Jeszcze politycy obozu władzy próbują w wywiadach maskować rozczarowanie tradycyjnymi apelami, żeby poczekać na ostateczne wyniki. Jeszcze z niektórych środowisk PiS-u płyną zapowiedzi łowów na koalicjantów. Ale bez ryzyka można już założyć, że nie będzie ani rządzącej koalicji PiS-u z którymś z ugrupowań w Sejmie, ani zaskoczenia ostatecznymi wynikami tych wyborów. Prawo i Sprawiedliwość wygrało je optycznie, zdobywając najwięcej głosów. Przegrywa je za to politycznie, bo nie ma z kim stworzyć trwałego sojuszu, a do samodzielnych rządów nie dostało od swoich wyborców dostatecznie mocnego mandatu.
Znamienne, że wyniki tych wyborów niemal pokryły się ze wskazaniami sondaży sprzed roku. Po ośmiu latach rządów tak wysokie poparcie dla PiS-u jest sporym osiągnięciem, ale politycy obozu władzy muszą też zdawać sobie sprawę, że od roku grali z opozycją znaczonymi kartami.
Lista zastosowanych tricków jest długa – od zaangażowania instytucji publicznych i spółek Skarbu Państwa w kampanię na rzecz PiS-u, aż po jej finansowanie z budżetu (pikniki, rzekomo reklamujące program 800 plus) i zlekceważenie postulatów PKW, która domagała się dopasowania liczby mandatów w okręgach do zmian w strukturze demograficznej kraju (zmian działających na niekorzyść rządzących). Z takim zapleczem i przy tak wielkiej dysproporcji w dostępie do pieniędzy publicznych oraz do czasu antenowego w TVP, utrzymanie poparcia na poziomie sprzed roku można nazwać już tylko w jeden sposób. To fiasko pomysłu na te wybory, w których PiS postawił jednoznacznie na polaryzację.
Zresztą przecieki ze sztabu partii rządzącej już kilka tygodni temu sugerowały, że Prawo i Sprawiedliwość zrozumiało, iż stało się zakładnikiem tej strategii, bo poza straszeniem Tuskiem swojego żelaznego elektoratu nic innego po prostu nie działa. Podwyższenie świadczenia 500 plus przeszło bez większego echa. Wyborcy najwyraźniej nie uwierzyli też PiS-owi, że jako jedyna partia ma receptę na kwestie bezpieczeństwa i inflacji. Nie pomogło nawet wyznaczenie daty wyborów w tzw. dniu papieskim; w kampanii temat Jana Pawła II po prostu nie zaistniał i PiS nie miało czego bronić.
Polki wybrały. Jak i dlaczego głosowały kobiety
Obozowi władzy pozostał jeszcze prezydent. Politycy PiS otwarcie deklarują, że oczekują, iż Andrzej Duda misję utworzenia rządu powierzy ugrupowaniu, które zdobyło najwięcej głosów, a nie koalicji dysponującej sejmową większością. W polskim porządku prawnym prezydent rzeczywiście może zdecydować się na takie rozdanie. Ale w ten sposób jedynie wydłuży agonię rządów PiS-u, bo pierwsze posiedzenie nowego Sejmu zakończy się odrzuceniem wniosku o wotum zaufania dla nowego gabinetu i wrócimy do punktu wyjścia. W bieżącej konstelacji politycznej i po ośmiu latach demonizowania opozycji PiS nie ma po prostu zdolności koalicyjnej. Było to zresztą do przewidzenia, bo wybory nie przyniosły głębokiego przetasowania sceny politycznej i do parlamentu weszło pięć formacji, które były w nim obecne już w poprzedniej kadencji.
Zaskoczeniem tych wyborów z pewnością była za to frekwencja. Warto jednak podkreślić, że największy wzrost odsetka głosujących zaobserwowano nie w dużych miastach, będących matecznikami opozycji, lecz na wsi, gdzie karty rozdaje PiS.
Wysłuchał Marek Rabij