Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przed Sejmem spłonęła czarna trumna. 6 marca przynieśli ją tam uczestnicy 30-tysięcznej demonstracji. Napis na wieku brzmiał: „Rolnik. Żył 20 lat. Zabił go Zielony Ład”. Podczas tego samego protestu płonęły opony i race. Latały jajka i kostki brukowe, płynęły strumienie z policyjnych armatek wodnych. Rannych zostało 13 policjantów, zatrzymano 26 osób.
Przez dym, huk i krzyki przebiło się jedno: to sprzeciw wobec Zielonego Ładu, a nie import z Ukrainy, jest w tym proteście najważniejszy. Nie tylko dla rolników, ale dla każdego polityka w Europie. I jeszcze jedno: to unijnej reformie, a nie protestującym, bliżej do trumny.
Jeden z uczestników manifestacji skarżył się, że władza go ignoruje. Prawda jest inna – dawno nie było w Europie protestu, którym rządzący tak bardzo się przejęli. 9 marca Donald Tusk po raz drugi spotkał się z rolnikami. Przy stole był nie tylko premier, ale też całe kierownictwo Ministerstwa Rolnictwa oraz dwóch innych ministrów: Jan Grabiec i Krzysztof Hetman. Przez ostatnie tygodnie minister Czesław Siekierski spotkał się z ministrami odpowiadającymi za rolnictwo Niemiec i Litwy, negocjował z Ukraińcami, uczestniczył w unijnych naradach, a wreszcie podjął wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej Valdisa Dombrovskisa.
W całej Europie trwa gorączkowe szukanie czegoś, co ugasi rolniczy pożar. Francja torpeduje unijną umowę z blokiem Mercosur na import z Ameryki Południowej, a Emmanuel Macron zaproponował zapisanie w ustawie minimalnych cen płodów rolnych, choć jego własny rząd określał to jako „antyrynkowe rozwiązanie w stylu sowieckim”. Politycy prześcigają się też w rozmontowywaniu samego Zielonego Ładu. Ten wyścig 6 marca próbował wygrać komisarz Janusz Wojciechowski, który w wywiadzie dla RMF FM niespodziewanie ogłosił, że unijna reforma rolnictwa idzie do kosza. Kilka godzin później Komisja Europejska wszystko zdementowała i poinformowała, że Wojciechowski wypowiadał się jako „osoba prywatna”. Ale potwierdziła, że ustępstwa będą.
Nikt nie chce popełnić politycznego harakiri przed zbliżającymi się wyborami do Parlamentu Europejskiego. W efekcie z rolniczej części Zielonego Ładu niewiele zostało. Dyrektywa o odbudowie ekosystemów – wycięto z niej komponent rolniczy, ograniczenia ilości pestycydów i nawozów – jest już w koszu, obowiązek ugorowania ziemi – odłożony o lata, małe gospodarstwa – zwolnione z kar i kontroli.
Protesty rolników w całej Europie mają olbrzymie społeczne poparcie (choć mogą je łatwo stracić po takich wydarzeniach jak w Warszawie). Zielony Ład stał się symbolem unijnej biurokracji i „klimatyzmu”. Więcej mówi to o nas wszystkich niż o samych rolnikach. Owszem, wierzymy naukowcom i lubimy z zafrasowanymi minami opowiadać o katastrofie klimatycznej, ale najlepiej gdyby walczył z nią ktoś inny. I na pewno nie za nasze pieniądze.
Drzemie w tym polityczny kapitał, dlatego PiS już szuka tu nowej energii. 27 lutego Mariusz Błaszczak, Waldemar Buda i Paweł Jabłoński weszli do Ministerstwa Rolnictwa z pokazową „kontrolą poselską”. Politycy PiS na wyścigi chodzą na demonstracje i fotografują się z rolnikami. Organizatorem demonstracji 6 marca nieprzypadkowo była Solidarność, która stała się przybudówką partii.
Jak się zmienia to, co jemy
Gdy Donald Tusk rozmawiał z rolnikami, Jarosław Kaczyński przemawiał na spotkaniu w Śniadowie. „Zielony Ład to jest po prostu pewien rodzaj religii, która dzisiaj jest wyznawana” – mówił. Prezes PiS zapowiedział majowy marsz dla polskiego rolnictwa, a kłamstwom klimatycznym z jego przemówienia można by poświęcić osobny artykuł.
Wątpliwe, że rolnicy uwierzą w tę opowieść. Pamiętają w końcu, za czyich rządów przegłosowano Zielony Ład. Paradoksalnie największym zwycięzcą tej gry może więc okazać się Donald Tusk. To on w sobotę obiecał rolnikom pomoc w „wypchnięciu” na eksport ponad 4 mln ton zboża, które mamy w nadwyżce. I to on dostanie odznakę skutecznego negocjatora, jeśli (zgodnie z oczekiwaniami) 15 marca KE zaproponuje kolejne ustępstwa w Zielonym Ładzie. Jeśli dodatkowo uda się Polsce wynegocjować unijne ograniczenia importu z Ukrainy, politycy PiS wyjdą przy nowym rządzie na poczciwych nieudaczników, którzy nic w Brukseli nie potrafili załatwić. A rolnicy dostaną komunikat „sprawdzam”, bo dalsze protesty będą oznaczały, że chodzi im tylko o polityczne zamieszanie.
Niestety, jeśli polscy rolnicy wygrają, będzie to pyrrusowe zwycięstwo. Europejska polityka rolna pochłania dziś jedną trzecią budżetu UE, ale 80 proc. z tej kwoty trafia do 20 proc. największych gospodarstw. Mali w tym układzie ledwo wiążą koniec z końcem. Dodatkowo według szacunków Polskiego Instytutu Ekonomicznego Polska co roku traci z powodu suszy plony warte 6,5 mld zł. Zielony Ład, a zwłaszcza zawarty w nim system ekoschematów (dodatkowe pieniądze za działania przyjazne środowisku), jest gigantyczną szansą na zmianę tej sytuacji; szansą, która prędko się nie powtórzy.
Po wyborach populistyczne partie na pewno zyskają kolejne mandaty w PE, a obecnie rządzące nie zaryzykują już takiej awantury. Nawet własne ugrupowanie Ursuli von der Leyen, architektki Zielonego Ładu, pogroziło jej palcem – co piąty delegat zagłosował przeciwko jej drugiej kadencji jako przewodniczącej KE. Po wyborach klimatu dla zmian po prostu nie będzie.