Wyjście z rezerwatu. „Czas krwawego księżyca” Martina Scorsesego

„Czas krwawego księżyca” to uniwersalna opowieść o chciwości jako fundamencie naszej cywilizacji i zarazem studium wielkiej tajemnicy, która wydarzyła się między dwojgiem ludzi.

23.10.2023

Czyta się kilka minut

Wyjście z rezerwatu
Lily Gladstone i Leonardo di Caprio w filmie „Czas krwawego księżyca” / MATERIAŁY PRASOWE / UNITED INTERNATIONAL PICTURES

Jak nakręcić film, który byłby pokazem mistrzostwa, ale nie popisem wielkości? W którym western, melodramat, kino gangsterskie i dramat sądowy nie przykryją (ani nie wyeksploatują) politycznej refleksji, etnograficznego i archiwalnego zapisu, bolesnej przypowieści? I żeby jeszcze był to film sączący się przez trzy i pół godziny niczym wstrzykiwana trucizna, lecz ostatecznie zmierzający ku światłu, jakim może być konfrontacja z prawdą? A jest nią nie tylko krzywda plemienia Osedżów, eliminowanych sto lat temu przez białego człowieka w walce o roponośne tereny, czyli kolejny grzech założycielski prześlepiany przez amerykański wymiar sprawiedliwości, historię i mitologię (pisał o tym przed tygodniem Bartosz Hlebowicz).

Dumni, piękni, milczący – tak przedstawia Osedżów bohater grany przez Roberta de Niro. Chwilę potem następuje zderzenie z zupełnie innym obrazem: konającego w drgawkach pijanego autochtona. Nie trzeba długo czekać, zanim połączymy te kropki. William Hale wprowadza powracającego z wojny siostrzeńca (gra go Leonardo di Caprio) w nowe porządki panujące na tych ziemiach. Po tym, jak ich prawowici właściciele stali się beneficjentami złóż „czarnego złota” i biali zostali poniekąd sługami czerwonych, znaleziono sposoby, by dziedziczone prawa eksploatacyjne stały się udziałem tych pierwszych. Np. wżeniając się w tubylcze rodziny, najlepiej z „pełnokrwistym majątkiem”, do czego zachęca Ernesta wuj, nazywany tutaj Królem. Bo sam sprawuje nad „niekompetentnymi” i nad całą okolicą samozwańczą funkcję superopiekuna – niczym przebrany w owczą skórę wilk (choć jeszcze nie z Wall Street), praprzodek różnej maści ojców chrzestnych.

Równie dobrze takim „białym zbawcą”, uzbrojonym jedynie w kamerę, mógł stać się Scorsese, zbierając punkty za wrażliwy temat i zamieniając go w wysokonakładowe widowisko. Tyle że twórca „Irlandczyka” zrozumiał wreszcie, że nie musi już niczego udowadniać. W czasach, kiedy nawet szacunek dla przeszłości i kultury Osedżów mógł zostać uznany za przejaw li tylko poprawności, nie poprzestał na włączających gestach. Oczywiście, trzeba pochwalić, iż konsultował scenariusz z wodzem plemienia, że zdjęcia kręcono w hrabstwie Osage z udziałem rdzennych mieszkańców po obu stronach kamery i czasem słychać z ekranu ich język. Obsadzenie w roli Mollie, ukochanej żony Ernesta, magnetycznej aktorki Lily Gladstone, urodzonej w rezerwacie, było z pewnością doskonałym wyborem. Zupełnie inaczej ogląda się film ze świadomością, że to coś więcej niż kino, chociaż dla odpominania „rządów terroru” zrobił już wiele reportaż historyczny Davida Granna.

Wychodząc ku szerokiej publiczności (film kosztował 200 mln dolarów), Scorsese i współscenarzysta Eric Roth (ten od „Forresta Gumpa” i nowej „Diuny”) przepisali sensacyjną historię na antykryminał, studium systemowego rasizmu (w tle zamieszki w Tulsie) i epickie kino psychologiczne – nie jest to oksymoron. Albowiem w grę wchodzi nie tylko dramat Ernesta i Mollie, którzy kochają się pomimo narastających między nimi kłamstw czy zbrodni dokonywanych na jej rodzinie. Scorsese odsłania psychologię zbiorową, gdzie ścierają się zaufanie i zdrada, obsesyjnie powracające w jego twórczości. Poprzez kolektywną pamięć, wcześniej masowo wypieraną, przez wieloletnie milczenie i wydobyty nareszcie głos – dociera do ukrytych pokładów narodowego genotypu.

Ów głos należy głównie do Mollie. Bo przecież nie do chłopców z tworzonego właśnie FBI, którzy w końcu wkraczają do akcji na czele z agentem White’em (scenariusz zmarginalizował tę postać). Ani nawet nie do Ernesta, kiedy film zamienia się w morderczą psychomachię między Królem a zmanipulowanym przez niego siostrzeńcem. To spokojne, acz przenikające na wskroś spojrzenie bohaterki filtruje rzeczywistość: wyprzedza zdarzenia, kwestionuje to, co zdaje się prawdziwe, a zarazem nie dopuszcza całej prawdy, jest bowiem spojrzeniem osoby bezgranicznie kochającej. Wymusza również brawurowy epilog, w którym sam reżyser odsłania się jako ten, który kiedyś tak pięknie zamieniał przemoc w wysokooktanową rozrywkę. Ów wzrok wyznacza także dynamikę filmu – niespieszną, wpatrzoną w szczegół i zjawiska natury, jakby na przekór białej perspektywie, zdominowanej przez szybkość, konkurencyjność, zgiełk.

Jednakże Scorsese nie rozdziela radykalnie tych optyk – współistnieją na ekranie i płynnie mieszają się ze sobą niczym krew Osedżów z krwią przybyłych na ich tereny hochsztaplerów. Pod tym względem „Czas...” przypomina kontemplacyjne kino Terrence’a Malicka skojarzone z „Aż poleje się krew” Paula Thomasa Andersona.

Ale tak jak Mollie nie jest typem Pocahontas – fantazją białego o potulnej squaw, tak i Ernest nie jest typowym protagonistą z filmów o naftowej gorączce. Z początku to człowiek bez właściwości i charyzmy, tchórz i miękiszon z grymasem dużego dziecka (fatalna protetyka di Caprio robi swoje). A jednak przykuwa uwagę, każe wręcz rozkoszować się swoim bezkształtem, kiedy coraz bardziej pogrąża się w moralnej brei i nie potrafi już ochronić najbliższych. De Niro zaś gra po prostu De Niro, jakiego kochamy najbardziej, z wilczymi kłami i pazurami. Ich wspólna scena więzienna, wypełniona perwersyjną psychotechniką typu bombardowanie dobrocią, pochodzi wprost z imaginarium Scorsesego, podszytego manicheizmem i katolicką symboliką. Dwa bynajmniej niewykluczające się pytania: do czego zdolny jest człowiek w imię chciwości i do czego zdolny jest człowiek, który kocha, budują gęstniejącą atmosferę niepewności i strachu.

W dziele tak pełnokrwistym i jednocześnie niedopowiedzianym łatwo mogło się zagubić to, co najważniejsze. Lecz choć w skali mikro dostajemy film o tym, jak miłość próbowała przebić się przez mroki ludzkiej natury, a w skali makro – jak hartował się wielki kapitał i w ogóle wiek XX, sprawa Osedżów wyrasta ponad uogólnienia, metafory, gatunkowe klisze. Minimalistyczne, świdrujące brzmienia Robbiego Robertsona, również wywodzącego się z Pierwszych Narodów, sugerują, że w gruncie rzeczy oglądamy kostiumowy film współczesny, patrzący – i na przeszłość, i na kino – z nową wrażliwością i wiedzą. ©

 

CZAS KRWAWEGO KSIĘŻYCA (Killers of the Flower Moon) – reż. Martin Scorsese. Prod. USA 2023. Dystryb. UIP. W kinach.

Martin Scorsese uchodzi za jednego z najważniejszych reżyserów swoich czasów. Ma też ogromne zasługi na gruncie konserwacji i archiwizacji starych filmów z całego świata. Tworzy od ponad półwiecza, a wiele jego tytułów („Taksówkarz”, „Wściekły byk”, „Gangi Nowego Jorku” czy „Wilk z Wall Street”) w przebraniu różnych gatunków celnie diagnozowało amerykański stan umysłu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44-45/2023