Spowiedź strażnika granicznego

Możliwe, że Straż Graniczna zbłądziła – przyznają funkcjonariusze. Ale też nikomu nie zależało, żeby z wywołanego przez Białoruś kryzysu służba wyszła z honorem.

15.10.2023

Czyta się kilka minut

Instrukcja wyrzucania ludzi
Straż graniczna pilnuje uchodźców na granicy polsko-białoruskiej w Usnarzu Górnym, sierpień 2021 r. / JAKUB KAMIŃSKI / EAST NEWS

Obraz podskakuje w rytmie śpiesznych kroków, w tle słychać zdyszany oddech i głosy z oddali. Aparat łapie ostrość dopiero na fasadzie starego drewnianego domu z oknami w charakterystycznej białej oprawie, jaką na Podlasiu ma wiele starszych budynków. Frontowe wychodzą na Polskę. Z tych po drugiej stronie widać tylko Białoruś, która zaczyna się może piętnaście metrów od tylnej ściany domu. Na filmie da się odczytać nawet numer słupka granicznego.

– Tylko o nim nie pisz – ostrzega Michał. – Jak podasz numer, to po nim zidentyfikują odcinek granicy, a w ten sposób mogliby dojść już do mnie, bo każda placówka Straży ma pod nadzorem tylko jeden. Jakby co, nigdy nie rozmawialiśmy.

Michał do dziś nie wie, po co kręcił telefonem interwencje Straży Granicznej w apogeum kryzysu migracyjnego na białoruskiej granicy. Żeby mieć dowód? Tylko dla kogo? A może po to, żeby odreagować? Oddzielić od siebie, jak mówi, wspomnienie tego, w czym brał udział? Prawie wszystkie chłopaki w jego oddziale wtedy nagrywali, więc chyba coś w tym jest.

Na filmie z telefonu słońce już schowało się za ścianą lasu po polskiej stronie, rzuca jeszcze nieśmiałe blaski na niebie ponad drzewami. Tuż za słupkiem granicznym widać kilku uzbrojonych mundurowych. Przed nimi, na pieńkach ściętych drzew siedzi pięć osób.

– Nie byli agresywni – zaznacza Michał. – Siedzieli na tych pieńkach prawie jak dzieci w szkole i tylko co jakiś czas któryś wołał do nas, żeby im pozwolić przejść. Po angielsku: „please, safe ­passage”. W pewnym momencie zobaczyłem obok białoruskiego pogranicznika, z którym się znałem z pracy na przejściu. Pytam go, co tu się odpier..., a on od razu, żeby ciszej, bo w głębi lasu stoi jakiś Ruski i to on tam dowodzi.

Michał sprawdza datę nagrania.

– 21 sierpnia 2021 roku. Wtedy to się dla mnie zaczęło – kiwa głową. – Po południu przyszło zawiadomienie, że po białoruskiej stronie gromadzą się ludzie i po kilka osób przekraczają granicę. W biały dzień, tuż za wsią, jakby chcieli się tym pochwalić. Jak przyjechaliśmy na miejsce, tamta grupa właśnie podeszła do granicy. Na nasz widok Białorusini ich usadzili i kazali prosić o zgodę na jej przekroczenie. Po diabła? Nie wiem do dziś. Przecież wiedzieli, że się nie zgodzimy. Może mieli tam kamery?

Na granicy prawa

Wtedy, we wrześniu, Michałowi stuknął szesnasty rok w Straży Granicznej. W pierwszej poważnej pracy po maturze. Gdyby koniecznie miał przypisywać wyższe pobudki decyzji o wstąpieniu w szeregi Straży, nie wskazałby na pociąg do munduru czy miłość do ojczyzny. Jeśli już, to do tej małej.

– My dużo z żoną podróżujemy, ostatnio też po krajach muzułmańskich, bo i Egipt, i Tunezja – wylicza. – Polskę też całą zjeździłem, ale najlepiej czuję się tutaj, na Podlasiu. Jak jest po horyzont płasko i pachnie lasem. To moje miejsce na ziemi i chcę, żeby tu tak zostało. Do muzułmańskiej religii nic nie mam, u nas wiele rodzin dwuwyznaniowych, bo żona katoliczka, a mąż prawosławny. Albo w drugą stronę. Ale islam to już inna kultura. Wiem, bo na własne oczy widziałem w Afryce. Potem na granicy też się napatrzyłem. Więc jak się wtedy w sierpniu zaczął ten najazd, nie miałem wątpliwości, po czyjej stronie jest racja. Bo jak można komuś do domu w nocy włazić przez płot? Jakbym do Egiptu próbował się dostać w nocy przez pustynię i by mnie przegnali, to co? Łamaliby moje prawa człowieka?

Siedzimy w kawiarni. Dochodzi osiemnasta i do środka zagląda coraz więcej osób. Na brzmienie słowa „pushback” Michał kurczy się jak od ciosu w brzuch, a potem spogląda na boki. Nie chodzi o to, zaznacza, że ma się czego wstydzić. Ma się czego bać. Szefostwo Straży Granicznej tępi przecieki do mediów. Kandydatów do służby podobno sprawdzają teraz nawet wariografem.

– Pushbacki były na porządku dziennym. Teren na każdej zmianie patrolowały dwa zespoły po dwie osoby. Dopiero potem zrobili patrole trzyosobowe. Mieliśmy pod nadzorem ze 30 kilometrów linii granicznej, zdarzały się więc noce, że nikogo nie znajdowaliśmy. Ale zwykle jechaliśmy na pewniaka, za wysłaną pinezką. Na początku głównie myśliwi dawali cynk, gdzie ktoś nocą łazi po lesie. Potem także mieszkańcy. Jak się już znalazło grupę nielegalnych, łączyliśmy się z dyżurnym, opisywaliśmy sytuację i on decydował, co dalej. Odpowiedź była zwykle ta sama, czyli przegnać na Białoruś. Nasz komendant to karierowicz. Wie, że centrala chce jak najmniejszej liczby osób, które wskakują do ewidencji zatrzymanych, bo to potwierdzenie, że osoba przekroczyła polską granicę i może ubiegać się o azyl. No to gnaliśmy. Część grzecznie zawracała, ale niektórzy się stawiali albo błagali na klęczkach, żeby ich puścić. Czasem trzeba było szarpnąć albo nawet pałą przylać, żeby posłuchali.

Rozpoczęcie budowy ogrodzenia na granicy polsko-białoruskiej, wieś Tołcze w gminie Kuźnica, styczeń 2022 r. / STEFAN MASZEWSKLI / REPORTER

Bestialskich zachowań wobec migrantów Michał na granicy jednak nie widział. Nie zetknął się choćby z przerzucaniem ludzi przez druty, o czym rozpisywały się media cytujące relacje obecnych na granicy aktywistów. Przeciwnie. Jeśli w wypychanej grupie była na przykład starsza kobieta, strażnicy z oddziału Michała zmuszali młodszych, żeby jej pomogli przejść na białoruską stronę. – Potem, jak już postawili ten docelowy płot na granicy, było łatwiej, bo co jakiś czas jest w nim bramka zamykana na dwie kłódki. My to nazywamy „oknem życia” i tamtędy tamci wracali na Białoruś.

Możliwe jednak – przyznaje po chwili Michał – że komuś nerwy puszczały. Wojskowym puszczały na przykład nagminnie. Szarpali uchodźców, leciały wyzwiska. On się jednak tym chłopakom nie dziwi. Nie znali terenu, a w nocy las wygląda groźnie. Poza tym wielu z nich, jak mówi, tygodniami tkwiło na granicy, nieraz setki kilometrów od domu. Jeden denerwował się stanem zdrowia dziecka. Innemu żona suszyła łeb, że taką robotę wybrał. Jeszcze inny miał podejrzenia, że narzeczona świetnie się bawi pod jego nieobecność.

– Raz, z tego, co wiem, żołnierze wlali komuś naprawdę solidnie. Przemytnikowi. Gość się nie zatrzymał na punkcie kontrolnym, staranował jedno auto i ranił kilka osób. Matka by go potem w szpitalu nie poznała. Oficjalnie odniósł rany w wypadku – uśmiecha się strażnik.

Na granicy wytrzymałości

Na drugim nagraniu więcej słychać niż widać. W świetle latarki czołowej bieleją głównie obłoczki wydychanej pary. Kiedy światło pada na ziemię, widać przez moment, że pogrążony w ciemności las dosłownie ocieka deszczem, choć opadu nie słychać. Zagłuszają go z oddali wrzaski, z których na pierwszy plan przebija się jedno skandowane hasło: „Fuck you Poland! Fuck you Poland!”.

Światło latarki wyławia w końcu z ciemności graniczne ogrodzenie. Zza concertiny grupa kilkunastu osób rzuca już nie tylko obelgi. Na polską stronę lecą także kamienie i patyki.

Film nakręcił Rafał. Jak mówi enigmatycznie, na wszelki wypadek.

– Od maja jestem na emeryturze i staram się nie wracać myślami do służby. Bo z jednej strony wydaje mi się, że spełniliśmy nasz służbowy i obywatelski obowiązek. Broniliśmy kraju. A z drugiej – bierze wdech – mam wątpliwości, czy temu kryzysowi nie można było zapobiec inaczej. Tak, żeby z ludzi nie wyszło najgorsze.

Rafał pauzuje film w swoim telefonie. O, tutaj – wskazuje palcem rozmazaną twarz – widać za ogrodzeniem chłopaka, który jakieś dwie godziny wcześniej, jeszcze po polskiej stronie, błagał go płynną angielszczyzną o przepuszczenie: – Mówił, że w Berlinie ma już nagraną pracę, że musi tam się dostać, żeby zapewnić leczenie młodszej siostrze, którą chce potem ściągnąć do Niemiec. Jak tylko go wypchnęliśmy z powrotem za granicę, zdjął spodnie i pokazał mi gołą dupę.

Michał: – Zatrzymujemy czterech czarnoskórych. Wszyscy mówią, że uciekają z Etiopii przed wojną i proszą o azyl w Polsce. Przetrzepujemy im plecaki. Jeden okazuje się Kubańczykiem.

Rafała to nie dziwi i nie oburza. Ludzie na granicy wytrzymałości psychicznej i fizycznej mają prawo, jak mówi, bluzgać, kłamać i manipulować, nawet rzucać kamieniami. Szkopuł w tym, że zrozumienia dla skrajnych emocji odmówiono – jego zdaniem – samym strażnikom granicznym i ludziom zamieszkującym pas nadgraniczny, w którym wprowadzono stan wyjątkowy. Nakręcana przez polityków opinia publiczna zaczęła mieć wobec nich jedynie oczekiwania. Ci, którzy krzyczeli, żeby nie wpuszczać do Polski nikogo, nie pytali, co czuje człowiek, który na polecenie zwierzchników przepędza przez granicę płaczącą kobietę – i to ze świadomością, że tamci za jakiś czas znów przegonią ją do Polski. Z kolei antyrządowej stronie politycznej szachownicy empatii wystarczało jedynie dla uchodźców.

Przysiółek strachu

– Środek nocy, przy samej strefie z zakazem wjazdu – wspomina Rafał. – Jedzie matiz. Zatrzymujemy go z policją, a w środku aktorka, pani Ostaszewska. I zaczyna się rozmowa. Ona z pretensjami, że zamiast ratować ludzi, przeszkadzamy tym, którzy to robią. I że trzeba nie mieć sumienia, żeby nie ulitować się nad ludźmi, którzy w taki ziąb ukrywają się w lesie – wspomina Rafał. – Gdybym tam był sam, tobym ją spytał, czy na litość nie zasługują też ludzie ze wsi trzy kilometry dalej za tym lasem. Przysiółek, z pięćdziesiąt osób może tam mieszka, sami staruszkowie, bo młodzi uciekli do miasta. Odkąd Łukaszenka zwozi uchodźców, boją się po zmroku wyjść z chałupy.

W tamtych dniach w domu Michała telewizor był wyłączony. TVN-u nie dało się oglądać, bo gadali, że strażnicy niszczą migrantom gniazdka ładowania w telefonach, żeby nie mogli wezwać na pomoc aktywistów po polskiej stronie. – A my to robiliśmy nie ze złośliwości, ale po to, żeby ci, których wywalimy na Białoruś, przed kolejną próbą nie mogli naładować aparatów i skontaktować się z przemytnikami, którzy czekali parę kilometrów za granicą – twierdzi Michał.

TVP, ta, co „murem za polskim mundurem”, nie była lepsza. Michała do dzisiaj bawi wspomnienie jednego wydania „Teleexpressu”, w którym puścili materiał o brutalnych białoruskich służbach mundurowych przepędzających siłą migrantów na polską stronę. – Oglądam i widzę nagle moich kumpli z jednostki, jak wyciągają za fraki z więźniarki uchodźców, a w tle leci komentarz, że to Białorusini. Polskie dystynkcje widać normalnie. Okazało się, że raz chłopaki zwieźli do strażnicy kilku gości złapanych w lesie. Tamci byli przerażeni, nie chcieli wyjść z auta, więc nasi musieli ich wywlec siłą. Nie wiem, jak to trafiło do telewizji, może jacyś aktywiści nagrali, może któryś z naszych niepotrzebnie wrzucił to do internetu.

Pytam Rafała o to, czy po akcjach w lesie strażnicy mogli liczyć na jakieś wsparcie psychologiczne. Zamiast odpowiedzi, posyła mi zdumione spojrzenie kogoś, kto nie spodziewał się usłyszeć czegoś tak absurdalnego.

– Jak się zrobiło głośno o tym, co się tu wyrabia – odzywa się w końcu – z całej Polski zaczęły przychodzić paczki dla nas i dla wojska. Słodycze, ale też bielizna sportowa, porządne buty w teren, ciepłe kurtki. Może to było zaplanowane przez rząd, może spontaniczne, ale bardzo miłe. Jednego dnia przywieźli te dary do naszej placówki. Byliśmy akurat na patrolu. Jak wróciliśmy, okazało się, że zostały jakieś stare szmaty. Najlepsze fanty, po kilka sztuk, wzięli sobie dowódcy.

Na granicy rozsądku

Marek żadnych filmów z migrantami nie ma. Odszedł ze służby 10 lat temu, po 22 latach pracy, w której dosłużył się stopnia pułkownika. Utrzymuje jednak kontakt z kolegami, którzy nadal tam pracują.

– Faceci, z którymi pan rozmawiał – mówi – widzą drzewa, ale nie widzą lasu. Nazwijmy rzecz po imieniu. Straż Graniczna jest dziś służbą zdegenerowaną i należy sformować ją od nowa. Najpierw zapadła się sama, pod ciężarem własnej niewydolności, a potem dobili ją politycy, którzy z sytuacji na granicy zrobili konflikt światopoglądowy.

Kryzys na granicy białoruskiej nie był zdaniem Marka wydarzeniem, które musiało Straż przerosnąć. Można było się na niego przygotować, zwłaszcza obserwując to, co działo się od kilku lat na południu Europy. A już w apogeum popełniono mnóstwo błędów.

– Uwaga rządzących i opinii publicznej skoncentrowała się na tych, którzy utknęli na granicy, ale nigdy się nie dowiemy, ilu ją cichaczem przekroczyło i poszło dalej w Europę. Nieoficjalne rządowe szacunki mówią o dwudziestu, a nawet trzydziestu tysiącach. Każdy z tych ludzi wysłał potem wiadomość do znajomych i bliskich, która była także sygnałem, że droga przez Białoruś, choć kosztowna, jest w sumie bezpieczna i w miarę prosta. Lot do Mińska, kilka dni w strefie przygranicznej i po kilku godzinach w busie jesteś w Berlinie. A gdyby polskie służby od początku kryzysu przestrzegały prawa i zamiast wypychać migrantów na Białoruś zatrzymywały ich na terenie Rzeczypospolitej, a potem deportowały tych, którzy nie spełniają kryteriów do otrzymania azylu, to do Afryki i na Bliski Wschód poszedłby sygnał, że ta gra nie jest warta świeczki – uważa emerytowany pułkownik.

Do przyjęcia takiej liczby migrantów należałoby się wcześniej rzecz jasna przygotować. Ale to też było do przewidzenia. Można było, mówi Marek, zawczasu zwiększyć liczbę ośrodków dla osób oczekujących na azyl i przyspieszyć procedurę, żeby jak najszybciej deportować tych, którzy nie potrzebują azylu. – Nie musielibyśmy wtedy tracić czasu na bzdurne rozważania, co czuł strażnik graniczny, kiedy wypychał migrantów za granicę.

– Bzdurne – pytam?

– Tak. Oni wszyscy łamali prawo i powinni za to odpowiedzieć. To, że przy okazji połamano strażnikom kręgosłupy moralne, to kwestia drugorzędna. Szefem podlaskiego oddziału Straży w apogeum kryzysu był facet, który parę lat wcześniej wszczynał postępowanie dyscyplinarne tylko za to, że strażnik na ukraińskiej granicy odezwał się do kogoś podczas kontroli nie per „pan”.

Ojcu bym tego nie zrobił

Michał: – Pytasz, co czułem przepędzając ludzi przez granicę? Normalnie się czułem. Wkur... mnie tylko młodzi, którzy ciągnęli za sobą schorowanych rodziców i jeszcze mieli pretensje, że im nie pozwalamy przejść dalej. Trzeba być debilem, żeby tak narażać starsze osoby. Ja bym swojemu ojcu tego nie zrobił.

– Wszyscy twierdzili też, że uciekają przed prześladowaniami albo wojną, ale jak spytałeś o kraj, to udawali, że nie rozumieją – ciągnie Michał. – Dokumenty niszczyli albo chowali, żeby nie wyszło, że wcale nie uciekają przed wojną, tylko po niemiecki zasiłek. Dlatego z czasem my, strażnicy, sami zaczęliśmy segregować ich na podstawie tego, co udało nam się o nich dowiedzieć. Ja raz puściłem wolno w lesie parę jezydów, bo ich mordowali w Państwie Islamskim. Kolega z innej placówki dwójkę samotnych zagubionych dzieci osobiście odstawił na strażnicę, a potem do domu dziecka. Komendant się wściekł, ale powiedział mu, że dzieci to niech se sam wywozi na Białoruś. Nie wszyscy mieli tyle odwagi. Wiele razy ścieraliśmy się w naszym gronie o to, co powinniśmy zrobić. Kiedy odmówić wykonania rozkazu. Pretensje kierowaliśmy głównie do naszego komendanta.

Rafał: – Mnie się wygotowało, kiedy zaczęły się pojawiać w telewizji informacje o ciałach znajdowanych w lesie. Na naszym odcinku coś takiego się nie wydarzyło, ale z czasem przed każdym patrolem zacząłem się denerwować, że może właśnie dziś znajdziemy trupa. Potem doszły problemy ze snem. Budził mnie koszmar, że wieziemy z lasu gnijące zwłoki, potem wracam do domu i orientuję się, że mam buty umazane w trupiej mazi... Dobrze, że mogłem już odejść na emeryturę.

W 2021 r., jak podaje biuro prasowe Straży Granicznej, ze służby odeszło 418 jej funkcjonariuszy. Rok później już 589. W tym roku liczba odejść do grudnia przekroczyć może 1,1 tysiąca. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Instrukcja wyrzucania ludzi