Ludzie ludziom. Mikołaj Grynberg o granicy, referendum i nadziei

MIKOŁAJ GRYNBERG, reporter: Słuchajcie, nie wszyscy o tym wiecie, ale w naszym lesie ktoś umiera. Są tacy, którzy wyręczając państwo, walczą o jego życie. To nie jest sprawa polityczna.

19.08.2023

Czyta się kilka minut

Ludzie Ludziom
Zatrzymanie grupy osób z Konga. Nowosady, 6 września 2021 r. / MIKOŁAJ KIEMBŁOWSKI

MICHAŁ OKOŃSKI: Zacznę od pytania trzeciego, dobrze?
 

MIKOŁAJ GRYNBERG: Dobrze.

„Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?”

I pewnie nie mogę mówić brzydkich słów?

 

Najpierw chcę sprawdzić, czy można bez brzydkich.

Ja bym chciał, żeby ci ludzie nie musieli umierać. Unia jest gotowa na ich przyjęcie i są pomysły, jak to zrobić. Tylko my ich nie przyjmujemy, bo to przynosi korzyści polityczne, szczególnie przed wyborami.

 

A nie chcesz rozłożyć tego pytania na czynniki pierwsze? Ustalić, co to jest relokacja? Rozróżnić nielegalnego imigranta i uchodźcę?

Wiesz, gdybym się urodził wcześniej, to ja mógłbym tam być. Mógłbym np. uciec z getta i dostać się na granicę Szwajcarii, która by mnie nie przyjęła… Ludzie opuścili kraje, w których nie dało się żyć, a mówi się o tym, że mają drogie buty albo pasek od Gucciego – jedni mają oryginalne, inni mają podróbki, a najdziwniejsze, że komuś przychodzi do głowy zastanawianie się nad tym, w co są ubrani. Albo że to są zdrowe byczki – choć w lasach spotyka się zagłodzonych i wyczerpanych. Nie umiem tak rozmawiać. Płakać mi się chce, jak myślę, że tam tygodniami stoją całe rodziny i że my się nad nimi pastwimy.

 

Pastwimy?

Nie tylko ich wyrzucamy z powrotem na białoruską stronę, ale zabieramy im buty i rozwalamy telefony, żeby nie mogli się z nikim porozumieć. Rozdzielamy bliskich. Nie rozumiem tego okrucieństwa. I jestem pewien, że ono nie jest potrzebne do tego, żebym się czuł bezpieczny.

 

Jeden z Twoich rozmówców był kiedyś wojewodą podlaskim. „Granica powinna być pilnowana przez służby i powinna być szczelna. Wiem, że nie wszystkim to się podoba, ale takie jest zadanie państwa, pilnować swoich granic” – mówi. Granicy nie można nielegalnie przekraczać. Kogoś, komu nie przysługuje status uchodźcy, można deportować. To są kwestie, o których trzeba mówić niezależnie od cynizmu, z jakim władza próbuje zarządzać naszym strachem.

Ale ja się z tym zgadzam. Nie mam z tym problemu.

 

Nie masz? Bo ja chciałem z Tobą mówić nie tylko o tym, że Antygona miała rację, ale o argumentach Kreona.

Tylko widzisz, władza pyta, czy jesteśmy za otwieraniem granicy, tymczasem ona jest cały czas otwarta.

 

To znaczy?

Granica de facto nie istnieje. Jest przezroczysta. Przechodzą nią dziesiątki tysięcy ludzi. O tym, kto się przedostanie, decydują Białorusini. Nasza służba przez lata nie funkcjonowała dobrze, bo przejść pilnowali tamci.

 

To się zmieniło, ponieważ Białorusini z masowego przepuszczania migrantów zrobili element wojny hybrydowej z Europą.

Ale granica jak nie działała, tak dalej nie działa.

 

A mur?

Przyniósł tylko więcej cierpienia... Nic nie zmienił.

 

Jak to? Twoi rozmówcy mówią przecież, że od kiedy jest mur, liczba próbujących przejść wyraźnie się zmniejszyła. Owszem: jest więcej złamanych nóg, ludzi pokaleczonych, ale samych przypadków jest mniej.

Dzisiaj już nie można powiedzieć, że jest mniej. Kiedy mur powstawał, było mniej, bo eliminował starszych i dzieci. Ale potem ludzie się nauczyli. Są podkopy, drabiny i wielkie drągi, którymi się rozsuwa żerdzie – to nie jest żaden mur, tylko płot.


Granica polsko-białoruska: czytaj więcej w serwisie specjalnym >>>


Bo wiesz, jak powiedziałeś, że Unia ma pomysły, to pomyślałem, że jej pomysłem jest właśnie mur. Niebędący polskim wynalazkiem, gdyż powstał też na Litwie, buduje się go na Łotwie i w Estonii.

Na świecie jest 80 murów.

 

No właśnie.

I większość nie działa. Ale zawsze sprzyja propagandzie. Sprzyja tym, którzy mogą zarządzać naszym poczuciem bezpieczeństwa, niezależnie od tego, jak się rzeczy mają w rzeczywistości.

 

Czyli odpowiedź na pytanie czwarte – „Czy popierasz likwidację bariery na granicy Rzeczypospolitej z Republiką Białorusi?” – uchylasz jako bezsensowne. Skoro mur nie przyczynia się do zmniejszenia fali nielegalnej migracji…

Powinny u nas wreszcie zacząć obowiązywać procedury, które uniemożliwiają wyrzucanie ludzi przybywających z takich krajów, jak Syria, Afganistan czy Jemen. Nie można odsyłać tych, którzy udowodnią, że powrót do kraju ich pochodzenia grozi im śmiercią.

 

A co z resztą?

O reszcie rozmawiajmy. Koniec końców i tak wszyscy będziemy tu razem mieszkać. Ja nie mam cienia złudzeń w tej sprawie. Ci, którzy mówią, że obronią „twierdzę Europa”, zwyczajnie nas oszukują.

Granica na wysokości Białowieży, 28 maja 2023 r. /  MIKOŁAJ KIEMBŁOWSKI

Może oni też to wiedzą, tylko chcą opóźnić ten proces.

Ale co nam da opóźnienie? Nie lepiej wykorzystać czas na przygotowanie się? Na opracowanie procedur integracji? Eliza Kowalczyk, jedna z bohaterek mojej książki, mówi, że musimy się trochę posunąć, bo oni i tak tu przyjdą. To realistyczne podejście, ale my się ­nakręcamy, że będą nas gwałcić i budować meczety na każdym rogu. Owszem, może będziemy mieli meczety na każdym rogu – zaprzeczanie nie spowoduje, że się do tego lepiej przygotujemy.

 

„Ty wiesz, co będzie, jak tu przyjdą, będą gwałcić kobiety w tramwajach”. „Ale tu nie ma tramwajów” – to wymiana zdań jednej z bohaterek Twojej książki, Beaty Siemaszko, z sąsiadką.

Ktoś z moich rozmówców mówi, że jak poszedł do lasu i zobaczył tych ludzi, to mu się przypomniały zdjęcia ofiar Holokaustu. Jakie gwałty?!

 

Tylko że takim zdaniem nie wygrywa się wyborów.

Ja nie jestem politykiem. Nie wiem, jak powinna wyglądać polityka migracyjna. Ja bym nie chciał, żeby ludzie umierali w lesie.

 

„Dla mnie to są ludzie w potrzebie. Chodzi o to, żeby mieli co jeść i pić, i żeby nie umarli w moim lesie. Cała reszta jest w ich rękach” – mówi inny z bohaterów Twojej książki, Adam.

Wracam właśnie z festiwalu w Budzie Ruskiej. Wspaniała publiczność, dobra rozmowa, i nagle wstaje facet, który mówi: „Ja mam tylko takie pytanie. Pan mi powie, jaka jest różnica między proszonym gościem a nieproszonym?”. Już wiem, co będzie: nieproszony to ten, którego nie zapraszamy, a skoro myśmy nie zapraszali, to wynocha. Pytam: „O co panu chodzi? Bo jeśli pana intencja jest taka, jak myślę, to ja nie będę z panem rozmawiał”.

Nie można łączyć tych perspektyw? Bezpieczeństwa państwa i poszanowania praw człowieka? Legalizmu i humanitaryzmu? Twój bohater, wspomniany były wojewoda Maciej Żywno, mówi: „Nigdy bym nie uwierzył, że z państwowca stanę się partyzantem, który się chowa po lesie”. On nie przestał być państwowcem, choć kiedy odkrył, że jego telefon jest na podsłuchu, stał się jeszcze bardziej partyzantem.

Ja się zgadzam z tym, że Maciej Żywno ma zupełnie inną perspektywę. I wiedzę, jak by to można było mądrze zrobić.

 

Ludzie, których ratują bohaterowie Twojej książki, są pionkami w straszliwej grze Łukaszenki i Putina.

Dla mnie kluczem jest to, że oni są pionkami postawionymi na naszym polu. Oczywiście, że gdyby Łukaszenka nie otworzył tego szlaku i nie zaczął zarabiać na przerzucaniu ludzi, to przechodziliby gdzie indziej. Bo oni i tak będą szli do Europy.

Napisałem książkę o grupie ludzi, która wzięła odpowiedzialność za państwo. Żeby u nas nikt nie umierał – w ich lesie, jak zacytowałeś. Ja nie mówię, że wiem, jak to zrobić. Mówię: „Słuchajcie, nie wszyscy o tym wiecie: w naszym lesie umierają ludzie, bo nie umiemy rozwiązać tego problemu”. Od rozwiązywania problemu nie jest reporter, tylko ktoś, kto się zna na demografii, migracjach, ekonomii, bezpieczeństwie…

Oczywiście, że jestem bezbronny wobec tego dylematu. Ja bym chciał, żeby cały świat był otwarty i wszyscy ludzie się kochali. Wiem, że tak nie jest i nie będzie. Ale jestem pewien, że można sprawić, żeby na polskiej granicy nie ginęli ludzie.

 

À propos tego „Słuchajcie, nie wszyscy o tym wiecie…”: ja na swój sposób jestem wdzięczny PiS-owi za to referendum, bo zmusił mnie do skonfrontowania się z Twoją książką. Przecież Ty mi ją przysłałeś w czerwcu. A ja jeszcze kilka dni temu nie byłem w stanie po nią sięgnąć.

To jest to, czego się najbardziej bałem. „Wiem, że pan napisał tę książkę, ale boję się ją kupić”. Wysłałem ci, napisałeś, że czekałeś i dziękujesz, a potem długo nic. Rozumiem, że trudno się z tym konfrontować. Wjeżdżają te wszystkie mechanizmy wyparcia i zaprzeczenia. Ale chyba coś zaczęło pękać. Już na pierwszym spotkaniu autorskim, na festiwalu Góry Literatury, zobaczyłem tłum płaczących ludzi. I pomyślałem: „Dobra, jesteśmy razem. Bo teraz już nie płaczę nad tym sam”.

Wiem, że ta książka ma wadę, bo powoduje uczucie bezsilności…

 

…we mnie nie spowodowała.

…ale budzi też wkurw. A wkurw to jest energia. Dlatego zrobiłem listę rzeczy, które każdy z nas może zrobić, namówili mnie do tego moi bohaterowie [publikujemy tę listę na końcu rozmowy].

A dlaczego w tobie nie spowodowała bezsilności?

 

Po pierwsze dlatego, że – jest w niej dużo odniesień do historii, to i ja takiego użyję – czuję się, jakbym zsiadł z karuzeli przy murze getta. Po drugie dlatego, że jak dałeś tytuł „Jezus umarł w Polsce”, to mógłbym powiedzieć, że Jezus zmartwychwstaje w Twoich bohaterach.

To nie są analogie z mojego świata pojęć, że ktoś zmartwychwstał. Ale oczywiście rozumiem: zło, które tam się dzieje, wywołuje wiele dobra. To jest prawda. Ale ciągle umierają ludzie. A ci, którzy czynią to dobro, płacą taką cenę, że nie wiem, czy potem ten bilans dalej jest dobrem.

 

Dopowiedzmy: cena, jaką płacą Twoi bohaterowie, to np. PTSD, zespół stresu pourazowego.

Część ma już diagnozę, a część mówi: „No, u mnie wszystko okej, pewno będę miała PTSD, jak to się skończy”. Są tacy, którzy wyjdą z tego obronną ręką – wiele zależy od zmiennych osobniczych. No i dopóki jesteś w działaniu, to się trzymasz. Przy takich emocjach, kiedy ratujesz komuś życie, kiedy się chowasz, uciekasz, kiedy mundurowi rzucają cię na ziemię, lżą i przykładają karabin do pleców, kiedy przyjeżdżają pod twój dom i świecą po nocach w okno, ludzie szybko stają się sobie bliscy. I tam się tworzą wewnętrzne światy pełne zaprzeczeń, bardzo niebezpieczne.

 

Nie rozumiem.

Grupa daje ci komfort niekonfrontowania się z własnymi emocjami. Jesteś w działaniu, leczysz, nosisz, ale na chwilę się wycofujesz, zostajesz sam i wtedy się rozpadasz: leżysz i nie umiesz wstać z łóżka. Część z nich myśli: „Gdybyśmy byli dalej razem, to jemu by się to nie stało”.

 

Są też dzieci.

Tak, od dwóch lat żyjące w domach, z których dorośli chodzą do lasu, a potem wracają i opowiadają historie.

 

Zwłaszcza gdy koledzy w szkole potrafią się bawić w gonienie „ciapatych”, bo ich rodzice pracują w Straży Granicznej.

Ale nawet gdyby nie miały takich kolegów. Jeśli non stop słuchasz takich historii, to się stają twoim światem. A twój świat powinien być bezpieczny. Jeśli nie jest, zaczynasz żyć w świecie lęków. Źle interpretujesz rzeczywistość, i to w momencie formatywnym.

 

Brzmisz teraz jak autor „Oskarżam Auschwitz” – książki, w której pokazałeś traumy dzieci ocalałych z Zagłady.

To jest to samo, co robiłem przedtem. Jak mi Paulina Bownik powiedziała, że dzwoni babka, która mieszka gdzieś w lesie: „Doktorko, pani do mnie przyjdzie, bo ja tu ukrywam człowieka, a on chyba jest chory”, no to pomyślałem: „Kurczę, to się znowu dzieje”. Zatykanie ust dzieciom, żeby w lesie nie płakały, bo strażnicy mogą usłyszeć? Przecież ja już pisałem o tych historiach!

 

„Rozumiałem, że mają prawo się mnie bać. Nie wiedzieli, że ja ich nie wydam”…

Tak mówi w książce Adam.

 

A Ty mówisz do Pauliny Bownik: „Będziesz listkiem figowym”, w domyśle: jak Irena Sendlerowa. Straszne są te analogie: „Jedna stodoła pomaga, druga wydaje. Jedna chowa, druga pali”.

Mamy doświadczenie radzenia sobie z nieczystym sumieniem. Będziemy stawiać Paulinie pomniki, a potem historia znów się powtórzy.

Są tacy, którzy mówią mi teraz, że takie rzeczy są możliwe tylko na Podlasiu, bo tam są wieśniaki, dzicz, a u nas w Poznańskiem albo w Galicji na pewno byłoby inaczej. Takie myślenie też powoduje, że się nie rozwijamy.

 

Kolejny raz jak z Tobą rozmawiam, łapię się na tej samej wątpliwości: czy tu rzeczywiście chodzi o rasizm? Boimy się obcych, jasne, ale czy rasa i kolor skóry mają znaczenie?

Zobacz: sto kilometrów na południe wpuszczamy wszystkich, którzy przyjeżdżają. Przecież Syryjczycy też uciekają przed ruskimi samolotami.

 

Nie słyszeliśmy o tym.

Ale jak długo można nie słyszeć?

 

Tamta wojna jest daleko, ta blisko.

Słuchaj, mam dla ciebie opowieść. Przez chwilę w marcu 2022 roku byłem w grupie Zasoby – takiej, która po rosyjskiej inwazji łączyła na Dworcu Zachodnim uchodźców z Ukrainy z warszawiakami, którzy im dawali mieszkanie. Tam się zdarzało, że przychodzili ludzie odebrać swoich gości i kiedy ci goście nie byli biali, to nie chcieli ich brać. I w ten sposób pokazywali, wiesz, dotykali ręką po policzku, że kolor nie taki. To byli dobrzy Polacy, naprawdę chcieli pomóc, ale „nie mogli do domu przywieźć takich gości, bo tam już rodzina czeka przy zastawionym stole”.

A jednocześnie ci, którzy działają w lesie, spotykają tam wykształconych ludzi, od których dowiadują się mnóstwa rzeczy.

 

Ktoś ugościł np. doktora fizyki, muzyka, informatyka, ekonomistę, studenta.

Przy kimś takim raczej się wstydzisz, że za mało wiesz, niż się boisz. Nikt mi nigdy nie powiedział, że poczuł strach przed ludźmi, którzy są w drodze.

 

Są w Twojej książce niezwykłe wymiany zdań. „Uratowaliście 25 osób” – mówisz. „Nie, mieliśmy szczęście poznać niesamowitych ludzi, naprawdę” – słyszysz w odpowiedzi.

Tak mówi w książce Mama Africa i jestem pewien, że tak uważa. To jest o człowieczeństwie w pełnej krasie.

 

O człowieczeństwie jest też to, o czym mówi Kamil Syller: przyjmowanie do domu kogoś w strasznym stanie. „Tygodniami niemyci, dziecko ufajdane od wielu dni i niesamowity smród”. I atmosfera wzajemnego napięcia.

A potem patrzenie, jak ktoś się odbudowuje. Mówienie „śpioch” o człowieku, który siedzi u ciebie od tygodnia, żarty, że będziesz go usynawiać… Pomyślałem wtedy o moim tacie, który przez rok ukrywał się ze swoimi rodzicami w piwnicy u państwa Dąbrowskich na ulicy Barszczewskiej w Warszawie. Nie powiedziałem tego na głos, ale kolejne zdanie Kamila brzmiało: „Inaczej patrzę na to, co się działo w czasie wojny”.

 

Nie ma kary śmierci za ukrywanie. Ale i tak są potężne progi do przejścia.

Myślę, że bardzo złe rzeczy nadchodzą. Że państwo podejmie radykalne kroki wobec aktywistów. Że zrobi to, co wiele krajów w podobnej sytuacji: zacznie ich oskarżać o udział w handlu ludźmi, kobietami i dziećmi na organy. A część Polaków będzie się radować z sukcesu służb.

 

Ja myślę, że żyjemy w światach niespotykających się narracji. Ktoś może uwierzy w taką historię, ale inni nie. No i są jeszcze sądy w tym kraju.

Jest taki film na Netfliksie o dwóch siostrach-pływaczkach z Syrii. Przeszły drogę uchodźczą przez Lesbos, znalazły się w łodzi, która zaczęła tonąć, uratowały się i wylądowały w Niemczech, a potem jedna postanowiła pomagać innym uchodźcom. Podobno jest teraz oskarżona z takiego paragrafu. Po prostu państwo broni się, żeby nas „nie zalali”. Chociaż i to państwo, i ty, i ja wiemy, że w wielu miejscach świata nie da się już żyć. A u nas się da i dlatego do nas przychodzą. Gdyby sytuacja była odwrotna, też byśmy szli.

 

Myśmy stworzyli szczęśliwą wyspę bogactwa, ale kosztem eksploatacji tamtego świata.

Próbowałem tak rozmawiać. To nie działa. „Polska ma czyste sumienie i nie miała kolonii. To nie nasza wina. A poza tym pomagaliśmy Żydom”. Szybka, płytka riposta, przenosząca odpowiedzialność na zupełnie inny poziom, niż jest potrzebny, żeby dialog zakończył się sukcesem.

Przerobiłem tę rozmowę też sam ze sobą. I tak naprawdę uważam, że chodzi tylko o ominięcie etapu, w którym ludzie muszą walczyć w lesie o życie. W którym stają się przedmiotem przemocy fizycznej i psychicznej w trakcie push-backów. W którym wcześniej, na Białorusi, są ofiarami przemocy seksualnej w tymczasowych obozach… W którym strażnik, czując, że ma przyzwolenie przełożonych, może się delektować własną siłą i sześciu chłopaków z Etiopii push-backuje tak, żeby każdy trafił za płot w innym miejscu. To jest perwersja.

 

Kreon powie, że to taktyka zniechęcania. Żeby nie spróbowali ponownie.

Jest taki argument przeciwko aktywistom, że wasza pomoc zachęca następnych. A oni mówią na to: „Umierał u ciebie kiedyś ktoś pod płotem? U mnie umierał. Miałem się odwracać?”.

Najgorsze, że zasoby systemu są kierowane w złą stronę. Przecież tam trzymali przez długie miesiące 13 tysięcy mundurowych. Zbudowali mur za półtora miliarda. To wszystko są pieniądze, za które można stworzyć ośrodki i zatrudnić w nich kompetentnych ludzi.

 

Tego też dotykasz w książce: co się dzieje z funkcjonariuszami systemu. Z pojedynczych zdań na ten temat wynika, że są tam alkohol i kryzysy psychiczne, choćby nie wiem jak ludzie mówili sobie, że tylko wykonują rozkazy.

Na początku pytałem, jaką cenę płacą strażnicy. Ale w końcu ktoś z aktywistów mi powiedział, że ma w dupie to, jaką cenę płacą, widząc jak strażnicy się zachowują. Dowiedziałem się, że mają pomoc psychologiczną, tylko z niej nie korzystają, bo jak skorzystają, to mogą stracić pracę.

 

Jak rozmawiałeś ze strażnikami?

Musiałem się ze sobą umówić, po co tam idę. Że idę po to, żeby zrozumieć, jak oni myślą. Nie żeby wypracować z nimi wspólne stanowisko.

 

„Ja mam niepracującą żonę, ten kredyt, dzieci, a pan myśli, że to wszystko jest takie proste” – mówi człowiek, który zimą przerzuca przez druty kobiety i dzieci.

Wiele osób ma kredyt. Możemy pomyśleć: „Ale co on ma zrobić?”. Nawet bym chciał, żebyśmy tak pomyśleli, no bo wtedy ten strażnik jest bliżej nas. A im bliżej on jest nas, tym dramatyczniejsza jest ta opowieść.

 

W rozmowach ze strażnikami jest tak naprawdę wszystko. Widać, jak coś, co na początku było ciężkie, staje się codziennością. „Jak się wyrzuca? Normalnie się wyrzuca”. Tylko że robi się też „jakieś takie wypchnięcie w głowie”.

Gdy z nimi rozmawiałem, to byłem w największej mobilizacji. Tam nie było miejsca na moje emocje. Odkryłem je dopiero, kiedy postanowiłem przeczytać wywiad ze strażnikiem moim studentom. I zacząłem się tak trząść, że nie mogłem skończyć. A ja przecież odbyłem tę rozmowę, a potem ją zredagowałem, znałem treść. Dopiero wtedy zrozumiałem, że wiele przeżyć zamroziłem w trakcie pracy. I czuję efekty.

 

To znaczy?

Nie chcę zajmować się tutaj swoimi emocjami, nie o tym jest ta książka.

 

Może Twoje emocje będą też emocjami czytelników.

Wysłałem książkę redaktorowi. Umówiliśmy się na spotkanie. Zaczynamy gadać i nagle mówię: „Ale, Paweł, ja potrzebuję jedno zdanie od ciebie”. „Jakie zdanie?”. „Przyjąłeś tę książkę czy nie?”. I kiedy on powiedział „tak”, to ledwo powstrzymałem łzy. Jakby cała tama, którą zbudowałem podczas pracy, się rozwaliła. Albo jakby mnie rozwaliło.

 

A dzisiaj jak się czujesz?

Książka jest napisana, a dramat dalej trwa. Nie myślę, o czym by teraz napisać. Wiem, co tam się dzieje, gadam z ludźmi, czytam raporty. No i śnią mi się ci, którzy tam zmarli, mimo że nigdy ich nie widziałem.

 

Robiłeś już przecież trudne książki.

Ktoś mi powiedział: „Chodź, pójdziesz z nami do lasu, inaczej nie zrozumiesz”. „Stary, ja nie pójdę, kręgosłup mi wysiada”. Spojrzał na mnie: „Mikołaj, nic nie musisz nosić. Pójdziesz i kogoś przytulisz”.

To chyba nie jest rola dziennikarza.

Nie, nie jest. Ale ktoś mi powiedział niedawno: „Dobrze, że nie poszedłeś, bo gdybyś poszedł, tobyś został pomagać w lesie i nie byłoby tej książki”.

 

Kapuściński opowiadał kiedyś, że rano był w obozie dla uchodźców w Etiopii, a potem wsiadł w samolot i po południu był w Rzymie na pełnym życia Piazza Navona. Puentował to jakoś tak, że ten świat musi zginąć.

Miałem tak wiele razy. Ten dysonans, kiedy wracasz do Warszawy i spotykasz przyjaciół przy winie. Masz ochotę powiedzieć: „Chodźcie, wszyscy tam pojedźmy. Co my tu robimy w ogóle?”.

 

À propos roli dziennikarza: pracuję w zawodzie, który sprawia, że człowiek musi się czasem zdystansować wobec tematu…

Uzadaniowić.

 

Ale wczoraj miałem taki moment, że chciałem przeczytać komuś kawałek Twojej rozmowy z byłym wojewodą. Nas w „Tygodniku” Krzysztof ­Kozłowski zawsze uczył szacunku do państwa, więc bardzo bliskie mi było to, co mówił bohater Twojej książki… Nie dałem rady.
 

Wiesz, ja też wierzę, że język emocji jest najlepszym językiem do komunikowania się, do opowiadania historii. Przy wszystkich książkach tak robiłem.

Słuchaj... Na spotkaniach dostaję owacje na stojąco. Nigdy mi się to nie zdarzyło. Ale dobrze wiem, że nie chodzi o mnie. Chodzi o ludzi, którzy to robią. I to jest tak przejmujące: być ich reprezentantem. To ma taki ładunek, że nie wiadomo, co ze sobą zrobić.

Oni mają niezwykły rodzaj samoświadomości. „Jeśli codziennie słyszysz: »You’re my angel«, spróbuj nie zwariować. To prowadzi do poczucia wyższości i jest uzależniające” – mówi Joanna Pawluśkiewicz.
 

Daje niespotykane gdzie indziej poczucie sensu.

To w ogóle jest książka prostych zdań oznajmujących. Paulina Bownik mówi: „Nie powinno się leczyć ludzi w lesie, na polu, na polanie. Od tego są szpitale”.
 

Proste.

Albo Asia Jacel: „Idę, bo wiem, że tam ludzie mogą umrzeć”.
 

Proste.

A po lekturze idziesz do lasu i widzisz te obrazy…
 

Tamten las już nigdy nie będzie taki sam. Ludzie, którzy tam mieszkają, zawsze już się będą bali, że znajdą ciało.

I nawet z tą wiedzą kończysz książkę akapitem o zakorzenieniu, miłości do puszczy i o tym, że ona się odnawia po wszystkich tragediach? „Wczoraj zasadziłam trzysta cebulek różnych wiosennych kwiatów” – mówi Eliza Kowalczyk. To ważna decyzja, wybrać takie zakończenie.

Kiedyś bym zabierał nadzieję, wiem. A w tym akapicie jest nadzieja. Myślę, że dojrzewam jako autor.

Napisałem książkę, w której mnie nie ma. Jestem tylko w pytaniach. I w konstrukcji.

 

„Nawet jakbyś powiedziała, że przekupujesz strażników, żeby ratować ludzi, to dla mnie też byłoby ok” – mówisz w pewnym momencie.
 

To jedyny moment, kiedy zajmuję stanowisko. Zastanawiałem się, czy go nie wycofać. Ale potem pomyślałem, że naprawdę uważam, że dla ratowania życia ludzkiego można zrobić wszystko.

 

Czy jest coś, o co Cię nie zapytałem? Co wypieram z tej historii?

Nie zapytałeś o Kościół. Przychodzisz z katolickiego pisma i nie pytasz o Kościół. Ale czytałeś książkę i wiesz, że nie ma o co pytać.©℗

MIKOŁAJ GRYNBERG (ur. 1966) z wykształcenia jest psychologiem, z zawodu fotografem; zajmował się fotografią prasową, reklamową i portretową. W 2010 r. przygotował album i wystawę „Auschwitz. Co ja tutaj robię?”, w kolejnych latach opublikował zbiory wywiadów „Ocaleni z XX wieku”, „Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne” oraz „Księga Wyjścia”, a także opowiadania zebrane w tomie „Rejwach”. Latem 2023 r. wydał książkę „Jezus umarł w Polsce”, tom rozmów z osobami zaangażowanymi w działania na granicy białoruskiej.



LISTA RZECZY, KTÓRE KAŻDY Z NAS MOŻE ZROBIĆ: 

Bezpośrednie wpłaty na konto


1. Egala, z dopiskiem “Grupa Granica”:
Nr konta w BNP: 38 1600 1462 1804 9119 3000 0001
Dla przelewów z zagranicy:
IBAN: PL38 1600 1462 1804 9119 3000 0001
SWIFT/BIC/ABA: PPABPLPKXXX 


2. Fundacja Bezkres
BNP Paribas Bank Polska SA 
82 1600 1462 1742 2791 3000 0001
Tytuł wpłaty: działania statutowe 


3. Stowarzyszenie No To Ci Pomogę 
Santander Bank Polska S.A.  79109025870000000151872243
Tytuł wpłaty: Na cele statutowe
Zakupy konkretnej pomocy >>>


4. Fundacja Ocalenie


5. Punkt Interwencji Kryzysowej Klubu Inteligencji Katolickiej. Długofalowe działania pomocowe dla uchodźców i migrantów można wesprzeć poprzez wpłaty na konto:31 1140 2062 0000 4445 3900 1010,
Tytuł przelewu: „Darowizna na cele statutowe – granica”


6. POPH - Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne


Wsparcie osób uchodźczych w ośrodkach dla uchodźców, ale także poza nimi organizują osoby w grupie fejsbukowej Domy bez granic >>>
Możesz gotować posiłki dla ludzi w drodze razem z grupą na Facebooku Zupa na Granicę  albo wesprzeć gotujących kwotą na produkty >>>
Wsparcie Kolektywu Szpila, który otacza opieką prawną zarówno osoby w drodze jak i szykanowane osoby pomagające:
https://patronite.pl/szpila
https://zrzutka.pl/5he5kc


LAS RĄK laboratorium rękodzieł często organizuje zbiórki rzeczowe dla ludzi w drodze, obserwują profil na Facebooku

Możesz organizować aukcje różności na rzecz Grupa Granica np. na piknikach szkolnych/rodzinnych

Opowiadaj o sytuacji na granicy w bezpośrednich rozmowach i w mediach społecznościowych. 

Udostępniaj posty.

Jeśli mieszkasz w okolicy ośrodków dla cudzoziemców zainteresuj się, prawdopodobnie możesz pomóc. 

Możesz brać udział w akcjach organizowanych przez Grupę Granica, nagłaśniających temat, zatrzymujących deportacje i innych.
CHLEBEM I SOLĄ zbiera rzeczy do lasu oraz propozycje mieszkań na wynajem oraz pracy dla osób wychodzących z ośrodków dla cudzoziemców.

Możesz przyjechać na wakacje do Dom na Wschodzie, a Dom Przyrody i Kultury dysponuje listą dostępnych miejsc na spędzenie wspaniałych wakacji. Pomaganie jest legalne.

Mikołaj Grynberg 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Ludzie Ludziom