Do Paryża na rogala. Jak city break zmienił Europę

Gdyby nie fenomen krótkich wyjazdów, krajobraz wielu europejskich miast wyglądałby dziś zupełnie inaczej. Tej zmiany nie byłoby z kolei bez Europy bez granic.

23.04.2024

Czyta się kilka minut

Turyści na placu Św. Marka w Wenecji. // Fot. Yumiko Kurashige / AP / East News
Turyści na placu Św. Marka w Wenecji. // Fot. Yumiko Kurashige / AP / East News

W filmie „Przed wschodem słońca” Richarda Linklatera z 1995 roku para przypadkowych współpasażerów, Jesse i Celine (niezapomniany duet Julie Delpy i Ethana Hawke’a) tak przypada sobie do gustu, że postanawiają spędzić kilkanaście godzin na wspólnych wędrówkach po Wiedniu. Przy niekończących się rozmowach włóczą się po uliczkach Spittelbergu, wzdłuż Kanału Dunajskiego, przysiadają przed Kleines Cafe, wymieniają pocałunki na diabelskim młynie. Poza bezpretensjonalnym romantycznym urokiem tego filmu, który wciąż ogląda się dziś z już nostalgiczną przyjemnością, to prawdopodobnie najlepsza filmowa ilustracja idealnej wycieczki typu city break. Mówiąc najprościej: krótkiej wyprawy, dzień, dwa lub trzy do europejskiego miasta, z niewielkim budżetem (w porównaniu z większym wakacyjnym wyjazdem czy zorganizowaną wycieczką z przewodnikiem), za to maksimum upakowanych wrażeń i prawdopodobnie sporym wysiłkiem dla nóg.

Gdy Jesse i Celine wędrowali po Wiedniu, nie istniała jeszcze tak rozbudowana infrastruktura dla krótkoterminowych turystów. Masowa turystyka typu city break to fenomen już nowego milenium. Sprzyjały mu nowe zjawiska: tanie linie lotnicze, ekspansja hosteli i wynajmu krótkoterminowego, usługi internetowe i wreszcie poszerzenie Unii Europejskiej o nowe kraje członkowskie. Choć odruchowo być może w kontekście tego ostatniego myślimy o wyjazdach Polaków, Słowaków czy Litwinów do pracy, otwarte granice i niedrogie podróże dały nam również dostęp do wyjazdów rekreacyjnych. Ruch nastąpił także w drugą stronę i w Krakowie, Wilnie czy Bratysławie zawitali turyści (często poszukujący niskobudżetowej rozrywki, a nie zabytków, ale o tym za chwilę). Z dobra względnie luksusowego turystyka zagraniczna stała się zdecydowanie bardziej demokratycznym elementem stylu życia – ze wszystkimi wadami i zaletami tego stanu rzeczy.

Wygooglać weekend

Początek XXI wieku to czas upowszechnienia dostępu do szerokopasmowego internetu. Bez niego „weekendowa” turystyka europejska (choć oczywiście city break nie musi przypadać na weekend, równie dobrze może trwać na przykład od poniedziałku do środy) pozostawałaby albo przygodą dla kolejowych włóczęgów jak z filmu Richarda Linklatera (bohaterowie poznają się w pociągu), albo atrakcją z kategorii dóbr luksusowych. Internet zmienił zasady funkcjonowania rynku turystycznego, redukując rolę biur podróży i pośredników.

Ich rolę przejęły firmy prowadzące strony internetowe-agregaty profili i wyszukiwarki usług, z których zainteresowany klient korzystał samodzielnie. Założony w 1996 roku holenderski booking.com umożliwił bezpośrednie rezerwowanie online noclegu w wybranym obiekcie. Głównie dotyczyło to hoteli i hosteli, które zgłaszały swoje oferty do katalogu Booking. Te ostatnie służyły miłośnikom „backpackerskiego” stylu podróżowania (niskobudżetowo i minimalistycznie, z niedużym plecakiem, stąd nazwa), zorientowanym nie tylko na zwiedzanie, ale też na poznawanie nowych ludzi. Jeszcze bardziej jednak służyły im serwisy łączące użytkowników sieci na linii „człowiek-człowiek”, takie jak Hospitality Club czy Couchsurfing. Opierały się one na prostym pomyśle bezpośredniego łączenia podróżnych z gospodarzami, którzy mieli do zaoferowania kawałek sofy w swoim mieszkaniu – za darmo, a raczej za deklarację możliwości rewizyty. 

Ponieważ pośredniczenie w barterowych usługach nie jest wystarczająco opłacalne, na sytuacji skorzystał nowy gracz, AirBNB. Początkowo serwis ten umożliwiał wynajmowanie własnych pokojów czy mieszkań krótkoterminowym turystom, zachęcając użytkowników obietnicą dorobienia sobie niewielkim wysiłkiem. Wkrótce jednak drobni prywatni właściciele zaczęli znikać w gąszczu ogłoszeń o tzw. apartamentach, oferowanych często przez nieruchomościowych hurtowników, skupujących mieszkania po to, by udostępnić je na AirBNB i w podobnych serwisach. Za nimi podążyła szybko branża deweloperska – w historycznych centrach miast pojawiły się nowe plomby w całości przeznaczone na tzw. apartamenty inwestycyjne (sprzedawane osobom prywatnym lub firmom, z przeznaczeniem na wynajem krótkoterminowy). 

To zjawisko, za sprawą sprzyjania windowaniu czynszów, przyczyniło się do wymiecenia stałych lokatorów z centrów miast, które przeobraziły się stopniowo w turystyczne parki tematyczne. Niewątpliwie dochodowe dla wielu branż, ale też obciążające dla mieszkańców oraz niebezpieczne dla historycznych lokalizacji, co sprawiło, że niektóre europejskie miasta wprowadziły ograniczenia wynajmu krótkoterminowego. Jednym z nich jest Wiedeń – tam od lata tego roku wynajem prywatnego mieszkania na cele turystyczne można będzie prowadzić maksymalnie 90 dni w roku.

Niebo dla wszystkich

Do swoich wynajętych przez internet zakwaterowań turyści nowej generacji docierali na ogół tanimi liniami lotniczymi. Pierwszy samolot linii Wizz Air odleciał z Katowic-Pyrzowic w 2004 roku. To z wielu przyczyn symboliczna sytuacja: węgierski przewoźnik zawiera współpracę z lotniskiem mniejszym niż to warszawskie czy krakowskie. Oznaczało to wzrost znaczenia firm z nowej Europy, ale także lokalnych portów lotniczych, do których kierowała się część ruchu niskobudżetowego. Wraz z EasyJet i Ryanairem linie te konkurowały coraz atrakcyjniejszymi promocjami, napędzając fenomen niskobudżetowej i masowej turystyki w Europie. 

I tu kluczem do sukcesu stało się zastąpienie pośrednika wyszukiwarką, a najlepiej – porównywarką cen. Polowanie na najtańsze oferty w czasach, gdy zdarzało się, że kosztowały tyle co pizza, stało się w pewnym momencie sportem. Nawet gdy z konieczności wycieczka musiała trwać bardzo krótko, i tak miała swoje zalety z punktu widzenia „kolekcjonerów doświadczeń i przeżyć”. Wyprawa samolotem do Paryża tylko po to, żeby zjeść tam rogala (bo trzeba było zdążyć na tani samolot powrotny), miała w sobie coś z fantazyjnego, hollywoodzkiego gestu. Doświadczenie podróży niskobudżetową linią łączyło różne grupy społeczne. 

Na pokładzie jednocześnie znajdowali się lecący na urlop do Polski lub wracający do pracy za granicą, dziadkowie lecący na zagraniczną zmianę przy wnukach, przyjaciele, którym łatwiej było czasem zaaranżować spotkanie w Londynie niż na własnym osiedlu, kolekcjonerzy wrażeń wybierający się na city break z jednym plecakiem (oczywiście mieszczącym się w „sądnej ramce” na lotnisku; od tego zależało, czy można lecieć bez dopłaty). Oraz utrapienie współpasażerów, czyli turyści imprezowi, często zaczynający balować już na pokładzie. Poszerzenie Unii Europejskiej o nowe państwa członkowskie wyznaczyło nowe kierunki „turystyki alkoholowej” dla mieszkańców starej Europy. Kraków upodobali sobie szczególnie imprezowicze z Wielkiej Brytanii.

Całe wycieczki na mocnym gazie, w śmiesznych przebraniach lub w ogóle bez ubrań, robiące zamieszanie na Rynku i często kończące swoje przygody w izbie wytrzeźwień wpisały się na dobre kilka lat w koloryt miasta. Najlepiej ilustruje to zjawisko epizod z 2018 roku, kiedy to lot z Londynu do Krakowa został odwołany ze względu na wybryki pasażera w przebraniu wróżki Dzwoneczek z „Piotrusia Pana”. Jego towarzysz w stroju Boba Budowniczego miał dla odmiany zachowywać się nienagannie.

Niektóre lokale gastronomiczne i kluby odpowiadały na to kłopotliwe zjawisko selekcją przy wejściu, jednak część biznesów przygotowała oferty specjalnie dla hucznie świętujących wieczory kawalerskie czy urodziny. Oprócz obowiązkowego „czołgania się po knajpach”, uwzględniały paintball, rejsy po Wiśle czy wizyty w klubach nocnych. W pewnym momencie nasycenie miasta głośną i wulgarną odmianą turystyki sprawiło, że zaczęto mówić o „tajlandyzacji Krakowa”, choć podobną ścieżką podążyły inne miasta naszego regionu, jak Ryga czy Wilno. Stopniowo jednak sytuacja zaczęła się uspokajać, ceny wzrosły, pojawiły się limity sprzedaży alkoholu, a miasta „nowej Unii” postawiły na spokojniejszą i bardziej prestiżową odmianę turystyki typu city break. Głośna instalacja Mirosława Bałki „Auschwitzwieliczka” z 2009 roku, komentująca bezrefleksyjną odmianę turystyki, w której wizyty w miejscach pamięci stają się jeszcze rozrywką, zachowała część ze swojej aktualności, ale zwiedzanie wygląda już nieco inaczej. Dziś Kraków, ale także Warszawa czy Gdańsk, regularnie trafiają do zestawień najbardziej urokliwych i atrakcyjnych kierunków krótkich wycieczek. Wciąż chodzi oczywiście o konsumowanie wrażeń, lecz w inny sposób – najlepiej taki, który dobrze wygląda na filmowej rolce w mediach społecznościowych.

Nie wszystkie drogi prowadzą do Rzymu

Przede wszystkim jednak za sprawą niedrogich city breaks turystyczna mapa Europy znacząco powiększyła się o nowe miejsca. Obok oczywistych, utartych kierunków, od lat uwielbianych przez zwiedzających, jak Paryż czy Rzym, pojawiły się nowe, potencjalnie atrakcyjne miejsca na krótką wycieczkę. Koszyce, Braszów czy Lublin postanowiły skorzystać z tej okazji, by pozbyć się etykietki prowincjonalnego, wyeksponować charakter i nasycić swoją przestrzeń atrakcjami. Nieoczekiwanym zwycięzcą wyścigu o turystów stało się włoskie Bergamo, często traktowane jako stacja przesiadkowa do Mediolanu, tam bowiem mieści się najbliższe lotnisko dla tanich linii. Wielu turystów decydowało się nie jechać dalej i cieszyć się atrakcjami kompaktowego, urokliwego miasta, które oferowało za niższą cenę właściwie wszystko, czego przeciętny gość oczekuje po „włoskim doświadczeniu” – trochę zabytków, spaghetti i kawę, w sam raz na city break.

Miasta zaczęły inwestować w promocyjną opowieść o sobie, z różnymi efektami. Czasami oznaczało to inwestycje w nowe obiekty, jak muzea czy centra projektowania, czasami odnawianie obiektów historycznych, czasami w street art i murale, trasy turystyczne i przewodników. Nie każdemu dane było powtórzyć spektakularny sukces Leeds, Grazu czy „Wroclove”. W czasach, gdy popularne było stawianie na biznes kreatywny jako sposób „wynalezienia miasta na nowo”, władze starały się oferować korzystne stawki firmom z tej branży w określonych dzielnicach, zwłaszcza poprzemysłowych, budując enklawy stylu życia – z pracowniami artystycznymi, małymi sklepami czy gastronomią. Ostatecznie jednak takie inwestycje okazują się przegrywać na dłuższą metę ze stawkami oferowanymi przez potężnych deweloperów.

Kierunek ten widać również w miastach, którym postawienie na przemysły kreatywne pomogło częściowo złagodzić kryzys po zamknięciu fabryk i którym nadało nową twarz, jak w przypadku Manchesteru czy Łodzi. Ruch generuje też promocja poprzez filmy i seriale. Bywa, że dzieje się to w sposób zaskakujący: tak atrakcją stała się czeska miejscowość Most, gdzie rozgrywa się akcja głośnego serialu Jana Prušinovskiego. Miasto przebudowane radykalnie w połowie XX wieku, gdy zabytkowe śródmieście zburzono na rzecz typowych jak na swoje czasy projektów, kojarzyło się z anonimowym i nieprzyjaznym miejscem – aż do powstania serialu, który zaciekawił ludzi i tu sprowadził. Na promocję poprzez serial postawił Szczecin, którego imponujące widoki można było oglądać w „Odwilży”. Nikt chyba jednak nie wykorzystał tej szansy tak mądrze jak Sandomierz, miasto „Ojca Mateusza”, które z miejscowości zabytkowej stało się weekendową.

Pandemiczna cisza w ruchu międzynarodowym sprawiła, że wzrosły obawy co do przyszłości miejskiej turystyki. Dziwny okres, w którym można było przejść przez krakowski Rynek czy gdańskie Główne Miasto w zupełnej ciszy, okazał się jednak jedynie krótką pauzą. Po zniesieniu obostrzeń klienci zaczęli przejawiać wręcz jeszcze większy apetyt na podróżnicze doświadczenia. Gdy miasta o utrwalonej pozycji turystycznej, jak wspomniany Wiedeń czy Barcelona, starają się ograniczyć swoje problemy związane z przeciążeniem gośćmi, możliwe, że będą starały się na tym skorzystać inne miejsca – choć wiadomo już, że turystyka nie jest lekiem na wszystkie bolączki budżetowe, a często generuje i inne, zupełnie nowe problemy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Badaczka i pisarka, od września 2022 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Autorka książek „Duchologia polska. ­Rzeczy i ludzie w latach transformacji”, „Wyroby. Pomysłowość wokół nas” (Nagroda Literacka Gdynia) oraz rozmów „Czyje jest nasze życie” ­(… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2024

Artykuł pochodzi z dodatku „20 lat minęło. Polska w Unii