Nie umywamy rąk

Dr Jarosław Szarek, prezes IPN: W planach mamy publikację „Wokół Jedwabnego” po angielsku. Gdybyśmy chcieli ukrywać ciemne strony naszej historii, przecież byśmy tego nie robili. Chcemy tylko, by wobec Polski zachowano proporcje zgodnie z prawdą.

26.09.2016

Czyta się kilka minut

Jarosław Szarek, Gdańsk, sierpień 2016 r. /  / Fot. Mateusz Ochocki / KFP / REPORTER
Jarosław Szarek, Gdańsk, sierpień 2016 r. / / Fot. Mateusz Ochocki / KFP / REPORTER

JAROSŁAW SZAREK: Cieszę się, że pani do mnie przyszła.

KAROLINA PRZEWROCKA-ADERET: Dlaczego?

JAROSŁAW SZAREK: Bo rozmowa jest najważniejsza. Gdy jej brakuje, to potem czytam o sobie różne rzeczy w komentarzach prasowych. Np. wczoraj wieczorem przeczytałem ostatni numer „Więzi” i wstęp Zbigniewa Nosowskiego. Bardzo mija się w nim z prawdą, oceniając obecne kierownictwo IPN. Pisze wręcz, że Instytut został zawłaszczony przez jedną partię. I że powinien się nazywać „Instytut Pamięci Mniej Narodowej”.

Nie jest tak, że kierownictwo IPN objęły osoby, których poglądy są bliskie postulatom PiS?
Żaden pracownik Instytutu nie jest członkiem jakiejkolwiek partii. Oczywiście, mam swoje sympatie, ale nigdy nie działałem politycznie. Za mną i za moimi kolegami są lata pracy w tej placówce, sam spędziłem tu jedną trzecią mojego życia. Ale o tym można się dowiedzieć, gdy się rozmawia. Jedno z pierwszych moich służbowych spotkań odbyłem z rabinem Michaelem Schudrichem. Kilka dni temu rabin w rozmowie z portalem dzieje.pl powiedział o mnie kilka ciepłych słów. Czyli można rozmawiać, a nie tylko powtarzać za innymi.

W Polsce trudno jest mówić o historii bez angażowania polityki. Wie Pan, dlaczego?
To jest naturalne, tak było zawsze. U początków II Rzeczypospolitej żyło 3,5 tys. powstańców styczniowych. Skala podziałów między nimi – „biali”, „czerwoni”, jedni od Langiewicza, drudzy od Mierosławskiego – była ogromna, choć przecież wspólnie walczyli o wolność z Rosją. Ci weterani przychodzili potem w kolejne rocznice do Piłsudskiego. Historia zapamiętała taką scenę: tumult przed wejściem do Belwederu. Piłsudski wychodzi i pyta: co się dzieje? A oni podnoszą krzyk: my od Langiewicza, my od Mierosławskiego! Marszałek na to: dość! Wszyscy jesteście powstańcami

Nie ma dziś ani Piłsudskiego, ani żadnego innego autorytetu, który stworzyłby płaszczyznę porozumienia dla zwaśnionych stron.
A jednak byłem niedawno świadkiem niezwykłej sceny. Na pogrzeb senator Anny Kurskiej przybyli Adam Michnik, Lech Wałęsa i Jarosław Kaczyński. To znamienne, że pogrzeby są jedyną okazją do spotkania dla ludzi, którzy dziś, zaangażowani po różnych stronach barykady, nie rozmawiają ze sobą, a jeszcze kilkadziesiąt lat temu wspólnie walczyli przeciw komunizmowi. To nie jest tak, że tych sporów wówczas nie było – były, oczywiście, natomiast nie aż tak widoczne. Było przecież coś, co nas łączyło.

Wspólny wróg.
Niezgoda na komunizm, ale w tle był zawsze spór. Tak było przecież w latach przedsierpniowej opozycji, a Solidarność, ten największy wolnościowy ruch polityczny, zyskał opinię monolitu, gdy chodziło o słuszną sprawę. Tymczasem w rzeczywistości, wśród tych niemal 10 mln ludzi, spory były bardzo silne. Lech Wałęsa, który był symbolem naszej drogi do wolności, na pierwszym krajowym zjeździe Solidarności latem 1981 r. zdobył zaledwie 55 proc. głosów delegatów. Pozostałe – niemal połowę! – uzyskali jego konkurenci: Andrzej Gwiazda, Marian Jurczyk, Jan Rulewski. Ale tak jest na całym świecie. Nie ma się co dziwić, że się spieramy: spór jest naturalnym elementem rzeczywistości.

A jednak martwi Pana krytyka Nosowskiego. Stał się Pan częścią sporu. W wywiadach dla mediów mówi Pan o „polityce wstydu” w kontekście jednej z najważniejszych debat o pamięci, jakie przetoczyły się przez Polskę w ostatnim 25-leciu. A przecież pisał Leon Kieres we wstępie do dwutomowego dzieła IPN „Wokół Jedwabnego”: „W moim przekonaniu hasło Jedwabne oznacza przede wszystkim naszą odwagę mówienia o rzeczach trudnych. Odwagę, dzięki której możemy rozmawiać o historii naszego kraju z podniesionym czołem, nie chowając ludzi niegodziwych za plecami bohaterów z Westerplatte czy Monte Cassino”. Co z Pana odwagą?
Nigdy nie unikałem i nie ukrywałem niegodnych, hańbiących zachowań naszych rodaków. Dotyczy to zarówno II RP, jak też czasów wcześniejszych oraz późniejszych. A więc to, co mówię w wywiadach, nie wynika z braku odwagi czy z ucieczki, lecz ze sprzeciwu wobec łatwych ocen, ale także z obrony. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację. Spotkałem się niedawno z ludźmi z Kanady i ktoś nagle mówi mi: bo wy, Polacy, jesteście antysemitami. Nie mogę się zgodzić na taką generalizację! Nie godzę się na opowieść o historii Polski jedynie przez pryzmat Jedwabnego. Mieszkańcy tego miasteczka zapłacili już ogromną cenę za zachowanie części swych rodaków w lipcu 1941 r. Ten temat dzieli, a ja chciałbym szukać rzeczy, które nas łączą. Jedwabne to nie jest dla mnie główny punkt odniesienia w polskiej historii. Ale to nie oznacza, że w IPN ukrywamy to, co tam się stało.

Na stanowisko prezesa IPN został Pan zarekomendowany Sejmowi przez Kolegium Instytutu. Media cytowały Pana wypowiedź w sprawie Jedwabnego: „Wykonawcami tej zbrodni byli Niemcy, którzy wykorzystali w tej machinie własnego terroru – pod przymusem – grupkę Polaków”. Czyli padł Pan ofiarą manipulacji mediów?
Dziękuję, że pani to mówi! Bo ja z siebie nie będę robił ofiary. Nie będę się już tłumaczył. Zostawmy to po prostu. Ten spór nie dotyczy udziału w tej zbrodni Polaków, bo ona jest ustalonym faktem, i ja nie powiedziałem czegoś, co by temu zaprzeczało.

Więc o co chodzi w tym sporze?
O rolę Niemców. Ta kwestia sprawstwa pozostaje otwarta. O to historycy się spierają. Jeden z nich pytał w wywiadzie: jak to możliwe, że 20 Niemców mogło zmusić do takich działań o wiele większą grupę Polaków? A ja pytam: co to za argument? Kompromitujący i zupełnie ahistoryczny. Jaka była proporcja załogi do liczby więźniów w obozach koncentracyjnych?

W wywiadzie dla „Do Rzeczy” dziennikarz Wojciech Wybranowski stwierdza, że najtrudniejszym zadaniem IPN będzie teraz „przełamanie propagandy oskarżającej Polaków o współudział w Zagładzie Żydów”. Przytakuje Pan w odpowiedzi. Naprawdę uważa Pan, że od pogromów, szabrownictwa, wydawania ludzi za pieniądze – wojennych win udokumentowanych przecież także przez IPN – tak po prostu powinniśmy umyć ręce?
Ale my nie umywamy rąk! Natomiast jedno jest pewne: na słowo „współudział” nie może być naszej zgody. Na mówienie o współudziale w machinie nazistowskiego, niemieckiego totalitaryzmu, Holokaustu, przy ówczesnej sytuacji okupowanego kraju, z rządem RP na wychodźstwie, ze strukturami Polskiego Państwa Podziemnego – będę zdecydowanie reagował. Możemy mówić o społecznym marginesie – i tu możemy się spierać: mniejszym czy większym. Ale jaki „współudział”?!

Ja sobie tego nie wymyśliłam. W raporcie Delegatury Rządu RP na Kraj przesłanym do Londynu, który odnajdujemy w IPN-owskim „Wokół Jedwabnego”, czytamy: „W szeregu miast dokonała pogromów czy nawet rzezi Żydów miejscowa ludność polska, niestety, wespół z żołnierzami niemieckimi”. „Wespół”, pisze Państwo Podziemne.
Zna pani prawo, które obowiązywało w państwach okupowanej Europy Zachodniej. Proszę je porównać do prawa III Rzeszy, które obowiązywało u nas. Mówienie o współudziale w Holokauście jest krzywdzące, jest nieprawdziwe. Znajdźmy inne słowo.

Jaki jest problem z przyznaniem, że nie zawsze byliśmy w porządku? Przecież to nam w niczym nie ujmuje, przeciwnie: podkreśla heroizm tych, którzy mimo wszystko zachowali się jak trzeba – jak rodzina Ulmów z Markowej czy cała rzesza innych Sprawiedliwych. Taka refleksja pomaga zaleczyć rany, a tych nosimy w sobie masę. Czemu na siłę próbujemy je wypierać?
Proszę pani, w każdym narodzie i o każdym czasie znajdziemy jednostki zdegenerowane. W XIX w. mamy straszliwe mordy dokonane na polskiej szlachcie przez chłopów. Później II wojna światowa i okupacja, która wyjątkowo demoralizuje. Wyobraźmy sobie ludzi żyjących przez lata w zwierzęcym strachu o życie. To niesamowicie wpływa na psychikę. Ostatnio spotkałem się z takim przykładem z jednego z obozów jenieckich, do którego trafili oficerowie z powstania warszawskiego. Polski oficer przed wojną – proszę pamiętać – to pewien system wartości. Honor. A tu w obozie pojawiają się kradzieże. I okazuje się, że winnymi są oficerowie AK, których nigdy, przenigdy nikt by nie posądził o tak niski upadek. Ale oni żyli pod niemiecką okupacją, codzienny terror i głód sprawił, że normy moralne i człowieczeństwa były przesunięte. Trzeba było wielkiego heroizmu, by to człowieczeństwo zachować.

Mówimy tu o poważniejszych niż kradzież zbrodniach.
Nie oczekuję, żeby wszyscy Polskę kochali. Nie jesteśmy narodem wybranym, nie budujemy takiej opowieści! Ale chcemy, by uszanowano naszą wrażliwość, nasze doświadczenia. Nie ukrywamy przy tym ciemnych stron historii. W planie wydawniczym na najbliższe miesiące mamy wydanie na początek pierwszego tomu dokumentów „Wokół Jedwabnego” w języku angielskim, żeby to poszło w świat. Gdybyśmy mieli zamiar coś ukrywać, to przecież nie robilibyśmy tego.

Trzy lata więzienia za pisanie o polskich pogromach to Pana zdaniem słuszna kara?
Jestem zaskoczony medialną debatą wokół tej ustawy. Ale to nie IPN jest jej inicjatorem. Oczywiście popieram swobodę dyskusji i wierzę, że granicą w niej powinien być dobry obyczaj. Ale sama pani wie, że ta granica się dziś przesuwa. Jeśli zapomina się o tym wszystkim, co Polska przeżyła w czasie II wojny światowej, a także o tym, że Polacy mieli w planach Hitlera podzielić w przyszłości los Żydów, zaś w mediach na całym świecie swobodnie pisze się o „polskich obozach koncentracyjnych”, to musimy reagować. Polska lekceważyła to przez wiele lat. Gdybyśmy reagowali od razu, to problemu by nie było.

A więc zgadza się Pan z brzmieniem projektu tej ustawy?
Wiele medialnych komentarzy do tej ustawy sugerowało, że Polacy będą teraz zamykali ludzi do więzień. Zdziwiony poprosiłem, by mi ten projekt przyniesiono. I przeczytałem, że jego ostatnia wersja brzmi inaczej niż to, o czym pisze się w prasie.

Wersja rządowa, z września: „Kto publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie określone w art. 6 Karty Międzynarodowego Trybunału Wojskowego (...) lub za inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, podlega karze grzywny lub karze pozbawienia wolności do lat 3”.
A potem, że wyłącza się odpowiedzialność karną za użycie znieważających sformułowań w przypadku prowadzenia działalności naukowej lub artystycznej.

I że ustawę stosuje się zarówno do Polaka, jak i cudzoziemca. Jeśli zatem ja w „Tygodniku” lub mój mąż, dziennikarz „Haaretz”, napiszemy artykuły np. o pogromach, to zostaniemy ukarani?
To chyba wciąż jest projekt ustawy. Nie wiemy, jaki będzie jej kształt ostateczny. Jej inicjatorem jest ustawodawca, a nie IPN.

Instytut nie jest tym tematem zainteresowany?
Cóż znowu? Badamy te kwestie, mamy wielu specjalistów, którzy zajmują się tą tematyką, wystarczy przywołać kilka nazwisk: prof. Grzegorz Berendt, dr Aleksandra Namysło, dr Marcin Urynowicz czy wiceprezes IPN dr Mateusz Szpytma.

Których szczególnym polem zainteresowań w relacjach polsko-żydowskich są historie Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.
Nie tylko. Jeśli IPN ma w tej kwestii jakiś postulat, to jest nim ścieżka, którą już w tej chwili realizuje Muzeum POLIN: pokazuje światu coś więcej niż tylko ten najtragiczniejszy moment końca. Pokazuje bujne żydowskie życie w Polsce, jego wpływ na polską kulturę. Chciałbym, byśmy mówili o szerszym aspekcie tego życia, niż to jest przedstawiane choćby podczas szkolnych delegacji z Izraela. Nie jestem w tej dziedzinie specjalistą, ale wydaje mi się, że w czasie tych wypraw odwiedza się głównie cmentarze. A przecież jest do pokazania o wiele więcej.

Zgoda. Może więc warto inwestować w edukację, a nie tworzenie prawa, które przewiduje więzienie za pisanie o czarnych kartach historii? Tym bardziej że to PR-owy bubel. Po pojawieniu się informacji o projekcie ustawy w izraelskich mediach dziennik „Jedijot Aharonot” opublikował filmik, w którym „przypomniał” swoim czytelnikom o polskich mordach na Żydach. Filmik był na Facebooku udostępniany tysiące razy, a wizerunkowej szkody, jaka spotkała Polskę po publikacji informacji o tym projekcie ustawy na świecie, nie naprawi już nawet Fundacja Narodowa za sto milionów. To nie jest „wstawanie z kolan”, to strzelanie sobie w te kolana z bliska...
Żyjemy w świecie opinii, w którym fakty nie mają znaczenia. Jeśli ktoś ma złą wolę, napisze wszystko. Ciekawe, skąd autorzy tego filmiku wzięli te informacje. Czy zatelefonowali do Ministerstwa Sprawiedliwości w Polsce? Albo do ambasady Izraela, prosząc dział prasowy o zebranie rzetelnych informacji? Ta sprawa została zresztą wyjaśniona między ministerstwem i ambasadą. Czy ktokolwiek się pofatygował, by to sprawdzić? Jeśli ktoś ma złą wolę, to wszystko wykorzysta.

W Izraelu spotykam rodziny ofiar Jedwabnego czy Kielc. Niedawno – jednego z ostatnich żyjących świadków pogromu kieleckiego, oślepionego przez tłum Borysa Dorfmana. Kilka dni temu Dorfman zresztą zmarł. Czy wie Pan, z jakim bólem te osoby przyjmują ostatnie wypowiedzi wysokich rangą polityków w Polsce? Jak to rani tych dość już skrzywdzonych przez los ludzi?
Przez kilkadziesiąt lat Polska nie była suwerennym państwem, nie dyskutowaliśmy o tym wcale. Dla nas również jest to bardzo bolesne – choćby to, co się stało w 1968 r. Przecież Polacy, którzy marzyli o wolnej Polsce, nie mieli wtedy na to wpływu. To zrobiła władza narzucona nam z zewnątrz. Komuniści rozpętali tę kampanię, w ramach wewnętrznych i zewnętrznych rozgrywek, po wojnie sześciodniowej [Izrael pokonał w niej w 1967 r. kraje arabskie, wspierane przez Moskwę – red.]. Dziedzictwo Rzeczypospolitej było inne, wielokulturowe. Nie ukrywajmy tego! A określenie „polski antysemityzm” nie jest wymysłem ostatnich lat. W międzynarodowej grze politycznej używa się go od dawna. Np. gdy wybuchło powstanie styczniowe, dyplomacja rosyjska inspirowała w zachodniej prasie ukazywanie się artykułów sugerujących antysemityzm Polaków.

Trudno oskarżać Rosję o całokształt nastrojów antysemickich w Polsce. Źródła antysemityzmu – choćby tradycyjnego – tkwią gdzie indziej.
Tak, ale Rosja uderzała tym w Polaków, gdy my walczyliśmy o wolność. W 1964 r. ukazały się w Londynie, bo w Polsce nie mogły, pamiętniki gen. Hallera, jednego z bohaterów 1920 r. Wspomina on, że gdy przybył do Stanów Zjednoczonych, chyba w 1923 r., to pierwsze pytanie, jakie padło na konferencji, dotyczyło antysemickich zachowań jego żołnierzy. Generał powiedział wówczas: zapraszam jutro na kolejną konferencję prasową, w której wezmą udział moi oficerowie, obywatele USA, i opowiedzą państwu, jak naprawdę ma się sprawa antysemityzmu w Polsce. Następnego dnia dziennikarze przyszli, wysłuchali i potem przeprosili. I sprawa została zakończona. Bo to jest tak, jak z tym filmem na Facebooku. To najwygodniej: uderzyć w nas, nie sprawdzając faktów.

Wrócę do pytania o pracę dziennikarzy w świetle wspomnianego projektu ustawy. Jeśli zgłosi się do mnie kolejny świadek historii i opowie coś bolesnego, a ja o tym napiszę, to złamię nowe prawo?
Ależ absolutnie, skąd pani to przyszło do głowy!

Przeczytałam projekt.
On mówi, że karze będą podlegały osoby, które oskarżają Polaków wbrew faktom. Przywołała pani Kielce. Czy widziała pani, jak wyglądała tegoroczna rocznica? Słyszała pani przemówienie premier i prezydenta RP?

Słyszałam też, co w telewizji powiedziała o Jedwabnem minister edukacji Anna Zalewska, i to mnie zaniepokoiło.
To proszę porozmawiać o tym z panią minister.

Martwi mnie, że dyskusja na wysokich szczeblach zachęca ludzi do szerzenia innych kłamstw, których się już nie prostuje. Niedawno na facebookowym profilu Muzeum Auschwitz – posiadającego aktywny dział prasowy, szybko reagujący w przypadku nieprawidłowych sformułowań w prasie zagranicznej – jeden z użytkowników zanegował obecność żydowskich więźniów w obozie, ujmując w cudzysłów i pisząc z małej litery nazwę Holokaust. Muzeum długo nie prostowało tej wypowiedzi, nie upomniało użytkownika za krzywdzący język. To podwójna moralność? Walczymy o sprawiedliwość w pisaniu o nas i zamykamy oczy na kłamstwa, które dotyczą tych, na których zależy nam mniej?
Trzeba rozmawiać, naprawdę. Projekt noweli ustawy o IPN nie ma jeszcze ostatecznej wersji. Nie wiem, może jeszcze się zmieni. Chciałbym podkreślić jedno. My też cierpimy z powodu historii. To, czego doświadczyliśmy, co przeżyliśmy w czasie II wojny światowej, i to od pierwszych dni okupacji, jest dla nas bolesne. Robiliśmy, co było w naszej mocy, by to zmienić. Myślę o Janie Karskim, o wszystkich informacjach, które wysyłaliśmy wolnemu światu, lecz nikt nie chciał w nie wierzyć, o dramatycznym krzyku, jakim było samobójstwo Szmula Zygielbojma w Londynie w 1943 r. [Zygielbojm – w II RP polityk żydowskiej partii Bund, a podczas wojny członek organu doradczego przy rządzie RP na uchodźstwie – popełnił samobójstwo, protestując przeciw brakowi reakcji Zachodu na Holokaust – red.]. Co zrobił wtedy wolny świat, by zatrzymać Holokaust? Jaka była polityka USA wobec Żydów? Relacje polsko-żydowskie przed wojną nie były idealne, dochodziło do napięć. Mimo to Polska stała się dla milionów Żydów domem, dla jednych lepszym, dla drugich gorszym, wielu z nich wybierało polskość, polonizowało się. Pamiętajmy o tym. Jeszcze raz wszystkim powtórzę: w IPN nie ukrywamy i nie będziemy ukrywać niegodnych zachowań Polaków. Chcemy tylko, aby w stosunku do Polski zachowano proporcje zgodnie z prawdą. Dotąd mieliśmy na to mały wpływ. A teraz? Proszę zrozumieć tych, którzy próbują obecnie pokazać inne oblicze Polski. Może rozwiązania, które przyjęto, nie należą do najszczęśliwszych. Może powinny to być bardzo dotkliwe kary finansowe zamiast kary bezwzględnego więzienia. Ale proszę pamiętać i o polskim doświadczeniu, o polskiej wrażliwości.

Na ekrany kin wchodzi „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego. Widział go Pan już? „Wołyń” będzie dla Ukraińców jak „Ida” czy „Pokłosie” dla nas?
Tak, film już obejrzałem. Jest absolutnie wstrząsający. To, co dotąd znaliśmy ze wspomnień ocalonych, nagle stało się obrazem. A wiadomo, jaka jest siła rażenia obrazu we współczesnym świecie.

Tym bardziej u Smarzowskiego.
No właśnie. Żałuję, że z racji swojej ekspresji ten film raczej nie zostanie wykorzystany do aktywności edukacyjnej. Nawet jeśli granica brutalności, jaką możemy przyjąć z ekranu, obniża się, to skala zła pokazana w tym filmie po prostu uderza. Nie zniosą go pewnie osoby o słabej psychice.

Co Pana w tym filmie najbardziej poruszyło?
Zawarto w nim sceny niemal dokumentalne. Obrona Kisielina, święcenie narzędzi zbrodni, los dzieci i kobiet, los Zygmunta Rumla – mało znanego poety, który został rozerwany końmi. To też zostało pokazane w filmie. Reżyser stosuje właściwą sobie poetykę, aby uświadomić, co stało się 11 lipca 1943 r. [tego dnia na Wołyniu nastąpiła kulminacja ataków UPA na polskie wsie – red.]. I to jest wstrząsające, nawet jeśli wcześniej znałem te historie z relacji środowisk kresowych, których przodkowie to przeżyli. Nie wiem, jak przyjmą ten film Polacy. Ta historia – poza hasłami i jakąś dyskusją, która się toczy w mediach – jest nam właściwie mało znana.



CZYTAJ TAKŻE:



Jesienią zaplanowano kolejne forum polsko-ukraińskie, spotkanie historyków z obu krajów pod egidą polskiego IPN i ukraińskiego UIPN. Jak przyjmą ten film Ukraińcy? Czy to dobry dla nich moment na debatę historyczną – teraz, gdy są w stanie wojny z Rosją, stracili dotąd 30 tys. zabitych i rannych, gdy mają potężny kryzys gospodarczy i 2 mln uchodźców wewnętrznych?
Czeka nas poważna dyskusja wokół tego filmu. W Polsce mamy dziś około miliona obywateli Ukrainy. Wiadomo, jak ważne są dla nas relacje polsko-ukraińskie. Wiadomo też, kto na ich pogorszeniu wygrywa, kto się z nich cieszy. Dlatego przyznaję: ten film jest dla nas dużym wyzwaniem.

W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” mówił Pan o swoim pragnieniu, by IPN inicjował nowe spory historyczne. Jakie spory jeszcze przed nami?
W tym momencie te spory są nam raczej narzucane z zewnątrz, dyktowane przez debatę publiczną, i musimy się do nich ustosunkowywać. Oczywiście to nie jest zbyt wygodne. Przykładem wspomniane relacje polsko-żydowskie czy kwestie polsko-ukraińskie. To dobrze, że wokół tych spraw dyskutujemy. Ale chcielibyśmy też pewne historie pokazać, odkryć dla tych, którym nie są jeszcze znane. Tak jak fenomen Polskiego Państwa Podziemnego, Solidarności, antykomunistycznego oporu czy tzw. operacji polskiej NKWD z 1937 r., zwanej polskim Holokaustem, gdy ponad 110 tys. lub nawet więcej naszych rodaków, obywateli Związku Sowieckiego, zostało zamordowanych tylko dlatego, że byli Polakami. Ona w ogóle nie istnieje w publicznej świadomości. Przed nami też kolejne rocznice. Z góry zaznaczam, że jestem przeciwny ich celebracji, jeśli nie toczy się wokół nich rozmowa. Nie mają też sensu, gdy zapominamy, że historia jest inspirującym polem do dyskusji, i że odnoszenie jej do teraźniejszości jest najbardziej twórcze i ciekawe. Przed nami więc kilka okrągłych rocznic: tworzenia się opozycji antykomunistycznej, teraz już rocznica powstania KOR, potem Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, Studenckiego Komitetu Solidarności. Chciałbym, aby te rocznice były próbą spotkania się środowisk bardzo dziś podzielonych, aby wspomnienia były dla nich silniejsze niż urazy.

Żeby historia bardziej łączyła, niż dzieliła?
Na to tak bardzo nie liczę. Nie stworzymy idealnego świata. Podziały będą istniały. Choć pamiętajmy, że różnice są twórcze. A przed nami jeszcze jedno arcyważne wydarzenie. Za dwa lata 100-lecie odzyskania niepodległości. Chcemy pokazać fenomen, że naród, który był skazany na niebyt, trwał. Dzięki czemu? Dzięki kulturze, samoorganizacji. Aż przychodzi rok 1918 i ten naród, od ponad 120 lat pozbawiony państwa, tworzy jego zalążki, a także zalążki armii, gospodarki. W porównaniu z wysiłkiem, jakim był rok 1918 – rok 1989 wypada blado. A przed nami już wkrótce 5 listopada: setna rocznica aktu 5 listopada, gdy zaborcy nadali części ziem polskich pewną autonomię. To fakty znane tak niewielu!

Jak chce Pan o tej historii uczyć kolejne pokolenia?
Nigdy nie patrzyłem na historię jako na zbiór dat i nazwisk, lecz jako na pewien proces. Ona jest ciągle obecna – np. w naszej mentalności, czego przykładem także mapa dzisiejszych wyborów i sympatii, wciąż określonych również granicami zaborczymi, po tylu latach! Tworzymy łańcuch pokoleń. Za chwilę nas nie będzie, musimy coś zostawić przyszłym generacjom. Przy czym nie chodzi o to, aby milczeć wokół trudnych spraw. Lecz przede wszystkim naszym obowiązkiem jest przekazanie naszym dzieciom tego, co w naszej historii cenne i wartościowe. ©

Dr JAROSŁAW SZAREK (ur. 1963) jest historykiem, od lipca 2016 r. prezesem IPN. W latach 80. działacz opozycji, uczestniczył w pomocy więzionym, kolportażu i druku prasy podziemnej. W latach 90. pracował w redakcji dziennika „Czas Krakowski”. Od 2000 r. w Oddziale IPN w Krakowie. Autor książek, m.in. „Czarne juwenalia”, „Czy ktoś przebije ten mur? Sprawa Stanisława Pyjasa” (współautor), „Powstanie Styczniowe”, a także wystaw historycznych, warsztatów dla nauczycieli i młodzieży oraz serii książek dla dzieci „Kocham Polskę”.


Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. w 1987 r. w Krakowie. Dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego” z Izraela, redaktorka naczelna polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego w Izraelu „Kalejdoskop”. Autorka książki „Polanim. Z Polski do Izraela”, współautorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2016