L.U.C.: Raperzy na rowery

ŁUKASZ ROSTKOWSKI (L.U.C.), muzyk: Przez wiele lat tak dużo pracowałem, że nie byłem nawet w stanie wydawać pieniędzy. Nie było kiedy, tylko koncert za koncertem. Teraz myślę raczej o barierkach dla dziecka, zupełnie inna skala.

23.07.2023

Czyta się kilka minut

 / KAROL KACPERSKI
/ KAROL KACPERSKI

JOANNA WIŚNIOWSKA: Kim Ty właściwie jesteś?

ŁUKASZ ROSTKOWSKI (L.U.C.): Zależy, przez jaki pryzmat się popatrzy. Dziś mogę powiedzieć, że jestem ojcem, twórcą i rowerzystą.

A raperem, dyrygentem, kompozytorem – już nie?

Może troszkę też. Często się nad tym zastanawiam i nie mam satysfakcjonującej odpowiedzi. Ale na pewno jestem opowiadaczem historii. Robię to na swój sposób, łącząc różne gatunki i dziedziny sztuki.

No właśnie – „różne”. Mimo że kiedyś usłyszałeś: „Jak nie masz swojego pudełeczka, szykuj trumnę”?

Hm… Na pewno te moje przeskoki i poszukiwania, ale także problemy ze zdrowiem i zmniejszenie liczby koncertów odcięły mnie trochę od słuchaczy. Porównuję to do kuligu: cisnę od bandy do bandy, więc wiele osób nie jest w stanie utrzymać się na tylnych sankach i wypadają. Przepraszam, ale jest tyle rzeczy, których muszę jeszcze spróbować.

Przez lata mierzyłem się z tym, że na festiwalach jazzowych byłem zbyt hip-hopowy, dla hip-hopowców byłem za bardzo odklejony i jazzowy. A dla klasyki byłem... Choć właściwie, paradoksalnie, klasyka zawsze mnie zapraszała.


KORA JEST NA DZIŚ

Dlaczego wciąż wraca z taką siła? Pięć lat po śmierci jej biografia staje się bestsellerem, siła – źródłem inspiracji >>>>


Jesteś ciekawostką?

Chyba tak. Całe życie się siłowałem, żeby być w hip-hopie, bo go kocham. Ale on nigdy mnie nie zaakceptował. Pewnie nie potrafiłem się do końca odnaleźć w stylistyce i tematach, które były tam akurat popularne. Przez lata sprawiało mi to dużo bólu, poczucia samotności i odrzucenia.

Do tego pracoholizm.

To mieszanka wybuchowa, która może źle się skończyć, i tak kilka razy się stało. Kiedy odkryłem muzykę – i to, że nie muszę już być prawnikiem, studiować umów, rozwiązywać sporów, których nie znoszę – chciałem ją robić non stop, permanentna eksplozja.

Dobry przepis na sukces, ale także na wypalenie.

Tak, ale wtedy przede wszystkim czułem, że muzykę odkryłem za późno. Więc gdy chłopaki z mojego pierwszego zespołu Kanał Audytywny kładli się spać, ja trzaskałem do rana pokraczne bity ucząc się nieznanych programów. Przekleństwa leciały jak bomby, ale byłem zdeterminowany.

Niepokój niekoniecznie jest twórczy.

Mam taki nałóg: analizuję rzeczywistość. I ją kontestuję. Ale tak samo ­robię z moimi pomysłami, które non stop podważam. Zawsze znajdę ­kontrargument dla argumentu. I tak bez końca.

Musi być męczące.

Jest.

To kiedy wreszcie nie myślisz?

Umysł najlepiej odpoczywa na rowerze. Skupiam się wtedy tylko na balansie, który jest esencją życia. I słucham orkiestry zębatek i łańcucha – to jest dopiero muzyka. Najlepsza do medytacji.

Często mówisz o zdrowiu – kwestia wieku?

Doceniam je, bo mam powody. Skręcenie karku po wpadnięciu do zapadni, problemy cukrowe od stresów i złej diety, kilka godzin dzieliło mnie od utraty widzenia w jednym oku. Zawsze wydawało mi się, że jestem He-Manem, że z wszystkim dam radę. Teraz uczę się odpuszczać.

Z musu?

Nie. Z wyboru. Mam rodzinę, jestem za nią odpowiedzialny. Już nie jestem tylko dla siebie i fanów. O godz. 16 muszę skończyć pracę i przejąć małego, a zwykle pracowałem do godz. 22-23. Nie wiem, czy mi się udało pogodzić karierę z rodziną, ale bardzo się staram. Kiedyś pracowałem cały tydzień – calle, e-maile, logistyka i produkcja bitów w międzyczasie. Przychodził piątek, jechałem na koncert, po występach dochodzenie do siebie trwa dwa-trzy dni. Nie zdążyłem nawet spuścić adrenaliny i kortyzolu, a już był poniedziałek. I tak przez kilkanaście lat. Teraz częściej wyjeżdżam na urlopy, jeżdżę na rowerze i pracuję nad asertywnością.

Co dostajesz w zamian?

Niedawno zorganizowaliśmy koncert „Zrozumieć Śląsk”, na scenie stuosobowa orkiestra, chór, czternastu solistów. Pomyślałem wtedy w Arenie Gliwice, że oni wszyscy są tu przeze mnie i dla mnie. Bardzo mocne doznanie.

Miałeś w którymś momencie dość muzyki?

Tak, nawet teraz mam dość. Spory problem. Ale to chyba normalne, zwłaszcza po 16 wydanych płytach. Chciałbym zamknąć muzykę do „Chłopów”…

To film animowany wg powieści Reymonta, tworzony przez autorów „Twojego Vincenta”…

Tak. Chciałem ją skończyć i odpocząć, ale dopieszczanie tej produkcji wciąż trwa. Jestem więc przeciążony muzyką, dlatego mało jej słucham, raczej wsłuchuję się w rozmowy z filozofami na podkastach. Nadal kocham muzykę, ale coraz częściej mówię jej „nie”. Uciekam więc czasem w inne strony.

Gdzie?

W stronę ciszy lub rozmów. Przy całej tragedii, którą przyniosła pandemia – dla mnie była błogosławieństwem, bo ­mogłem się zatrzymać. Choć wielu ­moich kumpli muzyków faktycznie miało przymusowe wakacje, ja pracowałem w studio ucząc się nowej dziedziny – muzyki filmowej.


MAREK Z POSPIESZALSKICH, MUZYK ROKU

Piętnaście miesięcy wystarczyło, by podbił polską scenę jazzową. Nikt tego nie potrafiłby zrobić tak naturalnie >>>>


Z pracą w samotności jakoś mi się nie kojarzysz.

Od lat pracuję nad projektem Rebel Babel Ensemble, czyli orkiestrą 360, która łączy amatorów i zawodowców na płytach, festiwalach, warsztatach i koncertach. W ciągu kilku lat połączyliśmy ponad 10 tysięcy instrumentalistów z ich idolami i wysokiej klasy solistami z różnych gatunków muzycznych. To wiąże się z ogromnymi komplikacjami – składy, utwory i goście. Każdy koncert RBE jest jak festiwal.

Boli, gdy przez chęć robienia swojego tracisz fanów?

Byłbym obłudnym kłamcą, gdybym powiedział, że utrata uwagi mi nie doskwiera. A dzisiaj wszystko jest policzalne i mierzalne – hype, fame, lajki. Chociaż często ludzie, którzy mają setki tysięcy followersów, nie mają publiki, dla której mogą grać, a ci z paroma tysiącami wypełniają sale. Współczesność jest bardzo złożona i cyrkowa.

Jak ta sytuacja wpływa na Twoją karierę?

Pewnie gdybym miał bardziej popkulturową pozycję, łatwiej byłoby mi znaleźć sponsorów na festiwal BrassWood, realizować moje wizje i marzenia. Festiwal, który kocham, który chcę robić, w który wkładam całe serce, ostatecznie jest dla mnie gehenną i zmorą. Zamiast radości tworzenia jest walka o finanse. Łatwiej byłoby realizować swoje wizje, gdyby były na to środki. Gdy masz mocną pozycję, wszyscy cię kochają, oglądają, followują, chcą wsadzić ci reklamy i zarobić na tobie, dając ci też zarobić.

Wiele razy odmawiałem reklamowania różnych produktów i czasem zastanawiam się, czy była to dobra decyzja.

Podaj przykład.

Nie chciałem reklamować choćby coca-coli, bo ma dużo cukru.

Ale teraz byś sobie to wybaczył?

Zwłaszcza jakbym zobaczył przelew na koncie (śmiech). Moi słuchacze pewnie też by mi to zapomnieli – wyrozumiali ludzie. Gość ma 40 lat, rodzinę, no to co ma zrobić? Przez wiele lat myślałem tylko tydzień naprzód, tak dużo pracowałem, że nie byłem nawet w stanie wydawać pieniędzy. Jedzenie dostawałem na koncertach, Nike dawał mi buty. Teraz myślę raczej o barierkach dla dziecka, zupełnie inna skala. Ale nie mówię, że flirt z komercją już mi się nie przydarzy, mam trochę dość tego, jak jest. Bez środków trudno tworzyć na poziomie. Coraz bardziej otwieram się więc na współpracę z markami. Ale musi to być zgodne z moją filozofią i tym, w co wierzę.

A nie lepiej byłoby w piosenki wpleść „joł” i rapować o „hajsie i dziwkach”?

Może i lepiej, ale to nie byłoby dla mnie autentyczne. Dlatego nie irytują mnie postaci polskiej sceny, które tak rapują, bo są w tym autentyczne. Nie jestem człowiekiem z biedy, z osiedla. Owszem, lubię kozackie auta i design, ale generalnie wolę rower.

Raperzy na rowerach, fajne.

Miewałem w związku z tym kompleksy i lęki. Ale ostatnio poznałem Kubę Orlińskiego, który śpiewa w operze i robi breakdance. Od razu pomyślałem o sobie jakoś lepiej. Rapuję i dyryguję orkiestrami – to jest moje i unikatowe. Nie muszę się decydować tylko na jedno, jak wielu mi doradza.

Płyta jest jednak odpowiedzią na ­zapotrzebowanie rynku.

No oczywiście! Sam miałem po piętnastu latach twórczości poczucie, że może muszę być bardziej profesjonalny, patrzeć pod kątem rynku, marketingu, sprzedaży i trendów. Rozważałem ryzyka…

Bo balans to esencja życia…

No właśnie. Załóżmy, że będzie hype, oznacza to, że będę musiał potem grać na koncertach coś, czego nie czuję. Ale jak nie wyjdzie, to jeszcze gorzej, bo zostanę tylko z poczuciem, że zrobiłem coś, co nawet mnie samemu nie sprawiło radości. Więc jednak lepiej zrobić coś, co będzie autentyczne, moje, wtedy będę szczęśliwy. Choć prawdopodobieństwo, że nie będzie sukcesu, jest większe, bo to, co lubię, raczej nie idzie w parze z gustami statystycznych Polaków.

To egoistyczny sposób myślenia?

Trochę tak, co mi też nie odpowiada. Bo przecież nie chodzi tylko o to, żeby sobie zrobić dobrze, ale by muzyką pomóc innym. To było dla mnie wielkim przeżyciem, gdy po koncercie ktoś mi powiedział, że uratowałem mu życie, bo miał próby samobójcze, a moja muzyka zadziałała lepiej niż liczne terapie. Był to dla mnie punkt zwrotny. Od tego czasu robiłem płyty przemiennie – jedną płytę dla siebie, a jedną bardziej dla ludzi, wczuwając się w potrzeby fanów.


ŻYCIE MI LEŻY. ROZMOWA Z KATARZYNĄ NOSOWSKĄ

Moja mama, kobieta koło siedemdziesiątki, powiedziała mi ostatnio: „Kasia, ja tam w środku jestem nadal tą samą młodą dziewczyną”. To było piękne, bo mam dokładnie tak samo >>>>


Kariery muzyków przypominają tworzenie biznesplanu?

Tak. Ale to jest słodko-gorzkie. Z jednej strony, kiedy rynek się profesjonalizuje, powstają takie zjawiska jak Dawid Podsiadło, który wypełnia w Polsce stadiony, i to jest piękne. Z drugiej strony profesjonalizacja może oznaczać zabicie entuzjazmu i czystej radości tworzenia.

Czyli?

Kiedyś spotkałeś innego artystę, wymieniliście się pomysłami, jeśli była energia, padało hasło: zrobimy to wspólnie! Dzisiaj o tym zapomnij. Menedżer najpierw sprawdzi twoje zasięgi, żeby wiedzieć, czy warto współpracować.

Sztab IT i ludzie od algorytmów to teraz podstawowe zaplecze muzyków?

Kiedy zaczynałem, rynek już był trudny, płyty się nie sprzedawały, weszły pliki mp3, ciężko było uzbierać pieniądze na kolejny album. Dzisiaj działają o wiele bardziej skomplikowane filtry. Nigdy nie inwestowałem zbytnio w swój kanał na YouTubie, nie czułem tego. A to jest podstawowy filtr. Jak się nie orientujesz w social mediach, to wypadasz z gry.

Ale nie ma co tragizować, to wszystko ma też swoje plusy.

Znowu wychodzi, że jesteś Wagą.

Bo jestem. Może nie byłbym dobrym adwokatem, ale byłbym niezłym sędzią?

Wtedy to dopiero byłyby dla Ciebie trudne czasy.

Żyjemy w polityczno-ekonomicznym cyrku. W wielkim shit-comie. Wypowiedziałem się na ten temat na ostatniej płycie „Dialog 2” i już odczuwam straty.

Jakie?

Nie chcę o tym mówić.

Jest gorzej z pozyskaniem sponsorów?

Ubolewam, że mecenat prywatny w Polsce prawie nie istnieje. Sponsoring to z reguły banki i producenci piw wspierający festiwale. Bardzo niska jest u nas kultura mecenatu i filantropii. Duże firmy sponsorują tylko najbardziej masowe i komercyjne zjawiska. Pracowaliśmy więc często z ambitnymi instytucjami kultury, które zostają coraz bardziej upolitycznione. W tym roku na BrassWood nie dostaliśmy żadnej z czterech dotacji, o które wnioskowaliśmy. Zostaliśmy w bardzo trudnej i stresującej sytuacji.

Młodzi raperzy zabierają głos w ważnych społecznie sprawach?

Artyści wiedzą, że najlepiej sprzedają się piosenki o miłości. Nawet mój najbardziej znany utwór, który trafił do radia i TV, „W związku z tym”, jest właśnie o miłości. Dlatego, niestety, muzycy nie chcą opowiadać o ważnych sprawach, takich jak pokój, dialog, tolerancja, ekologia, bo ludzie nie chcą o tym słuchać. Już nawet hip-hop nie mówi o zasadach, tylko o robieniu sześciu zer na koncie. Nie jestem tutaj żadnym prorokiem, ale mam poczucie, że niewystarczająco dużo mówi się o wspólnocie, empatii czy dialogu.

Festiwal BrassWood jest właśnie o tym?

Jest o oddechu, relaksie, wyciszeniu, ale także o ważnych społecznie sprawach. Obecne podziały nie do końca przebiegają na granicy lewica-prawica. U nas często prawica jest bardziej lewicowa od lewicy i na odwrót. Mam wrażenie, że to konflikt tradycji i postępu, jedni żyją przywiązani do przeszłości, inni z wielką nadzieją i otwartością patrzą w przyszłość. Moim zdaniem społeczne tarcia przebiegają po tej linii. Na BrassWood zestawiamy dawne instrumenty, przeszłość, folk z nowoczesnością, żeby łączyć te światy i tworzyć dialog.

W kraju disco polo?

Dlatego rozwijamy ten stutonowy dywan powoli i z wielkim trudem (śmiech). Pewnie gdybyśmy zrobili festiwal piwa, byłoby nam dużo łatwiej. Ale my czujemy potrzebę realizacji misji edukacyjnej, która w Polsce leży i kwiczy, jak mleczna maciora z połamanymi nogami. Chcemy młodych ludzi zarażać pasją nie tylko do muzyki i żywych instrumentów, ale też do wspólnej pracy. Dlatego tak bardzo promujemy orkiestry – bo w nich żyją podstawowe zasady wspólnoty społecznej.

Ale w Polsce – raczej skrzypce i pianino, a nie dęciaki, które królują w Twojej orkiestrze.

W ramach akcji „Pospolite ruszenie” przemalowaliśmy żółte i różowe bloki, żeby pokazywać inne wzorce estetyczne. Potem, gdy widziałem gdzieś na osiedlu neutralnie odmalowane bloki, miałem nadzieję, że może to trochę dzięki mojej akcji. Może tak będzie też z dęciakami? Już obserwujemy rozwój tej kultury w Polsce, oddolnie.

W październiku wreszcie ma dojść do premiery „Chłopów”, do których napisałeś muzykę. Spędziłeś nad tym prawie cztery lata.

Szok, nie? To ważna lekcja. Nawet gdybym mógł zrobić muzykę do „Mission Impossible”, to „Chłopi” wydają mi się ważniejsi. Już samo powstawanie tego filmu o wspólnocie to opowieść tworzona przez wielką wspólnotę. Ten niesamowity, wręcz nadludzki wysiłek twórców to coś absolutnie zgodnego z moją filozofią. Malowanie filmu klatka po klatce! To było jak lot na Marsa! Twórcy, którzy chcą się świadomie skatować dla wyższej idei, dla wizji, dla uwrażliwiania społeczeństwa na piękno. Orkiestra artystów z różnych dziedzin. I dużo magii – spełnienie moich marzeń.


LLUÍS LLACH, BARD ZAKAZANEJ MIŁOŚCI

Tęczowa starość też bywa polityczna. Zaświadczył o tym Lluís Llach, autor pierwowzoru „Murów” Jacka Kaczmarskiego i najwybitniejszy pieśniarz kataloński, który 7 maja skończył 75 lat >>>>


Rzeczywiście, co projekt, to inna bajka. Ale może film jest właśnie Twoim pudełeczkiem?

Gdy miałem 16 lat, marzyłem, żeby pójść na reżyserię do Łodzi, bo film był rzeczywiście moją największą pasją. Teraz wracam do ukochanego świata. Może wszystko po drodze było tylko po to, żeby nauczyć się różnych gatunków muzyki i być gotowym do udźwiękowienia każdej formy?

Wtedy koniec z rapowaniem?

Myślałem, żeby zrobić imprezę „Pożegnanie z mikrofonem” – o, twój kolega zatyka uszy [siedzi z nami Krystian, fan L.U.C.-a – przyp. JW]. Ale wiesz, chyba tego nie zrobię, nie jestem zwolennikiem wielkich zakończeń, a potem come backów – to tanie chwyty. Zresztą kogo by to obchodziło, że przestałem rapować, kiedy dziś raperów jest więcej niż programistów? ©

 

ŁUKASZ ROSTKOWSKI (L.U.C.), ur. w 1981 r., jest raperem i producentem muzycznym. Za nowatorskie łączenie dziedzin i gatunków otrzymał Paszport „Polityki”. Autor licznych albumów muzycznych, inicjator ruchu „Pospolite ruszenie”, organizator Dnia Słowa „Rymoliryktando”, założyciel orkiestry Rebel Babel Ensemble. Dyrektor artystyczny festiwalu BrassWood, którego najbliższa edycja odbędzie się 29 lipca w Sopocie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Raperzy na rowery