Jest samotniej

Kto jeszcze pamięta czasy, gdy o swojej żałobie sygnalizowaliśmy otoczeniu: mężczyźni czarną opaską na ramieniu lub żałobną wstążeczką w klapie, kobiety czarnym kolorem ubrania, a nawet – jeszcze nie tak dawno – czarnym welonem?

17.01.2022

Czyta się kilka minut

 / Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP
/ Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP

Artykuł Tomasza Stawiszyńskiego „Wspólnota i milczenie” jest dla mnie ważny. Mówi o potrzebie jakiegoś znaku, dającego nam, wszystkim Polakom, do zrozumienia, że zmarli na skutek pandemii i cierpienie ich bliskich są naszą wspólną sprawą. Takimi znakami w wymiarze lokalnym były zorganizowane w Tychach, w Kościanie, Warszawie i być może w innych miastach spotkania, które jednak nie ogarniały całej Polski. A przecież statystyki zmarłych na skutek pandemii to nie tylko liczby („Zgony. Polska: 102 tys. + 429”. Na świecie ponad 5 milionów), ale również cierpienie i umieranie w covidowej izolacji konkretnych ludzi, ból tych, którzy pozostali, a także ich lęk o przyszłość. W Polsce oprócz ponad stu tysięcy osób zmarłych na COVID-19 drugie tyle zmarło, bo nie można było na czas przyjść im z pomocą.

Kto jeszcze pamięta czasy, gdy o swojej żałobie sygnalizowaliśmy otoczeniu: mężczyźni czarną opaską na ramieniu lub żałobną wstążeczką w klapie, kobiety czarnym kolorem ubrania, a nawet – jeszcze nie tak dawno – czarnym welonem? Wtedy żałobą dzieliliśmy się z otoczeniem. Otoczenie zresztą – tak to pamiętam – odnosiło się do naszej żałoby z respektem i dyskretnym współczuciem. Taki sposób ujawniania swojej żałoby wydaje się dziś nie do pomyślenia. Dlatego za kluczowe zdanie w artykule Stawiszyńskiego uważam to: „W XX w. rozpacz po stracie bliskich uległa w kulturze zachodniej niemal całkowitej prywatyzacji i medykalizacji, a żałoba rozumiana jako uzewnętrznienie tej rozpaczy, na które społeczność tworzy przestrzeń i daje przyzwolenie, stała się melodią przeszłości, słyszalną co najwyżej na wsiach i w miasteczkach”. Pytam: dlaczego?

Nam dziś pandemia kojarzy się z niedogodnościami lockdownu, maseczkami, dezynfekowaniem rąk, społecznym dystansem i spotkaniami online, szczepieniami, a „nadmiar umierających” zostaje zepchnięty poza granice świadomości, jakby wystarczały statystyki bez ludzkich twarzy.

A przecież mamy w Polsce mnóstwo śladów pamięci o ofiarach licznych epidemii. Na przykład Paweł Puto, opiekun zabytków ziemi radomskiej, wynalazł je, opisał i sfotografował: poświęconą ofiarom cholery w 1871 r. kapliczkę św. Rozalii w Radomiu przy ul. Żeromskiego, pochodzącą z tego samego okresu kapliczkę św. Rocha przy ul. Słowackiego i przydrożną kapliczkę z roku 1855, też św. Rozalii, w Jastrzębiu koło Szydłowca związaną z ofiarami zarazy...

Polska prowincja zakonu marianów, do którego należę, powstała w roku 1670, w epoce licznych epidemii. W XVII wieku zaraza („morowe powietrze”) występowała w następujących latach: 1601-1605, 1607-1613, 1617- -1618, 1620, 1622-1625, 1627-1632, 1634, 1637-1639, 1641, 1645, 1648, 1650-1663, 1665, 1667, 1672-1679, 1693, 1699 (F. Giedrojć, „Mór w Polsce w wiekach ubiegłych. Zarys historyczny”, Warszawa 1899). Był to również czas wyniszczających kraj wojen (z Rosją, ze Szwecją, z Turcją i z Siedmiogrodem) oraz zamieszek wewnętrznych (rokosz Lubomirskiego i powstanie Chmielnickiego). Założyciel naszego zakonu św. Stanisław Papczyński (1631-1701), człowiek wielkiej pobożności, martwił się o zbawienie tysięcy ludzi umierających, często bez przygotowania, jako ofiary epidemii i wojen. I tak epidemia wyznaczyła dość wyjątkowy cel istniejących już ponad 350 lat marianów.

W „Norma vitae” – pierwszej naszej regule – założyciel napisał: „szerzyć będziecie cześć Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Bogurodzicy Dziewicy (...) i wspierać modlitwą dusze wiernych zmarłych poddanych karom czyśćcowym, zwłaszcza żołnierzy i ofiar zarazy”. Przyjęto wtedy skrótową nazwę: zakon „wspomagający zmarłych i proboszczów”. No i wspieramy...

O naszych czasach zaś już w 1960 r. pisał (w wierszu „Zielona róża”) Tadeusz Różewicz:

„zaczynamy żyć coraz samotniej / odległość od człowieka do /

rośnie pod neonami / w przeludnionych miastach /

ocierając się o siebie do krwi / żyjemy jak na wyspie / zamieszkanej przez nieliczne istoty /

zostajemy z garstką najbliższych / ale i oni odchodzą”.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2022