Za co kochamy naszych „Znachorów”

Tego dzisiaj potrzebujemy: szczęśliwszych niż kiedyś zakończeń, nostalgicznych powrotów, oleodrukowej wsi, powszechnej zgody narodowej. I rodzimego kina w klasycznym wydaniu, którego produkcyjna jakość nie ustępowałaby zagranicznym tytułom.

04.10.2023

Czyta się kilka minut

Znachor Netflix Leszek Lichota
Leszek Lichota jako Antoni Kosiba / Fot. Bartosz Mrozowski / Netflix / Materiały prasowe

„Leczenie dobrocią”, „Lekarz od serc”, „Znachor polskiej duszy” – tytuły recenzji, jakie pojawiły się po premierze filmu Jerzego Hoffmana w 1982 r., mówią same za siebie. Szczególnie w zimną noc stanu wojennego opowieść o lekarzu w dziadowskim przebraniu i jego spektakularnej rehabilitacji na sali sądowej musiały działać niczym kojący plaster. A co dzisiaj mówi o nas popularność nowego „Znachora”, wyprodukowanego przez Netflix?

Kostiumowy melodramat z Jerzym Bińczyckim przez lata stanowił w Polsce niemalże relikwię. „To już nie film, to tradycja” – powtarzano. Towarzyszył nam przez całe dekady, głównie przy świątecznym stole, podczas rodzinnych posiadów. W czasach zbiorowego śmieszkowania w internecie stał się jednym z najbardziej memicznych tytułów polskiego kina, co z oczywistych względów nasiliło się w okresie pandemii – profesor Wilczur mógł uosabiać zarówno światłą naukę, jak i niepokornego antysystemowca.

Zresztą niektóre z żartów miały wyższy poziom absurdu, zestawiając zdegradowanego medyka z ówczesnym ministrem zdrowia, który swoimi kontrowersyjnymi decyzjami nie raz sam się zaorał. Tak czy inaczej, kolejne sięgnięcie po książkę Tadeusza Dołęgi-Mostowicza wyglądałoby niczym zamach na narodową świętość. Mimo że film Hoffmana nie był pierwszą adaptacją tej powieści (w 1937 r. przeniósł ją na ekran Michał Waszyński z równie mocarną rolą Kazimierza Junoszy-Stępowskiego), mogło się wydawać, że bohaterowie tej historii już na zawsze będą mieć twarze Bińczyckiego, Anny Dymnej czy Tomasza Stockingera.  

O dziwo, nowa wersja na platformie streamingowej okazała się hitem i większość jednak „kupiła” odświeżone po latach kreacje – Leszka Lichoty, Marii Kowalskiej, Ignacego Lissa. Zresztą debiutancki film Michała Gazdy kilkakrotnie mruga okiem do swojego poprzednika sprzed czterdziestu lat, na przykład obsadzając Artura Barcisia, czyli połamanego w wypadku Wasylkę, jako kamerdynera Józefa. Można by na upartego nazwać to społecznym awansem, choć słusznie się zauważa, że w tym świecie, tylko na jakiś czas tragicznie zaburzonym przez odwrócony topos „z króla chłop”, pod koniec wszystko i tak powraca w zhierarchizowane koleiny. 

Stąd finałowe „kochajmy się!” wzniesione ponad klasowymi podziałami brzmi tutaj cokolwiek utopijnie. Najwyraźniej tego dzisiaj Polacy potrzebują: jeszcze szczęśliwszych niż kiedyś zakończeń, nostalgicznych powrotów, oleodrukowej wsi, powszechnej zgody narodowej… I oczywiście rodzimego kina w klasycznym wydaniu, którego produkcyjna jakość nie ustępowałaby zagranicznym tytułom. Mimo malkontenckich głosów (zawsze jest tak, że „inni zrobiliby to lepiej”), ponownie odczytany „Znachor” spełnił masowe oczekiwania. Zapewne również dlatego, iż nie odniósł się do literackiego pierwowzoru ani do swoich ekranowych poprzedników w sposób mechaniczny. Fabularne przekształcenia, przesunięcia i uzupełnienia uczyniły go też lepiej przyswajalnym dla młodszej widowni, tej wychowanej bardziej na wspomnianych memach niż na dawnym „Znachorze”.    

Ku zadowoleniu jego wiernej publiczności, scenarzyści (Marcin Baczyński, Mariusz Kuczewski) nie odeszli zbyt daleko i zachowali samą esencję. Motyw utraty pamięci i przywłaszczenia cudzej tożsamości podkręca akcję, cudowne przewrotki i melodramatyczne emocje pracują pełną parą, plebejski humor raz po raz rozbraja powagę, a mazowiecki folklor uwodzi jeszcze bardziej niż tamten podlaski. No i prawda musi w końcu zwyciężyć nad przebraniem, miłość nad kalkulacją, autorytet wiedzy zatriumfuje zaś nad podejrzeniem o zabobon. 

Skrzynka z narzędziami pozostała zatem nieomal ta sama i widać, że podkradziono ją w słusznej sprawie. Bo przecież bezinteresowność i fachowość domniemanego szarlatana, przeciwstawiona interesowności lekarza na usługach dworu, każe zadumać się nad etyką lekarską w ogóle, nie mówiąc o pięknej metaforze dziadostwa w odniesieniu do kondycji publicznej służby zdrowia dzisiaj. Jednakże twórcom nie wystarczały domyślne uwspółcześnienia i wiele wątków po prostu nadpisali.

Przede wszystkim postać Marysi, zdecydowanie bardziej wyemancypowanej i sprawczej, zagranej niczym dzisiejsza nastolatka. Jej silna więź z ojcem zostaje podkreślona już na wstępie, ich wątki toczą się równolegle i właściwie na równych prawach, a romans z młodym dziedzicem przedstawia się mniej konwencjonalnie czy pruderyjnie. I choć jego rodzice nadmiernie zalatują naftaliną – także filmową, rodem z „Trędowatej”, co wywołuje efekt nazbyt karykaturalny, to sacharyny jest tu zdecydowanie mniej niż w wersji Hoffmanowskiej. No, może z wyjątkiem ilustracji muzycznej i finału.  A chociaż baśń ostatecznie pozostanie baśnią, wersja Gazdy ucieka od nadmiernej umowności, starając się uszczegółowić swoją fabułę, zwłaszcza w rozbudowanej ekspozycji. 

Odnotujmy też, że obraz wsi i miasteczka, gdzie rozgrywa się znaczna część akcji, pomimo dość skansenowej aranżacji trochę inaczej naświetla przedwojenne podziały klasowe, bez typowo peerelowskiej optyki i z wyraźniejszą obecnością mniejszości żydowskiej. Natomiast samemu Wilczurowi/Kosibie dano szansę bycia pełnokrwistym mężczyzną, targanym przyziemnymi pragnieniami i znajdującym spełnienie, w końcu wystarczająco się już wycierpiał u Hoffmana. Ostatecznie zwycięża jednak „zapomniana miłość” – pod takim generycznym tytułem (po angielsku „Forgotten Love”) podbija „Znachor” użytkowników Netfliksa za granicą.

Niedawny remake „Pana Samochodzika i templariuszy” pokazał, że czasem lepiej zostawić klasykę w spokoju. W przypadku „Znachora”, który jest sprawnie wykonanym i zrewitalizowanym, ale jednak produktem, odbiór okazał się zaskakująco przychylny. Chwalą go profesjonalni krytycy, intelektualiści spoza branży, kinomani i zwykli widzowie. 

Jest w filmie Gazdy scena, w której prawie wszyscy bohaterowie, bez względu na wiek i społeczną przynależność, spotykają się w kinie objazdowym, by zobaczyć film z Hanką Ordonówną. Niecałe sto czy nawet czterdzieści lat temu taka wspólnota przeżywania była jeszcze czymś naturalnym, dziś o nią coraz trudniej, zwłaszcza na filmie polskim. Dlatego nowy „Znachor”, ze swoją sentymentalną i wizualną gładkością, za to z wyrazistymi postaciami kobiecymi, mocną rolą tytułową i opowieścią o człowieczeństwie, które czasem musi wejść w kolizję z prawem, trafia pod rozmaite strzechy. 

Czy u nas powtórzy fenomen ponadpokoleniowego i ponadczasowego dzieła Hoffmana, dopiero się przekonamy. Wiele wskazuje, że będzie raczej znakiem swojego czasu, dokonujących się obecnie przemian (również w odbiorze kina), naszych podkolorowanych tęsknot i fantazji. Ciekawe, co przyniesie kolejna wersja, nakręcona za następne czterdzieści lat. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej