Niespotykana fala depresji. Dlaczego nasze dzieci czują się nieszczęśliwe

Kiedy przyjaciele Stanisława zobaczyli go na kolejowym peronie „oglądającego pociągi”, byli już pewni, że chłopak pogrążony jest w depresji. Do tragedii mogło dojść w ciągu kilku minut.

30.01.2024

Czyta się kilka minut

fot. JAROSLAV MORAVCIK / Adobe Stock
fot. JAROSLAV MORAVCIK / Adobe Stock

Według raportu UNICEF „The State World’s Children 2021” – 14 proc. osób w wieku 10-19 lat zmaga się z zaburzeniami psychicznymi. Doświadczają ich również młodsi: u 1 proc. przedszkolaków rozpoznaje się problemy na tle depresyjnym, a w przedziale wiekowym 6-12 lat cierpiących dzieci jest już ponad 2 procent. To pierwsze badanie UNICEF, w którym skupiono się stricte na zdrowiu psychicznym dzieci i młodzieży, pogarszającym się w zastraszającym tempie.

Dr hab. Maciej Pilecki, kierownik Kliniki Psychiatrii i Psychoterapii Dzieci i Młodzieży Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, powołuje się na swoje dane, wedle których nawet do 60 proc. nastolatków może mieć objawy depresyjne. Dzieje się tak m.in. dlatego, że przez trzy ostatnie dekady nasz świat diametralnie się zmienił. I – pomimo wszechobecnej technologii, która ułatwia nam życie – nie zawsze są to zmiany na lepsze. Wśród czynników sprzyjających depresji wymienia się m.in. zagrożenia płynące ze świata cyfrowego. Najmłodsi rzadko bawią się na podwórku, gdzie mogliby nawiązywać naturalne więzi społeczne i umiejętności komunikacyjne, zaznać zdrowej rywalizacji oraz przyjemności bycia w grupie. Zamiast tego, coraz więcej czasu spędzają ze smartfonem w ręce. W efekcie z rówieśnikami nie rozmawiają twarzą w twarz, lecz w sieci, w niej poznają znajomych i z wiekiem starają się budować intymne relacje, próbując odczytać prawdę z pełnych autokreacji profili w mediach społecznościowych. Tu również doświadczają agresji lub szyderstw ze strony rówieśników.

Z powyższymi problemami nierzadko zostają sami. Brakuje im więzi z rodzicami, bo ci coraz częściej prowadzą z sobą wojny, a w końcu się rozchodzą. Kolejni, chcąc dać swym pociechom to, czego sami nie mieli, obciążają je uczestnictwem (niekiedy codziennym) w dodatkowych zajęciach, przerzucając na dzieci realizację swoich własnych, niespełnionych marzeń. Kolejne pokłady stresu dokłada im szkoła – jej świat coraz mniej przystaje do rzeczywistości, w której dzieci żyją, powodując u nich głęboki dysonans poznawczy. Wielu terapeutów dodaje, że swój wpływ miała też alienacja podczas pandemii, lęk wywołany wojną w Ukrainie, a nawet masowy kryzys wiary – to poczucie „osamotnienia w kosmosie” również może mieć znaczenie.

Dziecko znikające

W gabinecie psychologa rodzice coraz częściej mówią: „Coś stało się z naszym dzieckiem. Zmieniło się nie do poznania”. Jeszcze niedawno oczekiwało wyjścia do przedszkola lub szkoły, a teraz tylko naciąga kołdrę na głowę i nie chce wstać z łóżka. Cierpi na brak apetytu (albo wzmożony apetyt), uskarża się na bezsenność (albo jest wciąż senne). Na niczym nie może się skoncentrować, wydaje się, że nic go nie cieszy. Niekiedy wybucha płaczem, uskarża się na bóle głowy, brzucha, biegunkę. Wszystko to odbija się też na gorszych wynikach w nauce.

Aleksandra Wnuk, psycholożka i dyrektorka Poradni Wczesnego Wspomagania Rozwoju „Lolek” w Lublinie, mówi, że dziecko cierpiące na depresję jest „dzieckiem znikającym”. Wycofuje się z życia rodzinnego i szkolnego, zamyka w sobie, pogrąża w smutku. Chęć „zniknięcia” bywa tak dojmująca, iż dziecko w końcu, by zredukować napięcie, dokonuje samookaleczenia albo wręcz podejmuje próbę samobójczą.

– Niekiedy rodzice przychodzą z dzieckiem, licząc, że je „naprawimy”. Kładą na stole segregator z badaniami, które poświadczają, że ich dziecko jest zdrowe. Bywa, że dzieci trafiają nawet na obserwację na oddziale gastroenterologicznym i są wypisywane do domu jako zdrowe. „Dlaczego więc nasze dziecko nie funkcjonuje jak dawniej?” – powtarza pytanie padające z ust rodziców dr Dorota Wilanowska-Parda, kierowniczka Środowiskowego Centrum Zdrowia Psychicznego Dzieci i Młodzieży przy szpitalu im. Józefa Babińskiego w Krakowie.

Dr Wilanowska-Parda uważa, że odpowiedzi może być wiele. Polskie dzieci np. czują się coraz częściej porzucone. W Polsce zmienia się model rodziny, wzrasta liczba rozwodów i separacji, a rozstającym się rodzicom nie udaje się zadbać o uczucia dziecka, tylko próbują wciągać je w spór. Bywa też, że rodzice są przeciążeni pracą. Rzadko się z dziećmi bawią, rzadko z nimi rozmawiają; nie wiedzą więc, co dzieci naprawdę czują i czego potrzebują. Z czasem coraz trudniej jest przekroczyć narastające bariery niezrozumienia.

Depresję mogą wywołać stresujące wydarzenia (w przedszkolu, szkole, w domu), ale także przewlekła trauma doświadczona we wczesnym dzieciństwie. Dla najmłodszych dzieci wcale nie musi ona oznaczać przemocy fizycznej, wystarczy długotrwały brak zaspokojenia potrzeby bliskości. Żeby zrozumieć, jak maluch reaguje na obojętność opiekuna, dr hab. Maciej Pilecki odsyła do badania „Still-face experiment” przeprowadzonego przez prof. Edwarda Tronicka z Uniwersytetu Harvarda. Na nagraniu matka bawi się z kilkunastomiesięczną córeczką (mówi do dziecka, śmieje się, dotyka go, podąża wzrokiem za palcem, którym dziewczynka chce coś jej wskazać). Po chwili kobieta przybiera kamienny wyraz twarzy i zdaje się nie dostrzegać córeczki. Dziewczynka podejmuje próby odzyskania uwagi matki: gaworzy, wyciąga rączki, napina ciało, a w końcu wpada w płacz, jest zrozpaczona. Eksperyment prof. Tronicka, pół wieku po jego przeprowadzeniu, nadal ma walory aktualności. W dobie smartfonów wielu rodziców częściej – i to o wiele częściej – patrzy w ekran urządzenia cyfrowego niż na własne dziecko, zbywając jego prośby o kontakt krótkim: „zaraz”, „nie teraz”, „poczekaj, muszę coś dokończyć”. I jednocześnie krytykując je za... nadużywanie smartfonów.

Ciężki powrót z wakacji

W poradni kierowanej przez dr Dorotę Wilanowską-Pardę liczba pacjentów cierpiących na depresję rośnie w okresie roku szkolnego, a objawy łagodnieją w wakacje. Widać wyraźnie, że szkoła kojarzy się dzieciom i młodzieży ze stresem, czasem też z wyższościowym traktowaniem ze strony nauczycieli, zbyt dużą liczbą wiadomości, których nie sposób przyswoić, a także przemocą (fizyczną i psychiczną), której doświadczają ze strony rówieśników.

Na stronie Rasing Children Network, organizacji badającej m.in. zdrowie psychiczne dzieci, scharakteryzowano objawy dziecięcej depresji, z jednoczesnym wnioskiem, że zdiagnozowanie tej choroby u dziecka i nastolatka bywa trudne. Rodzice często zwlekają ze zwróceniem się do specjalistów po pomoc ze względu na objawy „maskujące” problem. Jednym z nich może być np. nadpobudliwość. Wydaje się, że dziecko rozpiera energia, nie może usiedzieć w miejscu: biega, krzyczy. Taki maluch, de facto cierpiący na depresję i reagujący złością oraz rozdrażnieniem na otaczające go bodźce, z którymi nie może sobie poradzić – przez otoczenie odbierany jest jako „źle wychowany” czy „niegrzeczny”. Dziecko pogrążone w depresji może też nagle zanieść się płaczem albo stać się agresywne.

Maciej Pilecki: – Najmłodsi często nie potrafią opisać swoich emocji. Mówią więc, że się nudzą, że coś je boli w środku. Jeśli obniżony z takich przyczyn nastrój utrzymuje się dłużej niż dwa tygodnie, rodzice powinni poczuć się zaniepokojeni.

Depresja jest chorobą przebiegłą i niebezpieczną. Nieleczona – także u dzieci – może nawet zakończyć się śmiercią. Z danych pozyskanych z komend policji przez promującą zdrowie psychiczne fundację GrowSpace wynika, że w ubiegłym roku doszło w Polsce do 2139 prób samobójczych dzieci i młodzieży, z czego 146 zakończyło się zgonem.

Najmłodsi w tej grupie nie mają najprawdopodobniej świadomości, czym jest śmierć. Kiedy decydują się targnąć na własne życie, wydaje im się, że jedynie zapadną w dłuższy sen, który da im odpocząć od problemów.

Psychoterapeuci zwracają uwagę, że dziecko o obniżonym nastroju lub cierpiące już na depresję może być rozkojarzone. Ciężko mu skoncentrować się na czynnościach, które jeszcze niedawno wykonywało automatycznie (sznurowanie butów, pakowanie plecaka do szkoły, mycie zębów), czasem też płacze, choć rodzicom wydaje się, że nie ma ku temu powodu. Jego nastrój może zmienić się z minuty na minutę, np. podczas wiosennego spaceru w lesie jest radosne, biega, zbiera kwiaty, by po chwili się rozpłakać, bo „wiosna się skończy i zacznie się jesień, będzie ciągle padać”. W skrajnych przypadkach może dojść do cofnięcia się do wcześniejszej fazy rozwojowej oraz utraty zdobytej już umiejętności.

Obiecaj, że nie umrzesz

„Czy na pewno nie stanie się nic złego?”, „Czy nikt nam nie zrobi krzywdy?”, „Czy nie jesteś na mnie zły?”. Takie pytania powinny wzbudzić niepokój w rodzicu, one bowiem sygnalizują, że dziecko się dręczy, nadmiernie zamartwia, jest niepewne uczuć opiekunów i wciąż analizuje swoje zachowanie, myśląc, że robi coś złego.

Tak było w przypadku ośmioletniej Magdaleny. O dziewczynce wszyscy mówili: żywe srebro, bo nie potrafiła wysiedzieć w domu. Dlatego rodzice podzielili się rolami: matka dbała o dom, ojciec zapewniał córce rozrywki. Proponował wspólne zabawy, zabierał na wycieczki za miasto, spacery do muzeów. Magdalena jako kilkulatka nauczyła się jeździć na nartach i konno. Miała bliskie koleżanki, z którymi spędzała czas po szkole.

Ewa, matka Magdaleny, wspomina, że w drugiej klasie szkoły podstawowej córka nagle zrobiła się apatyczna. Początkowo wydawało się, że to zwykła infekcja. Miała gorszy apetyt, podkrążone oczy, bladą cerę.

Ewa: – Wykonaliśmy podstawowe badania: morfologię krwi, badanie moczu. Wyniki były podręcznikowe. Sprawdziliśmy, czy córka nie cierpi na anemię, i znów nic.

Z czasem Magdalena zaczęła obgryzać paznokcie (do krwi) i moczyć się w nocy. Bała się spać sama. Także w dzień prosiła, by mama lub tata nie zostawiali jej w pokoju. Zmieniło się również jej zachowanie w szkole: nie mogła skoncentrować się na lekcjach, podczas przerwy stała pod ścianą, zamiast bawić się z rówieśnikami.

Któregoś dnia Magdalena podeszła do ojca i zapytała: „Tato, czy ty umrzesz?”. Ojciec nie wiedział, co wzbudziło w jego dziecku lęk przed śmiercią. On i jego żona byli zdrowi, w bliskiej rodzinie nikt nie chorował, nikt też w ostatnim czasie nie umarł. Pytania o śmierć stały się coraz częstsze, aż przybrały formę natrętną. Dziewczynka siadała ojcu na kolanach i szeptała: „Obiecaj, że nigdy nie umrzesz”. Na spacerze wtulała się w matkę i mówiła to samo. Rodzice starali się wyciszyć córkę; kłamali, że nigdy nie umrą, albo próbowali zmienić temat rozmowy.

Do rodziców Magdaleny zwrócił się też szkolny katecheta. Wyczuł, że kierowane do niego po wielokroć pytanie o śmierć rodziców wiąże się z cierpieniem dziecka. Zasugerował natychmiastowy kontakt z psychiatrą. Maciej Pilecki mówi, że najmłodsi, u których wystąpiły epizody depresyjne, powinni być otoczeni szczególną i szybką opieką, znajdują się bowiem w grupie ryzyka większego prawdopodobieństwa zapadnięcia na problemy psychiczne w przyszłości. Specjaliści zajmujący się dziećmi podkreślają, że terapia najmłodszych jest sprawą delikatną i trudną; także w kwestii docierania do przyczyn choroby w czasach bardzo mocnego wpływu niekontrolowanych treści, docierających do dzieci poprzez internet. Terapeuta musi spędzić z pacjentem dużo więcej czasu niż z dorosłym, towarzyszy dziecku w zabawie, uczy rozpoznawania i nazywania emocji.

Na krawędzi

O depresji nastolatków mówi się częściej niż o tej dziecięcej, choć i w tym przypadku rodzice i nauczyciele potrafią mylić zaburzenie psychiczne z „trudnym wiekiem dojrzewania”.

Katarzyna miała w liceum kolegę Stanisława. Wspomina, że uchodził za geniusza. Wystarczał zaledwie kwadrans, a on już kładł na biurku nauczycielki sprawdzian z matematyki, fizyki czy chemii. Nauczycielka spoglądała na kartkę i już miała pewność, że wszystkie zadania rozwiązane są poprawnie. Podczas dyskusji na lekcjach polskiego rzadko zabierał głos, jednak wywołany do odpowiedzi „odpływał” – jego wiedza wykraczała znacznie poza kanon lektur szkolnych. W klasie miał też swoją paczkę, Katarzyna była jej częścią. Umawiali się po lekcjach, szli na spacer, w piątek do knajpy. Żartowali, śmiali się. Kiedy zbliżał się koniec semestru i ktoś ze znajomych Stanisława miał problemy z matematyką albo historią, on proponował wsparcie. – Niedawno oglądałam nasze wspólne fotografie. Na każdej się śmieje albo robi głupią minę – mówi Katarzyna, by po chwili dodać, że nie umie powiedzieć, kiedy Stanisław się zmienił i dlaczego. Zaczął robić się cichszy, wycofany. Opuszczał lekcje. Nawet jeśli dał się wyciągnąć do knajpy, to widać było, że czyni to bez przyjemności, a kontakt z nim stawał się cięższy. Nie chodziło tylko o to, że chłopak stał się introwertykiem, wydawało się wręcz, że codzienne obowiązki – zwłaszcza szkoła – go męczą. Na przerwie opierał głowę o blat ławki, patrzył przed siebie.

Katarzyna: – Kiedyś powiedział, że „jego życie jest puste, że nie ma w środku zupełnie nic”. Nie rozumieliśmy, że ktoś taki jak Staszek może mieć problemy. Zastanawialiśmy się nawet, czy jego zachowanie nie jest aby młodzieńczą pozą. Wiedzieliśmy, że ma dość zamożny dom i wspierających rodziców, a w dzienniku piątki i szóstki z góry na dół. Nie to co my, zagrożeni nieprzejściem do kolejnej klasy, z wiecznie kłócącymi się starymi.

Rodzice Stanisława czuli, że z ich synem dzieje się coś niepokojącego. Początkowo myśleli, że cierpi na typowe dla nastolatków problemy. Nie miał apetytu, więc może to dojrzewanie, burza hormonów? Może w kimś się zakochał i został odrzucony? A może jest tylko przemęczony?

Któregoś dnia, na szkolnej przerwie, Stanisław powiedział, że „śmierć mogłaby mu pomóc”, a Katarzyna poczuła, jak ciarki przechodzą jej po plecach. Po lekcjach chłopak nagle zniknął, więc jego przyjaciele podzielili się w pary i przeczesywali miasto: ulubione muzeum, knajpy, miejsca, w których samotnie spacerował. Znaleźli go na dworcu. Powiedział, że „ogląda pociągi”. – Po tym wydarzeniu przez kilkanaście dni nie mogłam znaleźć sobie miejsca, ciężko było mi usnąć, wziąć cokolwiek do ust. Na tym dworcowym peronie dotarło do mnie, że Staś jest na krawędzi, a o jego życiu mogły zdecydować minuty...

Stanisława udało się namówić na wizytę u lekarza rodzinnego. „Podejrzewam depresję” – stwierdził szybko. Na skierowaniu do psychiatry dziecięcego napisał: „pilne”, z wykrzyknikiem.

******

Opisane w artykule dzieci i młodzież znajdują się pod ciągłą opieką specjalistyczną. Ich najbliżsi mówią, że ich stan psychiczny to ciągła sinusoida. By nie doszło do dużego kryzysu, starają się dużo rozmawiać i być w ciągłym kontakcie ze specjalistą. Tego jednak nie ułatwia system opieki zdrowotnej. Psychiatrów dziecięcych jest bardzo mało: jeden przypada na ponad 12 tys. dzieci, a na wizytę w ramach NFZ czeka się średnio ponad 200 dni. Depresja stała się chorobą dla bogatych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Nasze dzieci są nieszczęśliwe