Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Miały zostać na nowo otwarte dla ruchu osobowego w niedzielę 14 kwietnia. Jednak pozostaną zamknięte: przejścia na granicy fińsko-rosyjskiej. Finlandia zamknęła je jesienią 2023 r. po tym, jak stwierdziła, że Rosja zaczęła wobec niej podobną operację, jaką Białoruś i Rosja prowadzą od 2020 r. wobec Polski i Litwy.
WTEDY TO nad fińską granicą zjawili się nagle imigranci z Afryki i Azji. Podwożeni autobusami, ostatnie metry do przejść granicznych jechali na rowerach, także otrzymanych od Rosjan (rowery wzięły się stąd, że fińskie przejścia były dostępne dla ruchu samochodowego i rowerowego, nie zaś dla pieszych), by następnie prosić Finów o azyl.
Uznając, że to migracja sterowana („kara” Kremla za akcesję do NATO), i że zagraża państwu, Finowie zamknęli granicę dla ruchu osobowego – uniemożliwiając tym migrantom składanie wniosków o azyl (bo to było możliwe tylko na przejściach). Inaczej niż na Podlasiu czy pod Wilnem, albo rosyjskie służby nie zdecydowały się przekierować migrantów na „zieloną granicę” i pomagać w jej przekraczaniu, albo teren okazał się zniechęcający. Karelia i fińska Północ to nie Podlasie, stąd naprawdę ciężko dotrzeć „na czarno” do Niemiec.
WGLĄD W DYSKUSJE zawróconych wtedy imigrantów (narzędziem komunikacji są tu np. grupy w komunikatorze Telegram; pisze o tym szwajcarski dziennik „Neue Zürcher Zeitung”), którzy są w Rosji – Finowie szacują, że to tysiące ludzi – pokazuje, że mieli oni nadzieję, iż „nie będziemy musieli iść do Mińska” (jak pisał jeden z nich), bo Finlandia otworzy teraz przejścia.
Tak się nie stanie, a premier Petteri Orpo uzasadnia to tym, iż Rosja jest zdolna dostarczyć na granicę wielką liczbę migrantów i „zagrożenie jest tu oczywiste”.
Aby jednak nie trzymać granicy zamkniętej w nieskończoność – to uderza w obywateli obu krajów, którzy mają rodziny po obu stronach (rosyjska community w Finlandii jest liczna i protestowała po zamknięciu przejść) – rząd przygotował właśnie projekt specjalnej ustawy.
DLA FIŃSKICH pograniczników ma być ona podstawą do stosowania procedury, którą w publicznej dyskusji nazywa się pushbackami. Polega to na zawróceniu z granicy osoby, która podaje się za uchodźcę i chce prosić o azyl bez dania jej możliwości złożenia takiego wniosku (podobne prawo przyjęły w ostatnich latach Polska i Litwa).
Koszty ludzkie polityki migracyjnej Unii Europejskiej. Co mówi raport Lekarzy bez Granic?
Fiński rząd uważa, że konwencja o uchodźcach z 1951 r. tego nie zakazuje: że jej artykuł 33. pozwala zawracać na granicy osoby podające się za uchodźców, jeśli są odsyłane do kraju, w którym nie grożą im represje (a takim krajem jest dla nich Rosja, skoro przybyli tu z własnej woli i korzystali z pomocy jej służb). Z kolei artykuł 34. mówi, że można odesłać z granicy uchodźców, co do których są podstawy, by uznać ich za zagrożenie dla państwa – co można odnieść do ludzi, którzy godzą się, aby być narzędziem wojny hybrydowej Rosji.
Część fińskich prawników jest tu odmiennego zdania.
RADYKALNA decyzja Helsinek wpisuje się w trwającą dziś w całej Europie dyskusję, która sprowadza się do pytania: jak daleko mogą posunąć się państwa demokratyczne, by chronić się przed masową i niekontrolowaną imigracją oraz jej niepożądanymi skutkami, a także przed użyciem jej jako oręża hybrydowego?
Przy czym to drugie dotyczy nie tylko „wschodniej flanki”: także Turcja, Maroko, Algieria i Libia wykorzystywały w ostatnich latach migrację jako narzędzie do wywierania presji np. na Hiszpanię czy Włochy. Ostatni przykład: w marcu Algieria przestała przyjmować swoich obywateli, którzy mieli być deportowani ze Szwajcarii po tym, jak ich wnioski azylowe odrzucono. W opinii mediów to „kara” za polityczno-medialną dyskusję w Szwajcarii o przestępczości wśród imigrantów, gdzie to Algierczycy odgrywają istotną rolę.
KALENDARZ polityczny, tj. kończąca się kadencja Parlamentu Europejskiego, sprawił, że także w tych dniach europosłowie głosowali nad reformą unijnego prawa azylowego. Dyskusja nad jego zmianą, czyli zaostrzeniem, trwała od 2016 r. i zaowocowała dziś kompromisem, który mało kogo zadowala.
Od Lampedusy do Usnarza: 10 lat z migrantami
Przyjęta 10 kwietnia regulacja ma usprawnić procedury tak, by szybciej i efektywniej można było ustalić, kto jest zagrożonym represjami uchodźcą, a kto podającym się za uchodźcę ekonomicznym migrantem – i jako taki może być szybko deportowany (chyba że dany kraj uzna, iż chce go przyjąć). Decyzje mogą zapadać już na granicach zewnętrznych. Mają być też zaostrzone procedury bezpieczeństwa. Nowa regulacja zakłada również mechanizm nazwany solidarnościowym: jeśli jakiś kraj nie radzi sobie z nielegalną migracją, inne będą musiały go odciążyć przez tzw. relokację.
REFORMA PRZESZŁA niewielką większością. Jedni krytykują ją, że idzie za daleko (to opinia aktywistów pomagających migrantom; protestowali oni na sali obrad). Inni, że niewiele zmieni, gdy idzie o zahamowanie nielegalnej migracji.
Większość polskich europosłów była przeciw. Premier Tusk zapowiedział, że polski rząd będzie – z powodu relokacji – przeciwny jej przyjęciu przez Radę UE (gdzie musi ona być jeszcze zaakceptowana, choć nie jednomyślnie). Sądząc po komentarzach zachodnich mediów, dla niektórych stanowisko Tuska było zaskoczeniem. Inni konstatowali, że premier jest konsekwentny, a rząd kraju sąsiadującego z Ukrainą ma powody, by krytycznie patrzeć na relokację.
Dzień później Tusk mówił: „Mamy coraz więcej sygnałów, że reżim Łukaszenki chce wykorzystać ponownie kwestię migracji i presję na naszą granicę wschodnią z Białorusią, dla uzyskania celów politycznych, dezintegracji, dezinformacji i dla własnego pseudobiznesu”.
Nad projektem wniesionym przez fiński rząd tamtejszy parlament ma głosować jeszcze w kwietniu.