Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tamte lata wspomina w dzienniku NIEZAWISIMAJA GAZIETA (z 13 maja) Wiktor Szejnis, w 1991 r. deputowany i członek komisji ds. przejęcia przez państwo archiwów KPZR i KGB. Szejnis pisze: “Historyczna wartość dokumentów archiwalnych, opisujących represyjny charakter działalności partii i państwa, nie podlegała dyskusji. Najważniejszą kwestią było, kto i w jaki sposób będzie nimi rozporządzać. Było dla mnie jasne, że w służbach specjalnych, w których gestii znajdowały się tajne archiwa (za archiwa odpowiadał X Zarząd KGB - przyp. AŁ), a także w innych strukturach rozpadającego się państwa na wysokich stanowiskach pozostawało niemało osób, którym zależało na tym, by archiwa zawierające materiały o szczególnie delikatnym charakterze nigdy nie ujrzały światła dziennego. Nad archiwami zawisło niebezpieczeństwo jeśli nie całkowitej likwidacji (na podobieństwo rozwiązania kwestii archiwów carskiej tajnej policji, podpalonych w lutym 1917 r. przez prowokatorów), to w każdym razie poważnego ich przerzedzenia pod pretekstem... zachowania tajemnicy państwowej, ma się rozumieć". Na wiecach i demonstracjach - tak częstych w tamtych latach - głośno domagano się dostępu do archiwów KGB dla wszystkich, którzy zechcą zapoznać się ze swymi aktami, w tym także po to, by ujawnić donosicieli i seksotów (siekrietnyj sotrudnik - tajny współpracownik). W tej gorącej atmosferze komisja miała przygotować ustawy, regulujące pracę archiwów i dostęp do nich.
20 grudnia 1991 r. członkowie komisji udali się do głównego archiwum KGB w mieście Czechow w obwodzie moskiewskim (ogromne archiwa KGB znajdowały się ponadto m.in. w Moskwie, Bałaszowie, Omsku). W samym archiwum centralnym KGB i jego filiach zgromadzono 650 tys. jednostek archiwalnych, we wszystkich oddziałach (miejskich, regionalnych itp.) aż 10,6 mln. Okazało się, że - wedle relacji pracowników archiwum w Czechowie - “czyszczenie" archiwów na dużą skalę rozpoczęło się już w drugiej połowie 1990 r. na podstawie tajnego rozporządzenia kierownictwa KGB. Zlikwidowane miały być akta (osobowe i operacyjne) agentów i rezydentów, właścicieli mieszkań konspiracyjnych itd. Łącznie w tym okresie w czechowskim archiwum zniszczono 96 tys. akt. Na drugi ogień poszły akta dotyczące “prowadzenia" dysydentów: prowokacji przeciw nim, donosów itp. (w tym 8 tomów dotyczących “sprawy" legendarnej dysydentki Larysy Bogoraz).
Wadim Bakatin, który stanął na czele KGB po nieudanej próbie obalenia Jelcyna w sierpniu 1991, starał się powstrzymać likwidację archiwaliów. Ale mimo polecenia z góry “czyszczenie" nadal trwało, teraz już z tak zwanej inicjatywy oddolnej.
Szalone lata jelcynowskiego przełomu minęły za szybko, by historycy mogli poznać przedmiot swych badań: tajne archiwa zamknięto już na początku lat 90., nawet przed członkami komisji parlamentarnej. Zresztą sama komisja wkrótce przestała istnieć: w październiku 1993 r. Jelcyn przebudował parlament i w nowej Dumie takiej komisji już nie powołano. Moda na ujawnianie mijała, a na drzwi archiwów bezpieki zakładano coraz grubsze antaby.
Dziś w Rosji Putina, wychowanka KGB, nikt już nawet nie próbuje upominać się głośno o otwarcie archiwów i pokazanie prawdy. Materiały o represjach stalinowskich czy sieci agenturalnej zbiera garstka zapaleńców ze Stowarzyszenia Memoriał (ich głos oficjele coraz częściej kwitują wzruszeniem ramion: “Ot, niegroźni wariaci"). O powstaniu czegoś na podobieństwo IPN-u nigdy w Rosji nie mówiono. Coraz mocniej zakurzone teczki z archiwów KGB długo będą czekać na swych historyków. O ile w ogóle się doczekają.
AŁ