„Barbie”, czyli różowy nagrobek patriarchatu

Grecie Gerwig nie wystarcza „tiktokowy feminizm”. Kiedy mowa o jej filmie, równie często co „wywrotowość” pada słowo „samoświadomość”.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Materiały prasowe Warner Bros

Greta Gerwig zaczynała jako scenarzystka i aktorka w amerykańskim kinie niezależnym, m.in. przy filmach swojego partnera Noaha Baumbacha („Greenberg”, „Frances Ha”, ostatnio „Biały szum”). Jej samodzielny debiut scenopisarsko-reżyserski to pełna osobistych wątków „Lady Bird” (2017). Kolejny tytuł, swobodna adaptacja „Małych kobietek” (2019), otrzymał aż sześć nominacji do Oscara. Ostatnio premierę miała jej „Barbie”.

Kiedyś łatwo było zrobić z niej lalkę do bicia lub od razu spalić ją na stosie. Drewien do tego ognia dokładano i z lewa (za promowanie konsumpcjonizmu i wywoływanie dziewczęcych kompleksów), i z prawa (za permisywne „możesz być, kim chcesz”). Seksualizacja dziecięcego gadżetu i wpisany weń pop-feminizm mogły drażnić obie strony. Najlepsze w filmie „Barbie” jest właśnie uchwycenie tego paradoksu i granie nim na kilku plastikowych bębenkach jednocześnie.

Reżyserka mówi, że chciała, by stworzone na ekranie uniwersum w neonowych kolorach łączyło sztuczność z autentycznością. Miała na myśli samą inscenizację, ale chodziło jej pewnie o coś więcej – żeby w rozrywkowej formie, za pomocą przebudzonej Barbie, dotychczas symbolu próżności i kiczu, opowiedzieć o zmieniającym się świecie, ograniczających rolach społecznych, popkulturowych wzorcach. I pokazać, jak wiele tracą pod ich dyktatem i kobiety, i mężczyźni.

Już na wstępie zdezawuowana zostaje tak zwana „mistyka kobiecości”, czyli fantazja o życiu zamkniętym w domku dla lalek. A finalnie także wojna płci, której celem byłoby ukaranie Kena (w tej roli brawurowy Ryan Gosling) za to, że ośmielił się zatęsknić za patriarchatem. Scenarzyści – Gerwig i Baumbach – reprezentują bowiem feminizm nowoczesny, w którym nie chodzi o zwycięzców i pokonanych. W następstwie wielkiej różowej rewolucji wygrać mają wszyscy.

Oczywiście najpierw musiały być wykpione stare porządki. Kraina Barbie oznacza świat tyleż idealny, co naiwny: kobiety są tu prezydentkami, noblistkami i sędziami Sądu Najwyższego, choć wiadomo, że w prawdziwym świecie to jedynie chwyt marketingowy, skierowany do możliwie zróżnicowanej grupy rodziców, również tych bardziej postępowych. Stąd też lalki o różnym kolorze skóry czy na wózku inwalidzkim. One wszystkie rządzą jedynie w Barbie Landzie, podczas gdy po drugiej stronie lustra rzeczywistość ciągle skrzeczy. Rewolucja polega jednak na tym, że to Barbie Stereotypowa, która chodząc non stop w szpilkach nie dotknęła ziemi ni razu, zaczyna – niczym bohater „Truman Show” – dostrzegać wreszcie fikcyjność tego świata. Uświadomiona przez żyjącą na marginesie utopii Dziwną Barbie wyrusza do realu, by tam, w asyście nudnego Kena, odnaleźć dziewczynkę odpowiedzialną za jej egzystencjalne „popsucie”. Wszak Barbie, będąca produktem na sprzedaż czy zbiorowym pragnieniem, może się okazać także czyjąś bardzo osobistą projekcją, zresztą nie tylko dziecięcą. 

Zagrana przez Margot Robbie idealna Barbie jest właściwie taką wyszczuploną matrioszką, z której co chwila wyskakuje jakaś inna Barbie i wszystkie one toczą ze sobą walkę o siebie autentyczną. Z rzeczywistości fałszywie pastelowej, gdzie nie ma miejsca na cellulit i myśli o śmierci, bohaterka ucieka więc do świata ludzkiego, rządzonego przez kowbojów i Kenów w garniturach, po czym rozpętuje lalczyną rewolucję, pragnąc odzyskać Barbie Land, przemianowany pod jej nieobecność na Kenstwo (brawa dla tłumacza!). Przy tym Gerwig nie wystarcza „różowy koń trojański” czy „tiktokowy feminizm”. Kiedy mowa o jej filmie, równie często co „wywrotowość” pada słowo „samoświadomość”. Albowiem „Barbie” to mistrzostwo marketingu z wykorzystaniem autoironii. Nawet satyra i (samo)krytyka stają się tu zakamuflowaną (auto)pochwałą. Nawet wplecione do akcji zmaskulinizowane szefostwo firmy Mattel, producenta Barbie i zarazem filmu „Barbie”, pozwala się tu łagodnie ośmieszyć. Zabieg opłacalny, bo zapewnia wizerunkowy lifting.

Również reżyserka, tworząc z plastiku nagrobek patriarchatu i pomniczek zabawkarskiego potentata, który dał jej ponoć wolną rękę przy pisaniu scenariusza, zgrabnie asekuruje się autorską ironią. Jeszcze przed premierą podzieliła się imponującą listą filmowych referencji, wśród których znalazły się „2001: Odyseja kosmiczna”, „Parasolki z Cherbourga”, „Jeanne Dielman, Bulwar Handlowy, 1080 Bruksela” czy musicale w technicolorze (satyryczno-choreograficzne wstawki robią naprawdę dobrą robotę). Te cytaty pozwalają smakować film na wielu poziomach i sprawiają, że nie jest on bezwstydną franczyzą skąpaną w barwach fuksji. 

Jeśli można coś poważnego „Barbie” zarzucić, to tyle, że bywa zbyt dosłowna i nazbyt poważna. Że nie wyciska, wzorem choćby „Toy Story”, całego potencjału z zabawkowego świata i za mocno gra na emocjach przyniesionych do Barbie Landu z zewnątrz. Spotkanie bohaterki ze swą sędziwą stwórczynią czy wątek zatrudnionej w Mattel samodzielnej matki (America Ferrera) i jej córki (Ariana Greenblatt), których losy splotły się z losem lalki, chwytają za serce, lecz zamulają czułostkowością i przegadaniem. Programowe tyrady i akty samokrytyki wbrew swoim zacnym intencjom nie przysługują się filmowi kręconemu pod hasłem „wyzwolić Barbie”.

Za to główni aktorzy w pełni dają radę. Wówczas, gdy prześmiewczo wcielają się w doskonałe istoty bez genitaliów i z ograniczonym mózgowiem, i wtedy, gdy ich sztuczne postacie cierpią naprawdę, a spod grubego makijażu wychodzi faktyczny wiek. Wtedy opowieść zyskuje nieco inny wymiar, staje się jeszcze bardziej autotematyczna, przypomina o żywej fizyczności aktorów. Wszak Hollywood to jeden wielki Barbie Land, a co dopiero w epoce sztucznej inteligencji fabrykującej wszystko i wszystkich. 

Oczywiście, balansowanie między nostalgią i flirtem ze znanymi markami a szaloną zabawą i wyartykułowaną wprost rebelią musiało wpłynąć na spójność przekazu, nie mówiąc o narracyjnej potoczystości. Mimo to cele zostały osiągnięte. Na filmie Grety Gerwig spotkają się fani i antyfani długonogiej lalki, feministki i (umiarkowani) obrońcy patriarchatu, kinofile i niedzielni oglądacze. Być może będą się śmiać w różnych momentach, ale przecież o takie pospolite ruszenie właśnie chodziło: wytwórcom zabawki i filmu, którzy z pewnością mogą już odtrąbić podwójny sukces, oraz twórcom, którzy ożywili na ekranie syntetyczne królestwo.

Miejmy nadzieję, że nie tylko wielcy i bogaci z różowego dywanu na tym zyskają. „Barbie”, wierna formule „uczyć bawiąc”, ma do przekazania coś istotnego i stylistycznie nie daje się łatwo zamknąć w celofanowym pudełku. Dlatego tym razem wypada cieszyć się faktem, iż mamy do czynienia z oglądaną przez miliony superprodukcją, a nie jedynie z manifestem feministycznym o niszowym zasięgu.

„BARBIE” – reż. Greta Gerwig. Prod. USA 2023. Dystryb. Warner Bros. W kinach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Różowy nagrobek patriarchatu