Twardy reset. Czy Kijów i Warszawa znajdą jeszcze wspólny język?

Dwa lata od rozpoczęcia inwazji Rosji na Ukrainę i dekadę po aneksji Krymu stosunki polsko-ukraińskie są wyśmienite, ale w wymiarze retorycznym. W praktyce są one w głębokim kryzysie.

20.02.2024

Czyta się kilka minut

Spotkanie Prezydenta Wołodymyra Zełenskiego i premiera Donalda Tuska w Kijowie. 22 stycznia 2024 r. / SVEN SIMON / BIuro prezydenta Ukrainy / EAST NEWS
Spotkanie prezydenta Wołodymyra Zełenskiego i premiera Donalda Tuska w Kijowie. 22 stycznia 2024 r. / Sven Simon / Biuro Prezydenta Ukrainy / East News

O konieczności odnowienia umownego „projektu przyjaźń” z Wołodymyrem Zełenskim premier Donald Tusk zapewniał tuż po objęciu władzy. Ów projekt został zapoczątkowany tuż przed wojną, w styczniu 2022 r. przez prezydenta Andrzeja Dudę, goszczącego przez dwa dni Zełenskiego w rezydencji w Wiśle. Sojusz nie przetrwał jednak próby czasu. Skończył się definitywnie wraz z kryzysem zbożowym na naszej granicy.

Jeszcze wcześniej Duda przestał inwestować w osobiste relacje z Zełeńskim, gdy uznał, że jest przez niego wykorzystywany. Nie chciał grać roli asystenta; w zasadzie znudził się też samą wojną.

Konflikt ważnych interesów

Elity polityczne Kijowa przyjęły ostatnie deklaracje Tuska z entuzjazmem. Szybko się jednak okazało, że polski rząd rozumie ten projekt nieco inaczej niż strona ukraińska.

„Nic tak nie buduje wzajemnego szacunku i przyjaźni, jak bezinteresowna pomoc w chwilach próby. Chcę was zapewnić, że nie zostaniecie sami w żadnej, nawet najbardziej dramatycznej chwili” – mówił Tusk w Kijowie pod koniec stycznia. „Dziś rozmawiamy o resecie relacji rządów Ukrainy i Polski. Ten reset odbywa się na zasadach równości i wzajemnej pomocy. Na warunkach partnerstwa i wspólnego celu, niezależności i dobrobytu naszych krajów. Jesteśmy partnerami strategicznymi, przyjaciółmi i sojusznikami. Ukraina jest bardzo wdzięczna za wsparcie w tych ciężkich czasach” – zrewanżował się premier Denys Szmyhal.

Jeśli postrzegać politykę przez pryzmat słów, wszystko wygląda pięknie. Po kilku miesiącach niemal całkowitego zamrożenia kontaktów Warszawa-Kijów rozmowy odbywają się na najwyższym szczeblu. Jest zapowiedź wspólnego posiedzenia rządów, na wzór współpracy elizejskiej między Niemcami i Francją.

W kwestii polityki bezpieczeństwa Kijów rzeczywiście pozostaje dla Warszawy priorytetem. Jeśli jednak przyjrzeć się kwestiom handlu i usług, a nawet całej gospodarki, przez te dwa lata wojny doszło do tektonicznych i nieodwracalnych zmian, które najpewniej ukształtują stosunki polsko-ukraińskie na zupełnie nowych zasadach. Niezależnych od tego, kto będzie w Polsce i w Ukrainie rządził. I dalekich od miłych słów, które padają z ust polityków.

Wojna przyspieszyła otwarcie rynku unijnego na produkty rolne i usługi ukraińskie. W tym czasie Polska miała okazję uważnie się przyjrzeć, jak ten proces wpłynie na naszą ekonomię. Okazało się, że wpłynął, delikatnie mówiąc, niezbyt korzystnie, bo obydwa państwa – jako kraje przede wszystkim rolnicze i oferujące tzw. tanią siłę roboczą – na wielu polach są dla siebie rywalami, a nie partnerami. Dopóki głównym partnerem handlowym Ukrainy była Rosja, a rynkami zbytu na zboże i produkty rolne Bliski Wschód i Afryka, nie było problemu. Gdy z powodu wojny wajchę przestawiono na Europę, sytuacja zaczęła się zmieniać.

Po dwóch latach zmieniają się również nastroje społeczne po obydwu stronach. I w Polsce, i w Ukrainie wzajemna sympatia powoli wyparowuje. Relacje wchodzą w okres w najlepszym razie pragmatyczny, a na pewno w etap okazywania sobie wzajemnej asertywności. Bez romantycznych wizji budowania wspólnego państwa czy bezkrytycznego popierania każdej inicjatywy ukraińskiej w Unii i każdego polskiego pomysłu w Kijowie.

Politycy co prawda rzucają okrągłe deklaracje, ale nadal pozostają w głębokim deficycie zaufania. Ukraińcy wątpią w polskie intencje w sprawach gospodarczych, ale i historycznych. W rolnictwie i handlu chcą wstawić nogę w drzwi jednolitego rynku unijnego, a w kwestii stosunku do przeszłości – nie zamierzają wychodzić z roli ofiary i przyznać, że na Wołyniu w latach 40. XX wieku doszło do ludobójstwa Polaków.

Po naszej stronie również panuje nieufność. Rząd Tuska – jak wynika z nieoficjalnych rozmów z przedstawicielami nowej ekipy – jest przekonany, że Zełenski, formułując pod adresem Polski krytykę w ONZ jesienią ubiegłego roku i wrzucając nas do jednego worka z Rosjanami, poszedł za daleko. Niezależnie od tego, że u władzy była wówczas ekipa Zjednoczonej Prawicy, uznano to za grubą przesadę. Elity Platformy Obywatelskiej mają zresztą swoje traumy na tym polu. 9 kwietnia 2015 r., w dniu, w którym w ukraińskim parlamencie – rok po rewolucji godności – przemawiał prezydent Bronisław Komorowski, deputowani przyjęli ustawy historyczne. Projekt „o statusie prawnym i uczczeniu pamięci uczestników walk o niezależność Ukrainy w XX wieku” prezentował Jurij Szuchewycz, syn Romana Szuchewycza, dowódcy operacyjnego UPA, osobiście odpowiedzialnego za ludobójstwo wołyńskie. To ten sam Jurij Szuchewycz, który w 2011 r. na wiecu we Lwowie nawoływał do przyłączenia do Ukrainy polskiego Nadsania, Chełmszczyzny i Podlasia. W ustawie, którą przedstawiał i którą przyjęto – znalazły się m.in. ogólnikowe i nie do końca jasne zapisy penalizujące „zaprzeczanie faktu legalności walki o niezależność Ukrainy w XX wieku”, co – jak przyznawał wówczas w rozmowie ze mną badacz ludobójstwa wołyńskiego prof. Grzegorz Motyka – mogło zostać odebrane jako próba uderzenia w historyków zajmujących się ciemnymi kartami ukraińskiej historii. Te doświadczenia zostały w pamięci przedstawicieli ekipy, która przejęła właśnie władzę w Polsce. Efektem było między innymi przypomnienie przez Tuska w Kijowie kwestii zablokowanych ekshumacji w Ukrainie.

Skandal wart 459 złotych

11 lutego, niedziela. Niecałe dwa tygodnie przed drugą rocznicą inwazji. W Dorohusku, za przejściem granicznym, na poboczu stoją trzy ukraińskie ciężarówki. Zatrzymali je protestujący polscy rolnicy. Według słów jednego z kierowców, które można usłyszeć na nagraniu podbijającym ukraiński internet – zaplombowane maszyny jadą tranzytem na Litwę. Polacy są innego zdania, ale uczciwie trzeba przyznać – nie mają na to żadnych dowodów. Polscy rolnicy twierdzą, że – owszem – pojadą one na Litwę, ale tylko po to, by zdjąć tam z nich plomby, podbić papiery i wrócić z towarem na polski rynek.

Na drogę sypie się zboże. Według ukraińskich kierowców mniej więcej po trzy tony z każdej ciężarówki. Według Polaków: w sumie trzy tony. W tym czasie w Morągu trwa spotkanie Donalda Tuska z mieszkańcami. Jest na nim również wiceminister rolnictwa i dawny trybun ludowy Michał Kołodziejczak. Przekonuje, że tona ukraińskiej pszenicy nielegalnie sprzedawanej w Polsce potrafi kosztować 51 złotych, czyli 20 razy mniej niż w oficjalnym obiegu. Jeśli przyjąć tę stawkę za prawdziwą, incydent w Dorohusku kosztował Ukraińców maksymalnie 459 złotych. Tyle wynosi cena skandalu, który już na wstępie uderzył w próbę polepszenia relacji z Kijowem.

W międzyczasie do gry wchodzi absolwent Krajowej Szkoły Administracji Publicznej w Warszawie i zarazem wiceminister gospodarki i handlu Ukrainy Taras Kaczka. To on gra główne skrzypce w krytyce Polski od początku kryzysu zbożowego, czyli od wiosny 2023 r. Tym razem idzie nawet dalej niż w czasach rządów PiS.

„Brak reakcji polskich władz na zniszczenie ukraińskiego zboża na granicy doprowadzi do wzrostu ksenofobii i przemocy politycznej (…) albo będziemy się bać przemocy, która niszczy już nie tylko handel polsko-ukraiński, ale i Trójkąt Lubelski – bo zniszczono zboże, które miało trafić na Litwę – albo w końcu zreflektujemy się i zaczniemy rozmawiać jak dorośli. (…) W przeciwnym razie jutro Mekler (Rafał Mekler uznawany jest w Ukrainie za lidera protestujących rolników – red.) i jego banda zaczną zabijać Ukraińców za to, że są Ukraińcami. Niestety, nie jest to spekulacja. Miesiąc temu Polska wspominała zabójstwo prezydenta Gdańska z powodu nienawiści na tle politycznym” – przekonywał ukraiński wiceminister.

Można odnieść wrażenie, że politycy tacy jak Kaczka z trudem powstrzymują się od wprowadzenia do obiegu kolejnego po urbicydzie (równanie z ziemią przez Rosjan miast takich jak Bachmut czy Awdijiwka) i ekocydzie (zniszczenie tamy w Nowej Kachowce) pojęcia – agrocydu (czyli celowego wysypywania zboża i blokady granicy). Zdaniem ministra Kaczki, jeśli protesty po stronie polskiej będą się utrzymywać, w odpowiedzi możliwe są ataki na ciężarówki, które dostarczają polskie sery i inne towary żywnościowe do ukraińskich sklepów. Rzeczywiście, Polska eksportuje przetworzoną żywność do Ukrainy. Transporty są jednak opłacone z góry, a w sklepach ukraińskich stanowią już ich własność. Gdyby zatem doszło do zapowiadanych przez Kaczkę ataków, Ukraińcy zaszkodziliby sami sobie.

Jak przekonują rozmówcy w polskim rządzie, oświadczenie przedstawiciela tak wysokiego szczebla odebrano jako zawoalowaną groźbę. W rezultacie Kaczka usłyszał słowa, których nie powstydziłby się polityk PiS czy Konfederacji. „Trzeba bezwzględnie uszczelnić granicę, trzeba szukać takich rozwiązań, które pozwolą naszym rolnikom produkować” – powiedział PAP wiceminister rolnictwa i rozwoju wsi Stefan Krajewski. Jeszcze dalej poszedł wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski z PSL. „Proszę tu polskich rolników, panie ministrze gospodarki Ukrainy, nie obrażać, bo jest pan na najlepszej drodze, by popsuć dobre relacje. My, jako Polacy, dajemy świadectwo przyjaźni i tego, że stoimy po właściwej stronie, ale też chcemy powiedzieć naszym przyjaciołom walczącym o swoją wolność, że przystąpienie do Unii będzie musiało uwzględniać także naszą sytuacją gospodarczą i rolniczą” – powiedział wicemarszałek. Sam Tusk stwierdził z kolei, że wsparcie Ukrainy „nie może odbyć się kosztem naszych rolników”.

Protest przewoźników na granicy polsko-ukraińskiej. Medyka, 23 listopada 2023 r.  / fot. Oleg Marusic / REPORTER

Siedem razy tańsi

Sytuacja jest paradoksalna. Nowy polski rząd, na który miał postawić Wołodymyr Zełenski w czasie naszej ostatniej kampanii wyborczej – w relacjach z Ukrainą wchodzi w buty PiS i Konfederacji. A Kijów wraca do gry tylko na Komisję Europejską, walcząc o załatwienie problemów z dostępem do rynku unijnego przez Brukselę, a nie Warszawę. Częściowo mu się to zresztą udaje, czym budzi jeszcze większą frustrację po stronie polskiej.

Ze zbożem Ukrainie wychodzi różnie. Z cukrem, jajkami i drobiem radzi sobie jednak całkiem dobrze. W wynegocjowanym porozumieniu z Komisją Europejską Kijów zyskuje do 2025 r. dostęp do rynku Wspólnoty w ilościach, które Ukraina eksportowała do niej w latach wojennego piku 2022-23. Czyli praktycznie bez ograniczeń...

W czerwcu tego roku stosunki polsko-ukraińskie czeka kolejna rafa. Do tego czasu między rządem Denysa Szmyhala i KE ma zostać wynegocjowana nowa umowa o przewozach do Unii realizowanych przez ukraińską branżę transportową. Przed rolnikami granicę blokowali bowiem polscy TIR-owcy, przekonując, że jeśli pozwoli się na wolny dostęp naszych sąsiadów do rynku UE, nasza branża zostanie zaorana. I dlatego już 1 marca kierowcy najpewniej – podobnie jak rolnicy – wrócą na granicę. Przed wizytą Tuska w Kijowie zawiesili protest w geście dobrej woli, by nie komplikować premierowi rozmów ze Szmyhalem i Zełenskim. Problem jednak nie zniknął.

– Ukraińcy oferują usługi siedem razy tańsze niż Polacy. Jeśli rozgoszczą się na rynku unijnym, to za trzy, cztery lata z polskiej branży przewoźników nie będzie co zbierać – mówi anonimowo przedstawiciel polskich władz zaangażowany w rozmowy ze stroną ukraińską. – Polscy przewoźnicy chcą powrotu do systemu pozwoleń. To najpewniej nie będzie możliwe, jednak tak samo jak w przypadku zboża potrzebna jest na pewno ochrona tego rynku. Możliwe, że coś na wzór małego pakietu mobilności dla Ukraińców – dodaje.

Polacy chcą sięgnąć po pojęcie dumpingu socjalnego, który był batem na polskich przewoźników, stosowanym wcześniej przez Niemcy i Francję. Tym razem chodzi o to, aby koszty świadczenia usług po stronie ukraińskiej wyrównały się z polskimi, a konkurencja stała się sprawiedliwa. Podkreślał to na konferencji w Kijowie szef polskiego MSZ Radosław Sikorski. Jednak gdy mówił o „przywróceniu warunków uczciwej konkurencji”, jego odpowiednik blokadę granicy przez kierowców określił mianem „niedopuszczalnej i szkodliwej”.

Dwie narracje

Zboże, cukier, drób, jajka i transport – tu skupia się istota problemów w stosunkach polsko-ukraińskich po dwóch latach wojny. Po obydwu stronach granicy istnieją dwie narracje dotyczące tych relacji i dwie narracje dotyczące samej wojny. Obie się nie przecinają, nie mają punktów wspólnych, a co gorsza: nie słyszą się. Polska – zarówno ta rządzona przez Jarosława Kaczyńskiego, jak i przez Donalda Tuska – przekonuje, że stajemy się ofiarami nieuczciwej konkurencji, a to wszystko dzieje się w czasie, gdy pozostajemy jednym z liderów w dostawach broni dla Kijowa albo w lobbowaniu za tymi dostawami. Ukraina z kolei przekonuje, np. ustami wicepremier Iryny Wereszczuk, byłej stypendystki Kirklanda w warszawskiej Krajowej Szkole Administracji Publicznej, że bierzemy jej „gospodarkę za zakładnika” w czasie, gdy państwo jest „bezbronne i liczy każdą hrywnę na armię oraz świadczenia socjalne”.

W Polsce powszechne jest przekonanie, że uratowaliśmy Ukrainę przed upadkiem, dostarczając jej w pierwszych miesiącach inwazji ciężką broń – czołgi T72, armatohaubice Krab i samoloty Mig 29. W Ukrainie równie powszechne jest przekonanie, że jesteśmy niewdzięcznikami, którzy nie dostrzegają ofiary krwi w obronie – również – polskiego bezpieczeństwa. Tym samym doszło do swoistego przesunięcia mesjanizmu na Wschód. Ukraina jawi się w nim jako współczesne Koło Sprawy Bożej, a Wołodymyr Zełenski odgrywa w nim rolę Andrzeja Towiańskiego. W tak nasyconym emocjami i mitologiami układzie może być trudno o realne porozumienie.

Efekt jest taki, że Polska i Ukraina – niezależnie od optymistycznych deklaracji podczas wizyt Tuska i Sikorskiego w Kijowie – oddalają się od siebie, czego wyrazem jest komentarz opublikowany 5 stycznia w opiniotwórczym portalu Europejska Prawda, pod którym podpisała się cała redakcja. Można się z niego dowiedzieć, że Polska prowadzi „wojnę” przeciwko europejskiej przyszłości Ukrainy i robi to świadomie. Również pod rządami Donalda Tuska. Za początek tej wojny uznawany jest kryzys zbożowy uruchomiony w kwietniu 2023 r. No właśnie, uruchomiony. Tylko przez kogo? Zdaniem Europejskiej Prawdy oczywiście przez Polskę, która wprowadzając embargo, pociągnęła za sobą cały region – Słowację, Węgry, Rumunię i Bułgarię. Efektem tego ma być wspomniana wojna handlowa, której ofiarą jest Ukraina.

W edytorialu redakcji role są rozdane w przewidywalny sposób. Złe są PiS i Konfederacja, którą w najlepszym razie zasilają „użyteczni idioci”, a w najgorszym „agenci Kremla”. Tusk miał być nadzieją na zmianę; opisywany jest w komentarzu jako liberał i Europejczyk – swoją drogą, ciekawa kategoria – ale przede wszystkim jako wielkie rozczarowanie. Bo, jak czytamy, „nawet ostrożne oczekiwania (Ukrainy - red.) nie zostały spełnione”. Choćby zniesienie embarga na import zboża ukraińskiego, które wprowadził Mateusz Morawiecki, a rząd Tuska utrzymał.

W tekście pojawia się klasyczna, lecz odległa od prawdy lista zarzutów pod adresem protestujących rolników i kierowców na granicy. Po pierwsze, mają blokować pomoc wojskową, również tę z USA. Po drugie, blokada granicy miała kosztować życie dwóch kierowców ukraińskich, czego nie potwierdzają jednak wyniki sekcji zwłok. Najważniejsza jest jednak konkluzja tego materiału – po dwóch latach wojny „wbrew oficjalnej retoryce, Polska nie dopuści do członkostwa Ukrainy w UE”. Cytowany jest przy tej okazji żart, w którym po buncie rolników i kierowców ma przyjść czas na polskie linie lotnicze. Oprotestują one ponowne otwarcie lotniska we Lwowie, bo odbiera pasażerów ukraińskich, którzy w związku z zamknięciem nieba nad Ukrainą latają z miast polskich.

Liczba niedorzecznych argumentów w tym tekście przekracza granice zdrowego rozsądku. Mimo to materiał w Europejskiej Prawdzie jest ważny. Sumuje najważniejsze tendencje, jakie wygenerowały dwa lata wojny w naszych relacjach gospodarczych. Niezależnie od tego, jak bardzo jest jednostronny, pokazuje, jak wyglądają puszczone na żywioł relacje między Ukrainą a UE. Trochę przypadkiem opisuje też otwarcie rynku i liberalizację, które nie dotknęły starej Europy, ale uderzyły po kieszeni biedniejsze państwa Unii z Europy Środkowej.

Koniec darmowych prezentów

To wszystko musi się przekładać na sondaże. Jak wynika z ukraińskiego badania na zlecenie Centrum Mieroszewskiego, przeprowadzonego przez pracownię Info Sapiens w dniach 11-19 stycznia 2024 r., postrzeganie Polaków w Ukrainie się pogarsza.

W podobnym badaniu sprzed trzech miesięcy 67 proc. Ukraińców miało o Polakach dobre zdanie, a 1 proc. – złe. W tym styczniowym odsetek Ukraińców mających dobrą opinię o Polakach zmniejszył się do 44,5 proc.zwiększył się natomiast do 9 proc. odsetek respondentów mających o nas złą opinię. Co ciekawe, opinia o Polakach pogorszyła się znacznie bardziej na wschodzie Ukrainy – tam niechęć deklaruje 18 proc.

Po dwóch latach wojny jedno na pewno nie uległo zmianie – Polska była i nadal jest w głównym nurcie, jeśli chodzi o wsparcie wojskowe dla Ukrainy. Abstrahując od kwestii oczywistych, takich jak przekazanie czołgów i samolotów bojowych w pierwszych tygodniach wojny, od kwietnia 2023 r. w Zakładach Mechanicznych Bumar Łabędy we współpracy z Ukroboronpromem naprawiane są ukraińskie czołgi T-64. Maszyny Leopard 1 i 2, przekazane Ukrainie zimą 2023 r., również są serwisowane w Gliwicach. Miasto ma być prawdziwym hubem dla napraw sprzętu ukraińskich wojsk lądowych. Obecnie – jak wynika z rozmów z przedstawicielami ministerstwa obrony – trwają również prace nad wypełnieniem treścią „pakietu Tuska”, czyli dostawy sprzętu realizowanej przez nową władzę. Polskiemu premierowi dziękował za to podczas styczniowej wizyty w Kijowie Wołodymyr Zełenski. Ten pakiet ma zawierać nową partię uzbrojenia, czyli dwa bataliony czołgów T72, które wciąż znajdują się na stanie polskiej armii. Są w kiepskim stanie technicznym, ale wciąż nadają się do naprawy. W pakiecie jest również 12 posowieckich śmigłowców szturmowych Mi-24, które mogłyby posłużyć jako części zamienne, a także zestawy rakietowe ziemia-powietrze Kub. Te ostatnie mogłyby wziąć udział w amerykańskim projekcie FantomSAM, czyli hybrydowych systemów obrony powietrznej. Taki zestaw składa się z elementów produkcji sowieckiej i pocisków pochodzących z Zachodu. Na tej zasadzie skutecznie udało się już połączyć zestawy Buk z pociskami Sea Sparrow oraz posowieckie radary z pociskami Sidewinder.

Kuby miałyby stać się kolejnym tego typu projektem. Tusk w Kijowie mówił również, że „będziemy finalizować rozmowy w sprawie wspólnych inwestycji w produkcję broni i amunicji” oraz „będziemy inwestować w firmy w Polsce i Ukrainie, które będą działały na rzecz zwiększenia naszych zdolności obronnych”. To wyraźna sugestia, że skończył się czas przekazywania wszystkiego za darmo.

***

Układ, który dziś rodzi się między Polską a Ukrainą, trudno nazwać resetem. W nieoficjalnej rozmowie węgierski polityk blisko współpracujący z szefem MSZ Péterem Szijjártó – już po powstaniu rządu Tuska – wyraził opinię, że Polska mimo zmiany władzy ma szansę w końcu powiedzieć precyzyjnie Ukraińcom, czego oczekuje i co może zaoferować, a tym samym spróbować oczyścić relacje z niejednoznaczności. „Może wtedy nie będziecie musieli oglądać absurdalnych obrazków, gdy premier Polski składa samotnie kwiaty w szczerym polu, bez asysty swojego ukraińskiego odpowiednika, aby upamiętnić zamordowanych w ludobójstwie wołyńskim. Rozumiem, że dla Polski ważne są symbole i manifestowanie bólu. Warto jednak zrozumieć, że samotny premier w polu nigdy Ukraińców nie wzruszy. Takie zachowanie jest dla nich dowodem słabości, a nie siły. Słabości, która w relacjach z wymagającym sąsiadem nigdy nie przynosi żadnych korzyści” – podsumował Węgier. Niezależnie od tego, jak krytycznie oceniamy politykę Budapesztu wobec Kijowa, trudno z tą opinią polemizować.


Od alkodyplomacji do nieufności

Dla polskich władz wynik wyborów prezydenckich w Ukrainie w 2019 r. był zaskoczeniem. Zjednoczona Prawica – sfrustrowana relacjami z urzędującą głową państwa, Petrem Poroszenką – grała na Julię Tymoszenko. Zwycięstwo Wołodymyra Zełenskiego, „kandydata z przypadku”, miało swoje konsekwencje. Nie znano jego otoczenia biznesowego i najbliższych współpracowników.

Do pierwszej wizyty Andrzeja Dudy w Kijowie doszło dopiero w październiku 2020 r. (ukraińskie wybory odbyły się w kwietniu 2019). Pomysł budowania „projektu przyjaźń”, którego architektem jest były minister w kancelarii prezydenta Jakub Kumoch, powstał podczas szczytu Platformy Krymskiej w sierpniu 2021 r. Miał nawiązywać do tradycji Aleksandra Kwaśniewskiego i Leonida Kuczmy, między którymi wyczuwało się chemię, co przynosiło korzyści Warszawie i Kijowowi. Duda – zawiedziony doświadczeniami z Poroszenką – wchodził w ten projekt z rezerwą, ale rosnące zagrożenie wojenne przyspieszyło sprawy. Nasz prezydent zrozumiał, że bliskie stosunki z Zełenskim będą wzmacniały jego pozycję wobec USA.

W styczniu 2021 r. doszło do rozmów w Wiśle, a właściwie do regularnej imprezy, na której przełamano nieufność. Andrzej Duda obok Gitanasa Nausėdy był również ostatnim przywódcą, który przebywał w Kijowie przed wojną. Wracał do Polski w nocy, gdy w zasadzie ruszały działania zbrojne. Już w czasie wojny, w marcu, Kijów odwiedzili też Mateusz Morawiecki i Jarosław Kaczyński, a niecały miesiąc później w Ukrainie był znowu Duda – pojechał do Buczy. Szczyt tego karnawału przyjaźni to maj 2022 r. i przemówienie polskiego prezydenta w Radzie Najwyższej.

Zełenski w Polsce był krótko w grudniu 2022 r., gdy wracał z USA, a pełną wizytę złożył dopiero w kwietniu 2023 r. Już we wrześniu w ONZ zarzucił Polsce, że w kwestii zboża gra w jednej drużynie z Rosją. Od tego czasu nastała dyplomatyczna zima, a prezydent Ukrainy wprowadził nieoficjalny zakaz kontaktów między politykami ukraińskimi i polskimi. Podczas naszej kampanii sugerował, że nie gra na PiS. Styczniowa wizyta Donalda Tuska w Kijowie miała być początkiem nowego otwarcia.

Autor jest dziennikarzem „Dziennika Gazety Prawnej”.

Wojna o istnienie Ukrainy trwa: mimo ofiar i zniszczeń, ukraińska armia i społeczeństwo stawiają opór Rosji. Jakie mają szanse? Co będzie dalej?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Twardy reset