Lucia Berlin: zniewolona przez biografię

Kronikarka rodzinnych katastrof i długodystansowa alkoholiczka. Spod powikłanego życiorysu amerykańskiej pisarki czas wydobyć jej dzieło.

05.03.2024

Czyta się kilka minut

Lucia Berlin z synami, Markiem i Jeffem, w nowojorskim zoo, 1963 r. // Fot. materiały prasowe Wydawnictwa Czarne
Lucia Berlin z synami, Markiem i Jeffem, w nowojorskim zoo, 1963 r. // Fot. materiały prasowe Wydawnictwa Czarne

Nawet najciekawszy i najbardziej powikłany życiorys jest dla pisarza tylko surowym materiałem, wymagającym daleko idącej obróbki. I nawet pisarka tak wyraźnie autobiografizująca jak Lucia Berlin sporo w swoich doświadczeniach „przerabiała”, zanim przelała je na papier. Potencjał literacki życiorysu nie zależy bowiem od atrakcyjności czy wyjątkowości samych życiowych zdarzeń, a raczej od talentu opracowującego go pisarza. „Nieważne, jak było – mawiał Jerzy Pilch – ważne, jak się napisało”.

Wydawcy książek Berlin najwyraźniej uważają jednak inaczej, bo każda z nich opatrzona jest wstępem, często autorstwa któregoś z synów Berlin (to osobne zagadnienie, czy dziecko jest najlepszym komentatorem artystycznego dzieła swego ojca lub matki), a także rozbudowaną notą biograficzną. Powstaje w ten sposób złudzenie, że te opowiadania są warte uwagi, bo napisała je osoba o wyjątkowo ciekawym życiorysie. To zresztą chyba szersza tendencja: coraz częściej wmawia się nam, że czyjeś dzieło należy poznać dlatego, że stworzył je człowiek o niepospolitej biografii. W istocie zaś bywa odwrotnie: jeśli w ogóle biografia jakiegoś twórcy może być interesująca, to głównie dlatego, że jest to biografia autorki czy autora wybitnych dzieł.

Literatura faktu i eseje, poezja, powieści i opowiadania. Recenzje nowości wydawniczych i rozmowy z twórcami.

Czy biografia Lucii Berlin jest interesująca? Jeśli tak, to z pewnością nie z racji swojej niezwykłości, ale raczej z powodu daleko idącej przeciętności. Biografia Berlin jest umiarkowanie „literacka” i jej głównym osiągnięciem jest właśnie to, jak wiele z tego niezbyt wyszukanego losu zdołała literacko wycisnąć. Jej najlepsze opowiadania są kroniką przeciętnych (choć nieraz przerażających) wydarzeń, będących udziałem przeciętnych (choć nieraz odrażających) ludzi. Być może zresztą stąd ich spóźniona popularność. Żaden pisarz nie może przecież serio oczekiwać, że jakikolwiek czytelnik zainteresuje się jego życiem. Pisarz może jedynie liczyć na to, że czytelnik zainteresuje się swoim własnym życiem i zechce je za pośrednictwem dzieł pisarza badać.

Dziesięć lat później

Lucia Berlin urodziła się w 1936 r. na Alasce. Pierwsze lata życia upłynęły jej pod znakiem nieustannych przeprowadzek. Jej ojciec był pracującym w górnictwie inżynierem i jego krótkoterminowe kontrakty rzucały rodzinę w coraz to nowe miejsca. Mała Lucia zaliczyła w ten sposób Kentucky, Montanę, Idaho, Teksas, Arizonę, a nawet Chile. W dorosłości utrzymała ten koczowniczy tryb życia – mieszkała w Nowym Jorku, Meksyku, Kalifornii, regularnie zmieniając adresy. Jak czytamy w książce „Witaj w domu”, „w swoim życiu nazywała domem osiemnaście różnych miejsc” (wyliczanka kolejnych adresów porządkuje zawarte w książce wspomnienia).

Jej życie uczuciowe charakteryzowało się taką samą mobilnością. Trzy razy wychodziła za mąż, wchodziła w niezliczone inne, mniej lub bardziej trwałe związki. Miała czterech synów, których ciągnęła za sobą z domu do domu, ze związku do związku. Całe życie zmagała się z alkoholizmem. Cierpiała z powodu poważnej wady kręgosłupa, pod koniec życia uniemożliwiającej jej swobodne funkcjonowanie. W ostatnich latach chorowała onkologicznie. Paradoksalnie jednak te ostatnie lata były najstabilniejsze. Berlin zdołała bowiem stłumić nałóg, wykonywała też stabilniejsze i bardziej satysfakcjonujące prace: wykładała, uczyła twórczego pisania. Wcześniej przez długie lata często pracowała poniżej kwalifikacji za niskie wynagrodzenie. Bywała telefonistką, rejestratorką w szpitalu, sprzątaczką. „Lepsze” prace (na przykład nauczycielki) szybko traciła – często z powodu picia.

Pisać zaczęło stosunkowo późno. Debiutowała dobrze po czterdziestce i pisywała właściwie wyłącznie opowiadania. Za życia osiągnęła kawałek uznania – głównie środowiskowego – i otrzymała nieliczne nagrody. Masowy rozgłos jej pisarstwo zdobyło dopiero dekadę po jej śmierci. Berlin zmarła w roku 2004. „Instrukcję dla pań sprzątających” uznano za jedną z najważniejszych książek roku 2015.

Elementy jej biografii łatwo odnaleźć w opowiadaniach. Niemal w każdym główna bohaterka stylizowana jest na samą Lucię. Jej bohaterki uczą, sprzątają, pracują w szpitalach. Mają synów, którymi nieraz się opiekują, a innym razem ich zaniedbują. Często się przeprowadzają. Rozwodzą się, porzucają i są porzucane. Niekiedy mają skoliozę. Zawsze piją. Nie dogadują się z matką. Nie dogadują się z siostrą. Tracą pracę. Piją. Muszą się wyprowadzić. Zabierają dzieci i uciekają. Gdzieś jadą, skądś wracają. Piją.

Prawda zmyślona

Jeśli czyta się wspomnienia z „Witaj w domu”, znając już dwa zbiory opowiadań, to z łatwością odnajduje się te same sceny i motywy. Ojciec Berlin jest inżynierem górnictwa, tak jak i ojciec bohaterki niektórych opowiadań. Dziadek jest dentystą – i u Berlin, i w opowiadaniach. Jeden z mężów Berlin jest muzykiem jazzowym, tak jak mąż bohaterek niektórych jej opowiadań. Jeden z mężów jest narkomanem – tak w życiu, jak i w opowiadaniach.

Ciekawe jednak, że te same sceny w prozie autobiograficznej nie działają tak silnie jak w opowiadaniach. Jest np. w „Witaj w domu” scena, w której mąż wychodzi z domu (najpewniej porzucając Berlin na stałe), ale po dwudziestu minutach wraca, bo czegoś zapomniał. Przez te dwadzieścia minut Berlin przebiera się, całkowicie zmienia swój wygląd, przemeblowuje dom, oddaje coś sąsiadom, coś wyrzuca. Zmienia dekoracje, tak jak całkowicie zmienia swoje życie. Dwadzieścia minut później mąż patrzy na nią osłupiały. Ta scena nie przekonuje, prawda? Niemożliwe, żeby w dwadzieścia minut przemeblowała przestrzeń, przebrała się i poszła do sąsiadów – myśli czytelnik. Nieprawdopodobne, nawet jeśli tak właśnie było. Niemal dokładnie taka sama scena pojawia się w opowiadaniu „Lead Street, Albuquerque” – i tam jest ona niezwykle przekonująca, poruszająca, symboliczna, ale też jakoś po prostu… prawdziwa. Okazuje się, że zmyślenie literatury pięknej bywa nieraz prawdziwsze niż prawda literatury faktu.

W opowiadaniach Berlin jest też wobec samej siebie i swoich bliskich znacznie bardziej bezlitosna. Portrety rodziców i siostry w tomie „Witaj w domu” są w dużej mierze uładzone. Matka wielu bohaterek opowiadań Berlin jest zaś skrajnie toksycznym potworem. Relacja z siostrą – we wspomnieniach wyszlifowana – w opowiadaniach bywa bardzo powikłana, pełna wzajemnej złości, oskarżeń i pretensji. We wspomnieniach Berlin przedstawia się jako dość troskliwa, nawet jeśli nieco rozproszona matka. Gdzieś te swoje dzieci zabiera, coś im pokazuje. Z kolei w opowiadaniach jej narratorki skrajnie zaniedbują swoje dzieci, krzywdzą je, zapominają o nich, nie mają dla nich czasu, bo właśnie z kimś romansują, a przede wszystkim – piją.

We wspomnieniach Berlin pisze o dziadku, że „nawet latem nosił wykrochmalone białe koszule oraz eleganckie garnitury z kamizelkami”. I tylko z jednego aluzyjnego zdania – „Czasem łapał mnie i kołysał na kolanach, nawet gdy płakałam” – można wyczytać to, co jest dobrze widoczne w kilku opowiadaniach: koszmar wykorzystywania seksualnego. Czy pisze o sobie, czy o swoich bliskich, Berlin zawsze działa wedle tej samej zasady: gdy pisze prawdę, wygładza i łagodzi; gdy pisze zmyślenia, mówi całą prawdę.

Taka praca

Niezależnie od tego, w jak dużym stopniu opowiadania z „Instrukcji dla pań sprzątających” i „Wieczoru w raju” są zakorzenione w życiu Lucii Berlin, to z pewnością są zakorzenione w życiu jako takim. W codziennym życiu, w zwyczajnym, powtarzalnym życiu, w poniedziałkach i wtorkach. Opowiadania Berlin nie zajmują się samymi sobą, nie zajmują się literaturą, nie ma w nich wewnętrznej świadomości, autotematyzmu, metapoziomów. To nie są opowiadania o opowiadaniach, to nie są opowiadania o literaturze.

Odniesienia literackie są u Berlin rzadkie (jedynym nawracającym jest Proust), jej bohaterki nie są pisarkami, niekiedy, owszem, uczą pisania, ale raczej więźniów niż studentów – samo pisanie rzadko zresztą bywa kluczowe tak dla fabuły, jak i budowy opowiadania. To są raczej opowiadania o praniu czy sprzątaniu, a nie o czytaniu i pisaniu – i pewnie przez to są znacznie ciekawsze.

Zresztą sama Berlin przez większość życia – mimo znajomości i kontaktów ze środowiskiem artystycznym – raczej jako pisarka nie funkcjonowała, pisarką na co dzień nie była. Z tego funkcjonowania poza głównym obiegiem, z tego braku najprościej rozumianego sukcesu również potrafiła zrobić swój atut. Jest w którejś z jej książek obraz umęczonego codziennym życiem Chucka, wrzucającego do skrzynki pocztowej przesyłki z jakimś swoim opowiadaniem. Chuck wrzuca i nie ma specjalnej nadziei na odpowiedź, na druk, na jakąkolwiek reakcję świata. Zresztą nawet jeśli wydrukują, to co to właściwie zmieni? I tak następnego dnia trzeba będzie pójść do pracy. Podobnie pewnie musiało to wyglądać u Lucii Berlin. 

Ciekawe zresztą, że w jej opowiadaniach nie widać ani śladu frustracji, pretensji do losu, żalu z racji niedocenienia, niedostatecznego uznania. Nie wiem, czy Berlin miała w ogóle jakiekolwiek ambicje literackie – w sensie sukcesu czy pozycji w życiu literackim. Z pewnością szukała literatury poza samą literaturą – uwydatniała potencjał codziennego życia, opowieść kryjącą się nie na kartach uczonych książek, ale w poczekalniach, pralniach, gabinetach, stacjach benzynowych, sklepach.

Pisarstwo Berlin jest tym samym mimowolnie głosem w toczącej się od pewnego czasu dyskusji na temat pracy pisarza. Czy pisanie to w ogóle jest praca? Czy to jest praca taka sama jak wszystkie inne? Jeszcze niedawno częściej usłyszałoby się odpowiedź negatywną niż pozytywną. Dziś jednak coraz częściej słyszy się, że pisanie jest pracą, a w związku z tym pisarzowi należą się takie samie korzyści jak wszystkim innym pracownikom – wynagrodzenie, ubezpieczenie, emerytura.

Nawet jeśli jednak uznamy za zasadne rozmaite postulaty dotyczące sytuacji bytowej artystów – bo przecież nie tylko pisarzy – to samo twierdzenie, że pisanie jest po prostu pracą może budzić pewne zastrzeżenia. Po pierwsze, pisarz nie ma pracodawcy, dla nikogo konkretnego nie pracuje. Pracodawcą pisarza nie jest ani wydawca, ani czytelnik. Po drugie bowiem, to efekt artystyczny jest jedynym, co powinno przyświecać każdemu piszącemu. Pisanie nie owocuje żadnymi produktami, nie ma immanentnej wartości rynkowej, nie da się przełożyć na wskaźniki ekonomiczne. 

Próba potraktowania twórczości literackiej jako zwyczajnej pracy zarobkowej wiąże się z ryzykiem artystycznej zapaści. „Piszę od ósmej do szesnastej”, wyznał kiedyś pewien polski pisarz. Złośliwi mogliby odpowiedzieć, że to, owszem, u niego widać. Lucia Berlin z pewnością nie pisała od ósmej do szesnastej. To również wyraźnie widać.

Przeszłość nie szkodzi

Czy gdyby Lucia Berlin nie musiała sprzątać, opiekować się pacjentami i odbierać telefonów – gdyby mogła tylko pisać – to jej pisarstwo było lepsze? Być może obfitsze. Ale czy jako stypendystka, rezydentka i laureatka Berlin napisałaby rzeczy lepsze niż jako sprzątaczka i recepcjonistka? Mało prawdopodobne.

Niezliczone są przykłady pisarzy, którzy napisali świetne pierwsze książki jako kelnerzy czy portierzy, a o wiele słabsze książki kolejne jako „pisarze”. Lucia Berlin całe życie pisała jako „kelnerka”, nie jako „pisarka” – i przypuszczalnie jej pisarstwo na tym zyskało, choć nie jest to oczywiście uniwersalna recepta na arcydzieło. Warto się jednak zastanowić, czy zwalniając pisarzy z konieczności zarabiania na życie nie odbierzemy im tym samym źródła doświadczeń ważniejszych niż czysto literackie – i czy z tego właśnie źródła nie wypływa niekiedy coś więcej niż tylko pieniądze na czynsz i rachunki.

W tym kontekście Marcel Proust – człowiek, który właściwie nigdy nie musiał pracować – wydaje się antytezą Lucii Berlin, tak jak i jego monumentalny cykl powieściowy wydaje się antytezą rwanych i migawkowych opowiadań Berlin. A jednak to on jest pisarzem najczęściej w opowiadaniach Berlin przywoływanym. W opowiadaniu „Zagubiona w Luwrze” pojawia się motyw niemożności przypomnienia sobie najzwyklejszych rzeczy – narratorka bezskutecznie próbuje sobie przypomnieć jakieś swoje łóżko z dzieciństwa. Ten motyw nieudanego porządkowania wspomnień łączy Berlin z Proustem. Bo przecież ostatecznie „W poszukiwaniu straconego czasu” opowiada raczej o niepamięci, niż pamięci. Jest też w opowiadaniach Berlin proustowska nostalgia. W pierwszej chwili bywa ona szokująca, zwłaszcza jeśli sobie uzmysłowimy, że „kraj lat dziecinnych”, za którym narratorka tęskni, jest obiektywnie dość koszmarny. Kłótnie, alkohol, wykorzystywanie seksualne, konflikty, rozstania, koszmary... Nie szkodzi. Nasza przeszłość – zwłaszcza ta odległa, ta legendarna – uruchamia w nas nostalgiczne tropy, nawet jeśli obiektywnie nie jest godna tęsknoty, nawet jeśli jest przyziemna i ponura.

W tym kryje się największa wartość twórczości Lucii Berlin. We wspaniale skrojonych i nieprzegadanych opowiadaniach Berlin potrafi pokazać, że zwyczajne – i niewolne od cierpienia – życie też może być polem, na którym kwitnie tęsknota, na którym kwitnie literatura. To tam – w sali szpitalnej podrzędnej i zaniedbanej kliniki, pośród ludzi zdławionych zwyczajnym i rozczarowującym życiem, w monotonii marnych i wykańczających prac – również czai się na nas wielka literatura.

Lucia Berlin, Instrukcja dla pań sprzątających, przeł. Dobromiła Jankowska, Czarne, Wołowiec 2023

Lucia Berlin, Witaj w domu, przeł. Dobromiła Jankowska, Czarne, Wołowiec 2024

materiały prasowe

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Zniewolona przez biografię