Nie wystarczy słuchać obywateli

Szymon Hołownia proponuje referenda w wyjątkowo palących sprawach – aborcji i podniesienia składki zdrowotnej. W żadnej z nich nie przedstawił jednak jasnej, własnej propozycji.

08.03.2021

Czyta się kilka minut

Szymon Hołownia z posłanką Hanną Gil-Piątek i senatorem Jackiem Burym, którzy zdecydowali się reprezentować jego partię Polska 2050.  Z tyłu Michał Kobosko, przyszły szef tej partii. Warszawa, styczeń 2021 r. / RADEK PIETRUSZKA / PAP
Szymon Hołownia z posłanką Hanną Gil-Piątek i senatorem Jackiem Burym, którzy zdecydowali się reprezentować jego partię Polska 2050. Z tyłu Michał Kobosko, przyszły szef tej partii. Warszawa, styczeń 2021 r. / RADEK PIETRUSZKA / PAP

Niedawno media obiegły wyniki sondażu CBOS, w którym po raz pierwszy od 1990 r. liczba młodych osób (18-24 lata) uważających się za lewicowe przekroczyła liczbę tych, które identyfikują się z prawicą, i sięgnęła 30 proc. Wśród ogółu Polaków nadal więcej było osób prawicowych (37 proc.) – ta tendencja utrzymuje się od 2001 r. – ale wzrost liczby respondentów lewicowych też był zauważalny: z 27 proc. w 2019 do 30 proc. w 2020.

Po tygodniach protestów przeciwko orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, które zakazało aborcji ze względu na ciężkie wady i uszkodzenia płodu, interpretacja tych danych nasuwała się poniekąd sama – złamanie kompromisu aborcyjnego przesunęło polską scenę polityczną na lewo. Wyników sondażu nie omieszkały odnotować w swoich mediach społecznościowych partie lewicowe, ogłaszając tryumfalnie, że przyszłość polskiej polityki jest lewicowa.

Problem jednak w tym, że badanie nie zawierało żadnej wyraźnej definicji lewicowości, która dawałaby się ściśle powiązać z programem konkretnej partii lub koalicji. Co więcej, z faktu, że młodzi ludzie między 18. a 24. rokiem życia deklarują się dziś jako lewicowi, nie wynika jeszcze wcale, że będą się za lewicowych uważali za 10 czy 20 lat, ani nawet za 2 lata, w przededniu kolejnych wyborów. Zresztą już teraz ta lewicowość nie przekłada się koniecznie na poparcie na przykład dla Lewicy. W badaniu preferencji partyjnych CBOS z listopada 2020 poparcie dla niej deklarowało 16 proc. ankietowanych w wieku 18-24 lata, tyle samo co dla Konfederacji i mniej niż dla Polski 2050 Szymona Hołowni, która mogła liczyć na 18 proc. głosów.

Skoro tak jest, trudno się dziwić, że domniemany zwrot na polskiej scenie politycznej nie przyniósł masowego wzrostu poparcia dla lewicowych ugrupowań. Największym beneficjentem rozpalenia na nowo sporu o aborcję okazał się Szymon Hołownia i jego Polska 2050, choć liderki protestów kobiet początkowo zdecydowanie go skrytykowały, by potem nieco uspokoić ton swoich wypowiedzi. Na początku października 2020 r., przed ogłoszeniem wyroku TK, Polska 2050 zaczynała notować pierwsze spadki popularności. Dziś ma w sondażach od 13 do 20 proc., a ostatnio zdarzyło się nawet badanie, które dawało jej ponad 31 proc. i status lidera.

Dlaczego zatem, skoro Polska deklaruje się coraz częściej jako lewicowa (zwłaszcza młode Polki, bo wśród kobiet w wieku 18-24 ten odsetek sięga 40 proc.), jednocześnie popularność zdobywa polityk i ugrupowanie, którego podstawowym postulatem jest wyjście poza spór między PO a PiS, przełamanie partyjnego duopolu i zakończenie wojny polsko-polskiej?

Lewicowość jako sprzeciw

Pierwsze wyjaśnienie wskazuje, że zmiana ma charakter czysto reaktywny: skoro od dwóch dekad Polacy są raczej prawicowi, a za rządów PiS polska prawicowość stała się bardziej jednowymiarowa i wojująca, wszystko, co nie przystaje do lansowanego przez obóz władzy obrazu kraju, z automatu i zgodnie ze spolaryzowaną wizją świata narzucaną przez rządzących staje się lewicowe. Oznaczałoby to, że nie tyle Polki i Polacy stali się bardziej lewicowi, ile polski rząd przesunął się tak bardzo na prawo, iż jakiekolwiek oznaki wątpliwości czy sprzeciwu kwalifikują wątpiących czy protestujących jako lewicowych.

Jeśli nie zgadzasz się na podważanie niezawisłości sądownictwa, jesteś lewicowcem, bo wspierasz trwanie postkomunistycznych układów w wymiarze sprawiedliwości. Krytykujesz ­nienawistny język władzy wobec osób LGBT+? To oczywiste, jesteś lewicowym agentem globalnego homolobby. No i wreszcie przypadek najbardziej karkołomny – wskazujesz, że program 500+ w obecnej postaci uprzywilejowuje zamożniejsze rodziny z klasy średniej, do których trafia więcej środków? Jesteś lewicowcem, bo nie leży ci na sercu dobro polskich rodzin, a jakaś wyimaginowana, abstrakcyjna sprawiedliwość społeczna.

Wątpię jednak, by obywatele i obywatelki zaczęli uznawać się coraz częściej za lewicowych, bo przyjęli cyniczną definicję lewicowości narzucaną przez rządzących. Ostry konflikt, jaki wybuchł po złamaniu przez władze kompromisu aborcyjnego, i lawinowy wzrost deklaracji lewicowości wśród młodych kobiet pokazuje raczej, że instrumentalne traktowanie etykiet „lewica” i „prawica” przez rządzących odbija się rykoszetem. Jeśli prawicowość staje się synonimem podważania praw reprodukcyjnych, rosnąca liczba deklaracji lewicowości zaczyna być głosem protestu.

Ten protest nie oznacza jednak automatycznie poparcia dla całego zestawu lewicowych postulatów i programu lewicowych ugrupowań politycznych. Młoda kobieta, która deklaruje się jako lewicowa, bo czuje, że prawicowy rząd odbiera jej fundamentalne prawa, niekoniecznie musi być na przykład zwolenniczką progresywnego systemu podatkowego. Lewicowość jako sprzeciw nie jest zatem pewną drogą do politycznego poparcia dla lewicy, może iść w parze z szeregiem całkiem nielewicowych poglądów, a na pewno nie unieważnia potrzeby przełamania polaryzacji społecznej, z którego swoje główne hasło uczynił Szymon Hołownia.

Tu nie jest Irlandia

Dlaczego jednak w czasie zaostrzenia konfliktu o prawa reprodukcyjne wzrosła popularność ugrupowania polityka, który jeszcze do niedawna jasno opowiadał się przeciwko dostępowi do aborcji? Czemu spora część wyborców entuzjastycznie przyjęła jego propozycję zorganizowania w tej sprawie referendum, mimo głosów z lewej strony, że nie powinno się organizować referendum w sprawie praw człowieka?

Wysunięcie propozycji referendum w sprawie aborcji, popieranego według różnych sondaży przez ponad połowę Polek i Polaków, to ze strony Hołowni iście salomonowe rozwiązanie. Z jednej strony pozwala mu przyciągnąć do siebie wyborców bardziej zachowawczych, którzy tematu aborcji woleliby w ogóle nie ruszać (propozycja referendum stała się też „wyjściem ewakuacyjnym” dla niektórych bardziej konserwatywnych polityków PO, niezadowolonych z pójścia ich partii „na lewo”, a jednocześnie chcących się odróżnić od pisowskich ultrakonserwatystów). Z drugiej strony propozycja ta nie zraża niektórych wyborców ­bardziej lewicowych, którzy liczą, że Polska w kwestii praw reprodukcyjnych stanie się „drugą Irlandią”.

Przypomnijmy, że dwa lata temu, w marcu 2018 r., obywatelki i obywatele Irlandii odrzucili w referendum poprawkę do konstytucji, która 35 lat wcześniej wprowadziła zakaz aborcji. Za zniesieniem zakazu opowiedziało się 66 proc. głosujących. Referendum poprzedziła seria poważnych debat publicznych, a Kościół katolicki, skompromitowany skandalami pedofilskimi, był w kampanii właściwie niesłyszalny.

Strategia irlandzkich zwolenników zakazu stawiała ponadto na zawstydzanie i zastraszanie przeciwników; na plakatach podawano między innymi dane, że w Wielkiej Brytanii 87 proc. aborcji dokonuje się na zdrowych dzieciach. Ten przekaz okazał się jednak nieskuteczny w zderzeniu ze świadectwami, na przykład publicznie opowiadanymi historiami życiowych dramatów kobiet, którym odmówiono przerwania ciąży będącej wynikiem gwałtu. No i najważniejszy warunek – zniesienie zakazu wspierał irlandzki rząd. Żeby sukces referendalny był możliwy, konieczna była wcześniejsza zmiana polityczna.

Przypadek Irlandii jest pod wieloma względami pouczający, ale nie da się przełożyć jeden do jednego na polskie warunki. Polityczna pozycja Kościoła wyraźnie wprawdzie u nas słabnie, ale nadal jest o wiele silniejsza niż w Irlandii, a przy obecnym układzie sił na scenie politycznej zmobilizowanie podobnego poparcia dla zniesienia zakazu byłoby bardzo trudne. Dlatego propozycja Szymona Hołowni jest wprawdzie sprytnym zagraniem, które pozwala pogodzić bardziej umiarkowane części konserwatywnego i lewicowego elektoratu, ale niekoniecznie prowadzi do realistycznego rozwiązania problemu praw reprodukcyjnych w Polsce. Nie kładzie kresu polsko-polskiej wojnie o aborcję, a jedynie odsuwa w czasie jej kolejny wybuch.

Tęsknota za nowym centrum

Może jednak nie chodzi wcale o rozstrzygnięcie fundamentalnych konfliktów społecznych i światopoglądowych, które po kadencjach rządów sprawowanych zgodnie z zasadą „ciepłej wody w kranie” wydobyła na wierzch po dojściu do władzy Zjednoczona Prawica? Może pogłoski o kresie „postpolityki” okazały się przedwczesne, a wobec niemożności pokonania populistycznych polityków (ileż to razy słyszeliśmy ostatnio, że trumpizm nie zniknie wraz z przegraną Trumpa w wyborach) pozostały tylko nadzieje na powrót jako takiej normalności pod postacią przećwiczonego już status quo, w którym zbyt ostre konflikty polityczne są wypychane poza nawias demokratycznej sfery publicznej?

To zmęczenie powrotem polityczności można zrozumieć po dekadzie tryumfów „nieliberalnej demokracji” (licząc od powrotu do władzy Viktora Orbána, polityka chętnie sięgającego po to pojęcie do opisu swoich rządów), a także po roku pandemii, która wystawiła na ciężką próbę instytucje publiczne na całym świecie. Co prawda kłam o zmęczeniu polaryzacją w Polsce może zadawać fakt, że w przywoływanym już kilkakrotnie badaniu CBOS liczba osób deklarujących się jako centrowe systematycznie spada od 2015 r., ale podobnie jak w przypadku lewicowości niekoniecznie przekłada się to na poparcie dla lewicowych partii, tak malejąca atrakcyjność centrum jako autodefinicji poglądów politycznych niekoniecznie musi przekładać się na niechęć do postpolityki i marzenie o sferze publicznej, w której konflikty polityczne zostają „przekroczone”. Sprowadzając rzecz do bieżącej sytuacji, spadek atrakcyjności centrum niekoniecznie oznacza malejącą atrakcyjność postpolitycznych propozycji w rodzaju Polski 2050 Szymona Hołowni.

Jeśli centrum cieszy się dziś coraz mniejszą popularnością, to przede wszystkim dlatego, że wyborcy nie bardzo wierzą, by siły centrowe zdołały wyprowadzić społeczeństwo z polaryzacji i tchnąć nową jakość w politykę. Dzisiejsze tęsknoty postpolityczne różnią się od wczorajszych tym, że ludzie je wyrażający nie wierzą już w technokratyczne rządy ekspertów ani w możliwość wyrugowania konfliktów ze sfery publicznej. Po kryzysie ekonomicznym i dojściu do władzy polityków, którzy nie wahają się odmawiać mniejszości praw politycznych, a czasem wręcz praw człowieka, obietnica zapewnienia wszystkim spokoju przez przemilczenie podziałów społecznych i skoncentrowanie się na wiedzy eksperckiej wydaje się mało wiarygodna.

Dziś droga nowego centrum wiedzie nie przez eksperckie zamazywanie podziałów, lecz bardziej przez partycypację obywatelską. Tony’ego Blaira zastąpił Emmanuel Macron, hasło „Cool ­Britannia” zostało wyparte przez francuską „wielką debatę narodową” jako ideał radzenia sobie z głęboką polaryzacją i konfliktami społecznymi. W Polsce tęsknota za jakościową zmianą polityki przez jej radykalne „uobywatelnienie” przyczyniła się do początkowego sukcesu ruchu Pawła Kukiza, dziś jest jednym z motorów poparcia dla Polski 2050. Z tego punktu widzenia propozycja przeprowadzenia referendum w sprawie aborcji ma dla wielu osób sens nie z racji mniejszych lub większych szans na liberalizację tą drogą dostępu do aborcji, ale po prostu dlatego, że daje poczucie wpływu obywateli na sprawy publiczne bez pośrednictwa partii i zawodowych polityków.

Kojarzone dotychczas z centrową polityką unikanie radykalizmu i niechęć do jasnych deklaracji staje się mniej atrakcyjne, bo taka postawa wydaje się skompromitowana jako droga wyjścia z polaryzacji i podsycanych przez nią konfliktów. Nowe centrum stawia na bezpośrednią komunikację z obywatelem w nadziei, że różne formy włączenia go i dania mu głosu pozwolą uniknąć konfliktów, które politycy wzniecają dla skonsolidowania swojego zaplecza wyborczego.

Być obywatelem – co za trud!

Problem jednak w tym, że prawdziwie obywatelska polityka wymaga ciężkiej pracy i jest zadaniem niejednokrotnie jeszcze bardziej frustrującym niż tradycyjna demokracja przedstawicielska. Nie wystarczy powiedzieć, że „teraz zdecydują obywatele”, trzeba zapewnić realne możliwości dokonania wyboru i podejmowania decyzji. A zatem poprawić dostęp do informacji publicznej, zainwestować w edukację obywatelską, zagwarantować słyszalność i dostęp grupom marginalizowanym. I trzeba też jasno wskazać, czego dotyczy decyzja i jakie będzie miała konsekwencje. W przeciwnym razie zamiast referendum na wzór irlandzkiego czeka nas raczej powtórka z referendum rozpisanego w 2015 r. przez prezydenta Bronisława Komorowskiego między turami wyborów prezydenckich, z fatalnymi, wieloznacznymi pytaniami i frekwencją na poziomie niecałych 8 proc.

Bardziej obywatelska polityka jest możliwa, ale trudna i czasochłonna. Nie jest też prostą receptą na podziały społeczne. Niekiedy może wręcz prowadzić do ich pogłębienia, jak to się stało w Wielkiej Brytanii w trakcie referendum w sprawie brexitu. Szymon Hołownia jak na razie proponuje referenda w dwóch wyjątkowo palących sprawach – oprócz aborcji chodzi o podniesienie składki zdrowotnej. W żadnej z tych kwestii nie przedstawił jednak jasnej, dobrze uargumentowanej własnej propozycji.

Sytuacja, w której jakaś siła polityczna przedstawia swoje stanowisko w jakiejś kwestii, ale opowiada się za referendum w tej sprawie, wpływa pozytywnie na legitymizację całego systemu demokratycznego. Natomiast stwierdzenie, że w jakiejś kwestii powinni się po prostu wypowiedzieć obywatele, jest umywaniem rąk i może potencjalnie demokracji bardzo zaszkodzić.

Polska 2050 zyskuje popularność dzięki autentycznej potrzebie nowego, obywatelskiego centrum, które zdołałoby przełamać polaryzację i przywrócić obywatelom wiarę w politykę jako narzędzie załatwiania konkretnych spraw. Tyle że te sprawy są bardzo często polityczne i polaryzujące. Nie wystarczy wsłuchiwać się w głos obywateli. Trzeba z nimi porozmawiać – a żeby być gotowym do tej niełatwej rozmowy, trzeba mieć też coś do powiedzenia od siebie. ©

Autor jest szefem działu Obywatele w forumIdei, think tanku Fundacji Batorego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, historyk idei, publicysta. Szef działu Obywatele w forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego, zajmuje się ruchami i organizacjami społecznymi oraz zagadnieniami sprawiedliwości społecznej. Należy do zespołu redakcyjnego „Przeglądu Politycznego”. Stale… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2021