Donald Tusk „myślał, że sto dni to kawał czasu, niemal epoka”. Teraz musi zrozumieć, że rozliczanie PiS nie wystarczy. Wyborcy oczekują czegoś więcej

Ekipę Prawa i Sprawiedliwości jest z czego rozliczać. Jednak pociąganie do odpowiedzialności polityków poprzedniej władzy nie może zastąpić faktycznej naprawy państwa i mocnego przyspieszenia reform.

09.04.2024

Czyta się kilka minut

Ministry Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, Izabela Leszczyna, Paulina Hennig-Kloska oraz minister Adam Bodnar przed posiedzeniem rządu w KPRM. Warszawia, 26 marca 2024 r. // Fot. Paweł Supernak / PAP
Ministry Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, Izabela Leszczyna, Paulina Hennig-Kloska oraz minister Adam Bodnar przed posiedzeniem rządu w KPRM. Warszawia, 26 marca 2024 r. // Fot. Paweł Supernak / PAP

Pod koniec marca Donald Tusk umieścił na portalu X filmik, w którym tłumaczy, dlaczego w pierwszych stu dniach rządów nie zrealizował stu konkretów zapowiadanych w trakcie kampanii wyborczej przez Koalicję Obywatelską. Jako przyczyny wskazywał swoją niecierpliwość („myślałem, że sto dni to kawał czasu, niemal epoka”), co w ustach doświadczonego polityka zabrzmiało niezbyt poważnie, oraz to, że nowy rząd nie otrzymał „stu dni spokoju” na rozruch. Jednocześnie Tusk wymienił dotychczasowe osiągnięcia, zaczynając od tego, że „rozliczenia idą pełną parą, telewizja jest znowu wasza, prokuratura i sądy są wolne od partyjnych nakazów”. Później dodał, że „Polska na nowo staje się pierwszoplanowym graczem” w Unii Europejskiej, a na dokładkę dołożył odblokowanie funduszy unijnych, wypłacenie 800 plus (akurat ta decyzja zapadła jeszcze w czasach PiS) oraz podwyżki dla nauczycieli i całej budżetówki.

Ta kolejność jest symptomatyczna, określa de facto dotychczasowe priorytety nowego rządu, którymi w pierwszych czterech miesiącach były zdecydowanie porachunki z poprzednikami oraz kolejne etapy odbierania im zawłaszczonych instytucji.

Pokaz sprawczości

Duża część elektoratu koalicji rządzącej, która oczekiwała po ekipie Tuska rozliczenia poprzedników, rzeczywiście nie może czuć się zawiedziona. Niemal na starcie przełamano imposybilizm prawny, związany ze skazaniem i ułaskawieniem Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Okazało się, że mimo różnych stanowisk dwóch izb Sądu Najwyższego, wątpliwości części konstytucjonalistów oraz głośnych sprzeciwów polityków PiS i prezydenta Andrzeja Dudy – policja osadziła w więzieniu obu skazanych za nadużycia w aferze gruntowej (opuścili je po powtórnym ułaskawieniu przez prezydenta), a potem straż marszałkowska skutecznie uniemożliwiła im wejście do Sejmu. Niezależnie od oceny akcji na terenie Pałacu Prezydenckiego, nowa ekipa pokazała wyraźnie swoje zdecydowanie i sprawczość zarówno zwolennikom, jak i przeciwnikom rządu, bardzo zaskoczonym tak ostrym postępowaniem Tuska.

Tę konfuzję pogłębił minister kultury Bartłomiej Sienkiewicz, gdy ekspresowo poradził sobie z mediami publicznymi, do których siłą wprowadził swoich ludzi jako szef resortu nadzorującego TVP i rozgłośnie radiowe. Napotkał jednak na opór nie tylko ze strony samych zainteresowanych i PiS, ale także niemałej części opinii publicznej, także tej sprzyjającej nowym władzom. Ruchy te były bowiem wątpliwe prawnie, zwłaszcza w kontekście stosowania prawa o spółkach handlowych do instytucji kształtowanych odrębnymi ustawami.

Rękę w stronę Sienkiewicza wyciągnął jednak... Andrzej Duda, wetując ustawę przekazującą mediom publicznym rekompensatę za manko w abonamencie, co dało ministrowi pretekst do postawienia spółek medialnych w stan likwidacji. Choć niektóre sądy odmówiły formalnego wpisywania do Krajowego Rejestru Sądowego likwidatorów, a sytuacja mediów jest nadal niepewna, to w praktyce pozbyto się z TVP i Polskiego Radia pisowskich propagandystów, co zaspokoiło potrzeby elektoratu i odebrało opozycji oręż, na który bardzo liczył Jarosław Kaczyński. Dziś jego głos dobiega swobodnie tylko z niszowych mediów.

Kipisz u posłów

Poszczególne ministerstwa wzięły się także za kontrolę podległych im funduszy celowych oraz programów, które za rządów Zjednoczonej Prawicy nie raz wykorzystywano do zasilania kies instytucji bliskich prawicowej władzy. Resort edukacji prowadzi od marca kontrole stowarzyszeń i fundacji, którym za kierownictwa Przemysława Czarnka przekazano pieniądze na zakup lub remonty nieruchomości w ramach programu „Rozwój potencjału infrastrukturalnego podmiotów wspierających system oświaty”, zwanego potocznie „willa plus”. Kilku beneficjentów, np. Polski Instytut Rozwoju Społecznego i Gospodarczego, Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Paderewskiego oraz Muzeum Pałac Saski w Kutnie – już musiało zwrócić dotacje w wysokości od 500 tys. do 1,5 mln zł.

Spektakularne było także wejście ABW do domów czterech posłów Suwerennej Polski, w tym wszechmocnego do niedawna byłego ministra Zbigniewa Ziobry, oraz aresztowanie kilku osób w związku z Funduszem Sprawiedliwości, który rozdawał pieniądze niezgodnie z przeznaczeniem i w dużej mierze budował pozycję partii Ziobry, zamiast pomagać ofiarom przestępstw. Akcja wzbudziła kontrowersje, gdyż początkowo były wątpliwości, czy immunitet obejmuje również domy parlamentarzystów. Potem pojawiły się głosy, że widok schorowanego Ziobry przed kamerami, który przerwał leczenie onkologiczne, niepotrzebnie robi ze sprawcy łamania prawa ofiarę rządowych szykan.

Czy komisje sobie radzą?

W rozliczenia włączył się Sejm, który powołał do życia trzy komisje śledcze analizujące największe afery rządów PiS – tzw. wybory kopertowe z 2020 r., aferę wizową oraz sprawę Pegasusa. Już na starcie ich utworzenie było dyskusyjne. Z jednej strony zapewniły jawność postępowania, odsłaniając ważne kulisy nadużyć, co może mieć w przyszłości znaczenie prewencyjne. Dowiedzieliśmy się zatem, że były prezes Poczty Polskiej Przemysław Sypniewski zrezygnował z dalszego kierowania spółką, ponieważ nie zgadzał się, by firmę obarczać organizacją wyborów kopertowych, z kolei zeznania Edgara Kobosa podczas obrad komisji ds. afery wizowej ukazały, jak politycy PiS próbowali ją tuszować.

Z drugiej strony pamiętajmy, że dotychczasowe doświadczenia z komisjami każą wątpić, że przy rozliczaniu afer PiS uda się pociągnąć winnych do odpowiedzialności albo doprowadzić do zmian prawnych, które mogłyby utrudnić nadużycia w przyszłości. Poprzednie komisje, dublujące działalność służb i prokuratury, stawały się przede wszystkim areną międzypartyjnych walk i promocji polityków – ale też bardziej na początku niż ostatnio, by przypomnieć komisję ds. afery Rywina, która ponad dwie dekady temu wpłynęła na życie polityczne w Polsce.

Trzy komisje obecnego Sejmu miały przywrócić powagę idei parlamentarnych śledztw. Zwłaszcza w sytuacji, w której przed przejęciem przez Adama Bodnara Prokuratury Krajowej można było się spodziewać, że związani z poprzednią władzą nadzorcy śledczych będą utrudniali prowadzenie dochodzeń. Sejmowa komisja mogła więc uchodzić za zamiennik niezależnej prokuratury. Wadliwy, bo składający się z polityków, niemniej niezależny od Zjednoczonej Prawicy.

Dziś jednak prokuraturą nie kieruje już człowiek Suwerennej Polski (na obiecywane uniezależnienie jej od rządu nadal czekamy) i trudno wytłumaczyć, dlaczego właściwie Sejm zajmuje się tymi sprawami, a nie ludzie do tego powołani. W przypadku afery wizowej prokuratura zaczęła działania już za rządów PiS, zaś w przypadku wyborów kopertowych kontrolę przeprowadziła NIK. Na dobrą sprawę najwięcej szczegółów moglibyśmy dowiedzieć się z działań komisji ds. Pegasusa, ale właśnie ta komisja zaliczyła spektakularną wpadkę na samym starcie, przesłuchując jako pierwszego Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS odmówił złożenia pełnego przyrzeczenia, ponieważ nie został zwolniony z zachowania klauzuli tajności przez premiera. Potem zaś odpowiadał półsłówkami i drwił z „panów członków” komisji. Przewodnicząca Magdalena Sroka z PSL nie radziła sobie z prowadzeniem obrad, a cała komisja nie zapewniła sobie dostępu do kluczowych dokumentów. W pamięci pozostaną nam głównie pojedynki skierowane w stronę kamer, nieprowadzące nas ku rozwiązania sprawy, a także seryjne wykluczanie posłów PiS z obrad.

Polowanie na Glapińskiego

Dotychczasowy blamaż komisji ds. Pegasusa pokazuje grzech pierworodny komisji śledczych. „Gazeta Wyborcza” cytuje członków komisji wywodzących się z partii rządzących, którzy twierdzą, iż Sroka została przewodniczącą w wyniku ustaleń koalicyjnych, ale niekoniecznie wedle klucza merytorycznego: stanowisko miało przypaść ludowcom i kobiecie. Także wybór Kaczyńskiego na pierwszego świadka był zaskakujący. Prezes PiS formalnie nie miał z Pegasusem nic wspólnego, ani nie podejmował decyzji o jego zakupie (to była działka Ministerstwa Sprawiedliwości), ani o jego zastosowaniu (to zależało od służb specjalnych). Łatwo mu było się wykpić od pytań jako osobie, w której gestii te kwestie nie leżały – przez większość rządów PiS był przecież tylko szeregowym posłem z Żoliborza. Jeśli już, to można było go przesłuchać na szarym końcu, konfrontując z wcześniejszymi zeznaniami polityków prawicy, które mogłyby obciążyć lidera PiS. Postąpiono inaczej, górę nad merytoryką wzięła nośność tematu, głośność nazwiska i potrzeba igrzysk. Efekt był przeciwny do zamierzonego – po raz kolejny nie doceniono Jarosława Kaczyńskiego.

Jeśli sprawa Pegasusa nie nabierze przyspieszenia, może skończyć się rozczarowaniem. Podobnie jak postępowanie w Trybunale Stanu, przed którym ma stanąć Adam Glapiński – pod koniec marca posłowie rządzącej koalicji zebrali podpisy pod odpowiednim wnioskiem. Prezesowi Narodowego Banku Polskiego stawiają osiem zarzutów, jednak część z nich jest mocno dyskusyjna. Zgodnie z przepisami o TS można go skazać „za naruszenie Konstytucji lub ustawy, w związku z zajmowanym stanowiskiem lub w zakresie swojego urzędowania”. Problem z Glapińskim polega na tym, że jego działania trudno jednoznacznie określić jako zakazane. Jakkolwiek sam krytykowałem go na łamach „Tygodnika” za upartyjnienie NBP i podejmowanie decyzji, które przynosiły korzyści przede wszystkim PiS, to zarazem trudno znaleźć na nie paragraf. Przykładowo, zarzut złamania zakazu finansowania deficytu budżetowego przez NBP poprzez skupowanie papierów wartościowych państwa od banków komercyjnych krótko po ich emisji – w tej kwestii trzeba udowodnić zmowę z bankami, bo formalnie bank centralny ma prawo skupować takie papiery na rynku wtórnym. Trudno także czynić formalny zarzut prezesowi NBP z tego, że tuż przed wyborami parlamentarnymi Rada Polityki Pieniężnej obniżyła stopy procentowe, nawet jeśli miało to służyć interesowi politycznemu PiS. Takie decyzje Rada podejmuje kolegialnie, a prezes NBP jest „tylko” jej przewodniczącym. Kolejnym problemem jest fakt, że decydujący głos na temat składu sądzącego Glapińskiego w Trybunale Stanu będzie mieć jej przewodniczący. Zgodnie z ustawą jest to I prezes Sądu Najwyższego, neosędzia Małgorzata Manowska, od lat przyjaciółka Andrzeja Dudy...

Puste szuflady

Festiwal rozliczeń nadal trwa. I nie powinno to nikogo dziwić, bo naprawdę jest co rozliczać. Zarazem można jednak odnieść wrażenie, iż tej operacji poświęcono zbyt wiele uwagi, tymczasem wyborcy coraz częściej nie chcą patrzeć w przeszłość, ale pytają o pomysł na przyszłość. Cezary Tomczyk z PO mówił już po wyborach w październiku 2023 r. na antenie RMF FM: „Mamy szuflady pełne ustaw”. Tymczasem do 4 kwietnia 2024 r. Sejm uchwalił ich raptem 19, w większości niezbyt spektakularnych. Nowe przepisy są niemal z automatu przyklepywane przez Senat, który do 3 kwietnia uchwalił tylko dwie poprawki do jednej z nich (nowelizacji prawa pocztowego). O tym, że senatorowie się nie przepracowują, świadczy chociażby przebieg 8. posiedzenia. Zaplanowane na 20 i 21 marca, trwało ostatecznie 1 godzinę i 53 minuty, gdyż wyczerpał się porządek obrad i nie było już o czym rozmawiać.

Fakt, przy uchwalaniu prawa należy spieszyć się powoli – tyle że rządzący nie śpieszą się nawet z wysyłaniem projektów do Sejmu. Tu zauważyć można w zasadzie tylko Adama Bodnara i jego zespół, przygotowujący z dużym zaangażowaniem projekty ustaw o Krajowej Radzie Sądownictwa czy Trybunale Konstytucyjnym. Z drugiej strony, co zaskakujące, nie ma projektu nowej ustawy medialnej – ma się on pojawić dopiero za pół roku. Z kolei projekt ustawy, która odpolityczni spółki Skarbu Państwa trafił co prawda do Sejmu w marcu, ale nie wyszedł spod pióra ministra aktywów państwowych Borysa Budki, lecz posłów Polski 2050, co stawia jego uchwalenie pod znakiem zapytania. Najbardziej palące kwestie rozwiązywane są wciąż ręcznie, w ministerstwach.

Nadejdzie przyspieszenie?

Zamiast realizacji stu konkretów wyborczych, mamy więc rozliczenia i igrzyska, które same w sobie są oczywiście potrzebne. Ich cel dobrze ujął Julian Tuwim w swoich „Kwiatach polskich”, prosząc Boga: „Niech prawo zawsze prawo znaczy / A sprawiedliwość – sprawiedliwość”. Afery korupcyjne, wykorzystywanie zasobów państwa do celów partyjnych, inwigilację opozycji przez służby specjalne czy niszczenie instytucji ograniczających omnipotencję władzy – należy zbadać i wyciągnąć konsekwencje, także po to, żeby stworzyć mechanizmy, które utrudnią powtórzenie nadużyć w przyszłości. Winnym machlojek należy wymierzyć sprawiedliwą i przykładną karę, by nikt nie chciał w przyszłości pójść ich śladem. Jeśli do tego nie dojdzie, dotychczasowe patologie zatrują nam przyszłość.

Ze stu konkretów zrealizowano 10. Najważniejszy sukces: odblokowanie środków z KPO

Na pierwszych stu dniach rządu poważnie zaciążył kalendarz wyborczy. Według medialnych spekulacji Tusk wykorzysta ten okres do pierwszej rekonstrukcji rządu. Choć on sam tego nie potwierdził, być może niektórzy z ministrów wystartują w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

Skupianie się wyłącznie na kwestiach personalnych nie pomoże w rozwiązywaniu polskich problemów. Rozliczenia powinny stać się raczej punktem wyjścia do naprawy państwa, dlatego owocem komisji śledczych powinny być przede wszystkim nowe procedury, ustawy i rozporządzenia. Podobnie jak kontrole w ministerstwach należy zakończyć nie tylko odzyskaniem wyłudzonych środków, ale także opracowaniem nowych regulacji, zarówno ustawowych, jak i tych, które dotyczą działań wewnątrz resortów. Są potrzebne, by wiązać ręce urzędnikom i utrudnić traktowanie państwowej kiesy jak partyjnego łupu. Być może jest na to jeszcze za wcześnie – rząd Donalda Tuska kieruje państwem raptem cztery miesiące – ale nie zaszkodziłoby nam zobaczyć pierwsze jaskółki zwiastujące legislacyjną wiosnę.

We wspomnianym na początku filmiku Donald Tusk zapowiedział „przyspieszenie”. Kojarzy się to z obietnicą, jaką wyborcom złożył Lech Wałęsa w trakcie swojej kampanii wyborczej w 1990 r. Chcąc odróżnić się od premiera Tadeusza Mazowieckiego, zapowiadał, że jako prezydent będzie chciał bardziej zdecydowanego odejścia od komunizmu. Młody Donald Tusk był wtedy zwolennikiem takiego działania. Znając proporcje (państwo rządzone przez PiS to jednak nie był PRL) można mu przypomnieć, jakim rozczarowaniem poprzednie „przyspieszenie” się skończyło. Czas przywrócić temu słowu oryginalne znaczenie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Na drugie sto dni