List wielkopostny. Chciałbym przygarnąć wszystkich kiedykolwiek mi bliskich

Rozpoczął się Wielki Post i trzeba zakładać, że może to być mój ostatni. Miara ważności spraw i błędów z czasem się zmienia. Zawsze uważałem, że nie należy nikomu ciążyć, że więzy są ważne, lecz trzeba umieć się pogodzić z tym, że słabną, że potrzeba spotkania ma swoje własne fazy.

20.02.2024

Czyta się kilka minut

 /
Ks. Adam Boniecki / Fot. Grażyna Makara

Znaków można nie zauważać, można je umyślnie lub mimo woli pomijać, nie brać pod uwagę. Ich właściwością jest jednak to, że kto zwraca na nie uwagę, ten zaczyna je coraz lepiej dostrzegać. Oczywiście, można się pomylić, za znak wziąć coś, co nim nie jest. A nawet coś, co nie jest w ogóle niczym, tylko złudzeniem.

Kiedyś w zimowy dzień wypłynęliśmy ze Zbyszkiem na jezioro. Mój przyjaciel znakomicie pływał, ja ledwo co. Byliśmy ciepło ubrani, mieliśmy solidne buty na nogach. I kajak się przewrócił. Nie było to daleko od brzegu, ale też nie za blisko. Usiłowałem płynąć, może nie usiłowałem? – nie pamiętam. Pamiętam za to, że zacząłem tonąć. Ubranie przesiąknięte wodą, zimno, woda. Ocknąłem się na brzegu. Wyciągnął mnie Zbyszek. Wrócił po mnie do wody, dopłynął do mnie i uratował. Brzeg bezludny, wicher. Z drugiego, zamieszkałego brzegu ktoś nas widział, ktoś wsiadł do łodzi, przypłynął, zabrał nas, odstawił do domu. To było dawno, jeszcze przed maturą, ale pamiętam jak dziś. Wiem, że wróciłem jakby z innego świata. A przecież żadnych głębszych myśli nie miałem, nawet ta, że życie nagle tak marnie się kończy, nie była jakoś szczególnie głęboka.

Kiedy indziej. Miałem przed sobą śluby zakonne. Kończyłem nowicjat. Magister nowicjatu klarował mi, że decyzja jest poważna, że być może lepiej się wycofać, nie składać ślubów, nie wiązać swojego życia. Słuchałem uważnie, jednak wiedziałem swoje. Przywiązanie do własnego pomysłu? Zarozumiałość, pycha, głupota? Ale przecież przeżyłem jednak w tym zakonie całe dorosłe życie. Od matury do dziewięćdziesiątki. Dla zakonu bywałem problemem i zakon bywał nim dla mnie, ale nigdy nie nawiedzały mnie myśli, że inna droga byłaby lepsza. Droga nie była typowa. Nie jest typowa nawet teraz, ale zakon wciąż nie jest ani małostkowy, ani sztywno pryncypialny. Życie dobiega końca. Wzorem z pewnością nie byłem, ale marianinem byłem i jestem ku mojej radości.

Wysłano mnie na studia. Prawdę mówiąc, ani te studia, ani uczelnia, na której miałem je odbywać, nie były dla mnie porywające. Pojechałem jednak – co nie było wówczas proste – do Rzymu, żeby studiować. Jakimś cudem od planów przełożeni odstąpili, choć nie pamiętam, bym się o to starał. Dziwnym splotem okoliczności, zawsze za zgodą władz zakonnych, znalazłem się we Francji, dwa lata pobytu tam dały mi mnóstwo. Pewnie rzymskie studia nie dałyby mi więcej. Ten pobyt we Francji uważam za dar niebios.

Do „Tygodnika” trafiłem zaraz po studiach na KUL-u. To też historia właściwie nieprawdopodobna. Nie było nigdzie, przez nikogo powiedziane, na jak długo i w jakim charakterze idę do tej redakcji. To była oczywiście praktyczna szkoła dziennikarstwa. Lecz nie tylko to. Biskup Jan Pietraszko zatrudnił mnie równocześnie u siebie (na prośbę abp. Wojtyły?). Zostałem duszpasterzem akademickim i dziennikarzem zarazem. O tym można by wiele, ale tu poprzestanę.

Byłem czas jakiś generałem zakonu. Nie najlepszym może, lecz w momencie niełatwym, zresztą bycie generałem zakonu nigdy łatwe nie jest. Zachowuję w pamięci piękne momenty tamtego czasu, spotkania z Ojcem Świętym, jego odwiedziny i w naszym zakonnym domu w Licheniu. Momenty przykre i bolesne też pamiętam, choć pamięć nie jest już najlepsza. Wielu towarzyszy młodości odeszło do Krainy Wiecznych Łowów. Pamięć przechowała fragmenty wydarzeń, resztę zabrał ictus cerebralis.

Rozpoczął się Wielki Post i trzeba zakładać, że może to być mój ostatni. Miara ważności spraw i błędów z czasem się zmienia. Zawsze uważałem, że nie należy nikomu ciążyć, że więzy są ważne, lecz trzeba umieć się pogodzić z tym, że słabną, że potrzeba spotkania ma swoje własne fazy. Od intensywnej może przejść w fazę takiej potrzeby pozbawioną i nie należy tego naruszać. Ale teraz, gdy życie się kończy, chciałbym przygarnąć wszystkich kiedykolwiek mi bliskich. Wiem, mogę chcieć, ale się nie da. Więc piszę ten list wielkopostny. Do zobaczenia tu lub na tamtym świecie. Amen.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2024

W druku ukazał się pod tytułem: List wielkopostny