Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To zdarzyło się tuż przed świtem. Wielu Europejczyków pierwszy raz usłyszało wtedy o ludziach przeprawiających się przez morze; dziennikarze okrzyknęli tamten dzień początkiem kryzysu migracyjnego. A politycy szybko zrozumieli, że lękiem przed osobami z Afryki czy Bliskiego Wschodu można łatwo i skutecznie manipulować.
Tylko na włoskiej wyspie Lampedusa zareagowano na tamtą katastrofę tak, jak reaguje się zawsze, gdy człowiek potrzebuje pomocy na morzu. Na wieść o rozbitym kutrze z portu natychmiast wyruszyły prywatne łodzie. Nie wszystkich udało się uratować. Po tym, gdy ogniem zajął się silnik (albo, według innych relacji, przemoczony benzyną koc), jednostka spaliła się w ciągu kilku minut. Zginęło 360 osób.
Był 3 października 2013 roku. Pierwsza tak tragiczna katastrofa u wybrzeży Lampedusy. Już tydzień później doszło do kolejnej. Od dekady przy różnych europejskich brzegach nie ma właściwie tygodnia, by nie tonęła jakaś łódź.
Kto zapłakał?
Cofnijmy się o kilka lat: jest początek lat 90. W swoich „Lapidariach” reporter Ryszard Kapuściński co rusz wspomina o różnicy w potencjale ludnościowym Europy i Afryki. Używa określenia: „bomba demograficzna”. O tym, że mowa o zjawisku nieuchronnym, które może definiować świat w kolejnych dekadach, piszą badacze. Analitycy ONZ publikują kolejne prognozy – każde kolejne są niedoszacowane.
Ale gdyby ktoś w tamtym czasie powiedział Włochom na Lampedusie, że kryzys migracyjny jest dopiero przed nami, prawdopodobnie by go wyśmiano. Rząd w Rzymie miał już od lat podpisaną umowę z dyktatorem Libii Muammarem Kaddafim o odsyłaniu migrantów – pierwszą z serii podobnych, które do dziś podpisują kraje południa Europy. A nawet – nazywając je umowami w zakresie bezpieczeństwa – sama Unia Europejska.
W 2013 r., kilka miesięcy przed październikowym wypadkiem, na Lampedusę wybrał się nowo wybrany papież Franciszek. Mówił: „»Adamie, gdzie jesteś?«, »Gdzie jest twój brat?« – to dwa pytania, które Bóg zadaje na początku historii ludzkości i które kieruje również do wszystkich ludzi naszych czasów, także do nas. Chciałbym jednak, abyśmy zadali sobie trzecie pytanie: kto z nas płakał z powodu tego faktu i faktów takich jak ten, z powodu śmierci tych braci i sióstr? Kto zapłakał nad tymi osobami, które były na łodzi?”.
Dusza Lampedusy
Dwa lata po wypadku Giusi Nicolini, burmistrzyni jedynego miasteczka na wyspie, tłumaczyła mi w swoim gabinecie udekorowanym tęczową flagą z hasłem „PEACE”:
– Moi poprzednicy podsycali strach. Reprezentowali tych mieszkańców wyspy, którzy mówili, że przybysze z zewnątrz zasieją tu choroby, przyniosą przestępczość. Znajdzie pan takich ludzi w każdej społeczności na świecie. U nas są mniejszością. Ja działam w imieniu większości, tych, którzy myślą jak papież. To jest serce, to jest dusza Lampedusy.
Puszcza murem podzielona. Reportaż z Białowieży
Za swoją postawę Nicolini odebrała w Europie wiele prestiżowych nagród, ale przegrała kolejne wybory. Dziś tematem masowej migracji wydają się zmęczeni nawet Niemcy, którzy jesienią 2016 r., w apogeum syryjskiego kryzysu uchodźczego, odważnie otworzyli granice przed potrzebującymi. A do obserwowanych przez służby granic należą już nawet te wewnętrzne w strefie Schengen. Także na polskich granicach: w Świecku, Słubicach, Barwinku czy Chyżnem.
Liczby
Od 3 października 2013 r. do końca września tego roku w Morzu Śródziemnym zatonęło ok. 30 tysięcy ludzi próbujących dostać się do Europy.
Są to dane oficjalne, oparte na liczbie wyłowionych ciał, relacjach świadków bądź rodzin, które straciły kontakt z bliskimi. Badacze migracji przyjmują zwykle, że należy je pomnożyć co najmniej dwukrotnie.