Ślady życia: kosmos i granica

JULIA FIEDORCZUK, pisarka: Podlasie jest moim przybranym domem. Przy granicy nigdy nie jest wiadomo, czy upuszczona rękawiczka oznacza, że ktoś został złapany przez pograniczników czy wsiadł do tzw. taksówki, która miała wywieźć go na Zachód. Umieraniu z zimna towarzyszy niewyobrażalne cierpienie. Ból ustępuje na samym końcu. Dopiero wtedy robi się ciepło.

02.09.2023

Czyta się kilka minut

ALBERT ZAWADA / MATERIAŁY PRASOWE WYDAWNICTWA LITERACKIEGO

URSZULA HONEK: Czujesz się związana z Podlasiem? W najnowszej powieści – „Domu Oriona” – ponownie tam wracasz.

JULIA FIEDORCZUK: Stamtąd pochodzili moi rodzice. Dziadkowie mieszkali na Podlasiu i pierwsze wspomnienia z tego regionu są związane właśnie z nimi. Poprzednią powieść – „Pod słońcem” – luźno oparłam na moich historiach rodzinnych. Wyrastałam jednak na mazowieckiej wsi, a potem w małym miasteczku. Kiedy odwiedzałam dziadków na Podlasiu, miałam poczucie, że cofam się w czasie.

W jakim sensie?

Rodzice mojego ojca mieli niewielkie gospodarstwo. Były zwierzęta, uprawiali trochę żyta. Mieli też sad, w którym rosły stare odmiany drzew owocowych, dziś już rzadko spotykane. Mieszkali w maleńkim drewnianym domku i kiedy zobaczyłam go po latach, uderzyło mnie, że tyle życia się tam zmieściło. Przyszło na świat siedmioro dzieci, ale nie wszystkie przeżyły. Musiało się tam toczyć pełne i bogate życie, mijały lata i dekady, a ten domek nie powiększał się. Stał sobie na skraju wsi, tuż pod lasem.

Blisko lasu? To ważne?

Dziadkowie i moi rodzice mieli instynktowny szacunek dla przyrody. A w stosunku do zwierząt hodowlanych i domowych wiele empatii, co wcale nie było powszechne na wsi. Mięso się jadało, ale jednak niezbyt często. Pamiętam zadbanego i łagodnego konia, na którego sadzał mnie dziadek, to były jedyne momenty w życiu, gdy siedziałam na końskim grzbiecie. Mam nadzieję, że ta kochana kobyła miała u moich dziadków dobre życie. Były też krowy i kury. Wyznaczały dobowy rytm, bo opiekowanie się tyloma istotami jest projektem na całe życie; szczelnie wypełnia wszystkie pory dnia.

Poznałaś tam Puszczę?

Z tatą chodziłam do lasu głównie na Mazowszu, Puszczę tak naprawdę poznałam później, już jako osoba dorosła. Ojciec uczył mnie szacunku dla innych istot tylko dlatego, że po prostu istnieją. Szukaliśmy grzybów, bardzo to lubiłam. Do dziś zdarza mi się jesienią zarwać robotę, żeby iść na grzyby. A dawniej ojciec upominał, żebym nie deptała tych niejadalnych, bo las jest ich miejscem i mają prawo tam istnieć. To, że coś jest nieprzydatne z mojego punktu widzenia, wcale nie oznacza, że mogę decydować o jego istnieniu. Moi rodzice byli nauczycielami w wiejskiej szkole, uczyli właściwie wszystkiego, także przyrody.

Eliza, bohaterka „Domu Oriona”, w dzieciństwie często obserwuje z ojcem gwiazdy. Też tak robiłaś?

Zawsze bardzo lubiłam patrzeć w gwiazdy. Pamiętam czarne noce na Podlasiu, wolne od zanieczyszczenia światłem; nie było żadnych latarni, do najbliższego miasteczka – kilkanaście kilometrów drogi. Nagle w domu dziadków, i w tych pięciu pozostałych domach we wsi, gasło światło. Robiło się zupełnie ciemno. To są moje pierwsze wspomnienia związane z Podlasiem: ciemność i gwiazdy. Ojciec uczył mnie astronomii, interesował się nią amatorsko. Nie urządzał jednak typowych lekcji, lecz wspólnie patrzyliśmy i przeżywaliśmy; przy tym jednak chłonęłam jakąś podstawową wiedzę. Moi rodzice przejawiali ciekawość wobec świata i różnych zjawisk. Przejęłam to po nich – najcenniejsze, co dostałam. Myślę, że gdybym drugi raz miała wybierać ścieżkę kariery, zdecydowałabym się na nauki ścisłe, i pewnie byłaby to astrofizyka.

A pamiętasz, co czułaś jako dziewczynka patrząc w gwiazdy?

Zawrót głowy, niepokój.

Mimo to nie przestawałaś patrzeć?

Nie. Lubiłam myśleć o granicach kosmosu. Gdzie są? Co to znaczy, że kosmos się rozszerza? Co jest poza nim? Zastanawiałam się wtedy. Budowa czasoprzestrzeni jest sprzeczna z tym, co intuicyjnie podpowiadają nam zmysły. Ludzkie zmysły działają wewnątrz czasu i ­przestrzeni, więc nikt tak naprawdę nie jest w stanie objąć tych zjawisk myślą. Czas i przestrzeń są – okazują się – dwoma aspektami tego samego zjawiska: to odkrycie zupełnie mną wstrząsnęło. Widziałam w tym wszystkim wielką tajemnicę i miałam poczucie, że pewne rzeczy mogą być niepojęte. I jeszcze ta ciemność wokół, która budziła podskórną grozę.

A teraz? Co czujesz, gdy patrzysz w nocne niebo?

Wciąż mam poczucie konfrontowania się z czymś tajemniczym, ale nie czuję już grozy. Czuję ulgę.

Dlaczego?

Bo wydarzają się rzeczy, o których nie mamy żadnego pojęcia, a struktura rzeczywistości jest tak bardzo złożona, że rozumiemy tylko niewielki wycinek – mimo naszej naukowej potęgi. To temperuje ludzką arogancję. Fakt, że istnieją te ogromne połacie tajemnicy i niewiedzy, sprawia mi właśnie ulgę. Patrzę na życia innych istot, które być może będą się toczyć i ewoluować nawet wtedy, gdy my już stąd odejdziemy. Nie wszystko jest o nas i dla nas – czy to nie wspaniałe? Kiedy byłam dzieckiem, towarzyszyło mi narcystyczne, jak to u dzieci, przekonanie, że znajduję się w centrum świata, a moje istnienie jest najważniejsze. Potem zdałam sobie sprawę, że jestem tylko małą cząstką ogromnej, bardzo złożonej rzeczywistości.

W „Domu Oriona” ludzi ogląda się przez mapy satelitarne, albo ­znajduje się po nich ślady w Puszczy, na przykład rękawiczkę.

W listopadzie 2021 roku pojechałam na Podlasie, na rezydencję literacką w Dworku Rousseau. Obowiązywała wtedy strefa stanu wyjątkowego, niektóre części Podlasia zostały zamknięte dla ludzi z zewnątrz. Granica strefy, na którą mówiło się „zona”, przebiegała tuż przy dworku. Pytasz o obecność technologii, Google Maps, Zooma. Te narzędzia weszły na dobre do naszego życia podczas pandemii. W Puszczy zaś telefon jest zupełnie podstawowym narzędziem. Ludzie w drodze orientują się w terenie, wysyłają wiadomości czy tak zwane „pinezki”, bo mają smartfony. „Pinezka” określająca czyjeś położenie – na przykład położenie osoby, która pilnie potrzebuje pomocy – to punkt na mapie, w jakimś innym telefonie. Technologia ratuje życie, choć miewa także bardzo negatywny wpływ na ludzkie życie, wiąże się z przemocą systemową, o tym także piszę w książce. Byłaby ona w każdym razie zupełnie inna, gdyby nie tamten wyjazd i doświadczenie sytuacji na granicy białoruskiej.

Co się wydarzyło?

Na miejscu okazało się, że w budynku obok mieszkają ludzie z grupy Medycy na Granicy. Byłam świadkiem ich pracy, sporo z nimi rozmawiałam. Wykonywałam też drobne prace: sortowałam dary, pakowałam plecaki, które potem były zabierane do lasu. Kiedy skończyła się rezydencja, wracałam tam wielokrotnie już na własną rękę. Często zdarzało mi się znajdować ślady czyjegoś życia, czyjejś drogi. Ze ściśniętym żołądkiem podchodziłam do śpiwora, który był ułożony w taki sposób, jakby ktoś znajdował się w środku. Nigdy nie było wiadomo, czy upuszczona rękawiczka oznacza, że ktoś został złapany przez pograniczników, czy też wsiadł do tzw. taksówki, która miała wywieźć go na Zachód.

W Twojej książce właściwie wszystkim jest zimno: uchodźcom, bohaterce i jej matce.

Sama dotkliwie odczuwam zimno. Kiedyś przeczytałam, jak wygląda przebieg hipotermii, i nie mogłam tego z siebie wyrzucić. Czy wiesz, przez co musi przejść osoba w sile wieku, żeby umrzeć z wycieńczenia i zimna? To nie jest szybka śmierć, jak np. od kuli, lecz powolny proces, któremu towarzyszy niewyobrażalne cierpienie. Organizm zdrowej osoby tak szybko nie odpuszcza, broni się. Ból ustępuje na samym końcu, gdy się już umiera. Dopiero wtedy robi się ciepło, a potem gorąco. Któregoś razu siedziałam z medykami na poddaszu i zadzwonił ktoś na FaceTimie. Zgłoszenie przyszło z zony, czyli medycy nie mieli prawa tam pojechać. Dzwonił młody mężczyzna, trzymał w objęciach słabnącą kobietę. Tylko mówił. Powtarzał: „She is so cold”.

To wszystko musiało być dla Ciebie trudne. Dlaczego wracałaś?

Podlasie jest moim przybranym domem i działy się w nim dramatyczne i przełomowe rzeczy. Czułam, że nie napiszę niczego, jeżeli nie spojrzę w tę rzeczywistość. Nie mam natury ucieczkowej, nigdy nie przyjmowałam takiej strategii wobec życia i pisania. Mistrz zen, Roshi Jakusho Kwong, nauczyciel w świątyni na górze Sonoma w Kalifornii, mówi czasem do swoich uczniów: „Przed niczym nie uciekniesz”. Myślę, że te słowa wyrażają głęboką prawdę. Można próbować chować głowę w piasek albo zrobić tak, jak radził ojciec bohaterce „Domu Oriona”, nakrywać głowę ramionami, ale to nic nie da. Może to zabrzmi banalnie, ale uważam, że warto powstrzymać impuls ucieczki, żeby pewne rzeczy przyjąć i przeżyć. Nie ma innego wyjścia, jeżeli traktuje się serio własne życie. Ucieczka byłaby rezygnacją z jedynego życia, jakie mam.

Eliza z „Domu Oriona” nie ucieka, lecz szuka śladów po bliskiej osobie.

Może wiąże się to też z tym, że wyjeżdżanie z Podlasia jest elementem podlaskiego losu? Wystarczy wspomnieć słynne autobusy kursujące kilka razy w tygodniu między Siemiatyczami a Brukselą po wejściu Polski do UE – zdaje mi się zresztą, że nadal jeżdżą. Wszyscy chcieli albo na Zachód, albo do Warszawy. Ludzi, którzy mieszkają od pokoleń na Podlasiu, nie ma wielu. Są tacy jak ja, którzy tam wracają albo w jakimś momencie poznają to miejsce i się osiedlają. Do tego dochodzi nieprzepracowany i nie do końca opowiedziany wątek bieżeństwa, czyli uchodźstwa z 1915 r. Figura domu, do którego się wraca, choć to już nie jest twój dom, silnie we mnie rezonuje. Bo Podlasie jest i nie jest moim domem.

Uchodźstwo to historia również Twojej rodziny?

Moja babcia urodziła się na uchodźstwie, a prababcia zmarła w trakcie drogi. O tym dowiedziałam się od ciotek. W dzieciństwie słyszałam historie, że ktoś gdzieś jechał, wracał, o mało nie umarł. Bieżeńcy uciekali przed „Niemcem” w głąb Rosji, gdzie wkrótce wybuchła rewolucja. Różnie układały się ich losy, niektórzy zostali, wielu zmarło. Część wróciła po tym, gdy Polska odzyskała niepodległość, czyli wrócili do kraju, w którym tak naprawdę nigdy nie mieszkali. Te historie znam tylko w strzępach. Trochę udało mi się zrekonstruować dzięki wybitnej książce Anety Prymaki-Oniszk „Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy”, a trochę ze wspomnień członków mojej rodziny. Sporo jest białych plam.

Na pewno ciekawym wątkiem do przemyślenia jest to, w jaki sposób doświadczenie bieżeństwa i uchodźstwa Podlasian wpłynęło na ich podejście do ludzi w lesie. Aktualne doświadczenie bardzo dzieli ludzi, powoduje konflikty między tymi, którzy pomagają wędrowcom, a tymi, którzy uważają, że właściwym rozwiązaniem jest wezwanie Straży Granicznej. Jednak bardzo często Podlasianie zachowują się naprawdę w porządku.

Sporo piszesz o kryzysach: uchodźczych, humanitarnych, ale też osobistych. Bohaterka Twojej powieści jest bardzo samotna.

To prawda. Może w człowieku, niezależnie od tego, jak układa się życie, są miejsca, w których zawsze jest sam? W pewnym wieku zaczynamy widzieć siebie bardziej trzeźwo, stajemy w prawdzie. Nie ma czasu na oszukiwanie się i przyjmujemy życie takim, jakie ono jest. Eliza dopiero do tego dochodzi. Musi przekroczyć własną granicę i pogodzić się z utratą. Szuka przyjaciółki, która była jej miłością. Dotarło do niej, że tracąc z nią kontakt, straciła też kontakt z najbardziej żywotną częścią samej siebie. Można czytać ten wątek queerowo, bo Eliza naprawdę kochała Lou. Jest to też opowieść o straconej szansie. W pewnym momencie otworzyła się dla niej możliwość wejścia w relację z kimś wyjątkowym, Eliza poszła jednak inną drogą, a tamto miejsce już się zamknęło. Nie ma powrotu. Trzeba iść gdzie indziej.

W „Białej Ofelii”, prozie wydanej w 2011 r., również pojawia się wątek silnej i niejednoznacznej relacji pomiędzy kobietami. Te więzi kobiet są dla Ciebie tak ważne?

Ludzki erotyzm jest bardzo złożony i niejednoznaczny, piękny i trudny. Przyjaźnie miewają silny erotyczny rys, nawet jeżeli nie stają się relacjami seksualnymi. Interesuje mnie ta szara strefa, to, co poza mapą. Moje bohaterki w momentach najintensywniejszej przyjaźni i bliskości bywały w związkach z mężczyznami, ale nie do końca wiemy, co wydarzało się między nimi. Były dla siebie siostrami, kochankami, przewodniczkami. Chciałam, aby ten szczególny rodzaj napięcia był wyczuwalny w lekturze.

Wierzę, że kobiecy eros ma siłę wywrotową, a postać Lou jest jego ucieleśnieniem. W jednej ze scen Lou rysuje gwiazdozbiory, po swojemu, inaczej łącząc gwiazdy. Coś przestawia w tytułowym „Domu Oriona”. Trochę majstruje przy jego konstrukcji.

Twoja książka opowiada o żałobie na wielu poziomach – jest też żałoba po matce. Może najbardziej ukryta.

Ojciec zmarł, kiedy byłam nastolatką, więc żyję bez niego dłużej, niż żyłam z nim. Moja matka – gdy pisałam „Pod słońcem”; byłam wtedy mniej więcej w połowie powieści. To dla mnie wciąż niedawno, mam wrażenie, jakby nie minęło pięć lat, lecz pięć minut. Odejście matki zapoczątkowało proces głębokiej przemiany całego mojego życia, a właściwie – tego, kim jestem. Kiedy wyszłam ze szpitala po jej śmierci, uderzyła mnie z wielką siłą myśl, że oto zostałam sierotą. Byłam już wtedy po czterdziestce i nigdy bym nie pomyślała, że mogę coś takiego poczuć. „Dom Oriona” jest także o tym, że trzeba się pożegnać.

Jak wyglądają takie pożegnania?

Żałoba nie przebiega linearnie, raz jest bardzo trudno, raz mniej. Moją pierwszą w życiu głęboką żałobę – po ojcu – przechodziłam inaczej niż tę po matce. Byłam wtedy bardzo młoda, miałam perspektywę całego życia przed sobą. Inaczej się żegnasz z bliskimi, gdy tej perspektywy już nie ma – wyraźniej odczuwa się wtedy własną śmiertelność. Im jesteśmy starsi, tym bardziej nasze pożegnania pozostają niedomknięte – tak mi się wydaje. Ale żałoba w „Domu Oriona” ma dla mnie także wymiar planetarny, bo ta książka w pierwszym rzędzie dotyczy planetarnych splotów i splątań: losów, historii, minerałów, ciał – ludzkich i nieludzkich. To żałoba po świecie, który odchodzi, wyniszczony przez ludzką cywilizację opartą na ekstrakcji wszelkiego rodzaju dóbr, czyli tak zwanych „zasobów”. Eliza słyszy lament w lesie – kto to płacze? To musi pozostać zagadkowe, jednak przepuszczenie tego lamentu przez własne ciało jest kluczowym zadaniem Elizy. Ona po to tam jest. Dopiero potem może zacząć skutecznie działać w świecie.

Skąd ten pociąg do sytuacji granicznych. Potrzebujemy ich?

Na pewno tego potrzebuje moja bohaterka, taka jest jej droga. Ona trochę też prowokuje pewne zdarzenia, bo intuicyjnie czuje, że musi poznać swoją granicę i ją przekroczyć. To dość klasyczna ścieżka duchowa: przez ciemność do wolności. Wyobrażam sobie, że jest osobą, która przeszła przez mrok i wróciła ze światłem. Wiele tradycji duchowych postuluje odłączenie się od świata, a to działa w dwie strony. My odłączamy się od świata, a on od nas. Jedna z interpretacji szabatu zakłada, że kiedy człowiek odpoczywa, to równocześnie świat odpoczywa od człowieka. Przestajemy robić coś, w czym jesteśmy znakomici jako ludzkość: cały ten szum wokół siebie. ©

Julia Fiedorczuk DOM ORIONA Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023

 

Psalm XXIX

kogóż będę się lękać?
kiedy czas przysnął na chodniku
jak zmęczony pies, punkt
dla nas: odkurzamy porcelanę,
zdjęcia, magnetowid; poezję,
politykę i miłość. dwudziestoletnia,
taka ci wychodzę w ramach okna,
póki nie zblakną ogniste piksele
miasta, póki się nie wyleje
dzień. w bladym kadrze, ten,
który ucisza zgiełk mórz: spustoszenie –

 

Psalm XXX

jak kolumny z mgły, tak
maszerują nasze policzone dni, jak
śpiew z prochu, tak zanosimy siebie
do najdłuższej nocy. Co istnieje
gdzie nie widzimy, do kogo
się zwraca? „Emergency
warning for Eden”, że zapłoną
sny, których jeszcze nie śniliśmy
i płatki sadzy odtańczą żałobę
po tym czego nie:

Wiersze z tomu „Psalmy”
 

JULIA FIEDORCZUK jest pisarką, poetką, tłumaczką i wykładowczynią literatury amerykańskiej. Laureatka Nagrody im. Wisławy Szymborskiej (2018) za tom „Psalmy”. Prowadzi stronę internetową www.ekopoetyka.com. Wraz z Filipem Springerem stworzyła działającą przy Instytucie Reportażu Szkołę Ekopoetyki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Autorka tomów poezji „Sporysz”, „Pod wezwaniem” i „Zimowanie” oraz zbioru opowiadań „Białe noce”. Laureatka m.in. Nagrody im. Adama Włodka oraz Nagrody im. Stanisława Barańczaka w ramach Poznańskiej Nagrody Literackiej. Nominowana do Nagrody Literackiej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Kosmos i granica