Wszystkie błędy PiS. Czy partia Kaczyńskiego przetrwa?

Mimo ośmiu lat u władzy PiS nie mógł się pozbyć nawyku miotania obelg w przeciwników i w efekcie sam wylądował w opozycji.

20.10.2023

Czyta się kilka minut

Otwarcie urn wyborczych po zakończeniu głosowania. Poznań, 15 października 2023 r. / fot. Łukasz Gdak / EAST NEWS

Marek Kęskrawiec: Co było dla Pana najbardziej zaskakujące w wynikach wyborów do parlamentu?

Jarosław Flis: Oczywiście frekwencja, do której będziemy tu stale nawiązywać, ale sporą niespodzianką był również elektorat Prawa i Sprawiedliwości. Obóz władzy stracił tylko niecałe pół miliona z 8-milionowego poparcia uzyskanego w 2019 r.; w gminach średnich ubyło mu ok. 200 tys. wyborców, a w miastach na prawach powiatu 300 tys. PiS utrzymał jednocześnie poparcie w małych gminach do 20 tys. mieszkańców, ale to właśnie tam sytuacja jest najciekawsza i zarazem najbardziej dla nich bolesna.

No ale przecież wyniki mówią, że to wciąż bastion PiS. Niczego tam nie stracili.

Więź z dotychczasowym elektoratem w małych gminach się utrzymuje, ale została zrównoważona poprzez głosy na opozycję, których mocno przybyło. Tu wracamy do frekwencji. Poszerzyła się baza, więc te same liczby dla PiS dają mniejszy efekt. Zarówno teraz, jak i podczas wyborów przed czterema laty PiS zdobył na terenach wiejskich 3,1 mln głosów. Opozycja skupiona w bloku senackim uzyskała ich w 2019 r. 2,1 mln, czyli można powiedzieć, że partia władzy pokonała wówczas opozycję 3:2. Teraz jednak poparcie dla opozycji wzrosło w małych gminach do 2,8 mln, więc wynik to już tylko 10:9 dla PiS. Z kolei w gminach średnich cztery lata temu blok senacki wygrywał 10:9 z PiS, teraz zaś zwyciężył 3:2. Ciekawie ułożyły się te liczby.

Z ostatnich wyborów można wyciągnąć jeden wyraźny wniosek: niemal wszyscy nowi wyborcy poszli w stronę opozycji.

Kim są ci nowy ludzie?

To też jest zaskakujące. Są obecni jak Polska długa i szeroka, i nie jest to tylko fenomen większego zaangażowania kobiet czy też obudzenia się młodzieży. To oczywiście jest znaczącym i cennym zjawiskiem, a my powinniśmy ten wybuch zainteresowania demokracją pielęgnować. Tu zresztą warto zauważyć, że PiS, który pod koniec kampanii grał na skrajną polaryzację i zniechęcenie umiarkowanego elektoratu do wyborów, sam wcześniej napędzał frekwencję. Przecież władza obiecała dwa miliony dla tych gmin do 20 tys. mieszkańców, które osiągną najlepszy wynik w powiecie, zaś dodatkowo pół miliona złotych wszystkim gminom, w których frekwencja przekroczy 60 proc. W grupie 2100 gmin do 20 tys. mieszkańców kryterium uprawniającego do nagrody nie spełniło tylko sto. Obiecano w sumie miliard złotych dla kół gospodyń wiejskich i straży pożarnych.

I ten miliard nie przyniósł partii władzy korzyści.

Z PiS od pewnego momentu było jak w tym dowcipie Andrzeja Mleczki. Podłamany pacjent mówi lekarzowi: „panie doktorze, czego się nie tknę, wszystko spieprzę”. Koalicja Obywatelska zyskała pół miliona wyborców w najmniejszych miejscowościach, PSL wzmocniony Polską 2050 – 300 tys. Trzecia Droga to zresztą ciekawy przypadek, bo zarówno w małych i średnich gminach, jak też w dużych miastach ma po milionie zwolenników. Warto zauważyć, że w ogóle w ostatnich wyborach frekwencja stała się bardziej harmonijna, a liczba wyborców w małych miejscowościach po raz kolejny zbliżyła się do tej, która jest w większych miastach. W 2007 r. w miastach-powiatach oddano o połowę więcej głosów niż w mniejszych gminach, teraz – już tylko o jedną dwunastą. 

Nawiązując do „Wesela”, maleje różnica między Czepcem a Dziennikarzem w wyborczym zaangażowaniu. Na wsiach przybywa osób z maturą i wyższym wykształceniem, prowadzących biznesy, ludzie są tam bogatsi, bardziej świadomi swoich praw i potrzeb, co zresztą dotyczy także osób z wykształceniem zawodowym.

Dogęszczenie komisji na terenach wiejskich nic więc władzy nie pomogło. Zresztą, jeśli gdzieś trzeba zwiększyć liczbę lokali wyborczych, to w dużych miastach.

System w dużych miastach okazał się niewydolny; zaprojektowano go na frekwencję 60 proc., podczas gdy w dużych ośrodkach przekraczała ona 80 proc. Wymowny był obraz Jarosława Kaczyńskiego, który musiał ustawić się w kolejce do stolika komisji i sporo minut spędzić w niezbyt przyjaznym tłumie.

Ile PiS stracił w dużych ośrodkach?

Jedną siódmą wyborców: miał 2,2 mln, ma 1,9. Wracając do sportowych proporcji: blok senacki cztery lata temu wygrał w miastach na prawach powiatu 3:2, teraz zaś niemal 5:2. W całej Polsce wyniki można podsumować tak, że tam, gdzie blok senacki przegrywał z PiS, tam go dogania, a tam gdzie wygrywał, powiększa przewagę. Widać też, że najczęściej zyskuje ten, kto wyrównuje poparcie, czyli ogranicza przechył pomiędzy swoimi matecznikami a tymi częściami kraju, gdzie jest najsłabszy. Można powiedzieć, że kto się prostuje, ten wygrywa. A kto się przechyla, tego władza upada. To właśnie przytrafiło się PiS.

Stracił władzę w nogach?

Na nogach stoi dość mocno, bo to wciąż bardzo silna partia, ale zachwiał się i władza wymknęła mu się z rąk. Konkurencja zaś nie wpadła w pułapkę polaryzacji, ale stanęła wyprostowana, wspierając się nawzajem w bloku. Urosła i to pozwoliło pokonać silnego, ale samotnego rycerza, jakim stał się PiS.

Co było największym błędem obozu rządzącego?

W polityce istnieje zawsze dylemat, jakim orężem walczyć. Czy łajnem, czy konfiturami. PiS przyjął złą strategię. Obrzucanie łajnem jest raczej bronią opozycji, a konfitury rozdają rządzący. Mimo ośmiu lat u władzy PiS nie mógł się pozbyć nawyku miotania obelg w przeciwników i w efekcie sam wylądował w miejscu, gdzie to jest naturalniejsze, w opozycji. Wyborcy nie wybierają rządzących, by udawali opozycję.

Konfitury zmieszane z łajnem straciły smak?

Sztabowcy PiS ćwiczyli ponoć pozytywne przekazy na elektoracie, nie tylko swoim, ale doszli do wniosku, że nic nie działa. Ale może trzeba było wcześniej odpuścić konflikty i ataki? Na pewno błędem była jednostronność przekazu. Kiedy mieli najwięcej osiągnięć i mogli spuścić z tonu, cały czas robili wrażenie, jakby byli w opozycji. A przecież zmniejszyło się rozwarstwienie społeczne, rósł ogólny dobrobyt, mimo że opozycja wieszczyła katastrofę. To był realny, namacalny sukces. Ale władza nie umiała w tych warunkach stać się choć trochę przyjaźniejsza dla świata i zrozumieć, że walka z pojawiającymi się od czasu pandemii problemami nie może polegać na ciągłym zrzucaniu winy na przeciwników. Zamiast starać się rozładowywać napięcia, mnożyli złe emocje, wierząc, że one im pomagają. Gdy stali się rzecznikami jednej strony konfliktu wieś-miasto, nie wystarczyło im dowartościowanie marginalizowanych terenów, ale cały czas mówili: „pamiętajcie, macie mieć do nich zawsze żal, że traktowali was z góry. Macie ten żal kontemplować nawet, jak będzie wam już lepiej”. Tak się na dłuższą metę nie da.

Polska się nimi zmęczyła?

Tego negatywnego przekazu było tak dużo, aż nastąpiła jego gwałtowna inflacja. Poza tym, żeby wciąż rzucać oskarżenia, trzeba mieć elementarną wiarygodność. Ale gdy z czasem zaczynają się nawarstwiać błędy: wyrok Trybunału w sprawie aborcji, wybory kopertowe, piątka dla zwierząt, Polski Ład, KPO i konflikt z Unią, nieustanne tarcia w koalicji, starcia z szefem NIK, afery z wykorzystywaniem publicznych pieniędzy do partyjnych celów – wszystko to z czasem podważa wiarygodność atakującego. Albo wręcz go ośmiesza, jak wtedy, gdy jednocześnie z deklarowanym wetem wobec paktu migracyjnego wyszła na jaw afera wizowa.

Kto najlepiej wykorzystał to utknięcie władzy w okopie?

Szymon Hołownia. Sondażowo Lewica, Trzecia Droga i Konfederacja szły długo łeb w łeb, a TD bywała jeszcze niedawno opisywana jako najsłabsze ogniwo. Ostatecznie mocno poszła w górę, w dużym stopniu niesiona talentami Hołowni podczas debaty w TVP oraz jego niezafiksowaniem na PiS, czego nie zdołał uniknąć Donald Tusk. 

Okazało się, iż część wyborców potrzebuje czegoś nowego poza wojną KO z PiS i nie chce, by wajcha została przesunięta totalnie na drugą stronę, tylko żeby nastąpił powrót do jako takiej normalności. A ona nie musi oznaczać głosowania za postępową agendą KO i Lewicy. Jest spora grupa ludzi, którzy nie chcą PiS, ale zarazem uważają, że istotna część osób skupionych na promowaniu postępowych idei tak naprawdę czyni z nich oręż do okazywania swej wyższości nad resztą społeczeństwa. I nie tyle chcą je przekonać, co nieustannie pouczać i przywoływać do porządku.

Co by było, gdyby opozycja poszła do wyborów jednak na jednej liście, pod wodzą Donalda Tuska? Myślę tu m.in. o wspomnianej już debacie w TVP.

Jedyną alternatywą dla zajmującej się stale tylko sobą pary Morawiecki–Tusk byłby w studiu Krzysztof Bosak, który bardzo umiejętnie chował nacjonalistyczną twarz, pokazując tylko tę liberalną, wolnościową. Pewnie więc by mocno skorzystał. Debata wyraźnie pokazała, jakie są zalety większego wyboru dla kogoś, kto nie chciał już Kaczyńskiego przy władzy. Taki wyborca otrzymał socjalną alternatywę, na której skupiła się Joanna Scheuring-Wielgus, chowając antykościelną agendę, jakiej używał Włodzimierz Czarzasty na marszu opozycji. Z kolei Szymon Hołownia z bardziej konserwatywnej perspektywy mówił w zasadzie o tym, że wojna się skończyła dawno temu, a PiS wciąż siedzi w lesie i wysadza pociągi. Nawet nawoływanie do pakowania kuwet przez tłuste koty nie brzmiało w ustach Hołowni agresywnie. To nie było: „będziecie siedzieć”.

Reasumując: nie wiemy, co przyniosłaby jedna lista, ale wiemy, że opowieści o tym, iż jak będą trzy, to opozycja przegra – okazały się nieprawdziwe. Żeby wygrać, niepotrzebna była sondażowa „mijanka” zjednoczonego bloku opozycji i PiS, niezbędna ponoć do wywołania efektu kuli śnieżnej i mobilizowania wyborców. Frekwencję zbudowano inaczej, różnorodnością, większą liczbą kandydatów, wewnętrzną konkurencją na listach. W efekcie zmniejszyła się polaryzacja: cztery lata temu 71 proc. ludzi zagłosowało na PiS i PO, teraz 66 proc.

W wyborach wzięło w sumie udział 3 mln więcej osób niż poprzednio, a 2,5 mln z nich zagłosowało na blok senacki, wybierając różne opcje.

Co może być największym problemem dla koalicji, która stworzy nowy rząd?

Najważniejszą kwestią jest to, czy Platforma uzna, że nie tylko ona wygrała te wybory. Patrząc na wyniki może czuć się mocna zwłaszcza wobec Lewicy, której część wyborców, około pół miliona, przeszła do KO. To z jednej strony efekt przesunięcia w lewo Koalicji i przejęcia części postulatów Lewicy np. w kwestii aborcji, a z drugiej – innego przywództwa. W 2019 r. było ono beznadziejne, czego kwintesencją stało się początkowe wystawienie przez Grzegorza Schetynę Małgorzaty Kidawy-Błońskiej jako kandydatki na prezydenta.

Czy dla wyniku Lewicy miało znaczenie jej kierownictwo?

To jedyne ugrupowanie opozycyjne, które nie zmieniło liderów po porażce w 2019 r. Polska 2050 w sojuszu z PSL jest nowym tworem, Platforma najpierw zmieniła szefa na Borysa Budkę, a potem na Tuska. Konfederacja schowała Korwina-Mikkego i Brauna oraz postawiła na parę Bosak–Mentzen.

Paradoksalnie, w kierownictwie nowoczesnej Lewicy wciąż jest trzech panów, mimo mówienia o drużynie Avengersów i promowaniu trzech nowych liderek. Widać tam również pęknięcie między starym SLD i partią Razem. Jak się jeszcze do tego doda słaby wynik Czarzastego, który przegrał z ostatnim kandydatem z własnej listy, to widzimy, że może to nie jest dramatyczny kryzys, ale stagnacja na pewno. I straty. Było 49 posłów, jest 26, choć oczywiście można się cieszyć, że po 18 latach trafi się wreszcie do koalicji rządzącej.

Wynik Lewicy powinien być dla niej lekcją pokory. Skoro ma się niecałe 10 proc. poparcia, nie można sobie rościć prawa do 100 proc. racji, choć patrząc jak Lewica zachowuje się w kwestii aborcji wobec Trzeciej Drogi, posiadającej ponad dwa razy więcej posłów, można mieć wątpliwości, czy rozumie, ile naprawdę ma siły.

Koalicji Obywatelskiej, która akurat w sprawie aborcji mówi podobnym głosem jak Lewica, będzie pewnie trudniej układać się z Trzecią Drogą?

Platforma po marszu 4 czerwca myślała, że będzie jak w 2007 i 2011 r. hegemonem i potrzebuje tylko przystawek, nie sojuszników. Ówczesna, dość uległa postawa PSL wobec PO wynikała z tego, że Platforma mogła go w każdej chwili wymienić na SLD lub Ruch Palikota i dalej miałaby większość. Teraz sytuacja jest zupełnie inna. KO z żadnego z partnerów nie może zrezygnować.

Jeśli chodzi o aborcję jako problem nowej koalicji, to Lewica chce ustawy o legalnej aborcji do 12. tygodnia, ale nie chce referendum – do którego nawołuje Trzecia Droga – bo uważa, że to prawo człowieka, a tego się nie poddaje pod powszechne głosowanie. Pewnie skończy się na złożeniu ustawy w Sejmie i posłowie zdecydują zgodnie z własnym sumieniem. Politycy Trzeciej Drogi nie zmienią zdania, bo to kwestia światopoglądowa i nie będzie przedmiotem handlu. KO z Lewicą zaś na pewno nie pozbędą się TD po to tylko, by tworzyć rząd mniejszościowy. Zakładam, że nastąpi tu jakieś otrzeźwienie.

Co w takim razie będzie największym problemem nowego rządu, biorąc pod uwagę, że opozycja również sporo naobiecywała w kampanii, choćby Tusk 60 tys. zł kwoty wolnej od podatku. Może tego nie dowieźć?

Wszystko zależy od oceny skali kryzysu finansów państwa, a to trochę potrwa z uwagi na duże zadłużenie i brak przejrzystości wydatków obecnej ekipy. Nie wiemy też, co stanie się w otoczeniu zewnętrznym. Czy konflikt w Gazie rozleje się na cały region, jak się potoczy wojna w Ukrainie, jak głęboki będzie kryzys wewnętrzny w Unii, choćby z uwagi na napływ imigrantów.

Dla naszej sytuacji ekonomicznej ważne będzie również, kiedy uda się załatwić pieniądze z KPO i czy dla tej operacji będzie ważna postawa prezydenta i losy ustawy, która utknęła w Trybunale. Myślę jednak, że Komisji Europejskiej wystarczą same deklaracje dobrej woli nowego rządu. 

Wciąż mamy jeszcze stary rząd, który próbuje kokietować PSL. Trochę to wygląda jak akt rozpaczy. Co się stanie z PiS?

Partia upiła się władzą, po czym obudziła się z ciężkim kacem i teraz ma do wyboru: zastosować klin i pić dalej, upijając się żalem – albo wytrzeźwieć. Tyle że trzeźwość pokazuje m.in., że PiS stracił 40 miejsc w Sejmie, a Zbigniew Ziobro, nad usunięciem którego tyle razy debatowali, ma nadal 18 posłów i może założyć własny klub. Tak samo liczny jak Konfederacji, która zdobyła 7 proc.! Tych problemów jest oczywiście więcej. Będziemy za chwilę obserwować zabijanie śmiechem Mateusza Morawieckiego, próbującego na siłę sklecić rząd. Albo gorzej, samego Jarosława Kaczyńskiego, którego może przecież złośliwie wyznaczyć prezydent za wszystkie swe upokorzenia.

Czy przywództwo Kaczyńskiego w PiS będzie kwestionowane? Jest coraz starszy, nie namaścił następcy, przegrał wybory i nie rozda żadnych stanowisk. Wyobrażam sobie coraz mniej ukrywaną walkę o schedę, także z udziałem prezydenta.

Andrzej Duda jest politykiem raczej zewnątrzsterownym, niezbyt samodzielnym. Pamiętajmy też, że mówimy o najsilniejszym ugrupowaniu w Sejmie, to nie jest żaden „koniec PiS”, ma 7,5 mln zwolenników, więc pozycja Kaczyńskiego jest wciąż silna. Oczywiście, ma on 74 lata i możliwe, że nie będzie już mu łatwo zapanować nad walkami frakcji, nad konfliktem Sasina z Morawieckim, nad Ziobrą rozbijającym środowisko od środka. Możemy sobie jednak też wyobrazić, że obecny minister sprawiedliwości w obawie przed rozliczeniami ze strony nowej władzy jednak zdecyduje pozostać w większym gronie, mogącym go w razie czego bronić. Tu mogą zajść różne scenariusze erozji, ale nie muszą one postępować szybko. Kluczowe będzie to, jak uda się partię przegrupować przed zbliżającymi się wyborami samorządowymi i europejskimi w pierwszej połowie 2024 r. oraz prezydenckimi rok później. Jest jasne, że PiS został negatywnie oceniony „za całokształt” i – jeśli chce wrócić kiedyś do władzy – to musi w tym całokształcie wiele zmienić. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej
Jako reporter rozpoczynał pracę w dzienniku toruńskim „Nowości”, pracował następnie w „Czasie Krakowskim”, „Super Expressie”, czasopiśmie „Newsweek Polska”, telewizji TVN. W lutym 2012 r. został redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”. Odszedł z pracy w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44-45/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Stoisz prosto, to wygrywasz