Spór o składki zdrowotne: czy Trzecia Droga zagłodzi NFZ?

Stronnictwo chce być rzecznikiem interesów polskiego biznesu, ale formułując postulat obniżki składki zdrowotnej stawia na niewłaściwego konia.

08.03.2024

Czyta się kilka minut

Łódź, marzec 2022 r. / Fot. Piotr Kamionka / REPORTER
Łódź, marzec 2022 r. / Fot. Piotr Kamionka / Reporter

Pod groźbą zerwania koalicji rządzącej marszałek Sejmu Szymon Hołownia domaga się zmiany sposobu naliczania składki zdrowotnej dla osób prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą. Kilka dni temu powiedział: „Są postulaty, jak ten dotyczący składki zdrowotnej, które będą kosztować pieniądze. Trzeba będzie powiedzieć sobie: musimy mieć 10 mld zł, to wszystko kosztuje. Nam – Trzeciej Drodze – bardzo na tym zależy” . 

Dla podbicia dramatyzmu powinienem w tym miejscu gładko zmyślić, że czytałem tekst o żądaniach Hołowni na korytarzu przychodni, wijąc się z bólu ucha albo wznosząc w myślach modły, żeby stomatolog łaskawie, bez numerka z NFZ, rzucił okiem na moją opuchniętą szczękę. Natura obdarzyła mnie jednak dobrym zdrowiem i klientem Narodowego Funduszu Zdrowia bywam niezmiernie rzadko. A skoro zeń praktycznie nie korzystam, w zasadzie powinienem podzielać również zapał Hołowni do cięcia składek zdrowotnych samozatrudnionym. Zaliczam się do nich od pewnego wiosennego popołudnia sprzed ośmiu laty, kiedy mój ówczesny pryncypał z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru zaproponował, że albo przejdę na jednoosobową działalność gospodarczą, albo on przejdzie się do kadr z wnioskiem o wypowiedzenie, bo za dużo go kosztuję.

Biznes niezbyt poważny

Zostałem mikroprzedsiębiorcą. Wysoko cenię to określenie, które idealnie oddaje zarówno skalę przepływów pieniężnych, w których uczestniczę, jak i potencjał, jaki moja firma wnosi do rozwoju polskiej gospodarki. Nikogo nie zatrudniam i raczej już nie zatrudnię. Nie uważam wprawdzie, by mój zawód mieścił się w czołówce najbardziej pasożytniczych profesji globu, ale powiedzmy sobie szczerze: na kolegiach redakcyjnych nie wymyślamy leku na raka. Nie mam nawet garażu, w którym mógłbym po godzinach dłubać w bebechach technologii, która za jakiś czas zmieniłaby na lepsze codzienność ludzkości. Albo przynajmniej moją – po zainkasowaniu sowitej prowizji ze sprzedaży obiecującego start-upu.

Jestem, ujmując już rzecz dosłownie, jednym z wielu gryzipiórków. Lubię i cenię swoją profesję, wykonuję ją ze zmiennym szczęściem, ale z niezmiennym entuzjazmem i wiarą, że dostarczanie ludziom powodów do namysłu ma sens, który nie sprowadza się tylko do comiesięcznej wypłaty. Na szczęście robię w tym zawodzie dostatecznie długo, żeby zrozumieć również, iż dziennikarstwo nie musi uchodzić za lepsze zajęcie od wożenia ludzi komunikacją miejską, nie wspominając już o uczeniu dzieci w szkole. Dlaczego zatem to mnie Szymon Hołownia proponuje ulgę w postaci niższej składki zdrowotnej, kiedy pozostali płacić mają na starych zasadach?

Odpowiecie, że nie o mnie tu chodzi? Oczywiście! Szkopuł w tym, że takich jak ja mikroprzedsiębiorców może być dziś w polskim korpusie samozatrudnionych więcej niż tych, którzy naprawdę próbują robić biznes.

GUS szacuje, że w kraju mamy ponad trzy miliony zarejestrowanych jednoosobowych działalności gospodarczych – niemal dwa razy tyle, ile przed pandemią. Owszem, co roku niemal pół miliona samozatrudnionych wypisuje się z rejestru CEIDG, ale w tym samym czasie przybywa jeszcze więcej debiutantów. Znamienne, że nowi samozatrudnieni coraz rzadziej próbują sił w handlu, hotelarstwie, gastronomii czy rzemiośle, a coraz częściej są wysoko wyspecjalizowanymi i dobrze opłacanymi fachowcami od IT czy reklamy. Ilu w tym gronie prawdziwych przedsiębiorców, a ilu byłych pracowników etatowych, którzy wciąż siedzą przy tym samym biurku i raportują do tego samego szefa? Z niektórych szacunków wynika, że w Polsce Anno Domini 2024 pod przedsiębiorców podszywają się nawet dwa miliony pracowników.

Poległ nawet Kaczyński

Pięć lat temu z tym bałaganem próbował sobie poradzić rząd PiS. Jedną ze zmian wprowadzonych w ramach tzw. Polskiego Ładu było odebranie samozatrudnionym przywileju zryczałtowanej składki zdrowotnej, niezależnej od osiąganych dochodów. Rząd dobrał się w ten sposób do zarobków specjalistów, którzy inkasują dziesiątki tysięcy złotych miesięcznie, płacąc przy tym na NFZ tyle samo (a czasem i mniej), ile panie, które za minimalną stawkę wieczorem odkurzają po nich biuro.

Przy okazji PiS próbował wdrożyć tzw. test przedsiębiorcy, ale ostatecznie musiał przyznać, że państwo nie jest w stanie odsiać prawdziwych mikroprzedsiębiorców od pracowników etatowych owiniętych dla niepoznaki w pozłotko przedsiębiorczości. A tym bardziej nie ma prawa zmuszać nikogo, żeby porzucił samozatrudnienie na rzecz pracy etatowej. Znam ludzi, których na ścieżkę mikroprzedsiębiorczości wypchnięto siłą, bo ich firma chciała zmniejszyć sobie koszty, ale dziś nie wyobrażają sobie, by wracać do etatu. O wiele częściej stykam się jednak z takimi, którzy samozatrudnienia mają po dziurki w nosie i z rozkoszą złożyliby ponownie podpis pod umową o pracę, choćby dlatego, że to oznacza dużo wyższą emeryturę – gdyby tylko ktoś im takową zaproponował bez obniżki samych zarobków.

To żadne odkrycie, a jedynie uwaga porządkująca dyskurs: i dla pracodawców, i dla samych pracowników samozatrudnienie stało się narzędziem do optymalizowania kosztów pracy. Albo – nazywając już rzecz po imieniu – legalnego obchodzenia przepisów, które nakładają na nich dodatkowe ciężary, zwane pozapłacowymi kosztami pracy (mowa głównie o składkach zdrowotnych i emerytalnych). Dyskusja o wysokości tych obciążeń ma w Polsce tradycję równie długą jak sama gospodarka wolnorynkowa i od ponad 30 lat odbywa się niezmiennie w niemal pełnej izolacji od rzeczywistości. Środowisko pracodawców powtarza, że zbyt wysokie pozapłacowe koszty pracy dławią przedsiębiorczość i pozbawiają nasze firmy konkurencyjności wobec rywali z krajów, które nie dociskają aż tak swojego biznesu. W tle zaś dyskretnie sufluje im grono ekspertów, którzy regularnie przypominają Polakom, że ich państwo zbudowane jest z błota i patyków, a powierzanie mu pieniędzy ma mniej więcej tyle samo sensu, ile pożyczka od mafii. Koryfeuszom polskiego biznesu chodzi o to, żeby pracownicy uwierzyli, iż jadą z nimi na jednym wózku, któremu kij w szprychy co rusz wpycha chciwy ZUS pospołu z nieudolnym NFZ.

Gorliwymi wyznawcami dobrowolności ubezpieczeń społecznych są także politycy, zwłaszcza nieźle osadzonej w środowisku drobnego biznesu Konfederacji. Ekipa Sławomira Mentzena na pewnym etapie zeszłorocznej kampanii zrobiła się na tyle groźna, iż część jej postulatów wyborczych szybciutko przytuliły Koalicja Obywatelska i Trzecia Droga. Rozumiałem tę przedwyborczą retorykę, ale powrót do tych osobliwych postulatów w okolicach setnego dnia rządów nie wydaje mi się probierzem uczciwości. Wskazuje raczej, że nowa ekipa ma w głębokim poważaniu to, co dzieje się w kraju.

Jak to robią inni

Można twierdzić, że składki zdrowotne w Polsce są zbyt wysokie wobec średnich dochodów, ale bez zrobienia sobie z gęby cholewy nie da się utrzymywać, że wysokość tych obciążeń jest nad Wisłą wyższa niż w większości krajów UE. Eurostat szacuje, że udział wspomnianego komponentu pozapłacowego w ogólnych kosztach pracy nad Wisłą wyniósł w 2022 r. zaledwie 18 proc., co dało nam miejsce pośrodku stawki, którą otwierała Rumunia (udział na poziomie 5,3 proc.), a zamykały Francja (32 proc.) i Szwecja (31,9 proc.).

Rzecz jasna zwolennicy taniego państwa wyczytają z tego zestawienia tylko tyle, że w wielu krajach koszty są mniejsze. Inni zauważą jednak, że pod względem jakości opieki medycznej zdecydowanie bliżej nam do Bukaresztu niż Sztokholmu. Każdy, kto płaci składkę zdrowotną, widzi, że w zamian dostaje coś, co samo w sobie wymaga pilnego leczenia. Postulat Trzeciej Drogi jest więc klasyczną próbą leczenia objawów zamiast samej choroby. O tyle koherentną z konserwatywnym emploi obu partii tworzących to ugrupowanie, że sprowadza się do propozycji tradycyjnej terapii pijawkami. Pozbawiony części pieniędzy NFZ nie zacznie przecież leczyć szybciej i lepiej. Ci, których będzie na to stać, zapukają do prywatnych gabinetów. Reszta jednak poćwiczy cierpliwość w coraz dłuższych kolejkach.

Przywołani już zwolennicy taniego państwa odpowiedzą zapewne, że to koszt, który społeczeństwo musi ponieść w procesie swej modernizacji. Tyle że to nieprawda. Małe i średnie firmy wytwarzają ponad połowę PKB Polski, ale zestawianie podmiotów z tego sektora (wedle GUS: do 250 zatrudnionych) ze światem mikroprzedsiębiorczości jest manipulacją w czystej formie. W rzeczywistości samozatrudnienie to relikt czasów raczkującego kapitalizmu lat 90., ulicznych straganów, agencji reklamowych i salonów paznokci otwieranych dzięki dotacjom z funduszu walki z bezrobociem. W świecie wysoko konkurencyjnej gospodarki jednoosobowe firmy nie napędzają już PKB, bo stanowią jedynie plankton, którym żywią się wielkie firmy. Potencjał innowacyjny? Czasy genialnych wynalazców dawno minęły. Dziś postęp jest domeną dużych zespołów badawczych.

Trzecia Droga nazywa się rzecznikiem interesów polskiego biznesu, ale formułując postulat obniżki składki zdrowotnej, stawia na niewłaściwego konia. A raczej na naszą szkapę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Dwa miliony fikcji