„Nie taka znów utopia”: dawny „Tygodnik” o świeckim prawie małżeńskim z 1945 roku

Najwięcej emocji budziło prawo do rozwodów.

28.08.2023

Czyta się kilka minut

„Tygodnik Powszechny” nr 23/1948, str. 2

Archiwa „Tygodnika” ukazującego się od 1945 r. to nie tylko zapis powojennych losów Polski i świata, śledzonych i komentowanych przez najwybitniejsze umysły tamtych czasów. To także przepastne źródło zaskoczeń, odkryć i znalezisk – które, czytane dziś, okazują się mówić nam więcej, niż można by się spodziewać.

Oto czwarty odcinek nowego cyklu, w którym zapraszamy w podróż do przeszłości.


Polska Rzeczpospolita Ludowa na karty historii wkroczyła w zasadzie nie wiedząc, w jaki sposób jej obywatele mają się pobierać, a tym bardziej – jak się rozwodzić. Awantura wokół wprowadzenia przepisów dotyczących prawa małżeńskiego wybuchła już latem 1945 r. i choć przepisy uchwalono dość szybko, spory toczyły się jeszcze przez kolejne lata.

Trzy systemy w Drugiej Rzeczypospolitej

Zamieszanie wynikało przede wszystkim z tego, że PRL nie odziedziczyła jednolitego systemu prawnego po II Rzeczpospolitej. Przeciwnie, w czasach międzywojnia w niepodległej Polsce obowiązywało aż pięć porządków prawnych dotyczących małżeństw: niemiecki kodeks cywilny z 1896 r. na dawnych ziemiach zaboru pruskiego; austriacki kodeks cywilny z 1811 r. (dawny zabór austriacki), na Kresach wschodnich – kodeks rosyjski z 1935 r. Do tego na terenach byłego Królestwa Polskiego obowiązywała Ustawa o małżeństwie bazująca na Kodeksie Napoleona z 1804 r., a na ziemiach należących do Królestwa Węgier przed 1918 r. obowiązywało prawo węgierskie. 

W konsekwencji w II RP obowiązywały de facto trzy systemy: świecki, wyznaniowy oraz mieszany. A do tego Kościół Katolicki w Polsce stał okoniem wobec jakichkolwiek prób jurysdykcji świeckiej.  Wprawdzie już w 1919 r. polski Sejm powołał komisję, która miała uporządkować przepisy, ale – jak pisze prof. Paweł Zakrzewski na łamach „Kortowskiego Przeglądu Prawniczego” – „projekt nigdy nie został zaakceptowany przez sejm ustawodawczy, z powodu fali protestów, które wobec koncepcji pomysłodawców wystąpiły w części społeczeństwa polskiego”. Inspiratorami tych protestów w znakomitej większości byli hierarchowie, którzy dwukrotnie doprowadzili do zablokowania w Sejmie prac nad nowymi przepisami. 

Władze PRL – zapewne świadome trudności, jakie przed nimi staną – o szczegółach planowanego ujednoliconego prawa małżeńskiego w zasadzie więc niemal do ostatniej chwili nie informowały. Pierwsze plotki, że takie prawo ma zostać wprowadzone w życie pojawiły się jednak już na początku lata 1945 r. I oczywiście, najwięcej emocji budziło prawo do rozwodów.

Zdjęcie XL
Podpis zdjęcia
„Tygodnik Powszechny” nr 16/1945, str. 6

„Nie pojmuję doprawdy (mówiono mi niedawno w bardzo inteligentnym towarzystwie), dlaczego polscy katolicy nie chcą uznać, że w obecnym kryzysie rodziny tylko rozwody mogą oczyścić tę zgniłą atmosferę, jaka zatruwa nowoczesne społeczeństwa. Brak rozwodów zmusza ludzi do oszustw w sądach kościelnych, do cudzołóstwa, prostytucji, zmiany wyznania i innych groźnych występków”. Ktoś zacytował słynnego Lindsaya, że „należałoby małżeństwo pociągnąć do odpowiedzialności za te wszystkie nieszczęścia, jakie przez swą ciasnotę sprowadza”. Przypomniano znane i głośne przed wojną artykuły i nazwiska z „Wiadomości literackich”. Jedna z pań powołała się na „Dziewice konsystorskie", inne znowu na głośną niedawno Ellen Key (Miłość i małżeństwo), że kiedy rozwody będą dozwolone, małżonkowie będą się starali być tak interesującymi, ujmującymi i ciągle nowymi, jak to robią dziś narzeczeni”.

W kolejnych latach powtarzać się będzie, że w artykułach dotyczących rozwodów – jak w tym, autorstwa etyka i filozofa ks. Eugeniusza Chomrańskiego – przykładami będą państwa, które dały swoim obywatelom prawo do rozwodów, a później ponoć srogo tego pożałowały.

Jaką była rzeczywistość, mówi o tym statystyka: gdy we Francji ludność w latach 1894-1913 wzrosła o 9,1 proc., rozwody wzrosły o 832,4 proc.; w Niemczech w okresie: 1905-1922 ludność wzrosła o 3 proc., rozwody o 250 proc.; w St. Zjedn. między 1867 a 1921 ludność powiększyła się o 183 proc., rozwody o 1250 proc. Historia tak starożytnego Rzymu, jak i innych społeczeństw rozwodowych dawnych i nowszych uczy, że prawo rozwodowe stwarza obyczaj rozwodowy, który nie maleje z latami, ale wzrasta. We Francji w roku 1920 na 35,955 podań o rozwód, tylko, 5,3 proc. zostało odrzuconych, a resztę załatwiono w krótkim czasie przychylnie.

By uzyskać rozwód, gdy nie ma lepszego innego powodu, to się go stwarza przez umyślne cudzołóstwo, chociażby na zamówienie, tak, że częstość cudzołóstw przez rozwody, ale nie zmniejszyła się lecz przeciwnie wzrasta nieustannie (jak to wykazują akta sądowe), a rozwód sam stał się, jak się wyraził sarkastycznie pewien pisarz francuski, „sakramentem cudzołóstwa”. Z powodu łatwości uzyskania rozwodu coraz częściej zawiera się małżeństwo bez rozwagi i poczucia doniosłości tego kroku, wprost lekkomyślnie, pod wpływem fantazji, przelotnej sympatii, dla chwilowego jakiegoś interesu itp., bo zawsze można się rozejść”.

Takie związki przygotowują nowych klientów rozwodu, który, podobnie jak inne plagi ludności, nabiera sił, gdy idzie naprzód i dlatego postępuje z szybkością przyspieszoną. W Ameryce, gdzie istnieją formalne ,,fabryki rozwodów”, które swym klientom dostarczają potrzebny dowodów na zamówienie i w ciągu trzech tygodni przeprowadzają rozwód, sami Amerykanie drwią ze swoich ustaw i mówią, że u nich można otrzymać rozwód dla jakiejkolwiek przyczyny, poczynając od łysiny, a kończąc na brzydkiej pogodzie”.

Ks. Chomrański argumentował, że „wskutek zatarcia przez rozwód różnicy między małżeństwem a konkubinatem” miejsce małżeństwa „coraz to częściej zajmuje wolna miłość”. Mało tego, młodzi, mając świadomość, iż mogą zostać porzuceni przez małżonka, nie chcą mieć dzieci, a jeśli już sprowadzą je na świat, to w przypadku rozwodu idą one w poniewierkę. Kobiety natomiast trafiają na „śmietnik życia”.

Dowodem tutaj, obok licznych faktów z codziennego życia, niech będzie pamiętnik słynnej Georgetty Leblanc, która opisuje w nim dzieje swego 20-letniego pożycia z Maeterlinckiem. W 10 lat po rozejściu się, sterana i chora, opuszczona i bez środków do życia, wydaje ten „pamiętnik", by nie umrzeć z głodu. Ona, która przez lata całe prowadziła dom poecie, grała w jego sztukach, recytowała jego wiersze na estradach, była jego natchnieniem, pomocnicą i kochanką... teraz jest w nędzy, podczas gdy sam Maeterlinck, laureat Nobla, z młodą żoną z dużym majątkiem, cieszy się sławą i „szczęściem”.

„Tygodnik dowodzi, że są ważniejsze sprawy niż śluby cywilne i rozwody...”

Im więcej pojawiało się pogłosek dotyczących możliwego wprowadzenia rozwodów, tym protesty Kościoła były głośniejsze. 5 sierpnia 1945 r. na łamach „Tygodnika” opublikowano „List Pasterski Biskupów Polskich z 1921 r.”, ten sam, który sprawił, że Sejm II RP na dwa lata zawiesił prace nad projektem ustawy małżeńskiej. Już po wojnie list słowem wstępu opatrzył arcybiskup Krakowski Adam Sapieha, inicjator i patron „Tygodnika”.

Zdjęcie XL
Podpis zdjęcia
„Tygodnik Powszechny” nr 20/1945, str. 4-5

List pasterski z r. 1921 był spowodowany tymi samymi co dzisiaj projektami wprowadzenia przymusowych ślubów cywilnych i rozwodów, a przeciwnicy katolickiego małżeństwa wówczas posługiwali się tymi samymi, co dzisiaj, argumentami zarówno prawniczej jak i społecznej lub indywidualnej natury! Sytuacja więc jest zasadniczo ta sama, poza tym chyba tylko, że nacisk przeciwników katolickiego małżeństwa jest większy. [...] Nie dopuszczajmy do zupełnej ruiny ogniska rodzinnego, którą niesie z sobą przymusowy ślub cywilny i rozwód! Jesteśmy przekonani, że wszyscy zdrowo myślący ludzie staną po naszej stronie; a wtedy wspólnym wysiłkiem powstrzymamy grożące katolickiej rodzinie niebezpieczeństwo.

O temperaturze sporu może świadczyć opublikowana we wrześniu 1945 r. polemika z artykułem społeczno-kulturalnego magazynu „Odrodzenie”, w którym „Tygodnik Powszechny” oskarżono – jak można wnioskować – o „obsesję” na punkcie wtrącania się świeckiego państwa w małżeństwo.

Z wielu nasuwających się tu powiedzeń zacytujemy jedno, chociaż niemieckie: Und der König absolut wenn er unseren Willen tut. Co po polsku w wolnym tłumaczeniu mogłoby brzmieć: będziemy cię kochać, ale tańcz, jak każemy… A co do „obsesji” ślubami cywilnymi, to jest strzał kulą w płot. Właśnie „Tygodnik” dowodzi, że są ważniejsze sprawy, niż śluby cywilne i rozwody, a właśnie Odrodzenie" (nr. 37) dowodziło, że „reforma prawa małżeńskiego” jest tak ważna, iż „czekać nie może". Jeżeli jest obsesja, to nie po naszej stronie! Nie sposób wreszcie nie przygwoździć drugiego chwytu, którym się p. B. [autor artykułu w „Odrodzeniu” – red.] posługuje. Pisze mianowicie: „istotnym warunkiem postępu i doskonalenia się Kościoła jest odpowiedni na niego nacisk”.Nacisk... Cóż to znaczy? Pogróżka? Zapowiedź? Radzi byśmy wiedzieć. Bo, jeśli inne czynniki potrząsają „widłami”, to – ostatecznie jest to na ich poziomie. Ale kulturalne ,,Odrodzenie”…

Nowe przepisy: małżeństwo z zaświadczeniem lekarskim, rozwód za Volkslistę

Świeckie prawo małżeńskie, a wraz z nim utworzenie urzędów stanu cywilnego, wprowadzono dekretem z 2 września 1945 r., przy czym nowe przepisy miały wejść w życie 1 stycznia kolejnego roku. Wkrótce po ogłoszeniu tej informacji redakcja „Tygodnika” ogłosiła w redakcyjnym wstępniaku, że to „przegrana katolików”, którzy „nie zdołali przeprowadzić swoich postulatów w tej dziedzinie. Ponieśli klęskę. Pierwszą klęskę w Nowej Polsce…”

Zdjęcie XL
Podpis zdjęcia
„Tygodnik Powszechny” nr 31/1945, str. 1

Trzeba w świadomość katolicką wbić dwie prawdy: małżeństwo chrześcijańskie jest sakramentem i nierozerwalnym związkiem; dlatego tylko małżeństwo zawarte według przepisów prawa kanonicznego uważa Kościół za ważne małżeństwo, a korzystanie z możliwości rozwodu tak zaślubionych małżonków za sprzeniewierzenie się obowiązkom katolickim. Jeśli katolicyzm zdoła upowszechnić te zasady w masach polskiego narodu, wychować je w dyscyplinie moralnej, będziemy mogli powiedzieć, że klęska katolików stała się początkiem odrodzenia katolicyzmu w Polsce.

W ostatnim numerze z 1945 r. Tygodnik rzeczowo omawia nowe przepisy, dokładnie wskazując co może stanąć na przeszkodzie zawarcia świeckiego małżeństwa (m.in. otwarta gruźlica lub choroba weneryczna w stanie zaraźliwym), przed kim może być ono zawarte (m.in. przed nauczycielem publicznej szkoły powszechnej) oraz jakie dokumenty należy dostarczyć (m.in. świadectwo lekarskie). Autor artykułu wymienia także możliwe przyczyny unieważnienia małżeństwa oraz warunki, jakie trzeba spełnić, by uzyskać rozwód:

Zdjęcie XL
Podpis zdjęcia
„Tygodnik Powszechny” nr 41/1945, str. 2

Poza wypadkiem śmierci (co się samo przez się rozumie) nowe prawo zna dwa sposoby ustania małżeństwa: unieważnienie i rozwód. tzw. separacji prawo nie zna. Unieważnienia może domagać się każdy małżonek w razie okazania się jednej z poprzednio wymienionych przeszkód, do ważności małżeństwa lub wymienionych wad co do oświadczenia woli.

[...]

Rozwód orzeka sąd na żądanie jednego z małżonków, jeżeli uzna, że wzgląd na dobro niepełnoletnich dzieci nie stoi temu na przeszkodzie, oraz jeżeli stwierdzi stały rozkład pożycia małżeńskiego, w szczególności dlatego, że drugi małżonek: 1) dopuścił się cudzołóstwa, chyba że powód je przebaczył lub upłynęło sześć miesięcy odkąd o fakcie cudzołóstwa się dowiedział, lub trzy lata od zajścia cudzołóstwa, 2) nastawał na życie powoda lub jego dziecka lub dopuścił się wobec powoda ciężkiej zniewagi, chyba że ten mu przebaczył, albo upłynęło sześć miesięcy, odkąd powód o niej się dowiedział lub trzy lata od jej popełnienia, 3) odmawia środków na utrzymanie rodziny, 4) opuścił wspólne mieszkanie bez słusznej przyczyny od roku, albo nawet ze słusznej przyczyny, jeżeli w ciągu roku od jej ustania nie powrócił, 5) dopuścił się przestępstwa hańbiącego, 6) prowadzi życie hulaszcze lub rozwiązłe, albo nakłania powoda lub dzieci do życia niemoralnego, 7) uprawia zajęcie hańbiące lub ciągnie zeń zyski, 8) nałogowo oddaje się pijaństwu lub narkomanii, 9) cierpi na weneryczną chorobę zaraźliwą, dla małżonka lub potomstwa niebezpieczną, 10) cierpi na chorobę psychiczną od roku trwającą, 11) dotknięty jest niemocą płciową bez względu na czas jej trwania; nie można jednak powoływać się na niemoc osób, które ukończyły 50 rok życia (art. 24).

Prócz tego dekret zawierający przepisy wprowadzające prawo małżeńskie podaje dwa jeszcze inne rodzaje przyczyn uzasadniających żądanie rozwodu. Mianowicie według art. XII tych przepisów sąd orzeka rozwód na żądanie jednego z małżonków, jeżeli drugi w czasie okupacji niemieckiej na terenie tzw. Gen. Gubernatorstwa lub województwa białostockiego zadeklarował swoją przynależność do narodu niemieckiego, lub swoje pochodzenie niemieckie, albo podlega wyłączeniu ze społeczeństwa polskiego na podstawie przepisów ustawy o wyłączeniu wrogich elementów. Jeszcze szersze zaś możliwości dopuszcza art. XIII tych przepisów, który postanawia, że w ciągu trzech lat od dnia wejścia w życie prawa małżeńskiego sąd orzeka rozwód, jeżeli małżonkowie po trzyletnim trwaniu małżeństwa zgodnie o to proszą. Jak zatem widać z przytoczonych artykułów obu dekretów, prawie każde małżeństwo będzie można rozwieść bez większych trudności.

Choć artykuł wymienia rzeczowo procedurę rozwodową czy prawa przysługujące dzieciom rozwiedzionych rodziców, jego autor, ks. Chomrański, komentuje, że z przepisów tych wynika, iż „nowe cywilne prawo małżeńskie, mimo pozorów troski o trwałość małżeństwa i o los dzieci […] odznacza się tendencją rozszerzenia do najdalszych granic możliwości rozwodu i do daleko posuniętego ułatwienia spraw rozwodowych”, a w związku z tym „słusznie można się obawiać, że odtąd każde małżeństwo będzie mogło być rozwiedzione, gdyż zawsze znajdzie się jakiś powód, który ma uzasadnienie”.

Nowe prawo małżeńskie jest chyba jednym z najliberalniejszych w świecie. Co wart taki liberalizm i taka postępowość, tego doświadczyło wiele krajów, m. in. i Rosja sowiecka. Moskiewskie „Izwiestja”, pisząc w nr. z 4. 7. 1935 o zawrotnym wzroście rozwodów w Moskwie, które w ciągu pierwszych miesięcy roku 1935 doszły do 44% w stosunku do ogólnej liczby zarejestrowanych małżeństw, głośno wołały o odwrót z tej niebezpiecznej i zgubnej drogi: „najwyższy to czas do stwierdzenia, że zmienność związków małżeńskich jest zbrodnią, a niewierność w nich wykroczeniem przeciw moralności socjalistycznego reżimu”. Pod naciskiem kampanii prasowej, a jeszcze bardziej na skutek konieczności społecznej wprowadzono we wrześniu 1935 do sowieckiego kodeksu małżeńskiego i rodzinnego pierwsze obostrzenia, a w r. 1936 nowy kodeks, aby odstraszyć obywateli od rozwodów i ograniczyć je do minimum, wyznaczył specjalny progresywny podatek za formalności rozwodowe: 50 rubli przy pierwszym rozwodzie, 150 przy drugim, przy trzecim i następnych 300 rubli. Rozwiedzeni małżonkowie muszą łożyć na utrzymanie dzieci, a to 1/4 swoich dochodów na jedno dziecko, 1/3 na dwoje, a ½ na troje i więcej dzieci. Nieuiszczenie opłat a tym bardziej opuszczenie dzieci podlega karze więzienia. Ale wątpić można, czy środek ten okazał się skuteczny i złemu zaradził. Zaradzić skutecznie i pomóc może tylko powrót do prawa Bożego.

„Kościół jest najbardziej postępowy, bo najwięcej wymaga”

W kolejnych latach na łamach „Tygodnika” regularnie pojawiać się będą informacje o „falach rozwodów” w innych krajach i o zgubnych tego skutkach. Na przykład w obszernym tekście z 1947 r., autor wskazuje, że jedną z przyczyn lawinowego rozpadania się małżeństw w Anglii jest pogłębiająca się laicyzacja („w wyższych klasach szkół średnich nie będzie nauczania religii, w niższych zaś wedle życzenia. Jak można było małym dzieciom, które jeszcze nie dojrzały do samodzielnych działań dać prawo, aby same mogły decydować o nauce religii, a uczniom z wyższych klas, z których wielu ma już prawo głosowania (po 18 roku życia), nie pozwolić na decyzję w tej sprawie?”). W kolejnym numerze omawiana jest sytuacja w Australii, gdzie obywatele są „przerażeni falą rozwodów”, a orzekający w tego typu sprawach jeden z sędziów zapowiedział, że „będzie odwlekał decyzje w sprawach rozwodowych, by władzom kościelnym umożliwić próby pojednania małżonków”. W Stanach Zjednoczonych natomiast miała to być już nie fala, a „klęska prawdziwa”, stąd m.in. pomysły, by pozwolenie na nowy związek wydawać po dwóch latach licząc, że może małżonkowie się jednak namyślą i wrócą do siebie.

Sen. Capper obwinia przede wszystkim mężczyzn z powodu szerzenia się rozwodów. Twierdzi, że zamożni, a pozbawieni sumienia mężczyźni uważają małżeństwo po prostu za sposób wyżycia się, kiedy zaś żona przestanie ich interesować, wtedy w myśl swego nastawienia do kobiety szukają nowych – obiektów. Dlatego sen. Capper uważa, że tylko formalny zakaz rozwodów może zniszczyć w zarodku zło, które grozi przecież rodzinie i społeczeństwu rozkładem... Jest w tym dużo prawdy. Ale trzeba zauważyć, że sam zakaz prawny sprawy nie rozwiąże. Trzeba sięgnąć głębiej. Trzeba wychować nowego, powściągliwego, człowieka. Oto wszystko.

Wracając jednak do sytuacji w powojennej PRL, tu prawo małżeńskie było tematem ożywionych debat jeszcze w kolejnych latach po jego uchwaleniu, a dowodzić tego może reportaż Eugenii Kocwy „O małżeństwie i rozwodach”.

Zdjęcie XL
Podpis zdjęcia
„Tygodnik Powszechny” nr 23/1948, str. 2

Przy stoliku brydżowym zebrało się spore grono osób. Ale nie grali. Pochłonęła ich dyskusja.

Elżbieta przysiadła się nieco z boku. Po chwili zorientowała się, że rozprawiali na temat nowego prawa małżeńskiego. Rozmowa była gorąca, podniecenie ogólne: widać było, że jest to temat, który wszystkich żywo obchodzi. Osią dyskusji stał się ten punkt nowego prawa małżeńskiego, który mówił o wprowadzeniu rozwodów. Na ogół wypowiadano się za rozwodami. 

Mówiono chaotycznie, opinie nie następowały po sobie, lecz krzyżowały się z sobą, wyrzucane w podnieceniu z wielu ust równocześnie. 

Ktoś się gorączkował: 

– No bo jakżeż to można zmuszać do życia z sobą ludzi, którzy nie mogą już razem wytrzymać. Takie życie to istne piekło. Jeśli już nawet mamy ujmować sprawę z religijnego punktu widzenia, to z takiego życia więcej obrazy boskiej niż z rozwodu.

– Proszę sobie wyobrazić męża pijaka, który przepija cały zarobek, a po powrocie do domu jeszcze żonę brutalizuje. W imię czego ma mu pozwolić nad sobą się znęcać?

Tu dał się słyszeć głos opozycyjny.

– Od tego jest separacja, ażeby ludzie się rozeszli, jeśli współżycie jest zupełnie niemożliwe!

– Separacja! wykrzyknął ktoś z oburzeniem. To już na pewno sprawy nie rozwiąże! Nędzny półśrodek, który niczego nie załatwia. Przecież jeśli ktoś rozchodzi się z żoną, to chce sobie jakoś życie urządzić, a nie skazywać się na prowizorium do śmierci swojej lub małżonki.

– Jedyną komplikacją są dzieci. Jeśli chodzi o małżeństwa bezdzietne, to rozwód nie powinien nastręczać w ogóle żadnych trudności. Ale nawet tam, gdzie są dzieci, zwrócenie swobody rodzicom – oczywiście przy materialnym zaopatrzeniu dzieci – jest znacznie lepszym wyjściem z sytuacji, niż skazywanie nieletnich na życie w atmosferze gorszących scen między rodzicami.

Byli również i przeciwnicy rozwodów, ale znajdowali się w mniejszości…

Wspomniana na początku Elżbieta w reportażu Kocwy długo jedynie przysłuchuje się rozmowie i dopiero dopytywana oświadcza, iż uważa stanowisko Kościoła w sprawie rozwodów „za wyjątkowo postępowe”.

Słowa te przyjęto ze zdumieniem. Każdego innego argumentu byliby się spodziewali, ale nie tego: ten jeden właśnie był zupełnie nieoczekiwany. Wszak pełni byli jeszcze frazesów tzw. ,,postępowej prasy”, która grzmiała na stanowisko Kościoła, zarzucając mu wstecznictwo, reakcyjność i zacofanie.

Wreszcie doktor zapytał: 

– Co pani chce przez to powiedzieć, nazywając stanowisko Kościoła najbardziej postępowym?

– Przecie to chyba jasne. Jest najbardziej postępowe przez to, że najwięcej od człowieka wymaga. Wszak związek monogamiczny stanowi szczyt rozwoju stosunków międzyludzkich w tej dziedzinie życia. Nie trzeba chyba przypominać, że stosunek między mężczyzną a kobietą przechodził przez rozmaite fazy. Małżeństwo nierozerwalne jest najwyższą i najdoskonalszą formą małżeństwa monogamicznego. Być może, tak wysoką i doskonałą, że aż dla wielu nie do przyjęcia, tym niemniej wcale nie zacofaną, lecz właśnie bardzo postępową, wymagającą wielkiej kultury ducha.

Bo przecież nie zaprzeczy pan chyba zwróciła się wprost do doktora, że istota kultury na tym właśnie polega, że człowiek nakłada sobie dobrowolnie pewne ograniczenia i hamulce bynajmniej nie dla bezmyślnego udręczania się, lecz albo dlatego, że dobro innych tego wymaga, lub też dla osiągnięcia celów, które uważa za wyższe i bardziej warte zachodu niż swoje prymitywne popędy.

[...]

– To nie ulega wątpliwości – odezwał się milczący dotąd Wilkosz – że poprzednia wojna, która jak słusznie pan profesor zauważył, w pierwszej fazie przyniosła rozluźnienie obyczajów, w ostatecznym rezultacie położyła podwaliny pod nadchodzącą – wierzę w to głęboko – erę prawdziwej moralności. Przypomnijcie sobie państwo chociażby ślubowania jasnogórskie, kiedy to młodzież samorzutnie domagała się zachowania przedślubnej czystości nie tylko od kobiety, lecz i od mężczyzny. Czy taka rzecz byłaby do pomyślenia przed tamtą wojną, kiedy to nawet mamy uważały, że synek musi się „wyszumieć”, zapominając o tym, że czyjś inny synek, który również „szumiał”, zostanie mężem jej córki?

Zauważcie państwo, jak piękny łuk został rozpięty nad smutną skądinąd erą międzywojenną: od początkowego zrównania chłopca i dziewczyny w swobodzie obyczajów do późniejszego zrównania ich w obowiązku czystości i wstrzemięźliwości.

Elżbieta patrzyła na młodego człowieka z zachwytem. Wdzięczna mu była, że tak dobrze zaokrąglił rzuconą przez nią myśl, że przypomniał to przedwojenne ślubowanie młodzieży, świadczące o tym, że rozsnuwana przez nią wizja epoki, która uwolniwszy się bodaj od „zwyczajowych” zdrad małżeńskich, będzie mogła zaznaczyć się rozkwitem ogólnoludzkiej przyjaźni, nie była przecież taką utopią, jak mogło się wydawać, skoro można było publicznie stawiać takie żądania, jak to zrobiła przed wojną młodzież akademicka zebrania na Jasnej Górze.

Ciszę, która nastąpiła po słowach Wilkosza, przerwał dopiero profesor żartobliwą uwagą:

–  Zdaje mi się, proszę państwa, że mieliśmy dzisiaj grać w brydża. 

– Teraz już chyba nie zdążyliśmy rozegrać ani jednego robra – powiedziała Elżbieta z u śmiechem, spojrzawszy na zegarek. – Mimo to sądzę, że nie zmarnowaliśmy dzisiejszego wieczoru.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce międzynarodowej, ekologicznej oraz społecznego wpływu nowych technologii. Współautorka (z Wojciechem Brzezińskim) książki „Strefy cyberwojny”. Była korespondentką m.in. w Afganistanie, Pakistanie, Iraku,… więcej