Zupełnie nowa bajka. Dlaczego warto obejrzeć „Akademię pana Kleksa”

Jeszcze przed premierą „Akademię pana Kleksa” zobaczyło ponad 437 tys. widzów, to rekord. Żaden film przed premierą nie zgromadził też tak wielu negatywnych recenzji. Niesłusznie!

05.01.2024

Czyta się kilka minut

"Akademia Pana Kleksa", 2023 r. // Next Film / materiały prasowe
"Akademia Pana Kleksa", 2023 r. // Next Film / materiały prasowe

Z początku nie chodziło nawet o magię, a zwyczajne plamki, które zbierał „pewien golarz, imieniem Filip”. Świeża dostawa piegów trafiała w każdy czwartek do Ambrożego Kleksa –  nauczyciel najpierw przymierzał osobliwe zdobycze przed lustrem, a następnie chował do tabakierki na specjalne okazje. Wiadomo, piegi „znakomicie działają na rozum i chronią od kataru”.

Jeśli jedna opinia jest w stanie zmienić czyjeś życie, to moje – mniej więcej trzydzieści lat temu – zmieniła ta zawarta w książeczce Jana Brzechwy, wedle której nie mogło być „nic piękniejszego niż duże czerwone lub żółte piegi”. Dlatego też, kiedy „któryś z uczniów wyróżnił się podczas lekcji, pan Kleks uroczyście wyjmował z tabakierki świeżą, nie używaną jeszcze piegę i przytwierdzał ją do nosa”.

Było nas dwoje. Michał poza tym, że piegowaty jak ja, był też – co tu kryć – pierwszej klasy rudzielcem. Na przekór plemieniu bladych twarzy trzymaliśmy się razem aż do momentu, w którym obecność Kleksa na lekcjach polskiego ostatecznie powstrzymała koleżanki i kolegów przed nieustannym przezywaniem nas parą opalających się przez sitko gamoni. Powiem więcej – po raz pierwszy nam zazdroszczono. Nie mieliśmy w końcu jednej fryzjerskiej piegi na nosie, mieliśmy piegów setki – i to na własność. Mimo imion rozpoczynających się na literkę „M” czuliśmy się pełnoprawnymi uczniami Akademii.

Filmy i seriale, kino polskie i zagraniczne. Nowości na VOD poleca co tydzień Anita Piotrowska, krytyczka filmowa „Tygodnika”.

Dopiero gdy emocje związane z kolorowymi plamkami opadły, zainteresowało mnie oko Kleksa wysyłane w podróże balonem. Pamiętacie? Ambroży Kleks miał swoją małą satelitę, a także – jak powiedzielibyśmy dzisiaj – oprogramowanie i aplikację do przeglądania przestrzeni kosmicznej. Choć nie to było jego największym osiągnięciem – ostatecznie był przecież twórcą sztucznej inteligencji, która objawiła się pewnego dnia w postaci Alojzego.

Ale pamiętam też smutek i rozczarowanie, kiedy okazało się, że opiekun Akademii robi się coraz mniejszy. Tak malutki, że sypia na dnie szklanki, by w końcu zamienić się w najbanalniejszy guzik. Finał baśni, w którym ujawnia się sam autor, wyjaśniając, że wszystko, co przeczytałam, zmyślił, wydał mi się tak okrutny, jak okrutne bywa niespodziewane wytrącenie ze stanu niewinności i niewiedzy – wygnanie z krainy dzieciństwa nieuchronnie związane z wkroczeniem w życie zła.

Czy ta zebra jest prawdziwa? Czy to tak naprawdę bywa?

Brzechwa lubił ponoć pracować przy otwartych drzwiach, twierdząc, że posiada zdolność płynnego przemieszczania się między codzienną krzątaniną a światem baśni. To wyjaśniałoby zadziwiającą dostępność Akademii, mieszczącej się najzwyczajniej w świecie na końcu ulicy Czekoladowej, do której z dnia na dzień można posłać niesfornego dwunastoletniego niejadka, jakim jest Adaś Niezgódka.

Poza otwartymi przestrzeniami do pracy Brzechwa musiał cenić także otwarte dzieła – w końcu ojciec Niezgódki, którego poznajemy w trzeciej części przygód Kleksa, przechowuje w swojej bibliotece wyłącznie okładki i grzbiety książek. Ich treść bezczelnie wybebesza (brzytwą!) i przepisuje sam, wedle humoru i upodobania, wciąż na nowo. Gdyby się nad tym dłużej zastanowić: czy nie tak właśnie wygląda każda nasza lektura albo adaptacja tekstu? Nawet ściągając z półki regularnie ten sam tom, za każdym razem czytamy nieco inną historię, ponieważ nieustannie nabywamy w życiu rozlicznych doświadczeń. W ten sposób każdy z czytelników i każda z czytelniczek wypełnia sobą przestrzeń pomiędzy okładkami a grzbietem powieści, nieco przetrzebiając oryginalny zamysł twórców. Cóż, nie tylko bibliotekę i postać starszego pana Niezgódki, ale całe baśniowe uniwersum Brzechwy można poddawać analizie wciąż na nowo.

Zresztą, odkąd w 1946 r. ukazała się „Akademia pana Kleksa”, naprawdę wiele napisano o jej innowacyjności, autotematyzmie i jawnej fikcyjności (Brzechwa na każdym kroku podkreśla, że opowiadana przez niego historia to tylko bajka) czy arcydzielnym absurdzie świata przedstawionego, ale też możliwych odczytaniach historii Kleksa przez pryzmat wojny i Zagłady. Można interpretować utwór Brzechwy jako opowieść o stworzeniu świata i człowieka, bo struktura „Akademii…” ma charakter nie tylko kosmologiczny, ale też apokaliptyczny (razem z muchami do świata bajek na zawsze wkracza zło). Książka o Adasiu i jego kolegach jest wreszcie opowieścią o ścierających się żywiołach technologii i pisma, ale też przeciwstawia prozę życia bezinteresownej, czasem niepoprawnej zabawie, która pozwala dzieciom na żywienie się wyłącznie ciastkami z różnokolorowym kremem.

Jakąkolwiek interpretację przyjmiemy i cokolwiek między bajki Brzechwy włożymy, możemy się chyba zgodzić co do tego, że pan Kleks symbolizuje pewną siłę, która – pojawiając się w świecie za sprawą arbitralnej decyzji swego twórcy – staje się motorem wielu różnych opowieści. Opowieści te z kolei pozwalają przebywającym w Akademii dzieciom uwierzyć w moc własnej wyobraźni na tyle, by w dorosłym życiu wciąż potrafiły swobodnie korzystać z jej zasobów (Adaś Niezgódka zostaje „doktorem filologii zwierzęcej” oraz autorem „słownika porównawczego żabich gwar w jeziorach i stawach”). Taką właśnie myślą i zasadami – całkiem mądrze i zgodnie z przesłaniem Brzechwy – kierują się twórcy najnowszej ekranizacji przygód z uniwersum Kleksa.

Trafiająca właśnie do kin „Akademia…” nie jest bowiem kolejną adaptacją historii Adasia. To zupełnie nowa, pierwsza z cyklu fabuł przedstawiających losy dwunastoletniej, mieszkającej w polskiej dzielnicy Nowego Jorku Ady, której rodzice uczyli się niegdyś w klasie Ambrożego. Wychowywana przez mamę dziewczynka od spontaniczności i fantazji woli uporządkowane życie toczące się wedle ściśle określonego planu. Aż pewnego dnia – jak to bywa w bajkach – nieco wbrew sobie zostaje powołana przez szpaka Mateusza do kolejnego, tym razem koedukacyjnego rocznika uczniów i uczennic Kleksa.

Bohaterka filmu będzie się musiała zmierzyć nie tylko ze swoim zwątpieniem w siłę wyobraźni czy złością na nieobecnego w jej życiu ojca, ale też wkraczającymi do świata baśni mocami zła reprezentowanymi przez ród Wilkusów.

Powiem ci w słowach kilku, co myślę o tym wilku

Reżyser Maciej Kawulski i scenarzysta Krzysztof Gureczny dali się dotąd poznać głównie za sprawą baśni dla dorosłych. Nakręcone przez nich filmy „Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa” (2019) oraz „Jak pokochałam gangstera” (2022) to utrzymane w formie romansów łotrzykowskich opowieści o polskiej mafii – także tej z czasów Wołomina i Pruszkowa. W dość frywolnych opowieściach najważniejszą wartością okazują się nie kasa czy władza, a przyjaźń. Bohaterowie Gurecznego i Kawulskiego skazują się na samotność, uprawiając gangsterkę w starym, coraz bardziej niemodnym stylu. Ale Gureczny – kojarzony głównie z netfliksowymi postaciami Nikosia czy Pershinga – jest także autorem scenariusza do adaptacji familijnej „Kacperiady” Grzegorza Kasdepkego, czyli… opowiadań dla małych łobuzów.

Skądinąd główna bohaterka stworzona przez „gangsterski” duet na potrzeby nowej „Akademii…” także ma w sobie charakterystyczny dla postaci Gurecznego awanturniczy głód adrenaliny.

– Ada Niezgódka przypomina zarówno Meridę Waleczną, jak i Vaianę – przyznaje w rozmowie z „Tygodnikiem” scenarzysta, jako ważne punkty odniesienia dla swojej historii wymieniając nie legendarną dla pokolenia dzisiejszych czterdziesto- czy pięćdziesięciolatków ekranizację Krzysztofa Gradowskiego z 1983 r., ale „Goonies” Richarda Donnera czy produkcje realizowane przez studia Disneya i Pixara. „Akademia…” ma być obrazem rywalizującym o dziecięcą uwagę z obecnym właśnie na ekranach kin „Wonką” Paula Kinga z Timothéem Chalametem w roli Willy’ego, a nie „echem dziecięcych lat” ich rodziców.

I słusznie, bo choć scenariusz powstawał w pandemii, na chwilę przed nadejściem pierwszej fali niezwykłej popularności literatury dla młodszych nastolatków, premiera filmu trafia w szczególny moment, gdy rodzima kultura młodzieżowa ma się całkiem dobrze. Nie tylko półki księgarń uginają się pod ciężarem tysięcy pisanych z myślą o dzieciach książek. Powstaje też coraz więcej filmów i seriali, które kierowane są do nastoletniego widza.

Niezwykle ważną częścią młodzieżowej estetyki są także historie o szkołach magii. Moda na opowieści stawiające w centrum wydarzeń przypominającą Hogwart akademię, która wróciła w czasach zdalnej edukacji, pomagała uciec z przestrzeni Zooma w przytulne mury ekskluzywnej, czasem sentymentalnej, innym razem bardziej „gotyckiej” szkoły. Rosnąca w tym czasie moda na styl „dark akademia” stworzyła nie tylko specyficzny podgatunek literacki, ale wpłynęła także na styl ubierania czy trend we wnętrzarstwie, na który skądinąd produkcja Kawulskiego odpowiada równie dobrze jak popularne seriale typu „The Umbrella Academy” (2019) czy „Gambit królowej” (2020). Założę się, że scenografia Darii Dwornik i zdjęcia Bartka Cierlicy są już wnikliwie studiowane przez akademicką subkulturę.

"Akademia Pana Kleksa" 2023 r. // Next Film / materiały prasowe

Poniedziałek już od wtorku poszukuje kota w worku

Podczas świąt Bożego Narodzenia film zobaczyło ponad 437 tys. widzów. To – jak mówią nam twórcy „Akademii…” – rekord pokazów przedpremierowych: takiej widowni nie zgromadził dotąd żaden polski ani zagraniczny film. Żaden film nie zgromadził również w ostatnim czasie tak wiele negatywnych recenzji jeszcze przed oficjalną premierą. Pochodzą one głównie od widzów dorosłych, dla których lektura książek Brzechwy oraz jej pierwsze adaptacje – razem z genialną ścieżką dźwiękową Andrzeja Korzyńskiego – były ważnym doświadczeniem przypadającego na lata 80. dzieciństwa. Ciężko znosimy powrót do świata baśni, którym – jak nam się wydaje – nielegalnie zarządza dziś dwójka gangsterów z ekipy „Nikosia”. Jeszcze ciężej znosimy spotkanie z samym Ambrożym Kleksem, który na ekranie wydaje nam się słaby, śmieszny, niepotrzebny.

– Grany przez Tomasza Kota pan Kleks jest postacią, co do której nie mamy pewności, czy to, co robi, to efekt szaleństwa, czy przebłysk nieprawdopodobnego geniuszu. Chcieliśmy z Agnieszką Kruk pokazać Kleksa tak, by widz nie do końca potrafił odkodować, czy jego bierność jest objawem słabości albo załamania, czy może Kleks po prostu odpuszcza sobie działanie, by zrobić miejsce dla Ady? – opowiada Gureczny. Scenarzysta przyznaje też, że każda z męskich postaci filmu (Kleks, Mateusz, przywódca Wilkusów Vincent, Albert czy ojciec Ady) nosi w sobie jakąś tajemnicę, która będzie wymagała wyjaśnień w kolejnych odsłonach historii.

A pamiętacie, jakie sekrety miał Ambroży Kleks w oryginalnej historii Brzechwy i w jakich okolicznościach doszło do ich odkrycia? Jaka była reakcja nauczyciela na pojawienie się w murach Akademii golarza Filipa, symbolu zła? I czy nie było tak, że Kleks był stwórcą pewnego świata, z którego potem postanowił się po prostu wycofać? Tłumacz i filozof Adam Lipszyc w napisanym prawie ćwierć wieku temu tekście o twórczości Brzechwy zauważył, że jedna z bardziej zagadkowych postaci książki, czyli Alojzy, był w istocie upiorną formą „samoświadomości” bajki. Był „zrobiony”, „skonstruowany”, tak jak „zrobiona”, czyli „wymyślona” jest każda literacka postać i każda historia, o czym przestrzega zresztą czytelników pojawiający się w tekście „Akademii…” symbol baśni, Hans Christian Andersen.

„Pojawienie się takiego lustra wewnątrz równie nieprawdziwej opowieści rozsadza ją od środka” – wyjaśniał Lipszyc. – „Bajka nie może toczyć się dalej, gdy wie, że jest tylko napisana”, zatem „Pan Kleks przestaje być Bogiem i musi pojawić się Autor”. Sztuczność Alojzego demaskuje sztuczność bajki, a wcześniej jeszcze sztuczność samej Akademii. Nasza wiara w moce pana Kleksa zależy zatem wyłącznie od tego, jakim zechcemy go zapamiętać. Prawdziwa „Akademia…” Brzechwy jest natomiast światem bez pana Kleksa. Za to światem, w którym można – a nawet należy – go sobie wyobrazić.

Śródtytuły są cytatami z wierszy Jana Brzechwy 

Literatura faktu i eseje, poezja, powieści i opowiadania. Recenzje nowości wydawniczych i rozmowy z twórcami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Od 2018 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, dziennikarka i redaktorka Działu Kultury, wydawczyni strony TygodnikPowszechny.pl. W 2019 r. nominowana do nagrody Polskiej Izby Książki za najciekawszą prezentację książek i czytania w mediach drukowanych. Od… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 2/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Zupełnie nowa bajka