Żyd to los. Rozmowa z Mikołajem Łozińskim, autorem powieści „Stramerowie”

Jest taki temat, który często wraca w zebranych tuż po wojnie świadectwach: chcesz jak najwięcej wziąć z życia, które może się w każdej chwili skończyć. Niespodziewanie odkryłem w tym część siebie.

06.12.2023

Czyta się kilka minut

Mikołaj Łoziński / fot. Weronika Ławniczak / materiały prasowe
Mikołaj Łoziński / Fot. Weronika Ławniczak / Materiały prasowe

Katarzyna Kubisiowska: Dlaczego nie piszesz pod nazwiskiem Stramer? 

Mikołaj Łoziński: Przez parę lat podpisywałem tak prace na studiach we Francji, z którą łączą mnie związki rodzinne. Tata urodził się tam na początku wojny, dziadek i babcia działali w ruchu oporu. Miałem prawo do obywatelstwa. I kiedy wyjechałem na studia do Paryża, złożyłem o nie papiery. Po roku przyszedł list z informacją, że dostałem obywatelstwo i mam odebrać dokumenty we wskazanym urzędzie. Stawiam się na miejscu, pani w okienku podaje mi paszport, mówiąc: „Proszę sprawdzić, czy wszystko się zgadza”. Sprawdzam: zdjęcie się zgadza, miejsce urodzenia się zgadza, data urodzenia się zgadza, imię się zgadza. Tylko nazwisko się nie zgadza: Stramer. „Proszę pani, ja się nazywam Łoziński!” – pokazuję mój polski paszport. Zaczynam jej tłumaczyć, że dziadek, polski Żyd ukrywający się w czasie okupacji, musiał zmieniać nazwiska i po wojnie już został przy Łozińskim. Kiedy po 10 minutach skończyłem moją opowieść, pani uśmiechnęła się i powiedziała: „Przykro mi, ale nic nie mogę zrobić, panie Stramer”. Dwa lata zajęło mi odkręcenie tej historii. 

Właśnie: po co odkręcać? 

Nie chciałem być dwoma różnymi osobami. Kiedy na studiach wykładowca odczytywał listę obecności i padało: „Mikolaj Stramer”, chwilę mi zajmowało, żeby się zorientować, że chodzi o mnie. 

W „Stramerach”, podobnie jak we wcześniejszych powieściach, wracasz do historii rodzinnej, by ją uporządkować i zrozumieć?

Te powieści są luźno inspirowane historią mojej rodziny. Wychodzę z założenia, że chciałbym pisać o rzeczach, na których trochę się znam. Pamiętam wywiad z Michaelem Haneke, wybitnym austriackim reżyserem, który powiedział, że jak przychodzi do niego student i mówi, że chce nakręcić film o Holokauście, to mu tłumaczy: „Nie dotykaj tego, bo nie masz o tym pojęcia. Lepiej zrób film o filiżance swojej babci. Będzie ciekawszy”. Więc ja zajmuję się moją filiżanką. Dowiedziałem się, ile mogłem, o wojennych losach mojego dziadka i jego rodzeństwa, porządnie zdokumentowałem miejsca i czas, w którym żyli. 

Uściślając: czas okupacji, którą Stramerowie próbują przetrwać w różnych częściach Polski, Europy, Azji.

Ich historia okazała się nietypowa na tle losów innych żydowskich rodzin po wrześniu 1939 r.: szóstka rodzeństwa przeżyła. Wszyscy. To chyba jedyne tak liczne żydowskie rodzeństwo, które ocalało w Polsce. Może nawet w Europie? Ten temat fascynował mnie od dziecka, wracało pytanie: dlaczego właśnie im się udało? 

Wnioski?

Może odpowiedź jest w nazwisku, które znaczy krzepki, silny? Może pomogło im to, że pochodzili z ubogiego domu? Przed wojną mieszkali w Tarnowie przy Goldhammera 20 w jednym pokoju z kuchnią. W sumie ośmioro Stramerów, bo jeszcze rodzice oraz pies i kot. Od 11. roku życia pracowali, udzielali korepetycji, pieniądze oddawali mamie. Ich ojciec był niezaradny, słabo mówił po polsku, musieli być samodzielni. Od początku byli przystosowani do trudnych warunków. Wiedzieli, że mogą liczyć tylko na siebie samych. Przed wojną to było mało, tyle co nic. Ale już w czasie wojny dało im siłę, determinację i przekonanie, że sobie poradzą. Mieli też sporo szczęścia i niezwykłych przypadków. Z jednej strony historia tej szóstki nie dawała mi spokoju, a z drugiej – unikałem tematu. Był dla mnie niewygodny. 

Ze względu na stosunki polsko-żydowskie za okupacji? 

W „Stramerach” nie pokazuję stosunków między całymi narodami, tylko zawsze między konkretnymi ludźmi. Staram się nie uogólniać. Próbowałem opisać w sposób równie uczciwy i wiarygodny powojenne zaangażowanie moich żydowskich bohaterów w budowę nowego ustroju. Dwóch braci Stramerów to przecież komuniści.

To trzeba podkreślić z całą mocą: przedwojenni komuniści.

Komuniści przedwojenni i powojenni w świadomości społecznej niestety zostali zrównani. A przedwojenni to byli często idealiści, wierzący w równość i sprawiedliwość społeczną, jak Salek i Hesio, którzy w „Stramerze” trafiają za komunizm do więzienia. Komunizm był wtedy dla Żydów też sposobem na emancypację: dzięki niemu z obywateli trzeciej kategorii stawali się tacy jak wszyscy. To jest trafnie opisane w „Onych” Teresy Torańskiej, jednej z ważniejszych dla mnie lektur przy pisaniu „Stramerów”. 

Po 1945 r. Stramerowie zostają wrzuceni do bańki, której nie znali, ale chyba szybko uznają, że ten awans społeczny im się należy. Że los tak zdecydował w ramach rekompensaty za zaznane cierpienia. W nowym ustroju nadrabiają stracone lata. Prą do przodu, nie oglądają się za siebie. 

Na socjologii uczyłem się, że od przełomowych zdarzeń często upływa 15 lat, zanim zaczyna się je badać. Dla moich bohaterów takim momentem prowokującym głębszą refleksję i rewizję komunistycznych postaw byłby zapewne najpierw rok 1956, a potem 1968. Gdybym miał kiedyś napisać trzeci tom, to tam umieściłbym ten moment zatrzymania się moich bohaterów i spojrzenia za siebie.

O przeszłości rozmawiałeś z jednym ze Stramerów, dziadkiem Romanem Korneckim, który walczył z wojnie domowej w Hiszpanii, a w PRL-u był korespondentem „Trybuny Ludu” we Francji?

Zmarł, kiedy miałem 4 lata, ale jakby wciąż był obecny, przez lata rodzice mówili: Roman powiedział to, Roman zrobił tak... Pół życia „poświęcił” idei komunistycznej, a drugie pół ją zwalczał, to u niego w mieszkaniu zbierał się w latach 80. podziemny „Tygodnik Mazowsze”.

Rodzice  doszukiwali się podobieństw do dziadka w moim sposobie bycia, zainteresowaniach, a nawet w ich braku. „Zupełnie jak Roman, który nawet raz w życiu nie wbił gwoździa!” – słyszałem. Pamiętam, że dziadek dzwonił do mnie wieczorami i rozmawialiśmy o dobranockach, które on oglądał u siebie, a ja u siebie. Mam naszą wspólną czarno-białą fotografię: salon, dziadek klęczy na jednym kolanie, ja siedzę na podłodze, puszczamy resoraki.

Pogodny człowiek?

Całą szóstkę Stramerów znała moja ciotka, która jest psychoanalityczką. Powiedziała, że nie zauważyła u nikogo z nich śladów posttraumatycznych, wojna nie pokiereszowała ich psychicznie. Na tym też polegała wyjątkowość Stramerów. Wielu ludzi w tak ekstremalnych warunkach nie wytrzymywało, tak jak powieściowa Franka w okupowanej Warszawie, która mimo dobrego wyglądu, po dwóch latach ukrywania się, sama zgłasza się na gestapo. Nikt przecież wtedy nie wiedział, czy ta wojna potrwa jeszcze miesiąc, czy dziesięć lat. 

A ludzie, mimo wszystko, usiłowali normalnie żyć.

Ta codzienność mnie najbardziej interesowała. Z niej chciałem zbudować wiarygodny powieściowy świat. Co się jadło i piło, jakie nosiło ubrania, o czym się rozmawiało i plotkowało. Jakie krążyły dowcipy. Niektóre nawet są mało śmieszne, za to pokazują niewiarygodne chamstwo wojennych lat. W sytuacji przeciągającego się kryzysu, kiedy zmieniają się cywilizacyjne reguły i puszczają hamulce, niektórzy szybko się demoralizowali. Nie przypadkiem po wyzwoleniu krążył dowcip: „Przed wojną mówiło się: opanuj się, bo były pany. Dlaczego więc teraz po wojnie mówi się „pohamuj się”?

Współcześni stróże moralności narzekają na młodych, że są wulgarni i chamscy, ale chyba nie zdają sobie sprawy, że dużo bardziej zepsute i przerażające było pokolenie ich dziadków oraz pradziadków. Okupacja stworzyła warunki, w których zło było premiowane. W tych warunkach świetnie odnajduje się Wacek, szesnastolatek z NSZ, dziś powiedzielibyśmy „żołnierz wyklęty” chodzący do lasu „polować na Żydków”. Nawet namawia ukrywającego się na aryjskich papierach Nuska Stramera, którego nie podejrzewa o żydostwo, żeby do niego dołączył, bo to „łatwa forsa”.

Jest też postać z drugiego bieguna: babunia, opiekunka Róży, najmłodszej ze Stramerów. 

Wojna to zawsze wielkie „sprawdzam”. Babunia wyciąga Różę z tarnowskiego getta. Zabiera do Krakowa, ukrywa w suterenie przy Płaszowskiej. Uratowanie tego żydowskiego dziecka staje się celem jej życia, robi to nie tylko wbrew sąsiadom, ale też córkom. Babunia to tak zwana „prosta kobieta”. Urodzona na wsi, po czterech klasach szkoły powszechnej pasła gęsi i usługiwała po domach. Jest po ludowemu antyklerykalna i zdroworozsądkowa. Pije wódkę, klnie i swoje wie. Mówi, że „polityka to zawsze kurwa-złodziej”. Czy nie ma racji? I z tej wojny chyba też rozumie więcej niż wszyscy inni. W „Stramerach” to najbliższa mi postać. 

Na ile istotna była Twoja wyobraźnia w trakcie pracy nad tą książką?

Starałem się jak najlepiej wczuć w moich bohaterów – ich emocje, spojrzenie na świat, sposoby na przetrwanie. Zrozumieć tych ludzi, lecz nie oceniać. Chodziłem po Warszawie, mijałem przechodniów i zastanawiałem się, co by było, gdyby od jednego krzywego spojrzenia zależało moje życie. Chciałem to poczuć w ciele.

I?

Całe się spina ze strachu. Ale próbujesz to ukryć. Dla świata masz być człowiekiem pewnym siebie. Jesteś czujny, przewidujesz myśli i relacje innych ludzi. Siostra mojego dziadka powiedziała coś, co mnie uderzyło: „Nie wolno tego mówić głośno w Polsce, ale my w okupowanej Warszawie bardziej baliśmy się Polaków niż Niemców. Bo lepiej nas rozpoznawali. Ale pamiętaj: nigdy nie wolno generalizować. Mnie życie w czasie okupacji uratowała warszawska kurwa”. Ta scena z prostytutką znalazła się w „Stramerach”. A ja przy pisaniu powieści trzymałem się zasady, by nie generalizować.

Co ocaleni jeszcze opowiadali?

Wiktora Śliwowska, niedawno zmarła badaczka literatury, opowiadała, jak wyglądało jej życie na aryjskich papierach w Warszawie. Uważała, że przeżyła wojnę tylko dlatego, że była niegrzeczną dziewczynką i nie słuchała dorosłych. I potem przez całe życie radziła dzieciom, by też były niegrzeczne. Opowiadała mi o zwierzętach w powstaniu warszawskim. Że jedzono koty, psy, gołębie. I że z tego lata zapamiętała szarańczę koników polnych, które wpadały dorosłym do kubków z kawą. Jeszcze długo po wojnie wracał jej sen: w odbudowanej Warszawie jest jedno specjalne miejsce. Wchodzi się w bramę, w okienku kupuje bilet i dalej idzie się po schodach do podziemnego muzeum, w którym toczy się nienaruszone przedwojenne żydowskie życie. Dzieci biegną do chederu, w synagogach trwają modlitwy, żydowskie sklepy i restauracje są pełne. W powieści dałem ten sen Rudkowi Stramerowi.

Prawdziwa jest też scena, kiedy Natek demonstruje szefowi penisa z „aryjskim” napletkiem?

Sam bym tego nie wymyślił, nie starczyłoby mi wyobraźni. Podobnie z kolacją szabatową, do której siadają wermachtowiec, Niemka z Gdańska i ukrywający się na fałszywych papierach Nusek Stramer.

Takie sceny to wyzwanie?

Raczej prezenty, które dostałem dzięki świadectwom i rodzinnym opowieściom. Tuż po wojnie ludzie opowiadali o tym, co widzieli i czego doświadczyli inaczej. Po latach często zmieniali swoją opowieść, autocenzurowali się. Rozważali, co wspominać wypada, a czego nie. Co na to ich żony, mężowie, dzieci, wnuki? A przecież Jan Kott powiedział, że powstanie warszawskie było największą rewolucją seksualną w dziejach Polski. Niektórzy we wspomnieniach wpasowywali się w narrację martyrologiczno-pomnikową. 

Ponieważ historia wojenna rodzeństwa Stramerów jest wyjątkowa, ja też musiałem znaleźć mój własny sposób na jej opowiedzenie. Postanowiłem nie pisać o Żydach i Zagładzie z pozycji na klęczkach. Tematy żydowskie są bardzo delikatne, nikt nie wie, jak do nich podejść. To mi się kojarzy z historią o nosie: „Do mamy z córeczką przychodzi w gości pewien pan. Mała pyta: dlaczego ten pan ma wielki nos? Po wyjściu gościa mama ją karci: córeczko, nigdy więcej tak nie mów! Mija tydzień, pan znowu je odwiedza i dziewczynka mówi: mamo, ale ten pan ma mały nos! Zostają same i mama znowu zwraca jej uwagę: dziecko, tak nie wolno mówić. I kiedy po raz trzeci odwiedza je ten gość, dziewczynka mówi: mamo, dlaczego ten pan nie ma nosa?”.

Twoje żydostwo?

Miałem siedem lat, wróciłem do domu i zawołałem od drzwi: „Mamo, na podwórku jest jeden Żyd!”. „Mama spojrzała na mnie i powiedziała: „No chyba dwóch...”. Źle to przyjąłem. Z dziećmi graliśmy w „Państwa i miasta”. Rzucało się nożem i jak wbijał się w ziemię, to wygrywałeś fragment terytorium przeciwnika. Ale jeśli nóż trafił na przykład na kamień i się odbił, to przegrywałeś. A na ten kamień mówiło się „Żyd”. Więc kiedy mama powiedziała mi o pochodzeniu, poczułem, że to nic dobrego. Ale potem rodzice mówili, że przecież tylu zdolnych ludzi to Żydzi. Einstein, Rubinstein, Spielberg, to fantastycznie! Pamiętam, co wtedy pomyślałem: „skoro to jest takie super, to dlaczego wcześniej się tym nie chwaliliście?”. 

Literatura faktu i eseje, poezja, powieści i opowiadania. Recenzje nowości wydawniczych i rozmowy z twórcami.

Teraz już wiem, że większość polskich Żydów, którzy przeżyli wojnę i nie wyjechali z kraju, zerwała ze swoją tradycją, religią, językiem. Nie przekazała tego dziedzictwa swoim dzieciom, czyli pokoleniu moich rodziców, które z kolei nie przekazało nic mojemu pokoleniu. Dostajesz więc samą informację o pochodzeniu i radź sobie z nią sam. 

Jak?

Tata kiedyś powiedział: „Polak czy Francuz to narodowość, a Żyd to los”. Sądzę, że każdy musi sam dla siebie wymyślić, co to właściwie znaczy.

Wymyśliłeś? 

To dobry dodatek do mojej polskości. A po napisaniu „Stramera” i „Stramerów” mogę coś więcej o nim powiedzieć moim synom. 

Rodzina to Twój kluczowy literacki temat?

W sumie dopiero niedawno do mnie dotarło, że od 17 lat piszę powieści inspirowane historią mojej rodziny. Nie chcę psychologizować, ale może chodzi o to, że wychowałem się sam z mamą? I nie wiedziałem, jak to jest mieć dużą rodzinę, więc ją sobie wymyśliłem. 

Kiedy urodziły mi się dzieci, zapytałem taty, czy ma jakieś rady wychowawcze. Powiedział: „Jak najwięcej miłości, a potem i tak się okaże, że wszystko było źle”.

Eh... 

Niedawno po spotkaniu autorskim podeszły trzy panie. Zapytały, czy mój dziadek naprawdę chodził do klasy z Romanem Brandstaetterem, o czym piszę w „Stramerze”. Powiedziałem, że nie, że to akurat wymyśliłem. Okazało się, że Brandstaetter był ulubionym poetą ich babci, która pochodziła z okolic Tarnowa. Rozmawiamy dalej, ale czuję, że o coś więcej im chodzi. W pewnym momencie mówią: „Nasza babcia umarła po dziewięćdziesiątce, ale nigdy nie przyznała się, że jest Żydówką, że przechrzciła się przed wojną. Po jej śmierci te trzy wnuczki pojechały do Tarnowa i znalazły tam akt urodzenia babci, w którym jest nazwisko Stramer. Jej ojciec nazywał się Naftali Stramer”. 

Czyli rodzina Ci się powiększa?

Możliwe. Sprawdzę to. 

A co w sobie ze Stramerów odkryłeś po napisaniu tych dwóch książek?

Zdałem sobie sprawę, że kiedy ukrywasz się, to jesteś bliżej swoich pierwotnych instynktów, też seksualnych. Ten temat często wraca w zebranych tuż po wojnie świadectwach. Chcesz jak najwięcej wziąć z życia, które może się w każdej chwili skończyć. I w tym właśnie niespodziewanie odkryłem część siebie.

Mikołaj Łoziński (ur. 1980) jest autorem powieści wyróżnionych m.in. Nagrodą Fundacji im. Kościelskich („Reisefieber”), Paszportem „Polityki” („Książka”). Dwukrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Nike, finalista nagrody Europy Środkowej Angelus. W roku 2019 w Wydawnictwie Literackim ukazał się „Stramer” (prawa do tłumaczenia tej powieści zostały sprzedane do 11 krajów), a w roku 2023 jego kontynuacja „Stramerowie”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Żyd to los