Ceremonia wręczenia Oscarów: triumf przewidywalności

Z tej letniej w swoim klimacie gali najmocniej zapadną w pamięć nie tyle oczywiste triumfy, co drobne epizody zahaczające bezpośrednio o nasz czas i emocje. A obawy, jakoby ideologia miała wyprzeć sztukę czy dobre rzemiosło, okazały się przedwczesne.

11.03.2024

Czyta się kilka minut

Aktor Cillian Murphy ze statuetką Oskara za najlepszą rolę pierwszoplanową w filmie "Oppenheimer", reż. Mark Nolan. Los Angeles, 10 marca 2024 r. / fot. Patrick T. Fallon / AFP / EAST NEWS
Cillian Murphy ze statuetką Oscara za najlepszą rolę pierwszoplanową w filmie „Oppenheimer”, reż. Christopher Nolan. Los Angeles, 10 marca 2024 r. / Fot. Patrick T. Fallon / AFP / East News

Tegoroczna główna statuetka nie zamieniła się w dzieło Pigmaliona i doktora Frankensteina, w kobietę noszącą z dumą strój rdzennej Amerykanki, ani tym bardziej w długonogą plastikową lalkę. Ma postać smutnego mężczyzny w fedorze, który myślał, że nauka zbawi świat. Ale czy mogło być inaczej?

Tym razem obyło się bez większych zaskoczeń, aczkolwiek musiały być, jak zawsze, rozmaite prześlepienia i niedosyty. Największymi przegranymi okazały się „Czas krwawego księżyca” oraz „Barbie” – pierwszy, mimo dziesięciu nominacji, wyjechał z Dolby Theatre dosłownie bez niczego, a drugi jedynie z nagrodą za piosenkę Billie Eilish. I chociaż film Grety Gerwig można uznać za trafiający pod strzechy „tiktokowy feminizm” albo za produkt doskonały, przebrany dla niepoznaki w różową postępowość, to całkowite pominięcie filmu Martina Scorsesego wyglądało bez mała na kolejny środowiskowy afront wobec mistrza. Szkoda zwłaszcza roli Lily Gladstone, aktorki wychowanej w rezerwacie Czarnych Stóp, której spojrzenie i spokojny oddech rządzą tą brutalną, za to epicko opowiedzianą historią.

Gladstone przegrała ze znakomitą, choć uroczo szarżującą Emmą Stone z „Biednych istot” Yórgosa Lánthimosa, nagrodzonych także za kostiumy (Holly Waddington), charakteryzację (Nadia Stacey, Mark Coulier, Josh Weston) i scenografię (James Price, Shona Heath, Zsuzsa Mihalek). Nie da się jednak sprowadzić tego filmu do ekstrawaganckiego widowiska. To bardzo wieloznaczne kino, dla jednych nazbyt feministyczne, dla innych wręcz przeciwnie, wszelako ta rzekomo męska fantazja na temat kontrolowanej emancypacji ma w sobie wiele z rozbuchanej prowokacji.

Dla odmiany bank rozbił tytuł o wiele bardziej jednoznaczny, który przy wszystkich swoich mocnych składowych (stąd siedem Oscarów) i wbrew wybuchowej zawartości tematycznej nie ma w sobie spodziewanej siły rażenia. „Oppenheimer” opowiada o tragicznych konsekwencjach uwolnienia atomowego dżina i o dramacie tytułowego naukowca, łącząc jego pokawałkowaną biografię i wybiórczo potraktowaną historię ze spektaklem opartym na powolnym odliczaniu do katastrofy. Której zresztą nie pokazuje (i bardzo dobrze), odtwarzając sam proces powstawania bomby i równolegle proces sądowy, wpisany w zimnowojenne paranoje. Lecz choć dla niektórych to dzieło nazbyt dygresyjne, czyli wypisy z Wikipedii przepuszczone przez typowo Nolanowską wirówkę czasoprzestrzenną, świetnie wpisuje się w dzisiejsze lęki i etyczne dylematy związane z galopującą technologią. W tym sensie zwycięski tytuł bezbłędnie trafił w swój moment.

Jednakże z tej przewidywalnej i letniej w swoim klimacie gali najmocniej zapadną w pamięć nie tyle oczywiste triumfy, co drobne epizody zahaczające bezpośrednio o nasz czas i emocje. Na przykład wystąpienie Mstysława Czernowa, zdobywcy pierwszego Oscara w historii Ukrainy, za dokument „20 dni w Mariupolu”. Wydawał się pewniakiem, jeśli chodzi o polityczną aktualność, ale to coś więcej niż dzieło korespondenta wojennego, który relacjonował na bieżąco cywilny koszmar wojny. Przynosi także świadectwo odpowiedzialności dokumentalisty za jej medialny obraz i w takich przepełnionych blichtrem chwilach po prostu ściąga nas na ziemię. Podobnie jak wyeksponowanie spośród gwiazdorskich portretów przesłania zmarłego niedawno Aleksieja Nawalnego, bohatera dokumentu nagrodzonego Oscarem w roku ubiegłym.

Równie mocno zabrzmiał Jonathan Glazer, którego „Strefa interesów”, czyli koprodukcja polsko-brytyjska, otrzymała dwie statuetki: dla najlepszego filmu międzynarodowego i za dźwięk (Tarn Willers, Johnnie Burn), przemieniający opowieść o idyllicznym życiu rodziny Hössów w istny „horror pozakadrowy”. Reżyser stanął na wysokości zadania przypominając widzom gali o tym, że przedstawione na ekranie akty odczłowieczania dalej się dzieją, m.in. w Izraelu i Gazie.

Nie były to momenty odgórnie reżyserowane w duchu politycznej poprawności czy pokazowej solidarności branżowej, w przeciwieństwie do folklorystycznych pokazów z udziałem amerykańskich autochtonów albo fetowania oświetleniowców. Tymczasem obawy, jakoby teraz, w związku z nowymi preferencjami tożsamościowymi i wzbogaceniem składu Akademii o niedoreprezentowane dotychczas grupy, ideologia miała wyprzeć sztukę czy dobre rzemiosło, okazały się przedwczesne. A tegoroczne Oscary, nie licząc nagrody za drugoplanową rolę Da’Vine Joy Randolph w „Przesileniu zimowym” i za scenariusz adaptowany Corda Jeffersona do „Amerykańskiej fikcji”, zresztą w dużej mierze autoironicznej względem kwestii rasowych, mogły się jednak zdawać dosyć „białe”. I zdecydowanie nazbyt „męskie”, choć już nie tak amerykańskie, jak drzewiej bywało. Szczególnie ucieszyła, prócz bliskiego nam filmu o Auschwitz, obecność w głównych nominacjach francuskiej „Anatomii upadku”, nagrodzonej ostatecznie tylko za scenariusz Justine Triet i Arthura Harariego. Możemy sobie jedynie wyobrazić, jak by wyglądał ten pytający o prawdę filmowy palimpsest przepuszczony przez hollywoodzką maszynkę.

Być może największym problemem tegorocznych Oscarów stała się… klęska urodzaju. W głównej stawce co najmniej połowa tytułów spokojnie mogła dostać złotą statuetkę, a w kategorii pełnometrażowej animacji nieomal każdy – stąd „Pies i robot” Pabla Bergera musiał ustąpić równie szlachetnemu „Chłopcowi i czapli” Hayao Miyazakiego i Toshio Suzukiego. I konia z rzędem temu, kto bez problemów umiałby wybrać pomiędzy zwycięskimi zdjęciami do „Oppenheimera” autorstwa Hoytego van Hoytemy (skądinąd absolwenta łódzkiej Filmówki) a wyborną robotą operatorską Rodriga Prieta przy „Czasie krwawego księżyca” czy Edwarda Lachmana przy chilijskim „Hrabi”. O dylematach typu: muzyka Ludwiga Göranssona u Nolana czy Robbiego Robertsona u Scorsesego, albo Cillian Murphy jako „amerykański Prometeusz” czy Paul Giamatti jako zgorzkniały nauczyciel, nawet nie wspomnę. Wygrali pierwsi z wymienionych – tylko czy rzeczywiście najlepsi?

Zamiast mnożyć podobne pytania i dywagować, kto dostałby Oscara w idealnym świecie, zauważmy przynajmniej, iż jak na wypadkową dziesięciu tysięcy gustów zwyciężył co prawda wybór bezpieczny, zwiastowany już wcześniejszymi nagrodami, ale też nie najgorzej wróżący kinu. Również jako instytucji dzielnie rywalizującej dzisiaj z wielkimi platformami streamingowymi. I co najważniejsze, tym zwycięzcą stał się tytuł posiadający wokół siebie silną konkurencję, mającą na koncie i kasowe sukcesy, i najbardziej prestiżowe nagrody festiwalowe. Bo siła kina tkwi w jego różnorodności, coraz częściej mylonej z nadprodukcją sprofilowanego przez algorytmy „kontentu”. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej