Sąd to nie fabryka śrubek

Prowadzą nawet po kilkaset spraw jednocześnie. Zdarza się, że na sali sądowej zapominają nazwisk oskarżonych. Mówią, że zmiana jest potrzebna. Ale chyba nie taka.

25.07.2017

Czyta się kilka minut

Sędzia Marta Kożuchowska-Warywoda: „Często mam poczucie życia w amoku”.Warszawa, wrzesień 2016 r. / Jacek Turczyk / PAP
Sędzia Marta Kożuchowska-Warywoda: „Często mam poczucie życia w amoku”.Warszawa, wrzesień 2016 r. / Jacek Turczyk / PAP

Polscy sędziowie o swojej pracy najchętniej opowiadają anegdotami. Jeden z nich wspomina, jak któregoś popołudnia nie mógł się doprosić, by jego kilkuletnia córka opuściła wannę i zeszła na kolację. W końcu zapukał do drzwi łazienki i spytał, czym jest tak zajęta. Odparła tylko: „Przepraszam cię, tato, ale czytam akta”. – Nawet nie miałem siły się denerwować. Przypomniałem sobie, ile razy nie miałem dla niej czasu i jak ją zbywałem. Uświadomiłem sobie, jakim jestem ojcem – opowiada.

Szpital polowy

W dużych miastach – zwłaszcza w wydziałach karnych i gospodarczych – sędziowie są przeciążeni. Bywa, że prowadzą po 200- -300 (albo więcej) spraw jednocześnie. Gdy zamykają jakieś, dostają kolejne. To jeden z głównych powodów, dla których procesy ciągną się latami.


Zamach na sądy – czytaj i udostępniaj specjalny, bezpłatny serwis „Tygodnika Powszechnego” >>>


– Powiem wprost: nasza praca przypomina szpital polowy. To nie jest tak, że możemy dokładnie zaplanować przebieg i czas trwania każdej rozprawy, a najtrudniejsze sprawy prowadzić, wyznaczając je dzień po dniu. Jestem sędzią od 10 lat i wciąż mam wrażenie, że nie jestem w stanie nadążyć. Często mam poczucie życia w amoku, pogoni od jednej sprawy do drugiej – mówi doświadczona sędzia sądu rejonowego Warszawa-Wola Marta Kożuchowska-Warywoda, która jako członkini Stowarzyszenia „Iustitia” wzięła na siebie ostatnio odpowiedzialność tłumaczenia opinii publicznej zagrożeń związanych z nowelizacją ustaw o KRS i Sądzie Najwyższym. – Dziś, za namową jednego z dziennikarzy, robię zdjęcia tomów akt, nad którymi pracuję, i udostępniam je najbliższym znajomym. Ludzie, jak to widzą, najczęściej są zszokowani. To tysiące dokumentów. Żeby zrozumieć sprawę, dobrze wyważyć racje i poznać kontekst, trzeba wszystkie dokładnie przeczytać. Dlatego my z pracy nie wychodzimy nigdy – tłumaczy.

Największą zmorą są sprawy, które trwają latami: wywołują najwięcej nerwów, komplikują bieżącą pracę. Rafał Zawalski z Wydziału Cywilnego Sądu Warszawa Praga-Południe (wcześniej adwokat i prokurator) mówi, że nie zna nikogo, komu przedłużanie postępowań sprawiałoby przyjemność. – Babranie się w sprawach tylko utrudnia życie. A powody, dla których tak się dzieje, są różne: często zależą od postawy samych stron, chcących opóźnić wyrok. Z punktu widzenia sędziego najlepiej sprawy kończyć jak najszybciej. Im mniej ich w referacie, tym łatwiej nad nimi zapanować – opowiada. I wspomina, że sam do niedawna uczestniczył w 400 sprawach naraz. Ostatnio udało mu się zmniejszyć tę liczbę o kilkadziesiąt.

– Jeżeli odraczamy ogłoszenie wyroku, to nie dlatego, że jesteśmy leniwi. Czasem po prostu musimy się dłużej zastanowić – mówi sędzia Kożuchowska- -Warywoda. I podaje przykład sprawy, którą prowadzi obecnie. Między sąsiadkami na jednym z warszawskich osiedli doszło do ostrego konfliktu, połączonego z naruszeniem nietykalności osobistej i znieważeniem. Tego typu sprawy – w zależności od tego, jak zostaną poprowadzone i jaki zapadnie w nich wyrok – mają wpływ na życie sąsiadów przez kolejne lata. Jeden nierozważny ruch może wiele kosztować. – Nawet gdy teraz rozmawiam z panem, myślami jestem przy tej sprawie: z jednej strony muszę ocenić materiał dowodowy i ewentualnie wymierzyć karę, ale też spoczywa na mnie obowiązek rozwiązania konkretnego konfliktu społecznego, który wciąż się nawarstwia. Odroczyłam wyrok, aby podjąć dobrą decyzję – mówi Kożuchowska- -Warywoda.

Taśma produkcyjna

W jednym z warszawskich sądów wisi tabliczka: „sąd to nie jest fabryka śrubek”. Przyniósł ją jeden z pracowników, gdy podczas dyżuru został poproszony o zastąpienie kolegi w poprowadzeniu kilku spraw. Zbuntował się. Tłumaczył, że nie ma czasu się z nimi zapoznać; że nie weźmie na siebie takiej odpowiedzialności.

Ale rzeczywiście: sędziowie lubią porównywać swoje miejsce pracy do zakładu produkcyjnego, w którym – zgodnie z zasadą ekonomiki – trzeba wyprodukować jak najwięcej produktów określonej jakości. Bywa, że w trakcie dnia prowadzi się 5-6 dużych spraw. A łącznie z tzw. jednoposiedzeniowymi (np. dotyczącymi zmiany kary nieizolacyjnej na zastępczą) – nawet do dwudziestu. Przy większości sędziowie czują presję, by zamykać je jak najszybciej i poprawiać statystykę.

Mniejszy natłok pracy mają sędziowie z małych miejscowości, ale z drugiej strony ich codzienność to życie na świeczniku. – Z pewnością mam większy komfort pracy niż koledzy z Warszawy czy Krakowa, ale u mnie w mieście wszyscy wiedzą, czym się zajmuję. Kto chce, wie też, jakim jeżdżę samochodem i pod jakim adresem mieszkam. Taki urok tej pracy, że ludzie się interesują. No i oczywiście wszyscy ciągle mają podejrzenia: czy jestem w stanie wydawać sprawiedliwe wyroki, skoro prokuratorzy i adwokaci, z którymi spotykam się na salach sądowych, to moi sąsiedzi albo koledzy ze szkoły – opowiada sędzia z niewielkiej miejscowości w północnej Polsce. – Tylko że z tym trzeba sobie radzić. Górnolotnie to zabrzmi, ale jeśli pamiętam, do czego zostałem powołany, to wydawanie wyroków na niekorzyść osób, które znam, nie będzie trudne.

Kredyt, karta, konto

Oczywiście sędziowie zarabiają znacznie więcej niż w przeciętnej fabryce, ale też mniej, niż wynikałoby to z obiegowych opinii. Zasada jest prosta: im większa odpowiedzialność, tym większe pieniądze. Z wyliczeń Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że przeciętne zarobki w sądach rejonowych wynoszą 6-8 tysięcy, okręgowych – 8-10 tysięcy, a w apelacyjnych wahają się od 10 do 13 tysięcy. Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iustitia” uważa jednak te dane za zmanipulowane: tłumaczy, że resort prowadzi celową politykę zawyżania domniemanych zarobków sędziów, choćby poprzez doliczanie tzw. trzynastej pensji.

– Sprawa jest prosta: zarabiamy na tyle, by móc spokojnie funkcjonować. Bierzemy kredyty i dzięki temu kupujemy mieszkania. W mniejszych miejscowościach nasze zarobki mogą sprawiać, że poziomem życia wyróżniamy się na tle innych, w większych raczej giniemy w tłumie – tłumaczy Dorota Loryś-Kosylo z Sądu Rejonowego Warszawa-Żoliborz. Sama pochodzi z mniejszego miasta, gdzie – zanim rozpoczęła pracę w stolicy – studiowała prawo i robiła aplikację.

Bycie sędzią w Polsce nie jest jednak drogą do bogactwa. Znacznie większe sumy co miesiąc wpływają na konta adwokatów, radców prawnych czy pracowników korporacji. – Nasze obecne wynagrodzenia nie powinny szokować ani w jedną, ani w drugą stronę. One dobrze oddają generalną sytuację finansową państwa. Dla nas większym zmartwieniem, i to mającym rzeczywisty wpływ na funkcjonowanie sądownictwa, jest ciągłe niedofinansowanie całego sektora. Z tym zmagamy się na co dzień – mówi Loryś-Kosylo.

Jeden z sędziów opowiada, jak na drodze do zamknięcia przewodu sądowego stanęła śmierć świadka. Mężczyzna zmarł w Kanadzie, a żeby ruszyć dalej, potrzebny był akt zgonu. Sędzia pocztą elektroniczną zwrócił się więc o odpowiednie dokumenty, ale Kanadyjczycy w zamian zażądali podania numeru karty kredytowej. Polskie sądy nie posiadają własnych kart, więc procedura zapłaty 32 dolarów mocno się skomplikowała. Strona kanadyjska zaproponowała przelew, nie wiedząc, że własne konta to w polskim sądownictwie także melodia przyszłości. Rozmowy z działem księgowym trwały trzy tygodnie, a proces stał w miejscu. W końcu sędzia – niezgodnie z procedurami – skorzystał z prywatnej karty, sprowadził akt zgonu świadka na własną rękę i wkrótce ogłosił wyrok.

Jaka kasta

Dziś, gdy obóz władzy zdecydował się na próbę przejęcia kontroli nad polskim sądownictwem, sędziowie dowiadują się o sobie rzeczy, których wcześniej nie słyszeli. – Najciekawsze jest to ciągłe powtarzanie, że jesteśmy kastą – śmieje się Rafał Zawalski. – Staję przed lustrem, spoglądam sobie w oczy i zastanawiam się: czy to o mnie? Dopiero potem przypominam sobie, że przecież kasty są różne. Może chodzi o kastę pariasów?

Zderzenia z faktami nie wytrzymuje też wysyp nagłych komunikatów – kolportowanych przeważnie przez media publiczne – dotyczących patologii wśród sędziów. Noszący togi sprawcy kradzieży spodni czy wiertarek, których dotyczą owe doniesienia… od lat nie żyją. – Sprawdzałam te sytuacje i one były skrzętnie przygotowaną manipulacją. Politycy wyciągali je, żeby wywołać wrażenie jakiejś dziwnej sytuacji, ale w efekcie jedynie potęgowali presję, która spada na nas w codziennej pracy – mówi Dorota Loryś-Kosylo.

Duszone emocje

Z tą presją sędziowie muszą radzić sobie sami. Ich zdrowie i predyspozycje psychiczne badane są tylko raz, przed objęciem urzędu. Później już nikt nie zastanawia się, w jaki sposób funkcjonują i jak znoszą stres. – Dlatego ciągle powtarzamy, że potrzebujemy mądrej reformy, która uwzględni realne problemy, poprawi jakość sądownictwa i wyleczy choroby, które od lat definiujemy – mówi sędzia Kożuchowska-Warywoda.

– Czasem ktoś mnie pyta, czy i jak często zmagam się z poczuciem, że mogłem popełnić błąd. Odpowiadam pytaniem klasyka: a czymże jest prawda? Czym jest sprawiedliwy wyrok? Powiem panu szczerze: jestem przepełniony wątpliwościami co do każdego świadka: dlaczego mówi to, co mówi. Gdybym nie potrafił sobie z tym poradzić, prędzej czy później bym zwariował. Muszę sprawnie podejmować decyzje. Odpowiedzialność ciąży, a każda strona ma rację i żąda jej uznania – mówi sędzia Rafał Zawalski. I dodaje: – Jesteśmy tylko ludźmi i też mamy uczucia. Pyta pan, czy wchodząc na salę sądową można je nagle wyłączyć? A w jaki sposób? Nie, my po prostu staramy się je poskromić i zdusić w sobie. Radzimy sobie z tym lepiej lub gorzej. Jeszcze jako adwokatowi zdarzało mi się obserwować sędziego i zastanawiać, co przykrego spotkało go w życiu. Nie wszystko da się ukryć.

Jeden z sędziów przyznaje, że w niektórych przypadkach presja bywa zbyt silna. – Zdarzają się rozbite rodziny albo ucieczki w uzależnienia. Pamiętam przypadek prezesa sądu rejonowego, który musiał zrezygnować z pracy zaledwie po kilku miesiącach. Już na starcie miał kłopoty ze zdrowiem, ale krótki okres z dodatkowym stresem omal nie wpakował go do grobu – wspomina. – Tak, my z problemami zostajemy sami. Nawet psychoterapeuta ma superwizora, do którego może zwrócić się po pomoc. My możemy liczyć tylko na wsparcie bliskich.

Cień sędziego Kryże

Zdaniem rządzących statystyczny polski sędzia jest nie tylko członkiem patologicznej kasty, ale też komunistą, a w najlepszym przypadku: mentalnym spadkobiercą PRL. Tę tezę łatwo jednak obalić: w 2013 r. w kwartalniku „Na wokandzie” opublikowano szczegółowe wyniki badań Ministerstwa Sprawiedliwości. Wynikało z nich, że typowy sędzia ma 35-40 lat, a karierę rozpoczął zwykle w wieku 32 lat, po przebrnięciu przez długą drogę kształcenia.

Jeden z sędziów, anonimowo: – Jako facet po czterdziestce, w swoim wydziale jestem jednym z najstarszych. Od upadku komunizmu minęły blisko trzy dekady, więc osób mających szansę orzekać przed rokiem 1989 spotykam coraz rzadziej. Ostatnio ktoś mnie zapytał, czy miałem do czynienia z sędzią znanym z czasów PRL. Tak, miałem – na aplikacji zetknąłem się z Andrzejem Kryżem [wieloletni członek PZPR, sądzący w procesach politycznych, ale w III RP związany z PiS – red.]. Nie wiem, czy o taką odpowiedź mojemu rozmówcy chodziło.

Sygnały ostrzegawcze

Ustawy o KRS i Sądzie Najwyższym rozpoczynają nowy etap w życiu sędziów. W samym środowisku mało kto ma co do tego wątpliwości, choć równocześnie wciąż mało kto potrafi streścić scenariusz napisany przez Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę. – Wie pan co? My do tej pory żyliśmy w spokojnych czasach. A tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono – opowiada sędzia Kożuchowska-Warywoda. – Nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, co się wydarzy przy zmasowanej presji. Strach dywagować nad jakąś czarną wizją.

Dla środowiska sędziów pierwszym sygnałem ostrzegawczym był proces w sprawie śmierci ojca Zbigniewa Ziobry. Po przejęciu władzy przez PiS do procesu toczącego się z subsydiarnego aktu oskarżenia nieoczekiwanie dołączyła prokuratura, która wcześniej dwukrotnie umarzała postępowanie. Prowadząca sprawę Agnieszka Pilarczyk w trakcie rozprawy była poddawana presji niespotykanej dotąd na salach sądowych. Tuż przed wydaniem wyroku śledczy wszczęli postępowanie w jej sprawie, a po kilkunastu godzinach wnieśli o wyłączenie jej z orzekania. Obecny na sali mecenas Krzysztof Bachmiński, były prezydent Krakowa, a w czasach PRL obrońca w procesach politycznych, podsumowywał: „Mamy niedopuszczalny atak na niezawisłość sędziowską. Osoby zamieszane w te działania oraz osoby inspirujące te działania prędzej czy później poniosą odpowiedzialność karną. Przed wielu laty broniłem w procesach politycznych i myślałem, że te czasy bezpowrotnie minęły. Myliłem się”.

O prowadzącej tamtą sprawę sędzi Pilarczyk Zbigniew Ziobro powiedział w trakcie spotkania wyborczego w Katowicach: „Musimy znaleźć sposób, by z takimi sędziami porozmawiać inaczej”. Nie udało się: Pilarczyk wydała wyrok uniewinniający lekarzy, którzy zajmowali się ojcem ministra. Tuż po rozprawie, dopytywana przez dziennikarzy o presję ze strony polityków, odparła tylko: „Proszę, nie róbcie ze mnie postaci medialnej. Przyszłam na salę tylko po to, by sprawiedliwie rozsądzić spór”.

Po wprowadzanych właśnie zmianach o podobne odpowiedzi będzie dużo trudniej. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl.


CZYTAJ TAKŻE:

Prof. Bogdan de Barbaro, psychiatra i psychoterapeuta: Czuję się jak pasażer pojazdu, który pędzi bez hamulców. Ale nigdy nie jest tak, że nie mogę nic. Świeczka pod siedzibą sądu to też sposób uczestnictwa w czymś dobrym.

Dariusz Kosiński: Wybuch Kaczyńskiego nie zaszkodzi mu w oczach zwolenników. Ważniejsza dla Polski jest więź tych, którzy protestują na ulicach naszych miast – nie przeciwko prezesowi, tylko za wolnością.

Rafał Matyja: PiS nie ma projektu ustrojowego. Chce się odegrać na przeciwnikach, podporządkować sobie wszystkie organy państwa poprzez wymianę kadr i uruchomić socjotechnikę, która trwale zdyskredytuje elity III RP.

Klaus Bachmann: Niezamierzone skutki nowelizacji ustaw o KRS, SN i sądach powszechnych są dalekosiężne. I mogą skończyć się opuszczeniem Unii Europejskiej.

Ks. Adam Boniecki: Trzeba śpiewać o wolności.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2017