Polsce zabraknie w tym roku rąk do pracy. Potrzebujemy ponad miliona cudzoziemców, żeby wypełnić lukę na rynku

Zapowiada się wyjątkowo udany rok dla tych, którzy szukają pracy. I zarazem niezwykle trudny dla tych, którzy chcieliby kogoś zatrudnić.

09.01.2024

Czyta się kilka minut

Ulica Towarowa w Warszawaie, maj 2019 r. / Fot. Arkadiusz Ziółek / East News
Ulica Towarowa w Warszawie, maj 2019 r. / Fot. Arkadiusz Ziółek / East News

Ekonomiści Konfederacji Lewiatan raczej nie kojarzą się opinii publicznej jako piewcy podwyżek wynagrodzeń oraz praw pracowniczych. Tym większym zdziwieniem mogła więc owocować lektura pierwszego tegorocznego komunikatu Lewiatana, w którym jego specjaliści okrzyknęli rozpoczynający się 2024 rokiem pracownika. „Polska weszła w fazę rozwoju, w której nie bezrobocie, ale brak pracowników staje się strategicznym problemem” – sygnalizują autorzy, zaznaczając przy tym, że polska gospodarka potrzebuje obecnie dodatkowo około 1,2 mln cudzoziemców, aby „w perspektywie 2024 i kolejnych lat była w stanie nadążać za potrzebami produkcyjnymi i dynamicznym rozwojem usług”.

Lewiatan nie pozostaje w tym apelu odosobniony. W trakcie grudniowego spotkania gwiazdkowego przedstawicieli największych polskich firm z branży spożywczej padały ostrzeżenia, że część z nich nie zdoła przeprowadzić planowanego zwiększenia mocy produkcyjnych z braku chętnych do pracy. Niektóre firmy liczą się nawet z tym, że luki kadrowe wymuszą na nich zmniejszenie produkcji. 

Co takiego wydarzyło się na polskim rynku pracy, że pracodawcy, którzy przez lata niepodzielnie rozdawali na nim karty, dziś ustawiają się w pośredniakach i agencjach pracy niemal jako petenci?

Dobrze, choć nie beznadziejnie

Firma doradcza Hays Poland przeprowadziła pod koniec ub. roku ankietę, z której wynika, że aż 90 proc. firm w Polsce planuje w tym roku zwiększenie zatrudnienia, żeby wykorzystać zapowiadane odbicie po zeszłorocznym spowolnieniu dynamiki PKB. Komisja Europejska ostrożnie prognozuje, że gospodarka Polski, która w 2023 roku rosła w tempie zaledwie 0,6 proc., w tym roku przyspieszy do 1,3 proc. Jeszcze dalej idą w obliczeniach analitycy Polskiego Instytutu Ekonomicznego, zdaniem których PKB Polski urośnie do końca 2024 roku o 2,3 proc. Biorąc pod uwagę jego rachityczną ubiegłoroczną dynamikę, szacowaną przez PIE na zaledwie 0,3 proc., oznaczałoby to już wyraźne przyspieszenie, choć to oczywiście wciąż niewiele w porównaniu z tempem, w jakim Polska bogaciła się chociażby w roku 2021, gdy PKB urósł aż o 6,8 proc. 

Zdaniem Jakuba Rybackiego, szefa zespołu makroekonomii w PIE, głównym motorem wzrostu polskiej gospodarki będą w tym roku wydatki gospodarstw domowych, wreszcie uwolnione spod ciężaru bardzo wysokiej inflacji. Pomiędzy marcem a grudniem ub. roku jej dynamika wyhamowała z 18,6 do 6,1 proc. W najbliższych miesiącach ceny w sklepach będą nadal rosnąć szybciej, niż życzyłby tego sobie Narodowy Bank Polski, którego celem ustawowym jest inflacja na poziomie zaledwie 2,5 proc., ale zdaniem ekspertów Polskiego Instytutu Ekonomicznego nie powinny one w skali roku przeskoczyć powyżej 5,1 proc. Inflacja w Polsce pozostanie zatem dostatecznie wysoka, żeby z jednej strony jednak nieco upośledzać wydatki gospodarstw domowych, z drugiej zaś tworzyć presję płacową – czyli zmuszać pracujących do domagania się podwyżek. Na szczęście dla rodzimych firm bilans popytu i rosnących kosztów pracy będzie nadal dodatni.

Siła nabywcza polskich konsumentów rośnie nieprzerwanie mniej więcej od połowy zeszłego roku. W czwartym kwartale 2023 r., jak wynika ze wstępnych kalkulacji GUS, wynagrodzenia wzrosły o niemal 11 proc. w porównaniu do tego samego okresu rok wcześniej. Za to inflacja, która pod koniec 2022 r. przebiła pułap 11 proc., rok później okazała się już niemal dwa razy wolniejsza. Tak duże dysproporcje tempa wzrostu płac i cen nie są jednak typowe dla okresów gospodarczej stagnacji, dlatego ekonomiści spodziewają się, że karuzela podwyżek w polskich firmach będzie stopniowo hamować. Ten trend widać już nawet w ankietach, które NBP przeprowadza cyklicznie wśród krajowych przedsiębiorców. W czwartym kwartale ub. roku odsetek firm, które zapowiadały podniesienie płac, spadł w porównaniu z poprzednim kwartałem z 43,1 do 37,6 proc. Na dodatek większość pracodawców przewiduje, że będzie w stanie pozwolić sobie na podwyżki rzędu najwyżej 9-11 proc., co po odjęciu inflacji da realny wzrost polskich wynagrodzeń na poziomie zaledwie 5 proc. A to może okazać się za mało, żeby powstrzymać najwartościowszych pracowników przed zmianą miejsca pracy lub, przeciwnie, podkupić ich konkurencji. Czy też – przechodząc już z poziomu kadrowych kłopotów poszczególnych firm na poziom wyzwania, jakimi są dla naszej gospodarki niepokojące trendy demograficzne – do nakłonienia pracujących za granicą Polaków, aby przemyśleli przeprowadzkę do kraju. Przy bezrobociu na poziomie 5,5 proc. poza rynkiem pracy pozostają właściwie tylko osoby bez żadnych kwalifikacji lub niemogące pracować. W dodatku będzie już tylko trudniej.

Infografika: Lech Mazurczyk

Jakub nie zastąpi Andrzeja

W 2022 r. w Polsce przyszło na świat 305 tys. dzieci – najmniej od zakończenia drugiej wojny światowej. Pierwsze prognozy za rok ubiegły zapowiadają pogłębienie spadku liczby urodzin do około 272 tys. W odniesieniu do rynku pracy termin „tsunami” jest systematycznie nadużywany, ale w kontekście tego, co powyższe liczby oznaczają dla naszej gospodarki, trudno faktycznie o trafniejsze określenie. Tylko w latach 2020-29 liczba aktywnych zawodowo mieszkańców Polski stopnieje o blisko milion. W roku 2040 będzie ich aż o 2,3 mln mniej niż obecnie. Ale już dziś w niektórych sektorach gospodarki dotkliwym problemem staje się brak odpowiedniej liczby rąk do pracy. Jak podaje GUS, w trzecim kwartale ub. roku średnio w co dwudziestej polskiej firmie na liście kadr widniały nieobsadzone etaty. Łącznie liczba wolnych stanowisk pracy w trzecim kwartale 2023 r. przekroczyła 111 tys. i była o ponad 24,3 tys. mniejsza niż rok wcześniej. W oczekiwaniu na wywołane przez inflację spowolnienie, może nawet recesję, firmy już pod koniec 2022 r. zaczęły likwidować wakujące stanowiska.

Dziś najwięcej wakatów utrzymuje się w transporcie, usługach magazynowych oraz w przetwórstwie przemysłowym, a gdy definicję rynku pracy rozszerzyć o sektor publiczny – także w opiece medycznej, która cierpi na chroniczny brak pielęgniarek. W połowie ubiegłego roku w ankiecie dla NBP niemal 35 proc. polskich firm sygnalizowało problem ze znalezieniem odpowiednich kandydatów na wakujące stanowiska. Specjaliści od rynku pracy coraz częściej mówią wręcz o luce generacyjnej wśród tzw. blue collars, czyli przedstawicieli profesji produkcyjnych, zwłaszcza tych związanych z pracą fizyczną. W pokoleniu wchodzącym na rynek pracy kompetencje powszechne jeszcze wśród tych, którzy karierę zawodową zaczynali trzy dekady wcześniej, coraz częściej należą do rzadkości. Brakuje na przykład absolwentów szkół zawodowych z uprawnieniami spawacza. Prawo jazdy na ciężarówkę? Mężczyźni urodzeni w latach 70. zeszłego stulecia, gdy najpopularniejszym męskim imieniem był Andrzej, często otrzymywali je w trakcie zasadniczej służby wojskowej. „Generacji Jakubów” – od najczęściej nadawanego imienia w roku 2000 – państwo nie zaoferowało nawet takiej możliwości. Nie mniej istotna jest też głęboka zmiana postrzegania przez młode pokolenie samej wartości pracy. Perspektywa ośmiu godzin dziennie spędzonych na wyczerpującym, a przy tym nisko płatnym zajęciu dla większości millenialsów jest nie do przyjęcia.

– Już nie tylko Polaków, ale także Ukraińców trudno dzisiaj przekonać do pracy w przetwórniach mięsa czy ryb – rozkłada ręce Tomasz Dudek, dyrektor zarządzający agencji zatrudnienia Otto Work Force Central Europe.

Opcja wschodnia

Lekarstwem na problemy kadrowe naszego rynku pracy była do niedawna emigracja zarobkowa z Ukrainy. Po 24 lutego 2022 r. Kijów zakazał jednak (z nielicznymi wyjątkami) opuszczania kraju pełnoletnim mężczyznom do 60. roku życia – czyli de facto wszystkim Ukraińcom w wieku produkcyjnym. Wielu wróciło na wschód bronić ojczyzny. W efekcie doszło do diametralnej zmiany miejsca zajmowanego na polskim rynku pracy przez pracowników z tego kraju. Do wybuchu wojny przeważali wśród nich mężczyźni zatrudnieni w budownictwie, transporcie i logistyce. Dziś niemal co drugi zatrudniony u nas obywatel tego kraju to kobieta pracująca w handlu lub usługach. Ale nawet ich zaczyna już brakować.

Inflacja, recesja, kryzys. Waluty, kredyty, banki. Nuda? Wielu z nas deklaruje brak zainteresowania gospodarką – niestety, bez gwarancji wzajemności. My traktujemy ją po ludzku.

Anna Sudolska ze szczecińskiej agencji zatrudnienia Idea HR Group: – W 2022 r. kadrowe problemy hotelarzy i restauratorów na Pomorzu pomagał rozwiązać napływ uchodźczyń z Ukrainy. W kolejnym sezonie około 70-80 proc. z nich nie podjęło ponownie pracy. Wróciły do kraju, wyjechały do Niemiec, ewentualnie znalazły inną pracę w Polsce.

Ostatni raport Platformy Migracyjnej EWL i Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego „Uchodźcy z Ukrainy w Polsce” pokazuje, że Polska nie przyciąga migrantów z Ukrainy argumentami natury finansowej. Głównym powodem wyboru naszego kraju jako miejsca schronienia przed wojną jest bliskość kulturowa (wskazało ją 36 proc. ankietowanych), posiadanie tu przyjaciół (27 proc.) lub rodziny (24 proc.), a także przyjazne nastawienie Polaków do obywateli Ukrainy (19 proc.).

Na koniec października ub. roku w bazie ZUS zarejestrowano niemal 1,3 mln obcokrajowców objętych ubezpieczeniami emerytalnymi i rentowymi. To o 13 tys. więcej niż we wrześniu i o ponad 61 tys. więcej niż pod koniec zeszłego roku. Przybysze z Ukrainy wciąż stanowią tutaj znamienitą większość, ale to nie ich przybywa teraz najszybciej. O wiele większą dynamikę widać w napływie obywateli Białorusi oraz krajów Azji Południowo-Wschodniej, głównie Indii. W ubiegłorocznych statystykach widać jednak jeszcze skutki ultraliberalnej polityki wizowej poprzedniego rządu, włącznie z pokłosiem słynnej afery wizowej (przypomnijmy, że pod adresem urzędników MSZ i polskich służb konsularnych padły w zeszłym roku poważne oskarżenia o handel wizami).

Tylko w ciągu osiemnastu miesięcy przed wybuchem afery Polska wydała łącznie ponad pół miliona wiz pracowniczych. W całym roku 2022 na nasz kraj przypadło aż 60 proc. wystawionych zezwoleń na podjęcie pracy w strefie Schengen. Trudno zatem wyobrazić sobie, by resort spraw zagranicznych pod kierownictwem Radosława Sikorskiego nie dokręcił teraz proceduralnej śruby choćby na jakiś czas, dla podkreślenia, że polską polityką wizową, ostro krytykowaną w innych krajach Unii, rządzą teraz inne priorytety. MSZ już zapowiedziało, że placówki dyplomatyczne w pięciu państwach zweryfikują „możliwości prawne i faktyczne” dla zerwania umów z zewnętrznymi firmami, które wspomagały je w procedurach wizowych. Dojdzie zapewne również do zmiany przepisów, które umożliwiały aplikowanie o polską wizę w kraju innym niż miejsce zamieszkania (przykładowo, konsulat w Indiach mógł przyjmować aplikacje przebywających tam Filipińczyków). Wprowadzając na szybko taką nowelę w grudniu 2020 r., na wniosek ówczesnego wiceministra Wawrzyka, rząd PiS znacząco zwiększył liczbę osób, które uzyskiwały prawo do podjęcia pracy na terenie Polski. Po zmianie przepisów droga po polską wizę pracowniczą stanie się na pewno dłuższa i trudniejsza, a to musi przełożyć się na choćby tymczasowy spadek liczby cudzoziemców przyjeżdżających do naszego kraju do pracy.

W cieniu, jaki afera wizowa rzuciła na naszą politykę migracyjną (o ile w ogóle można było o takowej mówić podczas ośmiu lat rządów PiS), w cudowny sposób nie znikną jednak wszystkie bolączki rodzimego rynku pracy. Nieobsadzonych stanowisk w niskopłatnych, ale niezbędnych dla rynku zawodach, powszechnie omijanych przez Polaków, będzie tylko przybywać. W 2025 r. PKB Polski ma już rosnąć w tempie około 3,3-3,5 proc. – przy założeniu, że nowej ekipie rządzącej uda się odblokować miliardy euro z Krajowego Planu Odbudowy. Do 2030 r. – to już prognoza firmy doradczej PwC – nasza gospodarka ma cieszyć się wzrostem na średnim poziomie 2,5 proc. rocznie. W efekcie, jak szacuje prof. Marcin Piątkowski z Banku Światowego, na początku kolejnej dekady Polska osiągnie próg 80 proc. dochodu bogatych krajów UE.  

Od dyskusji o otwarciu polskiego rynku pracy na przybyszów z odległych nam kulturowo obszarów zatem nie uciekniemy. Z góry też wiadomo, jaką pozycję zajmie w niej rządzące do niedawna PiS. Przechodząc do opozycji, partia Kaczyńskiego wraca do dobrze sobie znanej roli sygnalisty ostrzegającego przed ryzykiem utraty tożsamości, której grożą rzekomo masy migrantów. Pytanie, czy polscy wyborcy bardziej wystraszą się tej katastroficznej wizji, czy zatarcia silnika polskiej gospodarki, który bez cudzoziemców na rynku pracy nie utrzyma wysokich obrotów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 2/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Był sobie pracownik