Co ma zrobić Kaczyński, jeśli chce uratować partię

Lider PiS, kandydując ponownie na prezesa tej partii, zamiast ochronić ją przed rozpadem, ów rozpad przyspieszy.

19.03.2024

Czyta się kilka minut

Jarosław Kaczyński na konwencji samorządowej Prawa i Sprawiedliwości w Szeligach pod Warszawą. 2 marca 2024 r. / fot. Piotr Nowak / PAP
Jarosław Kaczyński na konwencji samorządowej Prawa i Sprawiedliwości w Szeligach pod Warszawą. 2 marca 2024 r. / Fot. Piotr Nowak / PAP

W wywiadzie dla tygodnika „Sieci” Jarosław Kaczyński oznajmił, że podczas najbliższego kongresu PiS wystartuje w wyborach na prezesa. Znając jego pozycję w środowisku, można to uznać za niemal automatyczne przedłużenie władzy Kaczyńskiego o kolejne lata. Wcześniej prezes mówił, że obecna kadencja jest jego ostatnią. Dlaczego zmienił zdanie? Nie chce, aby ktoś mu zarzucał, że jest dezerterem i zostawia partię w trudnym momencie – uzasadnia w rozmowie.

Wielu obserwatorów polskiej polityki od początku wątpiło w szczerość deklaracji o niekandydowaniu. Wiedzieli, że dla Kaczyńskiego polityka jest od lat wszystkim. Perspektywa odejścia na emeryturę w jego przypadku jawi się nie jako odpoczynek po żmudnej i niewdzięcznej pracy, ale rezygnacja z pasji. Coś takiego robi się jedynie z konieczności, nie z wolnej woli.

Są jednak powody, aby sądzić, że Kaczyński faktycznie planował ustąpienie, ale zmienił zdanie. Ważną rolę w tym procesie mogła odegrać kombinacja spadków sondażowych PiS i niedawny apel prof. Andrzeja Nowaka, domagający się właśnie przejścia Kaczyńskiego na emeryturę. Profesor to szanowana postać na polskiej prawicy, a jego słowa szeroko rezonowały w partyjnym otoczeniu. Bez wątpienia wiele osób podziela diagnozę i rekomendacje Nowaka, choć z oczywistych przyczyn nie mówi o tym głośno.

Poglądy pisowskiego aparatu są związane z nastrojami społecznymi. Ostatni sondaż United Surveys potwierdza, że nieco ponad 2/3 Polaków (w tym niemal 1/3 wyborców PiS) uważa, że prezes powinien odejść na emeryturę. Deklarację chęci kontynuacji swojej misji w takim momencie należy więc interpretować jako odpowiedź na tekst Nowaka i powstrzymanie niepożądanych ruchów tektonicznych we własnym ugrupowaniu.

Bijące serce obozu

Zwolennicy Kaczyńskiego jego deklarację przyjęli z ulgą. Nie tylko z uwagi na wiedzę, doświadczenie czy intelektualny format prezesa. Fundamentalnym założeniem dużej części prawicy jest to, że mimo swoich wad stanowi on spoiwo dla całego obozu.

Założenie, że cały prawicowy system „wisi” na Kaczyńskim, wynika nie tylko z zarządzania metodą „dziel i rządź” samego prezesa, ale przede wszystkim ze strachu, mającego historyczne podłoże. Fundamentalnym doświadczeniem Kaczyńskiego i polityków jego generacji jest „rozbicie dzielnicowe” lat 90., które symbolizował słynny Konwent św. Katarzyny. Na dwóch polityków prawicy przypadały wówczas trzy partie, a każdy czuł, że nosi buławę marszałkowską w plecaku. Oferta ideowa i programowa była wprawdzie wielobarwna, ale pozorna. W efekcie przerostu ambicji prawica była bowiem skłócona i trudno jej było myśleć o władzy.

Budując PiS, prezes chciał ugrupowania, które stroniłoby od „kanapowych” formacji lat 90. i federacji na glinianych nogach, jaką była AWS. Doświadczenie marginalizacji zrodziło w działaczach zgodę na model partii silnie scentralizowanej. W miarę upływu czasu Kaczyński uzyskał władzę absolutną. Niepokorni odpadali, ale nie było ich wielu. Zdecydowana większość akceptowała wodzowski charakter partii. Model ten zresztą się sprawdzał: na przestrzeni ostatnich 20 lat PiS trzykrotnie wygrywał wybory. Strategiczna i komunikacyjna spójność pozwoliła zbudować duży i lojalny elektorat.

Zakład emerytalny

Nawet zwolennicy Kaczyńskiego zdają sobie jednak sprawę, że przedłużenie jego władzy stanowi duże obciążenie. Wszyscy mówią, że partia wymaga odświeżenia. Brak zmiany na pozycji lidera oznacza zachowanie status quo w innych obszarach, bo to przecież Kaczyński ma decydujące zdanie w każdej kluczowej kwestii.

Głównym problemem PiS nie jest tylko to, że prezes się starzeje i nie potrafi zidentyfikować poprawnie wszystkich bolączek partii. Kłopot również w tym, że otacza się politykami swojego lub niewiele młodszego pokolenia, niechętnymi zmianom i niepotrafiącymi sformułować atrakcyjnej narracji dla wyborców spoza pisowskich bastionów. Dużo racji ma prawicowy komentator Marcin Palade, powtarzając, że Kaczyński zrobił w PiS zakład emerytalny dla polityków Porozumienia Centrum. Zdolność prezesa do taktycznych manewrów (np. zmiana retoryki w kampanii samorządowej na pozytywną, symbolizowaną hasłem PiS „na tak”) już nie wystarcza, zwłaszcza że Kaczyńskiemu coraz częściej zdarzają się emocjonalne wybuchy idące w poprzek tej strategii.

Utrzymanie Kaczyńskiego u władzy będzie więc cementować PiS i jego twardy elektorat, ale jednocześnie podtrzyma dystans tych, których partia mogłaby (od)zyskać. Pisowskie grzechy i faule spowodowały bowiem, że duża część wyborców z 2015 i 2019 r. się zniechęciła, a pierwsze miesiące po wyborach utwierdzają ją w dystansie, na co duży wpływ mają właśnie wypowiedzi samego Kaczyńskiego.

Aby zachęcić utraconych wyborców do powrotu, PiS musiałby przejść bardziej fundamentalną zmianę. A Kaczyński nie jest już do niej zdolny. Stanowiąc spoiwo obozu pisowskiego, staje się jednocześnie głównym blokującym poszerzenie elektoratu.

Okno możliwości

Niedługo odbędą się wybory samorządowe i europejskie. Jeśli nic nadzwyczajnego się nie wydarzy, PiS zanotuje w nich kolejną porażkę. Emocje antypisowskie są zbyt silne, nowy rząd jeszcze się nie opatrzył, a do tego udało mu się uzyskać środki z KPO. Będzie to istotne szczególnie w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

Tak dochodzimy do kluczowej tezy. Utrzymanie Kaczyńskiego na fotelu prezesa może przyspieszyć dekompozycję prawicy. Dla coraz większej grupy polityków staje się bowiem jasne, że PiS z takim zwierzchnikiem nie tylko nie rokuje rozwoju, ale jest wręcz gwarancją stagnacji. W takiej zaś sytuacji coraz więcej osób (szczególnie młodszego pokolenia, które mają problem z przebiciem się do pisowskiego „coru”) będzie szukać alternatywy. Perspektywa lat w opozycji nie jest dla nich atrakcyjna.

Do niedawna wielu polityków niezadowolonych z sytuacji wewnętrznej w PiS akceptowało status quo, ponieważ było beneficjentami utrzymania władzy. Dziś tej rekompensaty już nie ma. Co więcej: sondażowe spadki i brak pomysłu na skuteczną opozycyjność zwiększają wątpliwości.

Ewentualnemu nowemu podmiotowi sprzyja kalendarz wyborczy. Już niedługo polska polityka będzie koncentrować się na wyborach prezydenckich. Na razie nie ma w PiS naturalnego kandydata mającego szanse na zwycięstwo. Ba: nie jest oczywiste, że jakikolwiek pisowski kandydat znajdzie się w drugiej turze.

Powtórka sytuacji z 2015 r., kiedy to startujący z pozycji „underdoga”, mało wówczas znany Andrzej Duda był w stanie wygrać z Bronisławem Komorowskim, będzie trudna do powtórzenia. Po pierwsze, przy swoich słabościach Duda ma talenty „wiecowe”, niełatwe do odnalezienia w PiS. Po drugie, wygrana obecnego prezydenta była możliwa dzięki fatalnej kampanii Komorowskiego. Po trzecie wreszcie, porażka tego ostatniego wynikała ze zmęczenia po 8 latach rządów PO. Wybory prezydenckie w 2025 r. będą mieć miejsce po niespełna dwóch latach nowego rządu. PiS nie może liczyć na to, że społeczne zmęczenie władzą da wiatr w żagle jego kandydatowi. Przeciwnie: okres burzliwej kohabitacji może skłaniać do tego, aby powierzyć całą władzę w ręce PO.

Niesprzyjające PiS okoliczności będą zachęcać do startu różnych kandydatów, dla których celem niekoniecznie będzie prezydentura, ale przede wszystkim zebranie kapitału do budowy nowego politycznego podmiotu. Taka ścieżka nie jest niczym nowym: w ostatnich wyborach przebył ją Szymon Hołownia, w poprzednich Paweł Kukiz. Postaci te łączy zdolność przyciągnięcia elektoratu określanego przez Jarosława Flisa jako TUP – tymczasowe ugrupowanie protestu. Chodzi o ludzi politycznie labilnych, którzy co wybory szukają czegoś nowego i dają premię nowym podmiotom.

Rozpoczęcie projektu partyjnego przez wybory prezydenckie, a nie parlamentarne, wydaje się zjawiskiem nieintuicyjnym. Dla wtajemniczonych jednak jest naturalne, a nawet bezalternatywne. Od lat jest oczywiste, że bariera wejścia nowych podmiotów w wyborach parlamentarnych jest wysoka z uwagi na rolę pieniędzy, medialnego wsparcia i dużego zespołu rozpoznawalnych polityków, w przeciwieństwie do wyborów prezydenckich, gdzie kluczowe są talenty jednego człowieka. Dlatego nie powinno dziwić, że skuteczny debiut w wyborach parlamentarnych bywa poprzedzony dobrym wynikiem w wyborach prezydenckich.

Czekając na nowego Kukiza

Duże zainteresowanie medialne (większe niż np. wyborami samorządowymi) w ostatnich tygodniach wzbudziły potencjalne kandydatury na prezydenta gen. Rajmunda Andrzejczaka, Krzysztofa Stanowskiego czy Doroty Gawryluk. Nieprzypadkowo: wiele osób wyczuwa, że jeśli PiS niczego nie zmieni, to wybory prezydenckie mogą być czynnikiem wpływającym na scenę partyjną. Już dawno na polskiej prawicy nie było tylu sygnałów oczekiwania na „Kukiza 2.0”.

Oczywiście sam popyt w polityce jest czynnikiem koniecznym, ale niewystarczającym, aby pojawiła się podaż. Niemniej PiS z Kaczyńskim na pokładzie będzie zwiększał oczekiwanie i szansę pojawienia się nowego podmiotu. Jeśli tak się stanie, będzie to paradoks. Kluczowym celem wydłużenia prezesury Kaczyńskiego ma być bowiem zwarcie szeregów i uchronienie PiS przed dekompozycją. Tymczasem kolejna kadencja prezesa może ją przyspieszyć. Jeśli na bazie dobrego wyniku w wyborach prezydenckich pojawi się nowy podmiot, część obozu PiS odpłynie od Kaczyńskiego.

Dla uczciwości należy dodać, że PiS bez prezesa również nie dawałby gwarancji oczekiwanych zmian. Lider PiS od lat eliminował polityków intelektualnie suwerennych, którzy mieliby zdolność formułowania niebanalnych diagnoz. Opuszczenie statku przez Kaczyńskiego mogłoby niewiele zmienić, bo dziś zdecydowana większość partii powiela sposób myślenia lidera. Wymiana prezesa, np. na typowanego w kuluarach Przemysława Czarnka, nie byłaby zmianą jakościową. Jak wielu innych kandydatów, były minister edukacji ma wiele wad Kaczyńskiego, ale nie ma jego zalet. Ideologiczna wyrazistość i retoryczna sprawność to zdecydowanie za mało, aby przyciągnąć nowy elektorat czy choćby naoliwić pisowską maszynę.

Szansa dla prawicy

Nowy prawicowy TUP byłby naturalnie groźny dla PiS. Z drugiej jednak strony dla samej prawicy jest to scenariusz być może optymalny.

Wielu stawia tezę, że jedynym sposobem na jej powrót do władzy jest podział prawicy na dwa obozy – radykalniejszy i łagodniejszy. Co ciekawe, taka konstrukcja już funkcjonowała, i to skutecznie. Obecność Polski Razem Jarosława Gowina jako skrzydła umiarkowanego oraz Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry jako skrzydła radykalnego, oraz dużego PiS między nimi, była receptą na sukces w 2015 i 2019 r. Późniejsze wyeliminowanie Gowina oraz „solpolizacja” PiS, będąca efektem starcia z Ziobrą, ograniczyły pluralizm i polityczną ofertę. Dziś jednak w partii Kaczyńskiego nie widać refleksji, że powrót do konstrukcji z 2015 r. jest niezbędny. A jeśli tak, to potencjalny koalicjant musi przyjść spoza obozu Zjednoczonej Prawicy.

Taki podmiot mógłby być odpowiedzią na deficyt zdolności koalicyjnej PiS, choć jednocześnie zabrałby część jego elektoratu. Byłaby to sytuacja analogiczna do relacji Polski 2050 Hołowni i PO. Gdyby nie Hołownia, Tusk nie odzyskałby władzy, ponieważ jego partia nie byłaby w stanie przebić swojego „sufitu”, zawieszonego na wysokości 30 proc. poparcia. Trzecia Droga była więc niezbędnym podmiotem, który pozwolił zebrać głosy rozstrzygające o zwycięstwie koalicji 15 października.

PiS z Kaczyńskim również napotkał na barierę wzrostu, której sam nie będzie w stanie przeskoczyć. Partia jest niezdolna do fundamentalnych zmian, ponieważ nie wykształciła się w niej kultura dyskusji, w której mogą powstać prawdziwe, a nie propagandowe diagnozy i rozwiązania. Narracja PiS jest przekonująca tylko dla najwierniejszych, którzy mają ogromne zaufanie do Kaczyńskiego. Dla „letnich” prawicowców przekaz stał się nieakceptowalny.

Nastąpił więc głęboki rozjazd między „twardym” elektoratem a tym, który PiS chciałby pozyskać. Odzyskanie bardziej centrowych wyborców może się odbyć jedynie pośrednio – poprzez sojusz z podmiotem, który dla tego elektoratu będzie wiarygodny.

Autor jest prezesem Klubu Jagiellońskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Paradoks Kaczyńskiego