Z latarką w nieznane

Natalia Hatalska, analityczka trendów: Nie możemy podchodzić do przyszłości na zasadzie: „przetrwajmy to, co dzieje się teraz, i wróćmy w stare koleiny”. Nawet jeśli zagrożenie zniknie, to przez ten czas wytworzymy sobie nowe problemy.

01.06.2020

Czyta się kilka minut

 / RENATA DĄBROWSKA
/ RENATA DĄBROWSKA

EWELINA BURDA: Żyjemy dziś w nowej rzeczywistości?

NATALIA HATALSKA: Zdecydowanie tak.

I jaka ona jest?

Bardzo dynamiczna, dzieje się z dnia na dzień – codziennie powinniśmy akceptować to, co jest tu i teraz. Myśleć, co możemy zrobić, żeby funkcjonować w niej z komfortem.

To chyba nie w naszym stylu – chcemy raczej wiedzieć, jak będzie, kiedy „to wszystko” się wreszcie skończy.

W zachodnim świecie nie umiemy żyć tu i teraz. Albo żyjemy przeszłością, albo przyszłością, na którą patrzymy w sposób dystopijny. Trudno przychodzi nam akceptowanie rzeczywistości w danym momencie. Kiedy zaczęła się izolacja, sama zakładałam, że wytrzymamy tydzień czy dwa i wrócimy do normalności.

Ale nie wróciliśmy.

Pewne jest, że nie ma powrotu i mamy już tylko nowy początek. Opowiem pani moją historię oswajania nowej rzeczywistości. 29 marca miały się odbyć w Gdyni mistrzostwa świata w półmaratonie, miałam też wtedy sama po raz pierwszy go przebiec. I zostały odwołane. Stwierdziłam, że mimo wszystko pobiegnę – zrobię dokładnie tę samą trasę w zamkniętym mieście. Padał śnieg, wiał wiatr, było zimno. Gdy biegłam, przypominały mi się sceny z filmu „Vanilla sky”, nikogo nie było na ulicach. To miało dla mnie taki wymiar symboliczny – rzeczywistość jest nowa, a ja muszę ją zaakceptować.

Nasz styl życia się teraz zmienia?

W tym momencie tak, wymuszają to różne czynniki: byliśmy zamknięci w domach, część z nas straciła pracę lub ma obniżone pensje. Przestaliśmy więc wychodzić do kina, do restauracji, gotujemy więcej w domu, nie możemy kupować takiej ilości rzeczy jak wcześniej. Ale nasz styl życia oparty jest na konsumpcjonizmie, cała nasza gospodarka funkcjonuje na ciągłym wzroście. W długiej perspektywie – jeśli nie pojawiają się inne czynniki globalne czy gospodarcze – nasz styl życia się nie zmieni. Kiedyś wrócimy do konsumpcji w wymiarze sprzed pandemii.

Długa perspektywa – czyli jaka?

To zależy, jak na nią patrzymy. W prognozowaniu trendów to powyżej 20 lat. Ale dla nas dzisiaj to pewnie około trzech lat, biorąc pod uwagę, jak dynamicznie sytuacja się zmienia.

Jak się w tej nowej rzeczywistości teraz odnaleźć?

W infuture.institute, gdzie badamy trendy, od połowy marca rozmawialiśmy o tym z konsumentami i przedsiębiorcami. Tych pierwszych pytaliśmy o skłonność do zmiany, o ich zachowania w różnych kategoriach zakupowych przed pandemią, w trakcie i po niej, a przedsiębiorców o największe wyzwania. Ich odpowiedzi zderzyliśmy w raporcie „Renewed reality”.

I co się zmieniło?

Mamy rewolucję w handlu, edukacji, systemie zdrowia, w znanych nam schematach pracy. Na krótkim dystansie widać zmiany w dziedzinach, które wskazują na ograniczenie konsumpcjonizmu: np. ludzie sobie uświadamiają, ile rzeczy posiadają. O cztery punkty procentowe wzrósł odsetek osób, które zadeklarowały, że będą używać przedmiotów, które mają w swoim najbliższym otoczeniu, i nie będą kupować nowych. Przed pandemią było to 8 proc., w trakcie lockdownu wzrosło do 12 proc. Z deklaracji badanych wynika, że po pandemii będzie wynosił 11 proc. Ludzie chcieliby zostać z tą zmianą. Rośnie też wskaźnik tendencji do oszczędzania.

A Polacy oszczędzają mało.

Obecna sytuacja uświadomiła nam, że bufor finansowy jest jednak potrzebny. I większa liczba ludzi jest skłonna do oszczędzania – na poziomie deklaracji, bo trudno powiedzieć, jak to będzie w rzeczywistości. Przed pandemią odkładanie min. 10 proc. zarobków deklarowało 33 proc. Polaków, w trakcie pandemii – 38 proc. Po pandemii odsetek ten spada, ale wciąż jest wyższy niż deklaracje sprzed lockdownu.

Podczas epidemii zostaliśmy zderzeni z pracą zdalną na niespotykaną do tej pory skalę.

I nie chcemy tego przedłużać. Utrzymanie home office w bardzo dużym stopniu deklaruje tylko 4 proc. naszych badanych.

Dlaczego?

Praca zdalna spowodowała, że zatarła się granica między czasem wolnym a obowiązkami służbowymi. Część osób nie ma możliwości komfortowej pracy zdalnej – rodziny mieszkają w małych mieszkaniach, obok zdalnie uczą się dzieci, dzieje się życie rodzinne. Nie mówiąc już o sytuacjach trudnych czy przemocowych w domach.

Z perspektywy pracodawców praca zdalna działa dobrze.

Od kilku lat mamy silny trend, który zakłada redefinicję pracy. I on teraz bardzo przyspieszył: epidemia to potężny impuls do digitalizacji. Dla wielu może stać się rozwiązaniem stałym, nie tylko awaryjnym.


RAFAŁ WOŚ: Wiele wskazuje na to, że będzie jeszcze gorzej niż przed koronawirusem. Czy czeka nas życie w trybie ciągłej gotowości do bycia zatrudnionym? 24 godziny na dobę? 7 dni w tygodniu? 365 dni w roku?

MAREK RABIJ: Firmy w Polsce zaczynają zwalniać pracowników. To zła wiadomość – także dlatego, że przez ostatnie trzydzieści lat walkę z bezrobociem sprowadziliśmy do walki z bezrobotnymi.


 

Giganci technologiczni jak Twitter zapowiadają, że pracownicy nie muszą wracać do biur w ogóle. Facebook przedłużył czas pracy zdalnej do 2021 roku. Dla pracodawców to są też duże oszczędności na kosztach utrzymania biura. One całkowicie nie znikną, ale będą się zmieniać. W zeszłym roku wydaliśmy raport o przyszłości biur i pisaliśmy o idei hot desk, tzw. gorących biurek. To trend, który też był z nami przed pandemią, ale teraz jeszcze urósł: zakłada, że w biurze będzie określona liczba biurek do swobodnego korzystania, nie przypisana, jak teraz, do konkretnej osoby. Praca zdalna będzie więc stałym elementem.

Jakie jeszcze trendy zyskały na sile?

Na pewno lokalność – trend, który zakłada, że to, co bliżej nas, jest bardziej wartościowe, autentyczne, a wsparcie dla lokalnych przedsiębiorców jest ważne i coraz popularniejsze. To trend, który rósł także przed pandemią. W szerszym kontekście jest odpowiedzią na procesy globalizacyjne, które bardzo dużo nam dały, ale też spłaszczyły nam świat. Niezależnie od tego, gdzie na świecie jesteśmy, kupujemy te same produkty, korzystamy z tych samych technologii, śpimy w identycznie urządzonych hotelach.

Pandemia spowodowała też przerwanie łańcuchów dostaw, które są długie i skomplikowane. Choć przecież już wcześniej mogliśmy dostrzec i zrozumieć, że nie powinniśmy zamawiać jedzenia z odległości większej niż sto kilometrów od miejsca zamieszkania.

Wiele rzeczy zniknęło nam z pola widzenia przez pandemię, spadły na dalsze miejsca w skali ważności tematów.

Bardzo zmieniło się podejście do dużego globalnego trendu life after plastic, życia po plastiku, głównie z perspektywy konsumentów. Przed pandemią stawał się istotny dla coraz szerszych grup – rezygnowaliśmy z plastikowych słomek, reklamówek, jednorazowych kubków. Ubiegły rok cały był o tym: żeby wyeliminować plastik. I co się wydarzyło? Przyszła epidemia i zaczęliśmy używać ogromnej ilości rękawiczek, reklamówek, plastikowych worków, ponieważ bezpieczeństwo jest dla nas najważniejsze.


Chcemy wierzyć, że epidemia może prowadzić do zmiany na lepsze. Wiele osób spodziewa się hiperinflacji, kryzysu, tego, że nastąpi krach i ludzie będą traktować się coraz gorzej. Ale w odpowiedziach na nasze badanie przy tym wszystkim nie milknie głos nadziei – rozmowa z antropolożkami kultury z Muzeum Etnograficznego w Krakowie


 

Wczoraj na stacji benzynowej płaciłam kartą, musiałam wbić PIN – zostałam poproszona przez obsługę, żeby założyć foliowe rękawiczki. Użyłam ich przez dwie sekundy, a będą rozkładać się setki lat. Jeśli chodzi o maseczki, to zaakceptowaliśmy te wielorazowe, pierzemy je. Dlaczego nie robimy tego z rękawiczkami? Mogliśmy zająć się innymi rozwiązaniami, ale teraz koncentrujemy się tylko na pandemii.

Bo wciąż czekamy na powrót do normalności?

Do niczego nie wrócimy. W kontekście zmian możemy w jakimś stopniu porównać dzisiejszą sytuację do zamachu na World Trade Center z 2001 roku. Po ataku zostały wprowadzone procedury bezpieczeństwa różnego rodzaju: wszystko to, z czym spotykamy się, gdy chcemy wejść na pokład samolotu. Musimy zdjąć buty, paski, zegarki. Robimy to w imię bezpieczeństwa. Wtedy też wydawało się, że to na chwilę – a 19 lat później nadal to robimy.

Nie możemy podchodzić do przyszłości na zasadzie: „przetrwajmy to, co dzieje się teraz, i wróćmy w stare koleiny”. Może nasze zagrożenie zniknie, a może wcale nie? Nawet jeśli odejdzie, to przez ten czas stworzymy sobie nowy problem: np. kolejne góry plastikowych rękawiczek.

Przyszłość interesuje nas tylko w krótkim wymiarze?

W krótkim i blisko ciała – tylko to, co dotyka mnie bezpośrednio. Żeby było mi dobrze w danej chwili.

Z czego wynika takie patrzenie na świat?

To ciągnie się od oświecenia, od Kartezjusza, który wypromował nasze redukcjonistyczne podejście do nauki. Znamy się na wąskich wycinkach rzeczywistości. A nasz świat nie składa się z osobnych elementów – jest całością, która ma ogromną liczbę powiązań. I to teraz odczuliśmy. Bardzo popularny jest taki mem: to, że ktoś w zeszłym roku zjadł nietoperza w Wuhan, spowodowało, że teraz moje dzieci uczą się zdalnie.

Napisała Pani na blogu niedawno: „W świecie online, równolegle do świata fizycznego, także trwa epidemia. Równie niebezpieczna”.

Kiedy zaczęła się pandemia, chciałam wiedzieć wszystko, bałam się, że coś mi umknie. Typowe FOMO, fear of missing out. Z mediów społecznościowych korzystałam ponad dwie godziny dziennie. Potem zaczęłam znowu nad tym pracować i wróciłam do poziomu 20 minut dziennie, ale zajęło mi to dwa miesiące.

Odinstalowywaliśmy aplikacje, ustalaliśmy limity czasowe, prawdziwe joy of missing out – epidemia zawróciła nas z tej drogi?

Zaczęliśmy korzystać więcej z sieci, z mediów społecznościowych, co jest naturalne, bo dzięki temu możemy pozostawać w kontakcie. A media społecznościowe są tak skonstruowane, by wspierać system uzależnień behawioralnych, żebyśmy z nich jak najwięcej korzystali. Tylko czy mamy świadomość, że to tak działa? I czy będziemy umieli po pandemii z tego zrezygnować?

A będziemy?

Świat wirtualny rozwija się szybciej, niż my rozwijamy się jako ludzie. Świat cyfrowy zmienia się z dnia na dzień. I to on narzuca nam zasady, do których musimy się dostosować. To zaś wpływa na nasz dobrostan emocjonalny. W teorii wiemy, że nadmierne korzystanie z mediów społecznościowych pogłębia samotność, powoduje obniżenie nastroju, może nawet wpływać na rozwój depresji…

…a mimo to wciąż spędzamy tam ogrom czasu.

Świat mediów społecznościowych jest światem iluzorycznym, pokazujemy i widzimy tam rzeczy, które nie są prawdziwe – ciągle szczęśliwych ludzi na ciągłych wakacjach, wszystko im się udaje, mają fantastyczne dzieci, fantastyczne małżeństwa, a my nagle siedzimy za biurkiem, w zamknięciu i czujemy, że to my odstajemy. To jest iluzja, w którą uwierzyliśmy. Ten sam mechanizm działa w pop- kulturze: badania pokazują, że im więcej ktoś ogląda komedii romantycznych, tym bardziej nierealne ma oczekiwania wobec swojego partnera i związku, w którym się znajduje. W wirtualu konieczna jest świadomość funkcjonowania świata, jego mechanizmów, obecności iluzji. A to wymaga sporego wysiłku.

Dzisiejsza pandemia jest szansą na zmiany? Mam wrażenie, że chcemy tak o niej myśleć.

To prawda: lubimy mówić, że świat się zatrzymał, że my się zatrzymaliśmy, że teraz będzie już tylko lepiej, a w kanałach Wenecji już zawsze będą pływać delfiny. Wiemy, że to nieprawda. W wymiarze indywidualnym to nie zadziała, może zadziałać jedynie, jeśli zrobimy to globalnie, bo wymaga to połączenia wielu elementów układanki – wprowadzenia regulacji prawnych, działań rządów, i w rezultacie konsumenci też zmienią swoje zachowania, a firmy będą działały w sposób bardziej zrównoważony.


NATALIA DE BARBARO: W tym, co się teraz dzieje, ukryta jest ważna wiadomość. Taka, przed którą udawało się nam dotąd schować.


 

Ale ostatnio na swoim profilu na Facebooku zadałam pytanie: „Gdybyście mieli możliwość przeniesienia się do jakichkolwiek czasów w przeszłości, to które byście wybrali?”. Było ponad 150 komentarzy, w których ludzie piszą, że nie chcą się przenosić, bo jednak czasy, w których żyjemy, to najlepsza epoka w historii człowieka.

Mamy masę problemów.

Tak. Choćby epidemię samotności. Jest taki mem, nie wiem, czy go pani widziała: widzimy na nim osobę w izolacji i podpis z pytaniem, co będzie robić, gdy lockdown się skończy: spotkania, imprezy, grille. I potem w kolejnym oknie – a co tak naprawdę będę robić? I widzimy tę samą osobę, która siedzi na kanapie i przegląda swój feed w mediach społecznościowych.

Koronawirus nie sprawił, że staliśmy się bardziej samotni. O tym mówiło się bardzo głośno i bardzo często: mimo ogromnej liczby połączeń, jakich nigdy w swojej historii jako ludzkość nie mieliśmy, jesteśmy społeczeństwem samotnym. Tak będzie też po tej pandemii.

A czego jeszcze możemy się bać?

Czytam właśnie książkę Shoshany Zuboff z Harvardu „The Age of Surveillance Capitalism”, w której mówi o świecie pełnym inwigilacji. Używa zdania, które bardzo do mnie przemawia: kiedyś korzystaliśmy z Google’a po to, żeby przeszukiwać internet, dzisiaj Google przeszukuje ludzi. Każdy z nas jest danymi, dajemy firmom różnego rodzaju informacje – a dzięki nim algorytmy projektują nasze życie. I zamykają nas w bańkach: własnych poglądów, sympatii i preferencji. Dotyczy to w zasadzie wszystkich obszarów naszego życia.


MICHAŁ BILEWICZ: Epidemia zwiększa skłonność do myślenia w kategoriach dobra i zła. Przekonani, że rząd to zło wcielone, możemy nie docenić tworzących się na nim rys. I przegapić szansę na odzyskanie demokracji.


 

W zeszłym roku robiliśmy badanie i pytaliśmy Polaków korzystających z internetu, czy zdają sobie sprawę, że treści, które dostają, są przygotowane przez algorytmy. 70 proc. odpowiedziało, że nie. I to jest przerażające, bo prowadzi do rozwoju społeczeństwa, które jest bardzo spolaryzowane i zamknięte.

Wygodnie jest funkcjonować w bańce, w świecie, który – mamy wrażenie – oswoiliśmy i kontrolujemy.

Polaryzacja jest łatwa – upraszcza świat.

To globalny trend?

Tak. I jest dużym wyzwaniem na przyszłość. Stajemy przed problemami, które dotyczą całego świata: koronawirus, dostęp do energii, nierówności społeczne, zagrożenie klimatyczne, niekontrolowany rozwój sztucznej inteligencji. I kiedy będziemy się polaryzować, okopywać w swoich poglądach, nigdy nie dojdziemy do konsensusu. Dla dobra naszej przyszłości, przyszłości naszych dzieci, przyszłości świata, musimy starać się ze sobą dogadać. Żeby wypracować takie rozwiązania problemów, które zaspokoją potrzeby nie tylko wąskich grup, potrzebujemy różnorodności. Ludzie o podobnych przekonaniach, z tego samego kręgu kulturowego, tej samej płci, stale będą wymyślać te same rozwiązania. Nie pójdziemy do przodu.

To wydaje się Pani w ogóle realne? Że kiedyś się jednak dogadamy?

Są zjawiska, które pokazują, że mamy na to szansę – pokazała to też pandemia. Środowisko medyczne zjednoczyło się w walce z wirusem: publikuje wszystkie badania, dane są dostępne, cały świat korzysta z nich, żeby pracować nad szczepionką. Wiadomo, że stoją za tym pewne interesy, ale zakładam optymistycznie, że zaczynamy dostrzegać to, że pewne problemy możemy rozwiązać tylko wspólnie.

Jak daleko możemy patrzeć w przyszłość?

Większość ludzi wyobraża sobie to jak przechodzenie z punktu A do B. Na przyszłość powinniśmy jednak patrzeć szerzej. Tak jakby miała pani latarkę i rzucała snop światła w ciemności: im dalej od źródła światła, tym jest szerszy, ale mniej intensywny. I dokładnie tak samo jest z prognozowaniem przyszłości. Kiedy patrzymy na tę bliską, widzimy kilka możliwych wersji zdarzeń. Im dalej, tym scenariuszy jest więcej.

W takim razie po co nam prognozy?

Po to, by zobaczyć dłuższą perspektywę, żebyśmy mogli się do niej przygotować. To, co możemy zobaczyć na pewno, to sygnały zmian, które wskazują nam na pewne scenariusze przyszłości.

Jest takie popularne zdanie, z którym się zgadzam: przyszłość zaczyna się dzisiaj. Zaczyna się od naszych wyborów w obecnej rzeczywistości. I przyszłość cały czas możemy zmienić – nie jest nam dana z góry. Bo mamy wpływ na to, co może się wydarzyć. ©℗

NATALIA HATALSKA jest analityczką, trendwatcherką, autorką projektów badawczych. Założycielka i CEO infuture.institute – instytutu badań nad przyszłością. Autorka bloga hatalska.com oraz książek „Cząstki przyciągania” i „Far Future. Historia jutra”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego, szefowa serwisu TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem Powszechnym” związana od 2014 roku jako autorka reportaży, rozmów i artykułów o tematyce społecznej. Po dołączeniu do zespołu w 2015 roku pracowała jako… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23-24/2020