Co nas śmieszy w „1670”?

Z czego się właściwie śmiejemy – albo przeciwnie, reagujemy na żarty zażenowanym milczeniem – oglądając „1670”? I czy ta satyra nie jest spóźniona?

30.12.2023

Czyta się kilka minut

Andrzej, Andrzej Kłak w serialu „1670” / Fot. Robert Pałka / materiał prasowy Netflix
Andrzej Kłak w serialu „1670” / Fot. Robert Pałka / materiał prasowy Netflix

Ten serial z pewnością poruszył internetowy komentariat. Już pierwszego dnia, gdy produkcja pojawiła się na Netfliksie, zewsząd zaczęły sypać się zarówno deklaracje zachwytu, jak i głosy przekonujące, że zachwycać się nie ma czym, bo humor „1670” jest żenujący niczym Mazurska Noc Kabaretowa – w pewnych kręgach nie ma bardziej obraźliwego porównania – pozwalający trzydziestolatkom z wielkich miast bezpiecznie śmiać się z „polskiego ciemnogrodu”.

Przeciwnicy i zwolennicy serialu – organizujący się, co dziś w Polsce rzadkie, w poprzek polityczno-społecznych baniek – spierali się o niego równie intensywnie, jak politycznie zaangażowana publiczność o sprawowanie przez Hołownię funkcji marszałka Sejmu czy wygaszenie mandatów Kamińskiego i Wąsika. Można się spodziewać, że choć polityka dostarczyła aż nadto powodów do dyskusji, „1670” stał się jednym z tematów sporów w okresie świąteczno-noworocznym.

Co sprawia, że serial tak dobrze trafia do grupy docelowej i wywołuje w niej takie emocje? Z czego właściwie śmiejemy się – albo wręcz przeciwnie, reagujemy na żarty pełnym zażenowania milczeniem – patrząc na „1670”?

Najsłynniejszy Jan Paweł

Dla porządku powiedzmy, że „1670” zabiera nas do tytułowego roku we wsi Adamczycha. Właścicielem połowy wsi i naszym głównym przewodnikiem po serialowym świecie jest Jan Paweł Adamczewski. Choć zarządzanie odziedziczonym folwarkiem idzie mu gorzej niż przodkom (zmuszony był sprzedać większą część Adamczychy), w niczym nie zmniejsza to jego zadowolenia z siebie i ambicji. Adamczewski marzy bowiem nie tylko o wyborze przez szlachecką brać na króla Polski, ale też o zostaniu kiedyś „najsłynniejszym Janem Pawłem w historii”.

Szybko orientujemy się jednak, że serial trzyma się historycznych realiów bardzo swobodnie. Rzeczpospolita po potopie przedstawiona jest w nim równie ściśle jak średniowiecze w filmie „Monty Python i święty Graal”. Historia jest przedmiotem wygłupu, parodii, celowych anachronizmów i nawiązań do współczesności.

Ahistoryczna jest też forma wzorowana na „The Office” – biurowej komedii Ricky’ego Gervaisa i Stephena Merchanta z początku wieku – której oryginalna wersja doczekała się szeregu remake’ów, łącznie z niedawnym polskim. „The Office”, powstałe w erze dominacji reality TV, inscenizowane było w sposób przypominający telenowelę dokumentalną, tak jakbyśmy oglądali dokument – czy może surowe, zbierane do niego materiały – z rzeczywistego biura z dysfunkcjonalnym szefem i nie lepszymi od niego pracownikami. Podobnie jest w „1670”: postaci mówią wprost do kamery jak bohaterowie dokumentu, często zachowują się, jakby zdawały sobie sprawę, że są filmowane. Miałem, przyznaję, początkowo wątpliwości co do tego zabiegu w komedii historycznej, ale ostatecznie broni się on i nie gryzie z historycznym światem przedstawionym.

W jego kreację włożono wiele pracy. Grający Adamczychę park etnograficzny w Kolbuszowej, wnętrza, rekwizyty, kostiumy wyglądają raczej jak z solidnej historycznej produkcji niż z telewizyjnej komedii. Reżyserzy Maciej Buchwald i Kordian Kądziela oraz ich szwedzki operator Nils Croné inscenizują kadry tak, by maksymalnie wydobyć bogactwo wszystkich detali. Kadry często przywołują malarstwo z epoki – z jego głębiami, światłocieniami, mrokiem – paleta przywodzi też na myśl zdjęcia Jerzego Wójcika z „Potopu”. Widz, który wychowywał się jeszcze w czasach liniowej telewizji, oglądając zimowymi, przedświątecznymi wieczorami „1670”, może poczuć nostalgię za dawnymi świętami Bożego Narodzenia z obowiązkowym „Potopem”.

Hoffmanowski idiom jest tu jednak ciągle łamany przez szereg zabiegów i elementów komicznych. W pierwszym rzędzie łamie go błoto. Błoto jest bowiem podstawowym żywiołem, siłą natury w Adamczysze i serialowej Polsce roku 1670. Tonie w niej szlachta i toną chłopi, sprowadzony z Zachodu zegar i koła wozów eksportujących płacące za niego zboże. Szybko dochodzimy też do wniosku, że pochłaniające wszystko błoto jest idealną metaforą świata reprezentowanego przez Adamczewskiego.

Mamy demokrację

Twórcy „1670” wskrzeszają bowiem na ekranie sarmacki świat, by wrzucić mity na temat Rzeczypospolitej szlacheckiej do beczki śmiechu. Adamczewski wielokrotnie mówi do kamery, jak wspaniale urodzić się szlachcicem w Polsce, serial nieustannie jednak to weryfikuje.

Już pierwszy odcinek bierze na warsztat mit demokracji szlacheckiej i „sarmackiego republikanizmu”. Adamczewski jedzie na lokalny sejmik, mający wydać instrukcje posłom na ogólnopolski sejm w sprawie podatków. Choć wszyscy uczestnicy są za podwyższeniem podatków, Adamczewski używa liberum veto i blokuje wniosek: „Jedna osoba była przeciw! Koniec tematu. Mamy demokrację!” – mówi. Gdy panowie bracia zaczynają się zastanawiać, dokąd zmierza ojczyzna rządząca się w ten sposób, dyskusję przerywa wystosowane przez Jana Pawła zaproszenie do karczmy. Właściciel mniejszej części Adamczychy dzięki swojemu głosowi zaoszczędził na podatkach – mógł się postawić, nie zastawiając się.

„1670” przedstawia w popkulturowej, komediowej formie obraz sarmackiej przeszłości skorygowany o ustalenia modnej ostatnio ludowej historii Polski czy takich publikacji jak „Fantomowe ciało króla” Jana Sowy – książki przekonującej, że Rzeczpospolita nie była państwem, tylko czymś w rodzaju „szlacheckiej kampanii zbożowej”, bezwzględnie eksploatującej zasoby kraju – ziemię i chłopską, niewolną pracę.   

Herb Adamczewskich przedstawia nagą postać ściskaną przez rękę z drogo wyglądającym pierścieniem. Na lewo od postaci widzimy kłosy zboża. Wygląda to tak, jakby właściciele herbu twardą ręką wyciskali stanowiące podstawę ich bogactwa zboże z odartych ze wszystkiego chłopów.

Widzimy, jak to wyciskanie się odbywa. Adamczewski, spacerując po wsi, wita się z chłopem zakutym w dyby, próbuje też maksymalnie wiele uzyskać z pańszczyźnianej pracy, od której jego chłopi migają się, jak mogą. Chłopskie postaci często stoją w rogach kadru, patrząc w kamerę. W środku umieszczono szlachtę, ona mówi, chłopi milczą. Ich wymowne spojrzenia, w których mieszają się niedowierzanie, sarkazm i cicha rezygnacja, stanowią doskonały komentarz i kontrapunkt do tyrad Adamczewskiego i jego klasy.

Czas minął

Patrząc, jak serial demoluje mit sarmacki, zastanawiamy się jednocześnie, czy ta satyra nie jest jeśli nie zbyt łatwa, to spóźniona co najmniej o kilka miesięcy – zwłaszcza gdy pomyślimy o współczesnych, politycznych i społecznych odniesieniach „1670”.

Mit sarmacki należy dziś bowiem raczej do tej Polski, która przegrała 15 X. To Polska prawica z fascynacją patrzyła na „sarmacki republikanizm”, szukając w nim atrakcyjnej alternatywy dla zachodniej tradycji liberalnej, podstawy do mniej imitacyjnej modernizacji. Politycy dawnego układu serio powoływali się w europejskich sporach na sięgające kilku wieków tradycje polskiego parlamentaryzmu, których kraje o „świeższej tradycji demokratycznej” – jak np. Niemcy – nie rozumieją i dlatego atakują reformy „dobrej zmiany”.

Jerzy Surdykowski w publikowanym niedawno w „Rzeczpospolitej” eseju „Sarmacki diabeł już wystarczająco objadł się polską duszą” dostrzegł w pisowskiej prawicy nowe wcielenie polskiego XVII wieku, uwznioślonego i zmitologizowanego przez romantyzm polskiego baroku, kultury, która pozostawała „zamknięta i nieufna, zaściankowa, przesiąknięta samochwalstwem, niechęcią do filozofii i głębszej wiedzy”. Wypisz wymaluj jak Adamczycha.

Wreszcie ideologiczny projekt obozu Kaczyńskiego zakładał, że polska historia – od Piastów do powstania warszawskiego – jest tym, co powinno jednoczyć Polaków w dumie, a nie czymś, z czego powinni się wyśmiewać. „1670” w znakomity sposób przedrzeźnia to kierowane przez władzę pod adresem kultury przez ostatnie osiem lat żądanie. Imiona głównego bohatera nawiązują w dodatku – grzecznie i dyskretnie – do cenzopapy, często radykalnie szydzącego z Jana Pawła II internetowego humoru, powstałego jako reakcja młodych ludzi na wszechobecny nie tylko w Kościele, ale też w szkole czy telewizji kult polskiego papieża. Gdyby serial miał premierę rok temu albo wiosną, wywołałby pewnie o wiele mniej kontrowersji. A przynajmniej ułożyłyby się one wzdłuż bardziej przewidywalnych linii.

Zamieszanie wokół recepcji „1670” wśród liberalnych i lewicowych odbiorców może też wynikać z tego, że po 15 października nie bardzo wiemy, co w nowej, pomału krystalizującej się Polsce, jest tak naprawdę śmieszne. Bo najlepsza komedia zawsze powinna mieć w sobie subwersywny potencjał, a ten może posiadać wyłącznie komedia kierująca ostrze swojego humoru ku górze, nie ku dołowi. Śmiejąca się z silniejszych, nie słabszych. Z wygranych, nie z pokonanych.

Być może wśród wielu zmian, jakie przyniosły ostatnie wybory, jest też to, że konserwatyzm, religijny tradycjonalizm, prawicowe teorie spiskowe, nacjonalizm, narodowa pedagogika historyczna i sprzedawane przez nią fantazje przestają być dobrym celem satyry, zaczynają brzmieć jak żarty Jana Pietrzaka z komuny wygłaszane w trzeciej dekadzie XXI wieku.

Taka mentalność

Przed zarzutem niewczesności broni „1670” to, że serial bynajmniej nie bierze na cel tylko przegranej prawicy jako nowego wcielenia zacofanego barokowego zaścianka. Odniesienia do współczesności pracują w „1670” w o wiele bardziej wyrafinowany sposób.

O ile szwagier Jana Pawła, Bogdan – ubogi, pozbawiony ziemi szlachcic, którego cały majątek stanowią husarskie skrzydła (przywdziewa je na plecy za każdym razem, gdy trzeba przegrać jakąś bitwę dla Rzeczypospolitej) – przypomina radykalnie prawicowych uczestników marszy niepodległości niosących transparenty typu „potomkowie husarii”, to współczesna polityczna „przynależność” samego Adamczewskiego jest już o wiele bardziej skomplikowana.

Jego język splata figury z sarmackiego mitu i współczesny dyskurs neoliberalny. „Człowiek dochodzi do czegoś ciężką pracą swoich chłopów, to zabrać mu chcą! Taka mentalność” – narzeka, gdy słyszy o propozycji podniesienia podatków. Swoim poddanym zachwala zalety teorii skapywania i przekonuje, że „każdy jest kowalem swojego losu”. Słuchając go, widzimy nie tyle wykrzywionego w zwierciadle historycznej komedii stereotypowego wyborcę PiS z małego ośrodka, ile raczej przedsiębiorcę, który w ostatnich wyborach głosował na Konfederację albo obiecującego „walkę z rozdawnictwem” kandydata Polski 2050. A choć pewnie nie dziś, to w czasach Komorowskiego mógłby się też jakoś odnaleźć w ofercie Platformy.

Gdy jako właściciel Adamczychy Jan Paweł zastanawia się, czy zezwolić na marsz równości – tradycyjną uroczystość innowierców z wioski – nie chcąc podpaść ani religijnej żonie, ani wspierającej wierzących inaczej córce, widzimy stojącego przed podobnymi dylematami wobec marszu społeczności LGBT prezydenta miasta z konserwatywnego skrzydła tej partii.

„1670” jest robione przez pokolenie trzydziestolatków i w dużej mierze dla tego pokolenia. W postaci Adamczewskiego śmieje się ono nie tyle z pisowskiego pokolenia dziadków, ile z „libków” z pokolenia ich rodziców. Z drobnego przedsiębiorcy, który na umowę o pracę na czas nieokreślony dla pracowników reaguje podobnie jak szlachcic na propozycje chłopów, by płacić im za pracę na folwarku. Wielu widzów z docelowej grupy, śmiejąc się, odczuwa ulgę, że udało się im uciec od pracy w takich warunkach do korpo w dużym mieście, sektora publicznego czy pozarządówki.

Filmy i seriale, kino polskie i zagraniczne. Nowości na VOD poleca co tydzień Anita Piotrowska, krytyczka filmowa „Tygodnika”.

Dostaje się tu też Kościołowi – jeden z synów Jana Pawła jest chciwym księdzem – ale i młodym progresywnym kobietom, których głosem mówi córka szlachcica, Aniela. Szkoda, że jej wątek i kpina ze współczesnych dyskursów – często ślepych choćby na własny przywilej – nie zostały bardziej rozwinięte. Ostatecznie Aniela okazuje się postacią, której „1670” zbyt często przyznaje rację.

Mnie śmieszy

No dobrze, ale czy to jest śmieszne? Na to pytanie nie ma obiektywnej odpowiedzi, więc mogę tylko odpowiedzieć za siebie, że dla mnie jest. Choć nie tak, jak wskazywałby na to potencjał tematu. W pierwszym odcinku raczej doceniałem ciekawe pomysły i filmową formę, niż śmiałem się autentycznie – aż do sceny sejmiku.

Fabuła serialu jest dość pretekstowa, odcinki rozpadają się na zestawy gagów – by dobrze się bawić, trzeba to zaakceptować. Niektóre z gagów są znakomite i wróżę im długie życie w postaci memów, gifów i filmików powielanych w internecie – ten proces już się zresztą zaczyna. Inne wydają się wysilone i faktycznie trącą słabym polskim kabaretem.

Kilku świetnych pomysłów nie wykorzystano do końca. Np. wątku konfliktu Jana Pawła z właścicielem drugiej części Adamczychy, Andrzejem Pobreżą – znacznie bardziej kompetentnym w zarządzaniu folwarkiem i ludzkim w stosunku do swoich chłopów. W jednym z odcinków pojawia się sfrancuziały syn magnata, za którego Andrzej i Jan Paweł chcą wydać córki. Dumni szlachcice na wyścigi w uniżonych ukłonach usługują młodemu paniczowi, ale kontrast między sarmacką dumą a uniżonością wobec prawdziwie możnych, hasłami demokracji szlacheckiej a rzeczywistością realnej władzy magnatów nie został tu w pełni wygrany.

Na planie zgromadzono obsadę, która jest w stanie pociągnąć nawet słabiej napisane żarty. Słusznie wychwalana rola Bartłomieja Topy jako Adamczewskiego ma szansę wejść do klasyki polskiej komedii, ale świetny jest nie tylko on. Dobromir Dymecki jako Bogdan, Katarzyna Herman jako żona Jana Pawła – religijna fanatyczka przechodząca największą przemianę wśród bohaterów – Michał Sikorski jako ksiądz Jakub, Martyna Byczkowska jako Aniela, a także Andrzej Kłak jako Andrzej także tworzą rewelacyjne kreacje.

W sumie mimo wszystkich niewykorzystanych szans i żartów, o których można powiedzieć: „nie, to nie działa”, „1670” to jedna z najbardziej interesujących propozycji, jeśli chodzi o polską telewizyjną komedię od naprawdę długiego czasu. Chętnie obejrzę kontynuację, jestem bardzo ciekawy, jak twórcy odniosą w niej Adamczychę do rzeczywistości, jaka wyłoniła się 15 października.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Potop w błocie