Problem zwrotu skradzionych dzieł sztuki dopiero się rozkręca

W jednym z najsłynniejszych muzeów świata do niedawna eksponowano rzeźby zrabowane ze świątyń Katmandu. Dla współczesnych mieszkańców Nepalu to bardziej relikwie niż dzieła sztuki.

17.04.2023

Czyta się kilka minut

Kamienne przedstawienie Sziwy (Śiwy), X w. / MATERIAŁY PRASOWE METROPOLITAN MUSEUM

Kiedy słyszymy hasło „sztuka zrabowana” lub „dzieła utracone”, najczęściej na myśl przychodzi nam II wojna światowa i grabieże dokonywane przez niemieckich okupantów, a następnie przez Armię Czerwoną. W większości przypadków, gdy dziś udaje się namierzyć jakiś obiekt wówczas wywieziony, uważa się za oczywiste, że musi on wrócić do pierwotnego właściciela – choć niestety np. Madonna z kolegiaty w Głogowie, autorstwa Lucasa Cranacha Starszego, wciąż pozostaje w Muzeum Sztuk Pięknych im. Puszkina w Moskwie (zob. powszech.net/podroz-madonny).

Wydawać by się mogło, że czołowe instytucje świata zachodniego podchodzą dziś poważnie do badania pochodzenia dzieł ze swych kolekcji. Jeśli chodzi o europejskie straty wojenne – być może to prawda. Niestety okazało się, że nie dotyczy to np. dzieł azjatyckich, i to zrabowanych całkiem niedawno.


SŁUCHAJ PODKASTU TYGODNIKA POWSZECHNEGO!

ZAGINIONA NAGA DAMA [SZTUKA POWSZECHNIE NIEZNANA #37]. Magdalena Łanuszka zaprasza do wysłuchania opowieści o tajemniczym, niezachowanym do dziś piętnastowiecznym przedstawieniu myjącej się damy  >>>>


The Met na celowniku

Od kilku miesięcy skandale narastają wokół słynnego The Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. W 2022 r. The Met zwróciło władzom Nepalu dwie rzeźby: kamienne przedstawienie Sziwy (Śiwy, jednego z najistotniejszych bóstw hinduizmu) z X w., skradzione tuż przed 1995 r., oraz XIII-wieczny drewniany rzeźbiony wspornik przedstawiający Śalabhandźikę (nimfę jakszi, związaną z kultem przyrody i płodności), skradziony ok. 1984/1985 r. Obie pochodziły ze świątyń Katmandu, czyli z samej stolicy Nepalu. Obie były darami rodziny Kossaków (jedna z 1995, druga zaś z 1991), lecz oficjalna notka prasowa na stronie muzeum dotycząca owego zwrotu (powszech.net/met) przemilcza nazwisko darczyńców. Trzecim problematycznym dziełem z tego samego źródła jest stela z XI w., z wizerunkiem boga Wisznu, skradziona z Nepalu w połowie lat 80. XX w., a podarowana The Metropolitan Museum of Art przez Stevena Kossaka (czy też formalnie – przez Evelyn Kossak) w roku 1995. Ten obiekt również zostanie wkrótce zwrócony.

Internetowa baza kolekcji The Met zawiera jednak jeszcze ponad 250 dzieł podarowanych lub przekazanych w depozyt przez Kossaków. Znakomite podsumowanie sytuacji opublikował Zachary Small w serwisie ART News zaznaczając, że problem zwrotu skradzionych dzieł sztuki z The Met dopiero się rozkręca. Jest jeszcze jeden bulwersujący aspekt tej sprawy – ów Steven Kossak, kolekcjoner-darczyńca, był przez 20 lat... pracownikiem The Metropolitan Museum of Art!

Tajemniczy Kossakowie

O Stevenie Kossaku w tekście Smalla przeczytamy jedynie, że pochodzi z bogatego domu; azjatyckie dzieła sztuki zaczął kolekcjonować w latach 70. XX w. W 1986 r. otrzymał pracę badacza niższego szczebla w The Metropolitan Museum of Art i dość szybko wspiął się na stanowisko kuratora w oddziale sztuki azjatyckiej. Studia z historii sztuki ukończył późno, bo w wieku 36 lat. Trudno powiedzieć, na ile w karierze pomogło mu darowywanie (lub przynajmniej składanie w depozyt) swemu pracodawcy zakupionych prywatnie dzieł sztuki. Choć Kossak zakończył pracę w muzeum w 2006 r., jego relacja z The Met nie została zerwana; nadal współorganizował wystawy i brał udział w publikacji katalogów.

W kolekcji The Metropolitan Museum of Art znajdują się obiekty opisane jako dary „John and Evelyn Kossak Foundation”, dary „John and Evelyn Kossak, The Kronos Collections”, ewentualnie dary samej Evelyn Kranes Kossak lub dary Stevena Kossaka, The Kronos Collections. Jest tego naprawdę dużo – a internetowe rekordy nie podają przy tych dziełach żadnej proweniencji poza informacją, że przed podarowaniem obiekt należał do darczyńcy. W muzealnych dokumentacjach historię dawnych dzieł sztuki opisuje się inaczej. O ile darczyńca żyje, musi wiedzieć, skąd dane dzieło sztuki wzięło się u niego. Nawet jeśli nie chcemy ujawniać personaliów poprzednich właścicieli, pisze się „zakupiony [data] z prywatnej kolekcji w [miejsce]”. Jeśli dzieło jest odziedziczone – to się też zaznacza (pisząc np., że obiekt był w rodzinnej/ /prywatnej kolekcji, dziedziczony, od któregoś stulecia). No i jednak, o ile to tylko możliwe, należałoby spróbować ustalić, skąd dokładnie pierwotnie dzieło pochodziło – i w ten właśnie sposób często ujawnia się, że mamy do czynienia z dobrem zrabowanym.

Co ciekawe, o samych Kossakach w internecie właściwie niczego nie znajdziemy. Nie ma biogramów; nazwisko Evelyn Kossak (lub Evelyn Kranes Kossak) pojawia się przede wszystkim w licznych wzmiankach odnośnie do podarowanych przez nią dzieł z The Met. Ponadto liczne są wzmianki o naukowcach korzystających z ufundowanych przez nią grantów, z tytułem Evelyn Kranes Kossak, profesor historii sztuki w Hunter College; oprócz tego na stronie kossakpainting.org znajdziemy opis różnych projektów dla artystów oraz naukowców (Kossak Painting Fellowship, Kossak Travel Grants, Kossak Painting Supplies, Kossak Special Projects) z bardzo krótką notką, iż Kossak Painting Program powstał dzięki szczodremu darowi dla Hunter Foundation od Evelyn Kranes Kossak. O życiorysie fundatorki nie ma jednak ani słowa.

Z zapisu proweniencji jednego z dzieł w The Metropolitan Museum of Art („Evelyn Kranes Kossak Gift, in memory of John Kossak, 1987”) wnioskuję, że John Kossak nie żyje co najmniej od lat 80. XX w. Wydaje się prawdopodobne, że można go zidentyfikować z Johnem (Sidneyem) Kossakiem, który według serwisu ancestry.com urodził się w Nowym Jorku 2 sierpnia 1917, a zmarł w Fairfield, Connecticut, 18 listopada 1986. Jeśli zastanawiają się Państwo, czy miał on coś wspólnego z krakowską rodziną Kossaków, to wydaje się, że nie. Rodzicami Johna Sidneya Kossaka byli Morris Kossak (1891-1944) i Sora Pell (ur. 1892), oboje urodzeni w Warszawie. Tymczasem rodzicami Morrisa (Moritza?) byli Abram Icchok Kozak (ur. 1855) i Blima Offerman (ur. 1857).

Wróćmy jednak do spraw aktualnych. Informacje (także finansowe) o John and Evelyn Kossak Foundation Inc są dostępne na stronach prezentujących dane o organizacjach pozarządowych, dla których darowizna może być odliczona od podatku (należy do nich ta właśnie fundacja). W raporcie w pełni udostępnionym za rok 2019 jako prezes fundacji podana jest Evelyn K. Kossak, jako wiceprezes – Jeffrey M. Kossak, jako sekretarz zaś – Steven M. Kossak. Fundacja ma siedzibę w Nowym Jorku.


WALKA KARNAWAŁU Z POSTEM. W HISTORII SZTUKI TO CZĘŚCIEJ SATYRA NIŻ MORALITET >>>>


Internetowe śledztwo doprowadziło mnie także do wniosku, że nazwiska w nazwie fundacji odnoszą się do małżonków Evelyn i Johna Kossaków, którzy pod koniec lat 40. zeszłego wieku w Nowym Jorku wymyślili formułę Jolen Creme Bleach – rozjaśniacza włosków na twarzy i ciele. Marka Jolen stała się dostępną na całym świecie, a jeszcze do 2015 r. na czele firmy wciąż stała Evelyn Kossak, choć wówczas miała 95 lat! Nie udało mi się znaleźć jej nekrologu – jeśli wciąż żyje, to ma już ponad setkę. Mimo sukcesu w branży kosmetycznej, wzmianki o Evelyn w kontekście marki Jolen (np. w prasie) są raczej skąpe. Ale w informacji serwisu AllBiz.com przeczytamy, że kontakt z zarządem firmy można także uzyskać poprzez Jeffreya Kossaka, Hermana Kranesa oraz Stevena M. Kossaka. Firma ma siedzibę w Fairfield, Connecticut.

Samo nazwisko Stevena M. Kossaka pojawia się natomiast głównie jako (współ)autora książek o sztuce południowej Azji, wydawanych przez Metropolitan Museum of Art, gdzie – jak już wiemy – był on kuratorem zbiorów azjatyckich. To naprawdę niemal żadne informacje w przypadku ludzi zaangażowanych w prowadzenie międzynarodowej firmy i nowojorskiej fundacji wspierającej artystów i naukowców, oraz będących kolekcjonerami i filantropami obdarowującymi takie instytucje jak The Metropolitan Museum of Art, tudzież ich pracownikami. Nawiasem mówiąc, dary i depozyty od Kossaków znajdziemy też np. w Yale University Art Gallery. Najwyraźniej rodzina ta robi wszystko, aby jej członkowie pozostawali w cieniu, a poszczególne obszary działania nie dawały się łatwo powiązać.

Kradzieże w świecie sztuki

Nepal „otworzył się” turystycznie w latach 50. zeszłego wieku. Wielka Brytania uznała suwerenność tego kraju w 1923 r., ale istotne zmiany nastąpiły dopiero w wyniku powstania, które obaliło rządy dziedzicznych premierów z rodu Rana – w roku 1951 Nepal został ogłoszony monarchią konstytucyjną. Niestety, przybysze z Zachodu bardzo szybko zauważyli, że nepalskie świątynie to prawdziwe skarbnice dzieł sztuki bardzo wysokiej klasy – i że w zasadzie nikt ich nie pilnuje. Dzieła zaczęły niemal masowo znikać, zwłaszcza w latach 60., 70. i 80. – a teraz wypływają w czołowych kolekcjach Ameryki Północnej czy Europy Zachodniej.

Doktor historii sztuki Erin L. Thompson (City University of New York), jak pisze o sobie na swojej stronie (artcrimeprof.com), jest jedyną w Ameryce „professor of art crime”, co oznacza naukowca specjalizującego się w problematyce przestępstw w świecie sztuki. Jest ona także m.in. członkinią komitetu doradczego organizacji Nepal Heritage Recovery Campaign – zrzeszeni w niej specjaliści przy wsparciu władz Nepalu walczą o odzyskanie zrabowanego dziedzictwa. W ostatnich latach udało się zidentyfikować (i powoli udaje się odzyskiwać) kolejne dzieła – w dużej mierze dzięki działaniom anonimowej grupy, która w mediach społecznościowych działa od 2015 r. jako „Lost Arts of Nepal”.

Dotychczas grupa zlokalizowała ponad 50 zabytków. Starania o odzyskanie zrabowanych obiektów zaczęły się jednak znacznie wcześniej – już w 1989 r. Lain Singh Bangdel wydał publikację „Stolen Images of Nepal”. Wydaje się, że w kolejnych latach muzea na całym świecie po prostu starały się nie sprawdzać, czy aby pozyskane ostatnio buddyjskie dzieło sztuki nie znajduje się w tej właśnie książce.

„Lost Arts of Nepal” publikując fotografie strat często używa określenia „­Faith Stolen”. Aktywiści podkreślają dodatkowy aspekt: że to, co dla społeczeństw Ameryki Północnej czy Europy Zachodniej jest po prostu dziełem sztuki, dla Nepalczyków stanowi obiekt kultu. Skradzione dzieła nie pochodzą z nepalskich muzeów czy prywatnych kolekcji, lecz ze świątyń; ich grabież była także świętokradztwem. Miłośnicy sztuki w kręgu kultury zachodniej często patrzą na figury bóstw buddyjskich w podobny sposób, w jaki podziwiają greckie i rzymskie wizerunki antycznych bogów: identyfikując temat rzeźby w ramach mitologii pozachrześcijańskiej, ale nie dostrzegając jej sakralnego charakteru. Tymczasem dla współczesnych mieszkańców Nepalu to bardziej relikwie niż dzieła sztuki.

Fakt, że w drugiej połowie XX w. obiekty te nie tylko padły łupem złodziei, ale także znalazły się w prestiżowych kolekcjach zachodniego świata, a niektóre z nich wracają na miejsce tylko dzięki determinacji anonimowej grupy aktywistów, mówi wiele o naszej arogancji, trącącej najwyraźniej mentalnością kolonizatora.

Badania do bani

Erin L. Thompson opublikowała ostatnio kilka wpisów na Twitterze. Napisała m.in. o tym, że niedawno poszła do The Metropolitan Museum of Art, by ostatni raz popatrzeć na stelę, która wkrótce zostanie zwrócona do Nepalu. To jedno z trzech skradzionych dzieł sztuki, które The Met zdecydowało się w ostatnim czasie oddać i wszystkie trzy były darami Kossaków. W kolejnych pomieszczeniach muzealnych zobaczyła jednak coś, co wyprowadziło ją z równowagi.

Była to czasowa wystawa („Ganesha: Lord of New Beginnings”), otwarta w listopadzie 2022, już po ujawnieniu problematycznej proweniencji wspomnianych trzech dzieł. Otóż z 24 obiektów na tej wystawie prawie połowa pochodzi z kolekcji Kossaków. Thompson słusznie zauważyła, że muzeum nie tylko nie poddało skrupulatnej analizie innych dzieł z kolekcji, z której pochodziły kradzione obiekty, ale w dodatku właśnie dowartościowało Kossaków jako kolekcjonerów. Bowiem kiedy prywatny kolekcjoner zaprezentuje dzieła ze swoich zbiorów na czasowej wystawie w światowej rangi muzeum, niejako automatycznie zakłada się, że owe dzieła zostały jakoś przez pracowników tegoż muzeum przebadane i może też opisane w notach w katalogu. Co oczywiście buduje wiarygodność właściciela w oczach czołowych domów aukcyjnych, a zatem i zwiększa szanse na korzystną sprzedaż dzieł. Zyskują one certyfikat autentyczności, co znacząco podnosi ich rynkową wartość.

Erin L. Thompson zarzuca The Metropolitan Museum of Art, że patrzy przez palce na wątpliwe proweniencje dzieł, byle tylko skorzystać z możliwości ­darmowego poszerzenia kolekcji. Darczyńca wszakże nie jest całkiem bezinteresowny – darowiznę można wykorzystać jako znaczący odpis podatkowy. Muzea nie chcą zniechęcać potencjalnych mecenasów, darczyńcy chętnie obniżają swoje podatki – i obie strony są zadowolone.

The Metropolitan Museum of Art najwyraźniej nie chce całkowicie zerwać kontaktów ze Stevenem Kossakiem. Skradzione dzieła, no cóż, zostaną oddane. Muzeum wiele nie straci (w końcu były to dary), a jeszcze może przy okazji pokazać się jako instytucja uczciwa i skrupulatnie badająca swoje nabytki. Jednak w tym przypadku zabrakło PR-owej zręczności. Dr Thompson bezlitośnie obnażyła nieudolność prób poprawiania wizerunku muzeum przy okazji obecnego zwrotu trzech dzieł. Nie stroniąc od sarkazmu, zauważyła m.in., że w przypadku jednego z nich (kamiennej płaskorzeźby Sziwy z X w.) muzeum powołało się na własne „najnowsze badania” cytując publikację z 1995 r. (!), a zarazem przemilczało fakt, że to profil „Lost Art of Nepal” jako pierwszy powiązał reprodukcję płaskorzeźby z zasobów The Met z jej fotografią w świątyni, z której została skradziona. Stało się to w marcu 2021 – i trzy miesiące później muzeum zgodziło się oddać zabytek. Lepiej byłoby milczeć, zamiast próbować wmówić wszystkim, że oto nagle kuratorzy The Metropolitan Museum of Art, w wyniku wnikliwych naukowych badań, odkryli prawdę.

Control art delete

Nie wszystkie problematyczne obiekty z Nepalu znajdujące się w The Met pochodzą z darowizn Kossaków; w 2018 r. muzeum zwróciło wizerunki Sziwy (XI w., dar prywatnego kolekcjonera z 1983 r.) oraz Buddy (ok. XIV w., dar prywatnego kolekcjonera z 2015 r.). I nie chodzi tylko o Nepal, by wspomnieć trzy obiekty zwrócone w 2021 r. do Nigerii (z XVI oraz XIV w.), aż 27 obiektów antycznych (greckich i egipskich) przejętych w 2022 r. przez prokuraturę okręgową z zamiarem zwrotu do Włoch i Egiptu, oraz 13 dzieł, których zwrotu domagają się aktualnie władze Kambodży. Te ostatnie obiekty zostały podarowane The Met przez marszanda Douglasa A. Latchforda, który w 2019 r. został oskarżony o handel dziełami sztuki o sfałszowanej proweniencji. W 2020 r. Latchford zmarł – ale to już osobna historia.

I jeszcze jedno: The Metropolitan Museum of Art wykasowało zwrócone obiekty ze swojej bazy dostępnej online. Błyskawiczne usunięcie dzieł z katalogu cyfrowego niepokoi wielu badaczy, w ten sposób bowiem placówka likwiduje możliwość szybkiego dowiedzenia się, że dzieło było w jej posiadaniu; chroni także nazwiska darczyńców. Z czasem może być trudno w ogóle ustalić, że dany obiekt (oraz w jakim okresie) znajdował się w kolekcji Met.

Niektórzy badacze wręcz zarzucają muzeom, że wykasowując obiekty ze swych baz działają przeciw transparentności w działalności kolekcjonerskiej oraz utrudniają społeczne działania mające na celu odzyskiwanie zrabowanego dziedzictwa. Bo to właśnie digitalizacja zbiorów sprawiła, że od kilku zaledwie lat aktywiści poszukujący zrabowanych dzieł sztuki (nie tylko z Nepalu) mogą odnaleźć je w muzealnych kolekcjach. Największe domy aukcyjne także zresztą zamieszczają już w internecie noty o dziełach wystawianych do sprzedaży. I po sprzedaży zapisy te nie powinny być kasowane.


Pasterze w średniowiecznej sztuce nie są uosobieniem niewinności. Żadni z nich prostaczkowie o czystych sercach ani sielankowi pastuszkowie z szopki >>>>


Nieprawidłowości zaskakująco tutaj dużo. Cieszące się szacunkiem instytucje – a do takich niewątpliwie należy nowojorskie muzeum – nie powinny np. przyjmować do pracy i osadzać na stanowiskach kuratorskich własnych mecenasów czy też kolekcjonerów, których dzieła mają w depozytach. Nie powinny oczywiście również przyjmować darowizn o niesprawdzonym pochodzeniu. A w przypadku stwierdzenia, że posiada się w zbiorach obiekt zrabowany, powinny poddać rzetelnym badaniom proweniencję innych dzieł z tego samego źródła.

Brutalna prawda jest jednak taka, że działania wielkich muzeów i wspierających je fundacji bardzo często mijają się z etyką, ponieważ chodzi o duże pieniądze. Pozostaje się cieszyć, że globalna cyfryzacja sprzyja aktywistom walczącym o odzyskanie zrabowanego dziedzictwa. I mieć nadzieję, że wielkie instytucje Zachodu będą musiały nie tylko oddać kolejne zrabowane dzieła, ale także zmienić politykę poszerzania i katalogowania kolekcji. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absol­wentka Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, doktor historii sztuki, medie­wistka. Ma na koncie współpracę z różnymi instytucjami: w zakresie dydaktyki (wykłady m.in. dla Uniwersytetu Jagiellońskiego, Uniwersytetu Otwartego AGH, licznych… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Afera nepalska