Referendum jak gala politycznego MMA

Perspektywa utraty władzy wywołała w PiS panikę. Za retorykę odczłowieczającą reprezentujących miliony Polaków rywali i skompromitowanie pięknej idei referendum – będziemy płacić przez lata.

20.08.2023

Czyta się kilka minut

Sejmowa debata nad ustawą o referendum. Warszawa, 16 sierpnia 2023 r. Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl

Taki język najważniejsi politycy III RP zostawiali dotychczas swoim harcownikom. „Tusk to jest personifikacja zła w Polsce, to jest czyste zło. Broni ubeków, gromadzi pod swoimi sztandarami ciemne elementy. Tylko po to, żeby wygrać i zrealizować plan niepolski” – mówił Jarosław Kaczyński, w otoczeniu polskich żołnierzy, o najważniejszym polityku opozycji. Słowa te były nacechowane taką niechęcią, pogardą i przekonaniem o zaprzedaniu się Tuska Niemcom, że aż trudno uwierzyć, by miały związek z normalnym, demokratycznym procesem wyłaniania władz w dojrzałym państwie europejskim. To retoryka bliska walce ze spiskiem realnie zagrażającym niepodległości, kojarząca się z apokaliptycznym bojem dobra ze złem.

W tak pojmowanej przez obecną władzę rzeczywistości właściwie wszystkie chwyty są dozwolone, gdyż nadrzędny, dramatycznie formułowany cel – przetrwanie podmiotowej Polski i jej narodu – uświęca wszystkie środki. Zwłaszcza w sytuacji, w której politycy PiS uważają się za jedyną siłę godną rządzić krajem, a sondaże nie dają im szans na powtórzenie poprzednich sukcesów wyborczych. Prognozowana dziś liczba posłów Zjednoczonej Prawicy w nowym parlamencie jest zdecydowanie bliższa 180-200 niż 231, czyli sejmowej większości. Przy marnych perspektywach sojuszu z Konfederacją, która czekać będzie raczej na wyczerpanie walką dwóch głównych partii, po cichu szykując się do kolejnej, być może przyspieszonej elekcji – widmo porażki PiS staje się bardzo realne. I nawet jeśli pojawiłaby się opcja mniejszościowego rządu, to bliżej do jego sformowania może być blokowi senackiemu niż partii Kaczyńskiego.

Do wyborów zostało osiem tygodni, a to za mało, by znacząco wzmocnić poparcie społeczne mozolnym przekonywaniem elektoratu do oferowanego programu. Sztabowcy PiS zdają sobie sprawę, że bez wygenerowania nadzwyczajnych emocji w społeczeństwie, które odbiorą wiarygodność opozycji, można żegnać się z władzą. Ze stanowiskami w rządzie, w urzędach, spółkach, a także pączkujących agencjach i funduszach.

Naród się nie rozpalił

Manewr z powołaniem komisji mającej badać wpływy rosyjskie i reżyserować telewizyjny spektakl kompromitujący Donalda Tuska okazał się niewypałem. Wymyślono więc referendum i błyskawicznie przepchnięto ustawę umożliwiającą jego organizację w dniu wyborów. Fakt: referendum to dobry sposób na zaznaczenie fundamentalnych różnic ideowych. Tyle że jego celem powinno być zarazem, i przede wszystkim, rozstrzygnięcie kwestii zasadniczych dla funkcjonowania państwa i ładu społecznego. Taką jest dziś w Polsce głównie aborcja (jednak tego tematu PiS się boi). Narodu nie rozpala zbytnio sprawa przyjęcia lub nie euro ani reparacje wojenne. To samo wynika z analiz robionych na zlecenie PiS, do których dotarli dziennikarze Onetu, i które miały być zaskoczeniem dla partii rządzącej. Okazało się bowiem, że spośród dwunastu rozpatrywanych problemów tylko cztery (a de facto trzy) są na tyle istotne, że mogą wbić klin między elektorat opozycji i jej liderów.

Nikt tego w PiS oczywiście głośno nie przyzna, ale w tym referendum wcale nie chodzi o poznanie opinii narodu i podjęcie później działań w tym duchu, ale o wynik partii rządzącej 15 października, który można podbić milionami złotych z budżetu przekazanymi oficjalnie na referendalną kampanię informacyjną, a tak naprawdę na własną propagandę.

Skazane na klęskę

Polscy politycy – nie tylko Zjednoczona Prawica – zrobili wiele, by walkę o głosy sprowadzić niemal wyłącznie do haseł i emocji. Żadna z ważnych kwestii, zwłaszcza wiek emerytalny, nie stała się w tej kampanii elementem poważnej dyskusji, w której rozważano by wszystkie za i przeciw, opierając się na analizach sytuacji w Polsce, doświadczeniach innych krajów i możliwych scenariuszach, które warto przewidzieć w zależności od tego, jaki wiek zakończenia pracy ostatecznie przyjmiemy. Łącznie z uświadomieniem rodakom konsekwencji podjętych decyzji (choćby dużo niższych świadczeń przy szybszym przechodzeniu na emeryturę), a przede wszystkim z zaznajomieniem ich z pesymistycznymi prognozami demograficznymi. Za 10 lat relacja pomiędzy liczbą seniorów a obywatelami w wieku produkcyjnym może być w Polsce rekordowo niekorzystna w skali Unii Europejskiej. Jak sobie wtedy poradzimy bez imigrantów albo które nacje szczególnie powinniśmy zachęcać do zamieszkania w Polsce? O tym się nie dyskutuje, bo w trakcie podobnych rozważań można nieopatrznie użyć słowa, które potem pojawi się w spocie politycznej konkurencji.

Jednak przy wszystkich niedostatkach pytanie o wiek emerytalny, choć pokracznie sformułowane, jest i tak najlepszym, jakie w zestawie czterech kwestii referendalnych się pojawiło. Ale czy zaprowadzi ono ponad połowę obywateli do urn i odpowiedź na nie stanie się tym samym wiążąca w świetle prawa? W sytuacji, w której przekroczenie 50-procentowej frekwencji w budzących emocje wyborach parlamentarnych już jest uznawane za sukces, referendum skonstruowane pod potrzeby jednej partii, a nie państwa – nie ma wielkich szans na sukces. Opozycja będzie namawiać do jego bojkotu, co właściwie przesądza sprawę, także w kontekście doświadczeń z historii.

Dotychczas jedynie najważniejsze referendum akcesyjne, które otwierało nam bramy do Unii Europejskiej, ściągnęło do urn tłumy – 56 proc. obywateli. Każde inne, nawet to konstytucyjne z 1997 r., nie okazało się warte wydanych na nie milionów, a ostatnie, z 2015 r., na temat utworzenia jednomandatowych okręgów wyborczych i potrzeby dalszego finansowania partii politycznych z budżetu, uzyskało frekwencję na poziomie 7,8 proc.

Wtedy również ideę referendum potraktowano instrumentalnie. Bronisław Komorowski, w obliczu spadającego gwałtownie poparcia i zarzutów o „odklejenie się” od społeczeństwa, próbował w ten sposób ratować swą prezydenturę. Poniósł klęskę, mimo że każdy rozumiał skonstruowane przez jego sztab pytania.

Trudne słowo „wyprzedaż”

Dzisiaj jest o tyle gorzej, że pytania referendalne nie tylko w większości nie dotyczą najważniejszych dla nas zagadnień, ale jeszcze są nieprzejrzyste, a to kardynalny błąd, świadczący fatalnie o autorach.

Przyjrzyjmy się pytaniu pierwszemu, zaprezentowanemu przez Jarosława Kaczyńskiego w mediach społecznościowych, a nie państwowych, co świadczy o usilnych próbach dotarcia do innej puli wyborców. Z ust prezesa PiS padło zdanie: „Czy popierasz wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw?”, które po kilku dniach zmieniono na: „Czy popierasz wyprzedaż majątku państwowego podmiotom zagranicznym, prowadzącą do utraty kontroli Polek i Polaków nad strategicznymi sektorami gospodarki?”.

Wyprzedaż to w biznesie pozbycie się towarów zalegających w magazynach po niższej, promocyjnej cenie, by zrobić miejsce na nowe produkty. Pytanie Polaków o to, czy popierają wyprzedaż ważnych państwowych aktywów, w domyśle za grosze, jest dość absurdalne, a cały problem w pierwszej wersji pytania był w ogóle pozbawiony sensu. Przedsiębiorstw państwowych jest w Polsce ledwie 17, z czego dużą wartość reprezentuje tylko Polska Żegluga Morska, a niektóre są wręcz w likwidacji. Kaczyńskiemu chodziło oczywiście o ok. 400 spółek z udziałem Skarbu Państwa, często decydującym, jak choćby w Orlenie. Dlatego po kilku dniach od wsadzenia prezesa na minę poprawiono treść pytania, czym przy okazji dano dowód wcześniejszego niechlujstwa i braku profesjonalnej wiedzy z zakresu prawa gospodarczego.

Ale nawet po redakcji tekstu pozostaje kłopot. Procesy prywatyzacyjne są w Polsce z grubsza zakończone, a obecnej władzy można w kontekście referendum wypomnieć spółkę akcyjną Lotos i sprzedaż części jej udziałów (przed fuzją z Orlenem) Saudyjczykom. Nawet przy założeniu, że zostało to w dużym stopniu wymuszone przez Komisję Europejską, biorąc pod uwagę uzyskaną cenę (wedle wielu ekspertów udziały sprzedano grubo poniżej wartości), właśnie tę transakcję można by podciągnąć pod „wyprzedaż”, przed którą rzekomo PiS chce nas tak dzielnie bronić.

Nikt, nawet najzagorzalsi politycy Koalicji Obywatelskiej, na poważnie nie podejrzewa Kaczyńskiego, iż akurat on jest zwolennikiem wyprzedaży majątku narodowego. Jednak konieczność domyślania się, o co chodzi w słowie „wyprzedaż” i jak rozumieć termin „przedsiębiorstwo państwowe”, świadczą o panice, w jakiej powstają kolejne pomysły na ratunek przed wyborcza klęską.

Ta zła Bruksela

Szkopuł tkwi też w pytaniu najbardziej oczywistym, o unijny mechanizm relokacji, związanym z obawami dużej części społeczeństwa o niekontrolowany napływ imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki. Fakt: wbrew temu, co powtarza opozycja, Komisja Europejska początkowo niezbyt empatycznie podeszła do wysiłku, jaki podjęło polskie państwo (wsparcie dyplomatyczne i militarne Ukrainy, prawo do pobytu, pracy i ubezpieczeń dla uchodźców, 500 plus dla matek z dziećmi) oraz społeczeństwo użyczające miesiącami schronienia ponad milionowi uciekinierów wojennych. W każdym razie nie było tego widać w przygotowywanych w Brukseli dokumentach. Jednak po ostrej reakcji polskiego rządu wielu ważnych polityków UE zreflektowało się i niejednokrotnie już podkreślało, iż mechanizm relokacji uwzględni naszą pomoc Ukraińcom. W ostatnich dniach pismo w tej sprawie od europejskiej komisarz ds. wewnętrznych otrzymał Robert Biedroń. Wynika z niego, że w obecnej sytuacji to Polska jest krajem pod presją migracyjną i to ona mogłaby liczyć na solidarność innych państw UE.

W tym kontekście upieranie się przez rząd PiS przy spisku unijnym przeciwko Polsce i nasączanie podejrzeniami oficjalnego pytania referendalnego, które powinno być jak najbardziej konkretne i chłodne, wypacza i zniechęca Polaków do pięknej idei referendum, będącej kwintesencją demokracji bezpośredniej. A użycie sformułowania „biurokracja europejska” pod adresem Unii – każe obywatelom kolejny raz zadawać sobie pytanie, czy długofalowo ten rząd naprawdę widzi Polskę w strukturach UE?

Bariera dla Tuska

Czwarte pytanie jest jeszcze bardziej oderwane od rzeczywistości. Choć wśród działaczy partii opozycyjnych związanych z blokiem senackim słychać różne głosy na temat sposobu traktowania migrantów na naszej granicy z Białorusią, to nawet na lewicy nie pojawiają się dziś silne głosy domagające się likwidacji bariery. A w ogóle nie ma takich pomysłów w kierownictwie, o co mocno dba Włodzimierz Czarzasty. Jeśli ktoś rozważa likwidację systemu chroniącego granicę, zwłaszcza dziś, półtora roku po pełnoskalowym najeździe Rosji na Ukrainę i w obliczu obecności Grupy Wagnera na Białorusi – to są to głównie działacze broniący praw człowieka, kilku polityków bez wpływu na decyzje i radykalni publicyści. To zaś nie spełnia najważniejszego kryterium referendum – konieczności rozwiązania ważnego sporu lub podjęcia kluczowej dla przyszłości kraju decyzji. Spełnia jedynie kryterium psychologiczne: ma nas straszyć obcymi i skupiać wokół rządu, choć jednocześnie jest wyrazem poczucia zagrożenia w partii rządzącej, która czuje, że może stracić władzę. Stawka jest ogromna, bo oprócz utraty stanowisk niektórym jej przedstawicielom grozi wręcz odpowiedzialność karna.

Dziś najbardziej zrozumiałe z referendalnego przekazu władz jest to, że każde z czterech pytań związane jest nawet nie tyle z kampanią wyborczą PiS, co z bardzo konkretnym jej elementem – lękiem przed Donaldem Tuskiem. Jest on głównym bohaterem wszystkich spotów prezentujących kolejne pytania. W filmiku promującym drugie z nich (o wiek emerytalny) jego nazwisko pojawia się już w pierwszej sekundzie. Co ciekawe, słowa o byłym premierze, który wraz z całą PO mówi dużo o prawach kobiet, a rzekomo kazał „pracować im prawie do śmierci” – wypowiada Beata Szydło, która wprawdzie kiedyś pełniła funkcję premiera, ale dziś jest ledwie europosłanką. I o ile od biedy można by uznać, że prezentujący trzy inne pytania Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki oraz Mariusz Błaszczak są przedstawicielami urzędujących władz i zapowiadając referendum, realizują politykę państwa, to obecność Beaty Szydło odziera całą intrygę z resztek przyzwoitości.

Gdzie jest projekt remontu

Inna sprawa, że sprowadzenie kampanii do manipulacji i oparcie jej na emocjach nie odbywa się do końca wbrew woli opozycji. Przy okazji jej rytualnego oburzenia w sprawie referendum nie dowiedzieliśmy się, czy dostrzega ona problemy z obecnym wiekiem emerytalnym w Polsce. Politycy KO wolą unikać tego tematu, by przypadkiem nie stracić w sondażach. Podobny charakter miała ironiczna odpowiedź Donalda Tuska na temat pytania o likwidację bariery na granicy. Owszem, z każdego badania opinii na ten temat wyłania się jasna odpowiedź Polaków, unieważniająca potrzebę wydawania góry pieniędzy na to pytanie. Jednak lider PO, proponujący ironicznie, by zapytać społeczeństwo, czy jest za budową „prawdziwej” bariery, też nie do końca jest poważny. Elektorat chciałby wiedzieć, jaką politykę prowadziłby rząd Tuska wobec ewentualnej kolejnej fali migracyjnej, czy stosowałby push-backi i jaką barierę widziałby ostatecznie na granicy.

To zresztą niejedyna kwestia, w której stanowiska opozycji związanej z tzw. blokiem senackim trzeba się domyślać. Słyszymy z jej ust krytykę sposobu prowadzenia zakupów dla wojska, ale nie mamy pojęcia, co ludzie namawiający nas do odsunięcia PiS od władzy planują sami zrobić i które kontrakty wstrzymać. Jak widzą przyszłość rozbudowanych programów socjalnych? Co zrobią z systemem podatkowym, jeśli wprowadzą w życie pomysł kwoty wolnej w wysokości 60 tys. zł i jak wtedy wesprą pozbawione wpływów z PIT samorządy? Jak będą walczyć z inflacją, pauperyzacją budżetówki, katastrofą demograficzną i skutkami katastrofy klimatycznej? Jaki jest plan na przejęcie pieniędzy z KPO, na transformację energetyczną czy też problemy polskiej edukacji i ochrony zdrowia? Co zrobić z państwowymi mediami, z Trybunałem Konstytucyjnym oraz prezydentem, który właśnie otrzymał prawo częściowego decydowania o stanowiskach unijnych przypadających Polsce? 

Odpowiedź na te pytania nie powinna być improwizowana, a prezentacja szczegółowego programu opozycji – odwlekana do połowy września. Powyższe kwestie są ważne, a na kilka tygodni przed wyborami wciąż jesteśmy karmieni opowieścią o czarodziejskiej różdżce, która 15 października ma zamienić polskie piekło w raj. Zamiast wiary w magię potrzebujemy dobrych architektów, którzy już dziś zaproponują nam projekt remontu Polski i przyszłego wystroju jej wnętrz.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jako reporter rozpoczynał pracę w dzienniku toruńskim „Nowości”, pracował następnie w „Czasie Krakowskim”, „Super Expressie”, czasopiśmie „Newsweek Polska”, telewizji TVN. W lutym 2012 r. został redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”. Odszedł z pracy w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Gala politycznego MMA