Czy Indie zmienią nazwę

Przemianowanie Indii na Bharat dla milionów ich mieszkańców może oznaczać przyspieszenie procesów, które uczynią z nich obywateli drugiej kategorii.

14.09.2023

Czyta się kilka minut

New Delhi, 12 września 2023 r., Fot. Hironari Narita / Associated Press / East News

Zaproszenia na kolację rzadko trafiają na pierwsze strony gazet i serwisów informacyjnych. Tym razem było inaczej. Pod listem do uczestników szczytu G20 z informacją o uroczystym raucie, który w New Delhi miał zacząć się 9 września punktualnie od godzinie 20, podpisała się sama Draupadi Murmu, czyli głowa państwa indyjskiego. 

Drobiazgiem, który przykuł uwagę mediów z całego świata, był jednak nagłówek przedstawiający ją jako „President of Bharat”. Ten pochodzący z sanskrytu termin (भारत) to zwyczajowa nazwa kraju, powszechnie używana w Indiach od wieków, ale dotychczas występująca jedynie w dokumentach sporządzanych w którymś z 22 lokalnych języków uznanych w tym kraju za oficjalne. 

Nazwanie Draupadi Murmu „prezydentką Bharatu” w dokumencie spisanym po angielsku część dyplomatów i komentatorów politycznych odczytała więc jako zapowiedź zmiany oficjalnej nazwy kraju. Zmiany, której konsekwencje nie ograniczyłyby się w dodatku do zapisów na mapach i w traktatach międzynarodowych. Dla milionów mieszkańców Indii przemianowanie ich na Bharat może bowiem oznaczać przyspieszenie procesów, które mogą uczynić z nich obywateli drugiej kategorii.

Jak skomplikować skomplikowane

Teoretycznie rzecz sprowadza się do nazewniczej kosmetyki. Indyjska konstytucja, która w hindi nazywa się zresztą Bharatija Samvidhan, stwierdza jasno, że „Bharat to jest Indie, mają być unią stanów” (w wersji angielskiej odwrócono szyk obu wyrazów). Rządząca od 2014 r. partia BJP, z której wywodzi się premier Narendra Modi, to po prostu Bharatija Dźanata Party, a statystyczny Indus na zadane mu w hindi pytanie o pochodzenie, odpowie bez zawahania: „main Bharat se hoon”. Czyli: „jestem z Indii”. 

W odróżnieniu od tego ostatniego terminu, który do języka angielskiego trafił z greki (na przełomie IV i III w. przed Chrystusem grecki dyplomata i podróżnik Megastenes w dziele zatytułowanym „Indika” zawarł pierwszy znany kulturze zachodniej opis tej części świata), Bharat jest więc nazwą zakorzenioną głębiej w historii oraz kulturze kraju i nie niesie ze sobą kolonialnych konotacji niejako przypisanych do słowa „Indie”. Zwłaszcza, gdy w debacie o skomplikowanej indyjskiej tożsamości głos zajmują tamtejsi politycy. 

W grze na polaryzację, tej ulubionej zabawie populistów całego świata, rządząca partia BJP stawia dziś głównie na kwestie wyznaniowe. To łatwe w państwie, którego 79,8 proc. populacji wyznaje hinduizm, 14,2 proc. kolejnych stanowią muzułmanie, a 2,3 proc. – chrześcijanie (według danych ze spisu powszechnego z 2011 r.). Odwołując się do większości, najlepiej stawać w obronie wartości zagrożonych rzekomo atakami ze strony podstępnej mniejszości. 

W przypadku chrześcijan istotą sporu da się zatem uczynić ich zamożność i nieproporcjonalną do liczebności reprezentację w elitach państwa: edukacji, instytucjach kulturalnych, urzędach centralnych. Wyższe niż wśród hinduistów wskaźniki dzietności u muzułmanów można z kolei ubrać w ideologię „love jihad” i przestrzegać dziewczęta przed powłóczystymi spojrzeniami muzułmańskich przystojniaków, którzy w tej opowieści z premedytacją rozkochują w sobie młode hinduistki, by po ślubie zmusić je do nawrócenia na islam i wychowywania dzieci zgodnie z Koranem. 

Statystyki potwierdzają, że w indyjskich małżeństwach mieszanych większość dzieci istotnie przyjmuje wyznanie ojca, sęk jednak w tym, że w patriarchalnym społeczeństwie tego kraju to powszechna praktyka, nie diaboliczna specialité de la maison indyjskich muzułmanów. Ale to już detal, łatwy do przemilczenia w politycznej agitce.

Kraina latających rydwanów

Zmieniając nazwę kraju, nacjonaliści z BJP zrealizowaliby też stare postulaty swych ideologicznych protoplastów z Rashtriya Svajamsevak Sangh, czyli Narodowego Stowarzyszenia Ochotników. Ten radykalny ruch społeczny jeszcze w okresie międzywojennym zaczął nawoływać do budowy nowej indyjskiej tożsamości narodowej wokół hindutvy, ideologii zakładającej prymat hinduizmu w religijnym, społecznym i kulturowym krajobrazie Indii. W drugiej połowie XIX wieku, w reakcji na przegrane powstanie sipajów, indyjscy intelektualiści z Bengalu zaczęli głosić idee zbliżone do ówczesnych polskich postulatów pracy u podstaw, na czele z koniecznością zdrapania z indyjskiej kultury zbędnych angielskich naleciałości i przypomnienia Indusom bogatej tradycji sanskryckiej – z pojęciem Bharatu na czele. Renesans bengalski, jak nazywają dziś ten nurt intelektualny historycy, zaowocował wieloma ideami, ale w wymiarze politycznym stał się także pożywką dla rozmaitych ekstremizmów. 

Bharat oznacza po prostu ziemię potomków Bharatów, plemienia, które w II tysiącleciu przed naszą erą miało stworzyć na terenie dzisiejszych Indii jeden z pierwszych organizmów państwowych, co uwieczniły potem najstarsze zabytki sanskryckiego pisma. Nazwa Indie pod tym względem stanowi więc przeciwieństwo Bharatu, bo nie odwołuje się do żadnej etnicznej czy religijnej tożsamości, a w centrum stawia państwo wraz z jego instytucjami. 

To, że większość z nich wywodzi się z okresu rządów Anglików, jest po prostu faktem, ale może być też doskonałym paliwem politycznym i indyjscy politycy, zwłaszcza nacjonaliści, korzystają z niego z lubością. Zwłaszcza w sferze nazewniczej. W 1996 roku Bombaj stał się Mumbajem, Madras przemianowano na Ćennaj, a Kalkutę na Kolkatę. Dziś kolejne wyższe uczelnie w miejsce zachodniego „university”, dawno udomowionego przez hindi, wklejają w nazwę jego sanskrycki odpowiednik „viśwavidjalaj”. Najnowszy indyjski czołg nazywa się z kolei „Ardźuna” – jak bohater Mahabharaty i potomek samego króla Bharaty. 

Rząd w New Delhi gorąco kibicuje takim inicjatywom i sowicie nagradza ich autorów grantami, dotacjami oraz nagrodami, powoli, acz skutecznie spychając w ten sposób na margines dziedzictwo innych grup etnicznych i religijnych. Momentami rodzą się w ten sposób potworki: grupa polskich indologów jakiś czas temu uczestniczyła w konferencji naukowej, podczas której ich indyjscy koledzy ze śmiertelną powagą dowodzili, że w podboju subkontynentu indyjskiego pomógł Ariom w II tysiącleciu p.n.e. poczyniony przez nich wynalazek… latający rydwan. 

Pożegnanie z Kiplingiem

Nie da się nie zauważyć, że część indyjskich intelektualistów bez trudu odnajduje się w nowej rzeczywistości kraju, który zamierza opowiedzieć siebie samego nowym językiem. Indie Modiego mają swojego ojca Rydzyka. Mają też swoich Przemysławów Czarnków, którzy z programu nauczania wycinają kolejne fragmenty dotyczące choćby wkładu muzułmanów w historię i kulturę kraju. Nawet zdystansowane do BJP i Modiego Bollywood daje się ostatnio ponieść fali antykolonialnego wzmożenia. 

Kto zdołał do końca obejrzeć niedawny hit zatytułowany „RRR” (to najdroższy dotąd indyjski film wyprodukowany za niemal 70 mln dolarów), ten pamięta też brawurowy układ taneczny z nagrodzonej Oscarem piosenki „Natu, natu”, utrzymany niemal w konwencji raperskiego pojedynku. Brytyjczyków pokazano w nim jako skostniałych, nudnych i niepewnych siebie zakładników konwenansów. Indusów, zwłaszcza tych z ludu (słowo „natu” w języku telugu oznacza miejscowego, chłopa) – jako ich całkowite przeciwieństwo. Bez cienia przesady można uznać tę scenę za esencję nowego przekazu Indii dla świata zachodniego. 

„Tym trwożnym i dzikim plemionom

Tym zniewolonym, niechętnym wam ludziom

Pół dzieciom, a pół demonom 

– jak pisał w słynnym „Brzemieniu białego człowieka" Rudyard Kipling – nie trzeba już nawet tłumaczyć, że są warci tyle samo, co ludzie Zachodu. „Pół dzieci, pół demony” z wiersza autora „Księgi dżungli” czują się dziś od nich po prostu lepsi. 

Księżyc i toalety

Na arenie międzynarodowej Narendra Modi od lat konsekwentnie buduje swojej ojczyźnie pozycję globalnego mocarstwa. Potęga Indii ma opierać się przede wszystkim na ich gigantycznym potencjale demograficznym, który napędza tamtejszą gospodarkę. W tym roku zajmą lub już zajęły dotychczasowe pierwsze miejsce Chin na liście najludniejszych państw świata, a struktura demograficzna zapewnia im dodatni przyrost naturalny jeszcze przez kilka dekad. Tylko w pierwszych dwóch dekadach tego stulecia nominalny PKB Indii urósł z 468,4 mld do niemal 2,7 biliona dolarów, a średnia przewidywana długość życia – z 62,6 do 70,1 lat. 

Rzecz jasna kraj wciąż zmaga się z mnóstwem problemów, od analfabetyzmu (odsetek populacji umiejącej czytać i pisać przekroczył 50 proc. dopiero na początku lat 90. zeszłego stulecia, a dziś wynosi 77,7 proc.) po przemoc wobec kobiet i gigantyczne rozpiętości dochodowe. 

Ale to tylko drobne przeszkody na drodze Indii do zajęcia należnego im miejsca jednego z globalnych liderów. Rzecz znamienna, że w narracji na wewnętrzne potrzeby Narendra Modi coraz częściej nazywa swoją ojczyznę innym sanskryckim terminem, czyli „Viśvaguru” (विश्वगुरु), co można przetłumaczyć jako „nauczyciel świata” lub „przewodnik świata”. Doprawdy, blisko stąd już do chińskiego „Zhōngguó”, tłumaczonego błędnie jako Państwo Środka, bo bliżej temu terminowi do Państwa Centralnego.

Szczyt G20 w New Delhi był areną, na której Modi mógł zaprezentować światu nowe aspiracje swojej ojczyzny. Nieco wcześniej Indiom udało się wylądować na Księżycu i termin zapewne nie był przypadkowy, bo wzmacniał mocarstwowy przekaz. Sam szczyt okazał się jednak mniej satysfakcjonujący dla polityków BJP, którzy po fecie, jaką nieco wcześniej urządzono w Waszyngtonie Modiemu, mogli oczekiwać, że USA będą grać z nimi do jednej bramki i do tego po partnersku. Indyjski pomysł stworzenia wielkiego funduszu, który dla krajów Globalnego Południa stałby się odpowiednikiem planu Marshalla, Amerykanie zbyli jednak z uprzejmym uśmiechem. Nic zresztą dziwnego. Delhi widziało się w nim w roli głównego skarbnika, podczas gdy pieniądze miałyby wyłożyć głównie Stany. 

W New Delhi zabrakło chińskiego przywódcy. Xî Jinping szczyt zlekceważył, bo niewiele miał na nim do ugrania, ale w ten sposób paradoksalnie pomógł Indiom obsadzić się w roli, do której pretendują – trybuna Globalnego Południa w ekskluzywnym klubie najbogatszych. Szczyt G20 odbywał się pod hasłem będącym parafrazą sanskryckiej paremii vadsuhaiva kutumbakam, co można przetłumaczyć jako „świat będący jedną rodziną”. New Delhi kusi dziś takim przekazem kraje na dorobku, przekonując je, że reguły zglobalizowanej gospodarki można zmienić na odpowiadające lepiej potrzebom biedniejszych, ale w tym celu świat potrzebuje innego, bardziej kolektywnego przywództwa.

Z olbrzymim potencjałem geopolitycznym, gospodarczym, demograficznym i wreszcie militarnym Indie rzeczywiście mogą stać się graczem z pierwszej ligi, ale na razie trudno dostrzec w nich globalnego przywódcę. Mowa o kraju, w którym aż 18 proc. gospodarstw domowych nadal nie ma dostępu do przydomowych toalet (jeszcze w 2015 r. miało je tylko 42 proc.). Najwyraźniej łatwiej zmienić nazwę państwa lub polecieć na Księżyc, niż zapewnić wszystkim obywatelom minimum higieniczne.

Fragment wiersza Rudyarda Kiplinga w tłumaczeniu Anny Bańkowskiej

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2023