Doświadczenie tych wyborów powinno być dla nas przełomowe

Widać to w badaniach: Polaków przejmują rzeczywiste problemy, a nie wzmacniające polaryzację fantazje polityczno-biznesowej machiny, za które płacimy wszyscy.

16.10.2023

Czyta się kilka minut

My, naród
Kolejka do lokalu wyborczego w Pałacu Kultury i Nauki. Warszawa, 15 października 2023 r. / JACEK SZYDŁOWSKI / FORUM

Po wyborach i po jednej z najbardziej brutalnych kampanii wyborczych przyszedł moment, w którym można się zastanowić nad przyczynami polskich podziałów. Przyglądając się w ostatnich tygodniach coraz bardziej zajadłym dyskusjom w mediach społecznościowych, programach publicystycznych i prywatnych rozmowach, można było przecież odnieść wrażenie, że polityczna wojna przesłoniła nam wszystko inne. Łącznie, a może w pierwszej kolejności – z nami samymi. I że przynależność do tego czy tamtego obozu stała się w Polsce wyznacznikiem przyzwoitości, a nawet człowieczeństwa. Co zresztą typowe dla stanu polaryzacji i zupełnie nietypowe dla demokracji, którą cechuje zdolność do zróżnicowania przekonań i światopoglądów, a wręcz pozytywna ocena takiego zróżnicowania. Słowem – zdolność do wyrażania odmienności i do konfliktu, który może być wprawdzie wojną idei, ale nigdy nie zamienia się w wojnę domową.

Dlatego właśnie najskuteczniejszym testem na owładnięcie polaryzacyjnymi fantazjami są dzisiaj w Polsce pytania: czy uważasz, że można być dobrym, przyzwoitym, inteligentnym obywatelem i głosować na PiS? Czy uważasz, że można być dobrym, przyzwoitym, inteligentnym obywatelem i głosować na Koalicję Obywatelską? A na Lewicę? Trzecią Drogę? Konfederację?

Przez ostatnie miesiące wielokrotnie zadawałem te pytania różnym osobom i zaręczam, że wiele miało problem z odpowiedzią. Dlatego sam odpowiadam: oczywiście, że można. Znam takich dobrych, przyzwoitych i inteligentnych obywateli mnóstwo. Każdy z nas zna ich mnóstwo, tylko, być może, nie zdaje sobie z tego sprawy albo nie chce dopuścić tego do świadomości. Tymczasem to proste mentalne ćwiczenie może być pierwszym krokiem pozwalającym wyjść poza świat, w którym zamiast żywych ludzi widać monstrualne karykatury. Oto więc pytania uzupełniające. Czy naprawdę uważasz, że twoja głosująca na PiS matka jest bezduszną zwolenniczką totalitaryzmu pragnącą zniszczenia polskiego systemu sądownictwa i cierpienia ludzi na granicy? Czy faktycznie wierzysz, że twój głosujący na Koalicję Obywatelską wuj jest zdrajcą Polski? Czy autentycznie zakładasz, że twoja głosująca na Lewicę córka pragnie zniszczenia fundamentów zachodniej cywilizacji? Czy serio przyjmujesz, że twój głosujący na Konfederację bratanek jest faszystą?

A może raczej zapamiętałeś się w swoich emocjach i frustracjach tak dalece, że przestałeś dostrzegać ludzi, których znasz, na których ci zależy, i którzy, jak ty, mają swoje pragnienia i obawy? I którzy – dokładnie jak ty – dają się czasami nabierać, ponosić emocjom, gubią się w rachubach i robią rzeczy, których – jak sądzisz – ty byś nigdy nie zrobił, choć przecież nieraz je robiłeś? Czy zatem nie jest ci w głębi duszy szkoda, że oni także przypisują ci poglądy, których wcale nie masz, oraz intencje, których nigdy nie żywiłeś? Bo przecież chciałbyś, żeby wasze spotkania i relacje wyglądały całkiem inaczej, prawda?

Podobnie jak w wielu innych sprawach, tak i tu potrzebny jest akt dobrej woli. Wykroczenie poza własne fantazje, uznanie, że nie jest się nieomylnym. A także dostrzeżenie potężnej biznesowo-politycznej machiny, która polaryzację wzmacnia i nam ją podsuwa – ponieważ sama się nią karmi. Tyle że odbywa się to naszym kosztem.

Jakie są jednak głębsze źródła tego wszystkiego?

Metoda Balthazara

Balthazar, jeden z bohaterów „Kwartetu aleksandryjskiego” Lawrence’a Durrella, utrzymywał, że zna niezawodną metodę na wyswatanie każdej losowo dobranej pary obcych ludzi. Wbrew teoriom zakładającym, że sekrety miłości są ekstremalnie skomplikowane, wystarczy mianowicie każdemu z osobna powiedzieć, że ten drugi od dawna pała doń sympatią i że o niczym tak nie marzy, jak o tym, żeby móc obiekt swej sympatii bliżej poznać. Jeśli dochowa się tych prostych reguł – twierdził ów charyzmatyczny kabalista z Aleksandrii – pozytywna emocja pomiędzy nieznajomymi niechybnie się wydarzy, a być może nawet wybuchnie.

Cały ten pomysł opierał się na głębokiej psychologicznej intuicji, wedle której w kształtowaniu się naszych relacji z innymi i – szerzej – w kształtowaniu naszego obrazu świata niezwykle istotną rolę odgrywa wyobraźnia. To zatem, jakie mamy na czyjś temat wyobrażenie, przekłada się na realia naszej z nim interakcji. Po prostu – obraz innego, który nosimy w sobie, w ogromnym stopniu determinuje nasze myślenie, odczuwanie i zachowanie. Tyle tylko, że – no właśnie – to, co (lub kogo) wydaje się nam, że widzimy i czujemy, niekiedy zasadniczo odbiega od tego, co (lub kto) faktycznie znajduje się naprzeciwko. Krótko mówiąc – a poświadcza to zarówno historia ludzkości, jak historia filozofii i nauk nie tylko społecznych – umysł nieustannie nas zwodzi, wybiera ścieżki na skróty, utyka w uprzedzeniach, lękach i stereotypach. I w ten sposób stale oddala się od rzeczywistości, zamiast nas do niej przybliżać.

Jest to prawda tyleż oczywista, co wciąż daleka od powszechnego uznania. Najczęściej zakładamy bowiem, że we wszystkim mamy rację, a jeśli ktokolwiek się myli, to wyłącznie inni – jak to zgrabnie wyraża ­tytuł książki Carol Tavris i Elliota Aronsona „Błądzą wszyscy (ale nie ja)”. Odnosi się to również do polityki. Wbrew obiegowym przekonaniom, „polityka” nie jest przecież jakąś osobną dziedziną odseparowaną od życia. Nic bardziej mylnego – polityka wpływa na życie czy raczej: jest jego wydatną, czasami najwydatniejszą składową. W 2023 r., w Polsce, kraju skrajnie spolaryzowanym nawet na tle rozległych dziś na Zachodzie podziałów i wojen tożsamościowych, widać to wyjątkowo wyraźnie.

W odróżnieniu jednak od Balthazara, którego zamiary były konstruktywne i wiązały się z łączeniem tego, co od siebie wyjściowo dalekie, architekci polskiego życia publicznego stosują regułę odwrotną. Wciąż mianowicie przekonują, że „ten drugi”, „inny”, „tamten”, choć nas wcale nie zna, żywi pod naszym adresem uczucia jak najgorsze. Że dla nas – mnie, ciebie, społeczeństwa, kraju – pragnie rozwiązań jedynie głupich albo niszczycielskich. A do tego jest człowiekiem cynicznym, wyrachowanym i pozbawionym zasad moralnych. Mądrzy i porządni ludzie są tu, gdzie my, w naszej grupie w mediach społecznościowych, na naszym marszu, wśród zwolenników naszego ugrupowania – po tamtej ciemnej stronie natomiast znajduje się cała reszta.

Luka percepcyjna

Przy czym tych „architektów” należy, oczywiście, rozumieć metaforycznie. Nie chcę powiedzieć, że stoi za tym jakaś grupa trzymająca władzę. Nic z tych rzeczy, przeciwnie – narracje spiskowe, które w polskiej sferze publicznej bezprecedensowo się rozprzestrzeniły (m.in. za sprawą opiniotwórczych gazet i portali, które kiedyś same przed nimi przestrzegały), stanowią jeden z kluczowych elementów problemu, o którym mowa. Nie zamierzam więc konstruować tutaj żadnej kolejnej. Architektami jesteśmy my sami, owszem, ze szczególnym wskazaniem na polityków, a także media, czyli na tych, którzy ze wzmacniania polaryzacji i konfliktu czerpią symboliczny i dosłowny kapitał. Ostatecznie, stan radykalnej politycznej wojny zwalnia zaangażowane w nią strony z konieczności poważnego merytorycznego wysiłku – konstruowania programu, docierania z przekazem do wyborców. Zamiast tego podsuwa emfatyczną, ale doraźnie skuteczną apokaliptykę: jeśli na nas nie zagłosujesz, doprowadzisz do lokalnej, a może i globalnej katastrofy!

Czy jest to jednak architektura budowana w sposób wyrachowany? Czasami zapewne tak, na co wskazuje choćby Matt Taibbi w książce „Nienawiść sp. z o.o.”, która opowiada o celowym prowokowaniu polaryzacji w świecie amerykańskich mediów (co zresztą finalnie, wbrew intencjom części prowokujących, skończyło się prezydenturą Donalda Trumpa). Bywa, że się to wszystko robi dla realizacji konkretnych interesów. I polski przypadek z pewnością ma i takie oblicze.

Z drugiej jednak strony, jak wiadomo, wyobraźnia nie jest sferą podlegającą pełnej kontroli świadomego umysłu. Głęboką intuicję Balthazara potwierdzają współcześnie choćby psychologowie Mina Cikara z Harvardu i Jeffrey Lees z Princeton, którzy w badaniach koncentrują się na ukrytych, nieświadomych przyczynach polaryzacji. I dowodzą, że jednym z mechanizmów wydatnie przyczyniających się do jej rozwoju jest tzw. luka percepcyjna. A to znaczy po prostu fałszywe wyobrażenia i przekonania na temat politycznego czy światopoglądowego oponenta. W tekście opublikowanym przed dwoma laty na łamach „Philosophical Transactions of The Royal Society”, najstarszego na świecie anglojęzycznego pisma naukowego, Cikara i Lees przyglądają się wzajemnym percepcjom w obrębie skonfliktowanych społeczeństw i dzielą je na dwie zasadnicze odmiany. Pierwsza obejmuje to, co myślimy o cudzych przekonaniach i zachowaniach, druga natomiast to, co myślimy, że inni myślą o nas.

Nikogo zapewne nie zdziwi okoliczność, że im bardziej się w ocenie innych mylimy – na obu poziomach – tym bardziej intensyfikuje się polaryzacja. Mechanizm ten przybiera postać swoistego perpetuum mobile. Ponieważ jesteśmy przekonani, że polityczni przeciwnicy życzą nam jak najgorzej, a ich poglądy są ekstremalne i groźne, na dzień dobry zachowujemy się wobec nich tak, jakby byli naszymi wrogami. Oni zaś, dostrzegając tę wrogość, reagują oczywiście kontrofensywą. To zaś tylko umacnia nas w przekonaniu, że nasze wyjściowe obawy były zasadne i zachęca do wzmocnienia wcześniej powziętych strategii. Co z kolei sprawia, że w adekwatności swojej oceny upewniają się nasi ideowi przeciwnicy. I tak dalej, w nieskończoność czy raczej do momentu, w którym konflikt staje się tak radykalny, że doprowadza do tragicznych skutków.

A wszystko zaczyna się od czegoś tak ulotnego, jak osobliwe fantazje na temat tych, którzy pod takim czy innym względem się od nas różnią.

Herezja „symetryzmu”

Tak, wiem, co zaraz usłyszę w odpowiedzi. Słyszałem to już dziesiątki razy – zwłaszcza kiedy zdarzało mi się powiedzieć albo napisać coś przeciwko pogłębiającej się w Polsce polaryzacji. Nieodmiennie pojawiał się wówczas jeden argument: nazywanie tego „polaryzacją” i poszukiwanie odpowiedzialności za ten stan po obu stronach politycznego konfliktu trąci relatywizmem. A nawet grozi osunięciem się w herezję „symetryzmu”, czyli przekonania, że „wszyscy są siebie warci”, a racja rozłożona jest równo po obu stronach. Przecież – słyszę – nie jest i nie może być rozłożona po równo. Bo to „oni” łamią wszystkie zasady i naprawdę chcą zniszczyć Polskę – my natomiast dla Polski chcemy jak najlepiej.

Oczywiście, „oni” oznaczają w takich przypadkach raz tych, raz tamtych – zależy po której stronie osi odbywa się akurat dyskusja. Nawiasem mówiąc, kariera, jaką zrobiło w ostatnim czasie pojęcie „symetryzmu” – te nienawistne komentarze w mediach społecznościowych, te wszystkie teksty, a nawet jedna książka, w której się karkołomnie dowodzi, że posiadanie własnego zdania (wydawałoby się, fundament demokracji) to „sprzyjanie autorytarnej władzy” – jest doprawdy specyficznie polskim fenomenem.

W każdym razie „symetryzm” jest zbiorem pustym, nikt bowiem nie twierdzi, że „racja rozkłada się równo po obu stronach”. Ktokolwiek natomiast świadomie używa tego hasła jako epitetu, ten zazwyczaj sam korzysta na polaryzacji, retorycznym sposobem piętnując każdego, kto ośmiela się krytykować modus operandi swojego obozu. Co skądinąd – ta krytyczność wobec swojego obozu – jest, paradoksalnie, jednym z najbardziej skutecznych narzędzi mających potencjał osłabiania polaryzacji. W książce „The Way Out. How to Overcome Toxic Polarization” pisze o tym sporo amerykański psycholog społeczny Peter T. Coleman. Szkoda, że zapalczywi polscy „łowcy symetrystów” nie chcą sięgnąć po tę lekturę. A może właśnie doskonale ją znają? Tak czy inaczej, nie dziwi, że środowiska zradykalizowane po jednej lub drugiej stronie z taką zapalczywością deprecjonują sceptyków we własnych szeregach.

Prymat idei

Wróćmy jednak do Balthazara i jego teorii. Otóż niezależnie od tego, gdzie będziemy szukać odpowiedzi na pytanie o sposoby przezwyciężenia polaryzacji i radykalnego społecznego konfliktu – czy to będą cytowane tu przeze mnie prace psychologów społecznych, czy antropologiczno-filozoficzne rozważania spod znaku René Girarda, Hannah Arendt czy Barbary Ehrenreich, czy wielkie dzieła literackie – podstawowa diagnoza wszędzie jest podobna. Oto ona: paliwem masywnych społecznych konfliktów i polaryzacji jest prymat idei nad empirią, prymat wyobraźni nad doświadczeniem, prymat instynktów nad myśleniem, subiektywności nad tym, co obiektywne i niezależne od indywidualnych pragnień, lęków i poruszeń.

Brzmi to może zbyt prosto, ale w istocie do tego sprowadza się ta zagadka. Wszędzie, gdzie zamiast innego człowieka – z jego skomplikowaną życiową historią, z jego emocjami, pragnieniami, cierpieniami, trudnościami, lękami, marzeniami, błędami, uwikłaniami i wadami – widzę jednowymiarową wiązkę własnych fantazji, lęków i mitów, tam podlegam uwodzicielskiej i niszczącej sile polaryzacji. Tak samo jak on, patrząc na mnie w podobny sposób.

O tym przecież traktuje słynna książka „Obcy we własnym kraju” autorstwa Arlie Hochschild, amerykańskiej socjolożki z Berkeley, która wybrała się do Luizjany, żeby spotkać tam wyborców i wyborczynie antysystemowej, populistycznej Tea Party oraz Donalda Trumpa – i, jak to sama nazwała, „przekroczyć mur empatii”. Mur wyrosły pomiędzy świetnie wykształconymi, liberalnymi przedstawicielami klasy średniej a biednymi, konserwatywnymi mieszkańcami stanów pogrążonych w wielopoziomowych kryzysach. Naprawdę – mówi Hochschild – nie było w tym żadnej tajemnicy, żadnej przemyślnej strategii, żadnej wyrafinowanej filozofii. Było za to proste, ale odświeżające – a być może także uzdrawiające – doświadczenie zetknięcia się z realnym człowiekiem, który okazywał się istotą znacznie bardziej złożoną niż wszystkie powzięte uprzednio na jego temat wyobrażenia. Przy czym – co ważne – ani Hochschild nie zmieniła poglądów, ani też nie przekonała do takiej zmiany swoich rozmówców. Każdy pozostał na swojej pozycji, przy swoich politycznych afiliacjach. Zmienił się tylko sposób, w jaki zaczęli na siebie patrzeć czy raczej w jaki zaczęli siebie na nowo rozumieć.

Oczywiście to prawda, że istnieją ludzie fundamentalnie niezainteresowani takim spotkaniem, niezainteresowani rozmową, pełni złej woli, cyniczni, niebezpieczni. Przekonani, że cel uświęca środki – o ile tylko, rzecz jasna, jest to cel, do którego sami zmierzają. To prawda, że takich ludzi w polityce jest mnóstwo, i że w związku z tym nie da się, a nawet nie powinno się rozmawiać z każdym. Nikt tego nie neguje, są to sprawy jasne. Mniej jasne jest pytanie, czy przypadkiem moje własne zachowanie nie sprawia, że ktoś inny może w ten sposób postrzegać... mnie? I czy ci, których z kolei ja tak postrzegam, faktycznie zasługują na taką ocenę? Czy do moich ideowych, politycznych przeciwników nie przykładam zupełnie innych kryteriów niż do moich ideowych i politycznych pobratymców? 

Tego rodzaju podwójność – zarówno jeśli chodzi o rozmaite zachowania, jak i stosowanie brutalnego języka w debacie publicznej, deprecjonowanie przeciwników, wyszydzanie, wyśmiewanie i poniżanie – jest charakterystyczna dla polaryzacji. Jedną zaś z najbardziej bodaj dotkliwych konsekwencji takiego stanu rzeczy – o czym pisał sporo wspomniany już Peter Coleman – jest pogłębiająca się izolacja i samotność związana z destrukcyjnym wpływem polaryzacji na przyjaźnie i życie rodzinne. 

Wybór rzeczywistości

Czy doświadczenie tych wyborów okaże się dla nas pod tym względem przełomowe? Wydaje się, że coś powoli zaczyna się tutaj zmieniać. Opublikowana w poprzednim numerze „Tygodnika” rozmowa z Edwinem Bendykiem pokazuje, że znaczna część z nas nie tylko nie odnajduje się w nakręcanej przez media i polityków polaryzacji, ale także, że zainteresowana jest głównie kwestiami ściśle praktycznymi. Utrzymanie rodziny, bezpieczeństwo kraju, umiejętność oddzielania politycznej propagandy od faktów – np. w kwestii przyczyn inflacji – to tylko niektóre sygnały, że stopniowo zaczynamy zwracać się w kierunku rzeczywistości, a nie fantazji wciąż suflowanych naszym skłonnym do zakrzywień poznawczych umysłom. 

Jest to mimo wszystko – niezależnie od wyniku wyborów, którym od początku towarzyszyła apokaliptyczna retoryka i apokaliptyczne emocje – optymistyczna prognoza na przyszłość. Zwłaszcza że świat dookoła pełen jest niebezpieczeństw i problemów, do których rozwiązania niezbędna jest umiejętność adekwatnej oceny zagrożenia, nie zaś bujanie w obłokach teorii spiskowych albo myślenie w karykaturalnych, czarno-białych kategoriach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Eseista i filozof, znany m.in. z anteny Radia TOK FM, gdzie prowadzi w soboty Sobotni Magazyn Radia TOK FM, Godzinę filozofów i Kwadrans Filozofa, autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii”, „Co robić przed końcem świata” oraz „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2023

W druku ukazał się pod tytułem: My, naród