Paweł Bravo: w które prosecco warto zaopatrzyć się na święta

Pokaż mi swoje zakupy, a powiem ci, na kogo głosujesz. To nic oryginalnego, by widzieć korelację między tym, co kupujemy i używamy w życiu codziennym (zwłaszcza w takich bardzo „ciepłych” uczuciowo sferach, jak jedzenie, mieszkanie i rytuały rodzinne), a naszą tożsamością.

15.12.2023

Czyta się kilka minut

Ściślej zaś: tym jej wymiarem, który odnosi się do życia zbiorowego i który wyraża się np. poprzez nasze przekonania polityczne, zarówno te mgliście nieuświadomione, jak te bardzo konkretne, przekuwane na decyzję wyborczą. Profil polityczny określa style konsumpcji. Co najmniej 10-punktowa przewaga wyborcza Platformy nad PiS-em, a zwłaszcza wynik Lewicy powyżej dziesięciu procent z matematyczną pewnością mówią nam, że w danych obwodach głosowania droga do najbliższego wege-ramen-shopu nie przekracza pięciu minut na piechotę.

No więc to wszystko jest wiedza dość banalna, czasem wręcz służy za materiał do memów karmiących nasze stereotypy. Kilogramowy stek albo kiełbasa z ogniska versus tost z awokado i sałatka z komosą. Ruskie pierogi ze skwarkami versus bibimbap. I tylko kebab potrafi się wyłamać z tych podziałów, jako idealna fuzja polskości z cudzoziemszczyzną. Ale nawet jeśli się jakoś „tożsamościowo” określamy wobec awokado, to pomidora, ogórka, pomarańczę i jabłko jemy mniej więcej wszyscy. Jak się okazuje, bardzo za to różnie reagujemy na to, jak one wyglądają. Czy są piękne i regularne, czy krzywe i nierówne. Czy są jak z obrazka, czy mają plamy i skazy.

 Paweł Bravo. Fot. Grażyna Makara

Zagadnienie jest niebagatelne, jeśli pomyślimy, że w Polsce każdy z nas przeciętnie przyczynia się do zmarnowania 75 kg żywności rocznie. Spora część tego haniebnego balastu to marnotrawstwo nie w naszym koszu na śmieci, ale podczas wcześniejszych etapów obiegu na rynku. Między innymi znaczna ilość niedoskonałych warzyw i owoców zalegających sklepowe skrzynki. Jak więc skutecznie skłonić ludzi, by kupowali brzydkie?

W moim ulubionym czasopiśmie naukowym „Apetite” ukazał się właśnie raport z badań na ten temat, bazujących na czterech specjalnie zaprojektowanych sondażach pokazujących losowej próbie respondentów różne alternatywy zakupowe przy jednoczesnym pomiarze ich postaw politycznych i życiowych narzędziami pozwalającymi pogrupować ludzi na osi liberalizm-konserwatyzm lub prawica-lewica. Przy czym dla odniesienia tego do polskiego kontekstu sensowniejszy wydaje mi się podział, jaki na łamach „TP” nieraz przedstawia prof. Jarosław Flis – podział na „górę” i „dół” naszego ciała obywatelskiego: dół to większa liczbowo część społeczeństwa przywiązana do silnych tożsamości i wartości wspólnotowych, góra to ci, którzy wierzą i praktykują samorealizację w oderwaniu od ram rodzinnych i wspólnotowych, w jakich wzrastali.

Co zatem wyszło? Liberałowie (czy na nasze warunki: ludzie z górnej połówki) są o wiele bardziej skłonni kupować niedoskonałe, krzywe warzywa i owoce (w badaniu zakładano, że są to tylko skazy „kosmetyczne”, nie zaś gorsza jakość odżywcza, przejrzałość, ślady gnicia lub pozostałości po szkodnikach itp.). O wiele chętniej wybierali skrzynkę z „brzydactwami”, jeśli cena była wystarczająco niższa. I mocniej reagowali na argument „ekologiczny”, związany z ograniczeniem marnotrawstwa. Tradycjonaliści unikali brzydkich produktów.

Autorzy badania sięgnęli do obfitej literatury z dziedziny psychologii społecznej, by pokazać, że i w innych wymiarach życia codziennego osoby konserwatywne są bardziej przywiązane do stabilności i wzorców, nieskłonne do zmian i do wszelkich „odchyłów od normy”. Że zatem i na straganie warzywnym będą raczej trzymali się tejże normy. Co oczywiście prowadzi natychmiast do paradoksu, że to jest całkiem świeża „norma”, te idealnie kuliste i bardzo czerwone pomidory albo rumiane jabłuszka bez najmniejszej kropki. Świeża zdobycz selekcji genetycznej, nowoczesnych technik upraw i ochrony roślin. W tzw. dawnych czasach, czyli tam, skąd wyrastają tak cenione przez osoby konserwatywne tradycje, normą była raczej nieregularność: żeby dobrać koszyk idealnych jabłek, trzeba było przerzucić kilka ich skrzynek.

Oczywiście pozostaje przy tym osobnym zadaniem: jak odzyskać utraconą w warunkach dostępności pięknych owoców zdolność, jaką miały jeszcze osoby z pokolenia naszych dziadków, by rozróżniać właśnie „kosmetyczne” niedoskonałości od śladów świadczących o zepsuciu produktu w stopniu, który czyni go niejadalnym i niezdrowym. Ile może być zepsutej części ziemniaka, by dało się ją bezpiecznie odkroić i bez szkody dla zdrowia ugotować resztę? Czy obite i podfermentowane z jednej strony jabłko na pewno musi całe iść na kompost? Otwiera się tu szerokie pole do instruktażu z dietetyki zero waste, do wykładów mikrobiologów, mykologów i lekarzy. Obawiam się jednak, że organizacje producenckie warzywno-owocowe nadal będą wolały się skupiać na radosnej propagandzie w duchu idealnego piękna – spójrzcie np. na sponsorowaną przez nich stronę wczorajnatalerzu.pl, którą skądinąd polecam, bo zawiera górę ciekawych danych zebranych przez renomowaną firmę badawczą Kantar.

Jeśli spojrzymy tam na niski, sięgający nie więcej niż 20 proc. odsetek Polaków przestrzegających zaleceń WHO co do udziału warzyw i owoców w diecie, stwierdzimy, że może lepiej najpierw przekonywać ludzi do ich jedzenia w ogóle, choćby mieli wybierać tylko te najpiękniejsze. To zresztą dylematy polityki żywnościowej w skali makro, na które często nie ma dobrej odpowiedzi. Nie zazdroszczę nowemu ministrowi rolnictwa. Ale Czesław Siekierski to modelowy, doświadczony działacz PSL, który wniesie doświadczenie kilkunastu lat spędzonych w Parlamencie Europejskim, a zatem blisko tej biurokracji unijnej, od której w coraz większym stopniu zależy, co u nas wyrośnie i wyląduje na talerzu, przynajmniej jeśli chodzi o produkcję wielkotowarową i duży agrobiznes. A tego rodzaju „wieś” reprezentuje ta partia i nowy minister niewątpliwie będzie pchał nas w stronę coraz większej konsolidacji na tym rynku. Na pewno nie należy się, jeśli chodzi o pierwsze tygodnie, spodziewać przełomu w najważniejszej kwestii w skali makro, która naszego rolnictwa dotyczy – czyli zmiany decyzji co do blokady polskiego rynku dla ukraińskich produktów zbożowych. Jeszcze na długo przed wybuchem pełnoskalowej wojny, w poprzedniej kadencji EP Siekierski był, jeśli sądzić z jego listy wystąpień i prac parlamentarnych, czuły na punkcie ukraińskiej konkurencji na naszym rynku spożywczym.


Ten tekst jest autorskim newsletterem premium, pisanym specjalnie subskrybentów Tygodnika. Poznaj inne newslettery Tygodnika →. Dziękujemy, że czytasz i wspierasz „Tygodnik Powszechny”! 


 

Jego nominacja nie ucieszy na pewno polskich wilczych rodzin i ich ludzkich obrońców – składał jako europoseł interpelacje w sprawie, którą zajmujemy się w tym newsletterze od początku, czyli poluzowania przepisów dyrektywy siedliskowej, którą hodowcy owiec i bydła w wielu regionach traktują jako zbyt łagodną dla tych dużych drapieżników, a także rysiów, co wydaje się szczególną aberracją, bo tych kotowatych nadal jest w Polsce zaledwie kilkaset sztuk. Miejcie się, drogie drapieżniki, na baczności.

Jeśli zaś chodzi o unijną rolnospożywczą biurokrację, to parę dni temu weszła w życie dyrektywa, która może sporo zmienić w życiu i obyczajach każdego winopijcy. Jeszcze nie widzimy skutków na naszych półkach sklepowych, bo wino to produkt dość „powolny”. Cierpliwości! Oto wina wyprodukowane po 8 grudnia tego roku będą musiały zawierać na etykiecie określenie wartości energetycznej dla 100 ml, co samo w sobie jest chyba mało ciekawe, bo to chyba dla każdego oczywiste, iż wino to „puste kalorie” (ale za to jak pięknie puste!). Co jednak znacznie ciekawsze – producent będzie musiał podać skład surowcowy. Nie w postaci drukowanej listy – bo to by się mogło w wielu przypadkach po prostu nie zmieścić na małej nalepce, tyle jest bowiem dopuszczalnych prawnie dodatków do sfermentowanego moszczu. Składniki tej mieszanki będą odtąd zakodowane elektronicznie: kod QR na etykiecie ma odsyłać nie do zwykłej strony firmowej, gdzie zwykle producent zamieszcza sporo marketingowych śmieci i bajeczek, tylko „gołej”, specjalnie stworzonej listy, która w dodatku nie będzie miała prawa nas śledzić ciasteczkami. Jestem bardzo ciekaw, jak będzie przebiegać w praktyce ten proces – włoscy winiarze podnieśli niedawno larum, że to zbyt duże obciążenie (dyrektywa pochodzi z 2021 r., były dwa lata na przygotowanie), i wymogli już na swoim ministrze odłożenie w czasie. Kto z was na wiosnę trafi butelkę z takim kodem QR, niech przyśle zdjęcie do redakcji!

🍾 Tymczasem starajmy się szukać win, o których wiemy, że producenci unikają w ogóle dodatków (zwiemy takie wina często „naturalnymi”) lub stosują je bardzo oszczędnie i tylko w absolutnie koniecznych sytuacjach (mowa wtedy o winach „niskointerwencyjnych”). Takim wspaniałym wyjątkiem na zazwyczaj zdominowanym przez wielką chemię rynku prosecco jest wino od producenta Casa Coste Piane, sprowadzane do Polski przez importera Vininova. Jest to lekko tylko musująca wersja prosecco, niefiltrowana, niesamowicie rześka – cukru resztkowego tam prawie nie ma, ale nie jest to taki ostry kwas, jak w przypadku wielu win o kwalifikacji extra brut. O jego bardzo przyjemnej „wytrawności” decyduje raczej przyjemne, „kredowe” odczucie na języku, rodzaj lekko szorstkiej faktury, która dobrze okala smaki gruszek, dojrzałych jabłek i lekko cytrusowy finisz. Dla mnie to jeden z pewniaków, które gromadzę w obliczu nadciągających świąt. Typowa polska wigilia to karkołomne zadanie, jeśli chodzi o wina, mocno cebulowego śledzia np. lepiej popić czymś znacznie mocniejszym. Ale nie zamierzam z wina rezygnować i jeszcze przed świętami wrócę do was z paroma pomysłami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej