Polska na rozdrożu. Po co nam Unia Europejska?

Komisja Europejska wciąż poszerza swe kompetencje, ale zarazem chroni nas przed zaborczością władz państwowych. Suwerenność w XXI wieku znaczy coś innego niż sto lat temu.

10.06.2023

Czyta się kilka minut

Warszawa, 4 czerwca 2023 r. / STANISŁAW RÓŻYCKI / REPORTER
Warszawa, 4 czerwca 2023 r. / STANISŁAW RÓŻYCKI / REPORTER

Podpisana przez prezydenta ­ustawa o powołaniu komisji badającej rosyjskie wpływy w Polsce wywołała natychmiastową debatę w Parlamencie Europejskim oraz rozpoczęcie procedury naruszeniowej. Niemal równocześnie Trybunał Sprawiedliwości UE po raz kolejny uznał, że zmiany w polskim sądownictwie łamią zobowiązania wynikające z traktatu z Unią. Jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę spór kompetencyjny pomiędzy Sądem Najwyższym i Trybunałem Konstytucyjnym wokół ułaskawienia przez prezydenta Dudę Mariusza Kamińskiego – otrzymamy obraz chaosu prawnego, który może oznaczać nie tylko koniec marzeń o pieniądzach z Krajowego Planu Odbudowy, ale kłopoty z wypłatami z innych źródeł, które są powiązane z kryterium praworządności.

Dwadzieścia lat po referendum, w którym 77,5 proc. Polaków opowiedziało się za wstąpieniem naszego kraju do Unii ­Europejskiej, znaleźliśmy się na rozdrożu. Wciąż zdecydowana większość z nas, bo aż 85 proc. (według sondażu CBOS z kwietnia 2023 r.) uważa, że powinniśmy dalej należeć do Wspólnoty. Jest to niewielki spadek poparcia, choć trzeba przyznać, że z rekordowego poziomu 92 proc. w czerwcu ubiegłego roku. Przełom widać w innej kwestii: po raz pierwszy od 2014 r. więcej Polaków uważa, że członkostwo zbytnio ogranicza naszą suwerenność, niż że nie ma na nią wpływu (45:42). Odsetek „suwerenistów” wzrósł znacznie, bo aż o 12 proc.

Tego typu sondaże traktuje się czasem jako wskaźnik negatywnego zjawiska. Tak jakby domyślnie prawidłową odpowiedzią było to, że w naszych relacjach z UE wszystko jest w porządku, a inna oznaczała od razu eurosceptycyzm. Tak wcale być nie musi, tak jak nie ma jednego powodu, dla którego odsetek niezadowolonych nagle wzrósł. Pierwszy na myśl nasuwa się brak pieniędzy z KPO, jednak w cytowanym badaniu padło także pytanie o to, kto jest temu winien. Zaledwie 16 proc. Polaków wskazało na Unię Europejską. Co więcej, nawet wśród zwolenników PiS tylko 23 proc. oskarża o to Brukselę, głównego winowajcę widząc raczej w… opozycji (47 proc.), jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało. Zarazem tylko 16 proc. ankietowanych twierdzi, że Polska zrobiła źle, wycofując się z części zmian w sądownictwie pod naciskiem Komisji Europejskiej.

Robaki po brukselsku

KPO nie jest jedyną kością naszej niezgody z Unią. W ostatnich miesiącach mogliśmy dowiedzieć się od licznych euro­sceptyków, także z partii rządzącej, że UE chce zmusić nas do jedzenia robaków i że pozwoliła na wpuszczenie do Polski „technicznego” ukraińskiego zboża. Te zarzuty są najwyżej półprawdami. Dopuszczenie do spożycia w UE proszku ze świerszczy nie oznacza przymusowego karmienia nim ludzi. Abstrahując od tego, że kontrowersja jest co najwyżej estetyczna, a np. koszenila (barwnik z czerwców kaktusowych) już dziś jest w wielu pokarmach, to sporny proszek będzie dodawany przez producentów do produktów dobrowolnie i oznaczany na opakowaniu. Podobnie na bezcłowy wjazd zboża z Ukrainy zgodził się polski rząd, a wręcz się go domagał w ramach (słusznej co do zasady) pomocy zaatakowanemu sąsiadowi. Fakt, iż polskie służby nie były w stanie dopilnować, by zboże przejechało przez Polskę bez rozładunku, nie jest winą Unii. Tego typu pogłoski mogą jednak wpływać na wzrost negatywnego stosunku do UE. Także u tych, którzy są za tym, byśmy pozostali w jej strukturach.

Od momentu akcesji Polski politycy zrzucali na Unię winę za liczne niedociągnięcia. Jednak dopiero za rządów PiS Bruksela została osadzona przez rządzących w roli zagrożenia dla suwerenności. Celuje w tym zwłaszcza ugrupowanie Zbigniewa Ziobry, które z przepychanek z Unią uczyniło swój znak rozpoznawczy, czego ukoronowaniem jest zmiana nazwy partii na Suwerenna Polska.

To zjawisko nie ogranicza się jedynie do propagandy. Podporządkowany PiS Trybunał Konstytucyjny w październiku 2022 r. uznał, że organy UE, naciskając na Polskę w szczegółowych kwestiach dotyczących wymiaru sprawiedliwości, działają poza swoim zakresem kompetencji i że powoływanie się przez nie na traktaty europejskie jest niezgodne z polską ustawą zasadniczą. PiS przedstawia to orzeczenie jako obronę naszej podmiotowości w ramach UE przed powolnym i pozatraktatowym zawłaszczaniem władzy przez Brukselę.

Z czysto prawnego punktu widzenia sprawa nie jest jednoznaczna. Instytucje mają to do siebie, że starają się rozszerzać swoje kompetencje, a spory krajów członkowskich z Brukselą to domena nie tylko Polski i Węgier. Trybunał Sprawiedliwości UE regularnie rozstrzyga różnice zdań między Komisją Europejską a państwami (w ostatnich miesiącach dotyczy to np. Rumunii, Hiszpanii czy Włoch). Nie mówiąc już o tym, że od lat trwa przepychanka między samym TSUE a niemieckim Federalnym Sądem Konstytucyjnym o to, w jakim zakresie ten drugi może sprawdzać zgodność prawa europejskiego z niemiecką ustawą zasadniczą, co trochę przypomina spór naszych władz z UE.

Faktycznie, traktaty europejskie nie dają Komisji Europejskiej bezpośredniego prawa do ingerowania w kształt systemu sądownictwa krajów członkowskich. Jednak zawierają też – dość ogólne – przepisy mówiące o tym, że państwa wspólnoty mają być praworządne. PiS uchwalając szereg ustaw niezgodnych z Konstytucją i zasadami trójpodziału władzy, złamał tę zasadę. I, jak widać po lex Tusk, brnie dalej w tym samym kierunku, nie umiejąc lub nie chcąc wyplątać nas z trwającego już ósmy rok konfliktu z Brukselą, który można byłoby w prosty sposób zakończyć: wycofując się ze zmian, które są szkodliwe nie tylko dla relacji z Europą, ale przede wszystkim dla polskich obywateli. Zwłaszcza że w ich efekcie sądownictwo działa jeszcze gorzej niż wcześniej. Argument, że powinniśmy bronić tych ustaw bez względu na to, jakie skutki przynoszą, ponieważ są „nasze” i Brukseli nic do nich, jest błędny, gdyż Polacy przekazując PiS władzę nie dali mu przyzwolenia na łamanie najwyższego prawa krajowego. Paradoksalnie Unia, nawet jeśli rozszerza swoją władczość mocą precedensu, broni rzeczywistego suwerena, nas samych, przed uzurpacją rządzących.

Razem, ale osobno

Podejrzewam jednak, że mało kto w Polsce widzi w instytucjach Unii obrońcę naszej suwerenności. Myślimy nadal – zarówno Polacy, jak i obywatele innych krajów członkowskich – w kategoriach państwa narodowego. To nasze państwo jest dla nas punktem odniesienia, Unia Europejska zaś jawi się nie jako zwarta wspólnota, ale raczej jako pragmatyczne stowarzyszenie krajów, choć unikalne w swojej konstrukcji. Nawet jeśli w świetle badań 80 proc. Polaków uważa się za obywateli UE, to nie jest to raczej wyraz twardej tożsamości, lecz bardziej pochodna tego, że każdy Polak jest automatycznie obywatelem Unii. Również gdy myślimy o korzyściach płynących z akcesji, to głównie chodzi nam o rzeczy wymierne, zwłaszcza indywidualnie. Gdy w 2021 r. IBRiS spytał na zlecenie „Rzeczpospolitej”, jakie są największe zalety UE, 68 proc. ankietowanych wskazało fundusze unijne, 58 proc. otwarte granice, 34 proc. wzrost bezpieczeństwa Polski, a możliwość kształcenia poza Polską – 23 proc. Z sondażu nie wynika, by specjalną wartością była integracja sama w sobie czy też utrwalanie wartości demokratycznych. W świetle tego sondażu Unia jawi się jako wspólnota pragmatyczna, nie tożsamościowa.

Podobnie wygląda sytuacja w innych krajach unijnych. Z jednej strony, jak wynika z opublikowanego w tym roku ­European Social Survey, od 2016 do 2022 r. w zdecydowanej większości z nich spadła tendencja do opuszczenia UE. Można to wytłumaczyć obawami związanymi z niepewnością czasów pandemii covidu, obecnie zaś z wojną w Ukrainie. A także ze świadomością ogromnych kosztów, jakie ponosi Wielka Brytania w związku z brexitem. Nawiasem mówiąc, gdyby dziś Brytyjczycy mogli zdecydować jeszcze raz, zagłosowaliby za powrotem do UE.

Z drugiej strony, wydaje się, że obywatele nie są chętni do pogłębiania integracji: stąd jednoczesny, choć wydawałoby się, że sprzeczny z wcześniejszym sondażem wzrost poparcia dla polityków eurosceptycznych oraz ich sukcesy wyborcze, również w tak znaczących krajach, jak Francja, Niemcy, Hiszpania czy Włochy. Wygląda na to, że dla wielu Europejczyków obecny poziom integracji jest już optymalny, o ile nie za duży. Chcą być w Unii, jednocześnie traktując ją jako instytucję mającą wiele wad.

Meandry solidarności

Inaczej wygląda sytuacja w przypadku elit politycznych, które nie tylko mówią o tym, że potrzebujemy „coraz ściślejszej Unii”, ale po prostu ten cel realizują. I polski rząd bierze w tym udział, nawet jeśli on akurat mówi co innego. Katalizatorem zmian są kolejne kryzysy. Pandemia covidu przyniosła wspólne zakupy szczepionek, a także przyjęcie Funduszu ­Odbudowy, który – po raz pierwszy w historii – jest finansowany m.in. ze sprzedaży unijnych obligacji, co oznacza zaciągnięcie przez Unię wspólnego długu. Zgodził się na to (choć przy sprzeciwie Solidarnej Polski) także rząd Mateusza Morawieckiego.

W 2021 r. UE utworzyła pozabudżetowy fundusz celowy o nazwie Europejski Instrument na rzecz Pokoju, który przekazuje pieniądze państwom członkowskim dostarczającym broń Ukrainie. To też sytuacja precedensowa, która w przyszłości ma zaowocować kolejnymi wspólnymi zakupami uzbrojenia. W połowie maja zakończył się również pierwszy przetarg na wspólne zakupy gazu. Okazał się sukcesem: dostawcy dopuszczeni do niego zaoferowali więcej surowca, niż wynosiło zapotrzebowanie. Udany przetarg jest prawdopodobnie jednym z powodów, dla którego ceny gazu na europejskim rynku spadły: 22 maja do poziomu poniżej 30 euro za megawato­godzinę, co było poziomem najniższym od połowy czerwca 2021 r.

Jednocześnie politycy europejscy coraz głośniej mówią o potrzebie ugruntowania pogłębiającej się integracji także poprzez zapisy w traktatach. Emmanuel Macron mówi o europejskiej autonomii strategicznej, która miałaby oznaczać samodzielność UE w zakresie bezpieczeństwa i polityki zagranicznej. Olaf Scholz z kolei co rusz wraca do pomysłu, by decyzje w kwestii polityki zagranicznej i podatkowej Rada Europejska mogła podejmować większością kwalifikowaną, a nie tak jak do tej pory – jednomyślnie. Na tę chwilę propozycję popierają głównie rządy państw „starej” Unii, takie jak Belgia, Finlandia czy Francja, a z nowych członków – Słowenia. To mało, bo wcielenie w życie tego pomysłu wymaga… jednomyślności, a sceptyczne są z kolei rządy części nowych członków, zwłaszcza Polski i Węgier.

Obie propozycje dążą do federalizacji Unii i mają swoje plusy i minusy. O ile bowiem rezygnacja z zasady, że państwa członkowskie podejmują decyzje jednomyślnie w kwestii polityki zagranicznej, mogłaby pomóc w prowadzeniu bardziej zdecydowanych działań np. wobec Rosji, o tyle w przypadku polityki podatkowej mogłaby stać się zagrożeniem dla konkurencyjności naszej gospodarki. Jest możliwe, że państwa, w których płaci się wyższe podatki, będą dążyły do narzucenia ich na poziomie europejskim, możliwe jest także dążenie do wprowadzania nowych danin. Natomiast głoszenie idei autonomii strategicznej akurat przez prezydenta Francji jest jednocześnie wyrażeniem dystansu wobec bliskiej współpracy z USA, na której z kolei bardzo zależy Polsce i krajom bałtyckim.

Zresztą ani Francja, ani Niemcy – dwa najsilniejsze państwa UE – nie są szczególnie przekonujące w zakresie europejskiej solidarności. W końcu to Francja była jednym z państw, które najmocniej naciskały na objęcie pracowników delegowanych dodatkowymi regulacjami, uderzając m.in. w nasze interesy. Niemcy z kolei po latach bliskiej współpracy z Rosją, choćby w zakresie budowy Nord Stream 1 i Nord Stream 2, stały się, zwłaszcza na początku wojny w Ukrainie, hamulcowym pomocy napadniętemu krajowi, choć nie tak otwarcie jak Węgry.

Postawa części państw członkowskich pokazuje, że w zjednoczonej Europie nadal liczą się twarde interesy, które realizują na wspólnotowej arenie właśnie państwa narodowe. Wyraża się to także w mniej spektakularny sposób, np. poprzez faworyzowanie rodaków w europejskich instytucjach. Jak donosił w ubiegłym roku portal Politico, taki problem występował w Europejskim Banku Centralnym, w którym większość departamentów była zdominowana przez Niemców i Włochów, co utrudniało pracę i prowadziło do działania na rzecz krajów pochodzenia. W Komisji Europejskiej zjawisko to występuje w znacznie mniejszym stopniu, ale tylko w wyniku stosowania parytetów, co pozwala domniemywać, że gdyby ich nie było, także tam dochodziłoby do tworzenia się narodowych klik.

Suwerenność przez integrację

A jednak w ogólnym sensie Scholz i Macron mają rację wskazując na potrzebę głębszej integracji. W XXI wieku suwerenność oznacza coś innego niż sto czy dwieście lat temu. Pełną władzę zwierzchnią na swoim terytorium mają nieliczne państwa: USA, Chiny, ewentualnie ­Rosja. Pozostałe należą do jednej z ich stref wpływów, w ramach których starają się utrzymać maksimum podmiotowości i możliwości kształtowania systemu politycznego według własnej woli, oczywiście ze specyficznym miejscem dla państw zrzeszonych w Unii Europejskiej. Także w przypadku Polski trudno mówić o suwerenności w starym stylu, gdyż nasze bezpieczeństwo zależy w dużej mierze od obecności amerykańskich wojsk na naszym terytorium. Oddawanie się suwerenistycznym złudzeniom i mocarstwowym mrzonkom mogłoby nam wręcz przynieść szkody. Więcej skorzystamy na dążeniu do tego, by cała Unia stała się mocarstwem.

Gospodarczo i politycznie ogromne korzyści daje nam wspólne z innymi państwami UE ustalanie polityki celnej i zasad korzystania z jednolitego rynku. Rzeczywistość pokazuje, że warto pójść jeszcze dalej, wspólnie prowadząc politykę zakupową w zakresie np. źródeł energii czy rozwijając współpracę wojskową, nawet do poziomu wspólnej europejskiej armii. Nie oznacza to rezygnacji ze współpracy transatlantyckiej, jednak nie możemy wciąż opierać się wyłącznie na amerykańskim parasolu ochronnym, choćby na wypadek izolacjonistycznych tendencji w tym mocarstwie. Także gospodarczo żadne z państw członkowskich Unii nie da sobie rady w pojedynkę w globalnej konkurencji z Chinami czy USA. Dlatego potrzebne jest także dążenie do większej konwergencji gospodarczej, a w dalszej perspektywie, gdy będziemy spełniać warunki, być może także wstąpienia do strefy euro.

Potrzeba większej integracji nie opiera się wyłącznie na wymiernych korzyściach. Ważny jest też wspólny mit. Pierwsze kilkadziesiąt lat integracji europejskiej napędzała chęć zachowania pokoju między państwami ­europejskimi (leżąca na sercu zwłaszcza Niemcom i Francuzom). Cel udało się osiągnąć, ale dziś to już nie wystarczy, bo pokolenia, które w przeważającej mierze urodziły się po II wojnie światowej, traktują pokój między państwami członkowskimi jako oczywistość. Ochrona przed zagrożeniem zewnętrznym, jakim jest w tym momencie ­Rosja, może być jednak katalizatorem głębszej integracji, choćby dla ochrony bezpieczeństwa obywateli Unii, ale także zachodniego stylu życia oraz modelu ustrojowego.

To oczywiście jest problematyczne w sytuacji, w której w części państw europejskich popularna staje się nieliberalna demokracja, a rządzący takimi krajami jak Polska czy Węgry prezentują siebie jako demokratów, tyle że walczących z autorytarnymi dążeniami Brukseli – w rzeczywistości łamiąc zasady praworządności i pluralizmu oraz zawłaszczając państwo.

Kolejne zmiany prawne wprowadzane w tych krajach, w połączeniu z propagandą nieustannie sączącą się z państwowych mediów, służą tworzeniu własnej oligarchii (Węgry) oraz rzeszy klientów żywotnie zainteresowanych przetrwaniem nowo tworzonego systemu (Polska). Ale są także równią pochyłą, po której demokracja stacza się w kierunku autorytaryzmu. Lex Tusk, pozwalające na to, by polityczni nominaci mogli ograniczać prawa obywatelskie wszystkim, których arbitralnie posądzą o działanie pod wpływem rosyjskim, jest tego dobitnym przykładem. Takie eksperymenty ustrojowe szkodzą zarówno krajom członkowskim, jak i samej integracji. I powinny być traktowane jako obce europejskiemu wyobrażeniu o dobrym, sprawiedliwym państwie.

Z zacieśnianiem integracji wiążą się także zagrożenia, np. zasklepienie się w protekcjonizmie gospodarczym (zwłaszcza jeśli USA będą nadal szły w tym samym kierunku), a także wykształcenie czegoś na wzór europejskiego nacjonalizmu. W wyniku licznych konfliktów na świecie i globalnego ocieplenia (wywołanego w dużej mierze przez Zachód) do Europy wciąż będą chciały dostać się tysiące migrantów. Istnieje prawdopodobieństwo, że Unia stanie się „twierdzą Europa”. Już dziś państwa traktujące twardo imigrantów (np. Włochy, Polska) podkreślają, że chronią w ten sposób wspólną europejską granicę i całą cywilizację. Z kolei instytucje unijne, mimo dystansu do takich postaw i humanitarnej retoryki, zdają się podzielać to podejście, na co wskazuje choćby tolerowanie push backów czy praktyka działania Frontexu, który zdaniem Europejskiego Urzędu ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF) miał wręcz dopuszczać się ich tuszowania na Morzu Egejskim.

Pieśń przyszłości

Na tę chwilę trudno jednoznacznie ocenić potencjalne skutki tak zdecydowanej obrony granic wspólnoty. Z jednej strony razem będziemy bezpieczniejsi, w zderzeniu choćby z imperialistyczną Rosją (zwłaszcza jeśli struktury europejskie i natowskie będą się nawzajem uzupełniały), z drugiej jednak – istnieje ryzyko wytworzenia się paneuropejskiej ksenofobii, która może prowadzić do niehumanitarnego traktowania przybyszów i zaprzeczenia własnym wartościom.

To jednak pieśń przyszłości. Na razie nie ma europejskiego narodu, więc nie będzie też europejskiego nacjonalizmu. Państwa narodowe zazdrośnie strzegą swoich kompetencji, obawiając się, że różnego rodzaju ustępstwa mogą być wykorzystane przez sąsiadów. Ale mając świadomość wszelkich meandrów, warto obrać kierunek na głębszą integrację, ponieważ ostatecznie skorzystamy na tym wszyscy. Zazdrośnie strzegąc naszej suwerenności możemy więcej stracić, niż zyskać.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Na europejskim rozdrożu