranie, cywilne czy wojskowe, okrycie porywczo pobladłych aktów i piętnie pąsowych nagości którym przypadło zaszyć się pod jej klapką. Jednakże skupienie się wyłącznie na literalnej wymowie a choćby psychologicznej zawartości dokumentu i jednoczesne dotkliwe lekceważenie całostki okalających go faktów naraża na bolesną stratę na sensie (samlepszym smaku dodajmy)”.

Fragment ten mógłby posłużyć za nieformalny manifest liberatury i klucz do odczytania nie tylko „Finnegans Wake” czy przywołanego na wstępie Blake’a. Przykładów wybitnej twórczości wyrażonej w podobnie hybrydycznej postaci można w historii literatury odnaleźć więcej: od Laurence’a Sterne’a począwszy z jego „Tristramem Shandy”, poprzez „Rzut kośćmi” Stéphane’a Mallarmégo i jego (niezrealizowany) projekt Księgi, aż po wiersze-kolaże Noblistki Herty Müller.

Odkąd w zbiorze „Wokół Jamesa Joyce’a” Katarzyna Bazarnik pokazała, że liczbę stron „Finnegans Wake” da się wywieść ze wzoru na obwód koła (2 x 3,14 x 100), nie sposób już dłużej ignorować tej możliwości. Zbyt dobrze koresponduje to z konstrukcją dzieła, z jego licznymi cyklami i stuliterowymi „piorunami”, z efektownie urwanym w połowie zdania końcem, odsyłającym do urwanego początku. Takie przestrzenne widzenie tekstu wpływa na proces redagowania i składania „Finnegans Wake” do druku, a później na jego odbiór. Papierowe kartki, ze zwykłych nośników (niezwykłego) tekstu, stają się areną dodatkowych znaczeń, zapraszając czytelnika do lektury na niemal zupełnie nowych zasadach. Każdy, kto sięgnie po „Finneganów tren”, będzie mógł tego doświadczyć osobiście, o ile tylko nie przestraszy się zwodniczego stylu tej napełnionej energią wszystkich języków świata, śniącej swój sen mowy.

Ale się podniośle zrobiło, proszę wybaczyć.

ZENON FAJFER jest poetą, twórcą i teoretykiem liberatury, redaktorem serii „Liberatura” Ha!artu. Współautor „Oka-leczenia” (2000–2009) i „(O)patrzenia” (2003), autor książek „Spoglądając przez ozonową dziurę” (2004), „dwadzieścia jeden liter” (2010) i „Liberatura, czyli literatura totalna” (2010). Także twórca teatralny, m.in. spektakle „Finnegans Make” wg Joyce’a (1996) i „Pieta” własnego autorstwa (2007).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2012