Erasmus: program, który zmienił studiowanie i życie pokolenia Polaków

Liczba młodych Polaków, którzy wzięli udział w największym unijnym stypendium naukowym, uzasadnia pytanie, czy milenialsów nie powinno się jednak nazywać pokoleniem Erasmusa.

23.04.2024

Czyta się kilka minut

Parada studentów Erasmusa w centrum Rzymu. 11 listopada 2023 r. // Fot. Andrea Ronchini / AFP / East News
Parada studentów Erasmusa w centrum Rzymu. 11 listopada 2023 r. // Fot. Andrea Ronchini / AFP / East News

Historia ta rozpocząć winna się w popularnej ostatnio poetyce wyznania – dziennikarska uczciwość wymaga, abym jasno określiła swój stosunek do opisywanej materii. Na Erasmusie byłam cztery razy. Wykorzystałam wszystkie możliwości oferowane przez ten program jako studentka studiów licencjackich, magisterskich, doktoranckich, a także świeżo upieczona wykładowczyni. Przez cztery semestry studiów w Zagrzebiu czytałam tony literatury, zbierałam materiały do doktoratu o fantastyce naukowej, przesiadywałam z weteranami wojny na Bałkanach i uczyłam się, że kawa wypita w biegu z plastikowego kubka to cios prosto w serce tamtejszego stylu życia. 

W ramach programu Erasmus uczyłam też języka chorwackiego uchodźcę z Afganistanu, misjonarza z Nigerii i studentkę z Indii. Poza tym było standardowo: zaprzyjaźniałam się, zakochiwałam, prowadziłam intensywne życie towarzyskie, podróżowałam po kraju wszelkimi dostępnymi środkami transportu z naciskiem na autostop. Dzięki Erasmusowi spędziłam za granicą łącznie ponad dwa lata i zdobyłam większość umiejętności, które wykorzystuję dzisiaj w pracy i na co dzień. Bez emfazy mogę powiedzieć: ten program zmienił moje życie.

Nie jestem wyjątkiem. Kiedy siadałam do pisania tego tekstu, nurtowało mnie pytanie, czy moje pokolenie, ludzi urodzonych na przełomie lat 80. i 90., można określić nie tylko milenialsami, ale i „pokoleniem Erasmusa”. Kiedy studiowałam, wyjazdy na stypendium wydawały się zjawiskiem masowym, ale przecież byłam w specyficznej sytuacji – studiowałam na jednej z dwóch największych uczelni w kraju, w dodatku filologię, kierunek niejako predestynujący do wyjazdu za granicę. Zadałam więc w mediach społecznościowych pytanie o pobyt na Erasmusie oraz jego wpływ na dalsze losy zawodowe i prywatne. 

Liczba odpowiedzi przerosła najśmielsze oczekiwania. Pisali do mnie bliżsi i dalsi znajomi, znajomi znajomych oraz obcy ludzie. Dzwonili, nagrywali wiadomości głosowe, wysyłali kilometrowe maile. Powtarzały się w nich frazy: „przygoda na całe życie”, „jedna z najlepszych rzeczy”, „każdy powinien”, „powtórzyłbym bez wahania”, a najczęściej, językowo w duchu nowej zjednoczonej Europy bez granic: „life-changing experience”. Uderzyło mnie, jak wielu ludzi ma potrzebę, aby o swoich erasmusowych doświadczeniach opowiedzieć – jak gdyby dotąd nie traktowano ich wystarczająco poważnie.

Sama pamiętam to wrażenie – wyjazdy na stypendium przez wielu uważane były za ostatni etap poprzedzający pełną dorosłość, okazja, żeby się wyszumieć. W 2012 r., kiedy wyjeżdżałam po raz pierwszy do Zagrzebia, wśród studentów krążył filmik. Studenci przychodzą do dziekana po zaliczenie, a ten tłumaczy zakłopotany: – Ale przecież nie chodzili państwo w ogóle na zajęcia. 

Na co oni z przerażeniem w oczach odpowiadają: – Ale panie dziekanie, przecież Erasmus, Mołdawia, Kiszyniów… 

Żart nie jest do końca precyzyjny, gdyż Mołdawia nie jest krajem Unii Europejskiej, choć nie jest niemożliwe, aby to tam udać się na stypendium (w 2022 r. z Polski do Mołdawii na Erasmusa wyjechało pięć osób). Wśród krajów spoza UE stowarzyszonych z programem znajdują się też Macedonia Północna, Serbia, Islandia, Liechtenstein, Norwegia i Turcja. Kolejnych kilkanaście krajów z całego świata może uczestniczyć jedynie w niektórych akcjach programu. Ironiczny wydźwięk, sugerujący, że kierunek wyjazdu na stypendium nie zawsze jest podyktowany jakością oferty uczelni przyjmującej, ale takimi kwestiami jak odległość od morza, stosunek cen w miejscowych kawiarniach do wysokości stypendium, pozostaje jednak w mocy. Dlatego kiedy zapytane o Erasmusa koleżanki ze śmiechem odpowiadają, jak pojechały do Francji praktycznie nie znając francuskiego, a na uczelnię dotarły może kilka razy, jestem gotowa na pouczającą historię o marnowaniu możliwości kształcenia się za granicą.

– Właściwie to był mój pomysł, chodziłam do francuskiego liceum i chciałam wyjechać do Francji, więc namówiłam koleżanki – opowiada Kaśka, dziś trzydziestopięcioletnia scenografka, wtedy studentka kulturoznawstwa na AGH. – A potem poznałam chłopaka, który słyszał, że na Erasmusie to tylko imprezy i poróbstwo, więc zabronił mi jechać, a ja głupia go posłuchałam. Do dzisiaj żałuję.

– Wymagana była znajomość francuskiego, więc cóż, trochę podkoloryzowałyśmy nasz certyfikat – dopowiada Joanna. – Kilka miesięcy później pakowałyśmy się do autobusu, aby dotrzeć do Nantes. Na miejscu okazało się, że prawie wszystkie zajęcia były po francusku, a tamtejsi studenci nieskłonni do integracji. I wtedy w sklepie muzycznym poznałyśmy Guena.

Guen próbował swoich sił w muzyce, zaczął więc zabierać dziewczyny na jam sessions. Wkrótce (z potrzeby serca, a nie braku pieniędzy, jak zaznaczają) zaczęły śpiewać także na ulicach miasta. 

– Właściwie to koleżanka śpiewała, a ja zbierałam pieniądze do kapelusza. Czasem pozwalała mi zagrać na trójkącie – śmieje się Joanna. – W końcu stałyśmy się rozpoznawalne i zaprosili nas do lokalnego radia, żebyśmy zaśpiewały jakąś tradycyjną polską pieśń. W panice wybrałyśmy „Teksańskiego” zespołu Hey. 

W tej rozmowie o pozornie beztroskim i niezbyt produktywnym czasie na stypendium szybko wychodzi na jaw, że trzecią koleżanką, tą, która śpiewała na ulicach i we francuskim radiu, jest Joanna Możdżan: wokalistka jazzowa, absolwentka Akademii Muzycznej w Katowicach. Decyzję, aby radykalnie zmienić kierunek swojej edukacji, podjęła właśnie podczas Erasmusa. 

– Mam wrażenie, że najbardziej dał mi do myślenia panujący we Francji klimat – wspomina. – Wszyscy zachęcali, aby realizować swoje marzenia, podczas gdy u nas stawiano jednak na zachowawczość i rozważanie, co będzie, jeśli się nie uda. Wróciłam z Francji, skończyłam kulturoznawstwo i postanowiłam spróbować swoich sił w muzyce, co okazało się najlepszą możliwą decyzją. Bez wyjazdu na Erasmusa raczej bym się nie odważyła.

W Europie Erasmus istnieje od 37 lat, więc jego najstarsi beneficjenci przebywają prawdopodobnie na emeryturze. Polska dołączyła w 1998 r., kiedy funkcjonował jeszcze pod nazwą Sokrates. Do 2005 r. z programu skorzystało ponad 30 tysięcy studentów z kilkudziesięciu uczelni. 

– Dzięki Erasmus+ młodzi ludzie mają niepowtarzalną szansę na podróżowanie po różnych krajach, poznawanie nowych kultur oraz zdobywanie wiedzy na renomowanych uczelniach zagranicznych. Kontakt z językiem obcym wpływa na rozwój umiejętności komunikacyjnych, co przekłada się na korzyści w życiu zawodowym i osobistym. Doświadczenie międzynarodowe może pomóc w zdobyciu atrakcyjnej pracy w przyszłości, sprzyja nawiązywaniu nowych przyjaźni z ludźmi z innych krajów i z różnych kultur. Ponadto, bycie samodzielnym w obcym kraju rozwija umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach oraz zwiększa pewność siebie. 

Tę wieloaspektowość programu podkreślają także jego uczestnicy. Choć podstawowym walorem jest możliwość zdobycia wiedzy i kompetencji, na czele z językowymi, nabywana podczas wyjazdu umiejętność radzenia sobie w nowym środowisku, nawiązywanie międzynarodowych kontaktów i przełamywanie stereotypów okazuje się równie istotne, choć często trudniejsze do zmierzenia.

Innym skutkiem ubocznym często jest miłość. Wśród wielu historii o tym, jak Erasmus potrafi zmienić życie, opowieści o związkach i rodzinach obecne są wyjątkowo często. 

– Decyzję o Erasmusie podjąłem spontanicznie, przeniosłem się do Lizbony w środku pandemii. Miasto było puste, a bardzo chciałem podszkolić język, więc walczyłem z nieśmiałością i zmuszałem się do poznawania ludzi po sąsiedzku, na ulicy, w sklepie. Jedną z niewielu osób, które chciały ze mną rozmawiać po portugalsku, był Ricardo – opowiada Łukasz Kraj, redaktor, polonista i romanista. – Głównie narzekaliśmy na swoje kraje, to najbardziej łączy Polaków i Portugalczyków. Zdałem sobie wtedy sprawę, że lubię Polskę, a polski charakter narodowy ma sporo pozytywnych cech, których wcześniej nie doceniałem, jak choćby sprawczość i energię. 

Łukasz i Ricardo bali się zaryzykować związku na odległość, podjęli więc decyzję, że zostaną przyjaciółmi. Łukasz po zakończonym stypendium wrócił do Polski, niedługo potem podjął studia doktoranckie, ale nieustająco wracał do Lizbony.

– Podświadomie zacząłem tak kierować swoim życiem, żeby kręciło się wokół Portugalii. Tłumaczyłem portugalską poezję, przygotowałem projekt doktoratu na temat literatury portugalskiej. Trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy: zakochaliśmy się w sobie. Zacząłem wyszukiwać stypendia w Portugalii, a Ricardo, który jest reżyserem teatralnym, kursy i warsztaty w Europie Środkowej. Przez dwa lata krążyliśmy po kontynencie, przygotowując grunt pod wspólne życie, a dziś mieszkamy razem w Lizbonie i planujemy wspólną przyszłość. 

Erasmus bywa oskarżany o sprzyjanie rozwiązłości seksualnej, zdradom i nadmiernej swobodzie obyczajowej: czasem nazywa się go nawet na wpół żartobliwie Orgasmusem, a internet pełen jest mizoginistycznych memów i żartów na ten temat. Ostatecznie okazuje się jednak, że jego dobry wpływ obejmuje także demografię. W 2014 r. Komisja Europejska szacowała, że dzięki programowi w Europie mogło urodzić się nawet milion dzieci, i to bynajmniej nie na skutek przypadkowych kontaktów seksualnych. Według ówczesnych szacunków, jedna trzecia byłych uczestników programu miała partnera z innego państwa, a aż 27 proc. pozostawało w wieloletnich związkach z osobami poznanymi na stypendium.  

– Byłam dwa razy na wyjeździe w ramach studiów i raz na praktykach w Lublanie – mówi Małgorzata Mrković, Polka mieszkająca dziś w Słowenii. – Erasmus zaowocował mężem, dziećmi, przeprowadzką do innego kraju i psami. 

Nie wszystkie historie opowiadają jednak o poznawaniu partnerów w innych krajach. Niekiedy wyjazd to po prostu przekroczenie granicy dorosłości – tej prawdziwej, a nie tylko metrykalnej. 

– Na Erasmusa pojechaliśmy mniej typowo, bo jako para, z moją obecną żoną. Niespecjalnie nawet potrzebowaliśmy towarzystwa innych studentów, zachwycaliśmy się Słowenią i wspólnym czasem – wspomina Jakub Lewis, muzyk, członek zespołu Hańba. – Mimo to okazał się kluczowy dla naszych wyborów życiowych. Po raz pierwszy zamieszkaliśmy wtedy razem, a Kaja na zamku w Lublanie zdecydowała się na zwrot w swojej karierze zawodowej.

Według raportów EURACTIV Polacy wyjątkowo chętnie uczestniczą w programie Erasmus. W 2022 r. na wyjazd zdecydowało się ponad 12 tysięcy studentów oraz pracowników naukowych. Najchętniej wybieranym przez Polaków kierunkiem wyjazdu od lat pozostaje Hiszpania. Kolejne miejsca zajęły w 2022 r. Włochy, Portugalia i Niemcy. Najmniej osób wyjechało z kolei do Uzbekistanu, Ukrainy, Indii i Izraela oraz Czarnogóry, Mołdawii, Luksemburga i Kanady. Coraz popularniejszym kierunkiem staje się jednak także Polska. W początkowych latach programu stosunek wyjeżdżających Polaków do przyjmowanych na nasze uniwersytety obcokrajowców wynosił nawet dziesięć do jednego. Obecnie te liczby są porównywalne, a Polska znajduje się w czołówce najczęściej wybieranych krajów, szczególnie wśród „południowców”: Portugalczyków, Hiszpanów, Włochów i Turków.  

O wyjeździe do Polski opowiada mi Anja Vladisavljević, pochodząca z Chorwacji dziennikarka, a wówczas studentka historii, która w 2015 r. spędziła dwa semestry w Poznaniu. Polskę wybrała przypadkowo, przede wszystkim ze względu na koszty życia. Śmieje się, że traktowała ją wówczas jak „Skandynawię dla ubogich”: zimno, ale tanio. Ostatecznie nauczyła się jednak języka, zyskała nowych przyjaciół, podróżowała po kraju. Dziś j

ako jedna z niewielu chorwackich dziennikarek może sama sprawdzać, co słychać w polskiej debacie publicznej.  

– Nie miałam wielkich oczekiwań w stosunku do Polski, nie wydawała mi się szczególnie interesująca. Zależało mi, aby podróżować po Europie, a dotąd nie było mnie na to stać. Okazało się, że nie miałam racji: polskie miasta zrobiły na mnie wielkie wrażenie, zaczęłam interesować się współczesną historią waszego kraju, a ostatecznie zdecydowałam się nawet pisać pracę magisterską o transformacji ustrojowej. Od tego czasu w Polsce bywam regularnie, praktycznie co roku. 

Historii o obcokrajowcach, którzy przyjeżdżają do pozornie „egzotycznego” europejskiego kraju, a potem stają się jego znawcami i najlepszymi ambasadorami, jest wiele. Charlotte Pothuizen do Warszawy przyjechała z Belgii jako studentka trzeciego roku slawistyki. Kiedy stypendium się skończyło, przedłużyła je o rok, potem znalazła jeszcze inne i ostatecznie została w Polsce... na piętnaście lat. Choć dziś mieszka we Francji, zawodowo zajmuje się przekładem polskiej literatury na holenderski – na swoim koncie ma m.in. dzieła Olgi Tokarczuk i Szczepana Twardocha. – Nigdy nie nauczyłabym się porządnie polskiego, gdyby nie ten wyjazd. I na pewno nie miałabym takiej łatwości przemieszczania się po Europie. Poza tym, w moim przypadku propaganda proeuropejska zadziałała: najbardziej czuję się (północno)Europejką – tłumaczy.  

Rozmowa z Anją Vladisavljević pobudza mnie do jeszcze jednej refleksji – zastanawiam się nad ekonomicznym wymiarem wyjazdu na Erasmusa. Wysokość stypendium zależy od tego, z jakiego państwa student wyjeżdża, oraz dokąd jedzie: waha się od 225 euro do nawet 674 euro miesięcznie. Weterani programu, sprzed wejścia Polski do Unii, opowiadają mi szeptem historie o dorabianiu do stypendium przewożeniem przez granicę papierosów. W czasach wielkiego erasmusowego boomu, kiedy sama wyjeżdżałam do Chorwacji, naszym głównym pomysłem było nieustające cięcie kosztów: jeździliśmy stopem, korzystaliśmy ze wszelkich możliwych zniżek i udogodnień, których wówczas nie brakowało. 

Dziś jednak, rozmawiając z dwudziestolatkami, z którymi pracuję na uniwersytecie, coraz częściej słyszę, że nie mogą wyjechać na pół roku, bo oznaczałoby to rezygnację z pracy. Tymczasem rosnące koszty życia, przede wszystkim najmu mieszkań, powodują, że coraz mniej osób może sobie pozwolić, aby zajmować się „tylko” studiowaniem, zdobywaniem doświadczeń i nowych umiejętności. Być może więc faktycznie jesteśmy pokoleniem Erasmusa – miejmy tylko nadzieję, że nie ostatnim.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2024

W druku ukazał się pod tytułem: My, z Erasmusa

Artykuł pochodzi z dodatku „20 lat minęło. Polska w Unii