Imię z inicjałów

„Nie miałam zwyczajnego dzieciństwa. Rodzice stale mówili o Treblince” – opowiada Orit Willenberg-Giladi, izraelska architekt i córka Samuela Willenberga, uczestnika powstania w tym obozie zagłady.

31.07.2018

Czyta się kilka minut

Żona i mąż: Ada i Samuel Willenbergowie, Warszawa, 2013 r. / CHUCK FISHMAN / GETTY IMAGES
Żona i mąż: Ada i Samuel Willenbergowie, Warszawa, 2013 r. / CHUCK FISHMAN / GETTY IMAGES

Swoją książkę, która opowiada o zbrojnym powstaniu więźniów Treblinki – 75 lat temu, 2 sierpnia 1943 r. – Samuel Willenberg zaczął tak: „Ryk syreny przerywa swym żałosnym wyciem ciszę pogodnego kwietniowego poranka. Ulice miasta, oświetlone ciepłymi promieniami słońca, owiane są zapachem dochodzącym z okolicznych gajów pomarańczowych. Jadę z żoną i córką do pracy zatłoczonymi ulicami Tel Awiwu. Ruch uliczny zamiera. Auta zatrzymują się. Znajdujący się w nich pasażerowie i kierowcy wysiadają. Wszyscy stoją wyprostowani na baczność. Każdy przy swoim aucie. Roznoszący się w tej chwili nad całym Izraelem ryk syren obwieszcza początek dnia zagłady. Minuta ciszy poświęcona jest pamięci 6 milionów zgładzonych”.

Jego książka „Bunt w Treblince” to relacja o walce o życie i godność w obozie śmierci. Jej autor był jednym z kilkudziesięciu zaledwie więźniów Treblinki, którzy przeżyli II wojnę światową – na ponad 900 tys. Żydów, którzy tam trafili, zwożeni przez Niemców pociągami w ramach Akcji Reinhardt (eksterminacji Żydów z okupowanej Polski). Samuel Willenberg zmarł w 2016 r. Wcześniej przez kilka lat był ostatnim żyjącym uczestnikiem powstania w Treblince. Córka, o której pisze na początku książki, to Orit.

Szczepionka dla duszy

– Pamiętam szczególnie dobrze, jak podczas Dnia Pamięci Holokaustu [czyli tego dnia, o którym pisał Willenberg – red.] mama opowiadała mi i mojej przyjaciółce jakieś smutne historie. Koleżanka płakała, a ja po prostu siedziałam i słuchałam. Mama była zszokowana: dlaczego nie płaczę, co jest ze mną nie tak? A ja dziś myślę, że to była taka szczepionka dla duszy. Musiałam się uodpornić na to, co stało się moim rodzicom. Gdyby ich doświadczenia stały się częścią mnie, byłoby to nie do zniesienia. Zbudowałam wokół siebie mur, inaczej bym tego nie wytrzymała – mówi dziś Orit Willenberg-Giladi.

Orit jest jedynym dzieckiem Samuela i Ady Willenbergów. Oboje jej rodzice pochodzą z Polski, oboje cudem przeżyli Zagładę i wojnę.

Samuel z córeczką Orit w Izraelu, 1961 r. / FOT. ARCHIWUM ADY I ORIT WILLENBERG

Samuel, rocznik 1923, uczestniczył w powstaniu więźniów Treblinki, a rok później także w powstaniu warszawskim (odznaczony Orderem Virtuti Militari). Ada miała 13 lat, gdy jej matkę zabrano do Treblinki; ona zdołała wydostać się z warszawskiego getta. Zaopiekowała się nią polska rodzina Majewskich. Po wojnie odnalazła wujka, który wraz z żoną ją przygarnął. Zamieszkali wtedy tymczasowo w Kaliszu.

Ada i Samuel poznali się po wojnie, w Łodzi. Jak wielu innych starali się odbudować życie, odnaleźć w świecie, w którym nie było już ich bliskich. Ada przyjechała tam do szkoły, mieszkała u koleżanki, ale szukała mieszkania dla wujostwa. W tym pierwszym powojennym okresie o mieszkania czy nawet miejsce do spania było trudno, więc zagadywała o to wszystkich.

– Pewnego dnia odwiedzałam koleżankę, która działała w jednej z organizacji żydowskich. Tam poznałam „Igo”. Nie nazywałam go Samuelem, lecz jego pseudonimem – opowiada dziś Ada Willenberg. – Pamiętam, że był taki przystojny, w mundurze oficera. Zapytałam, czy nie słyszał o jakimś mieszkanku dla małej rodziny. Odpowiedział, że ma mieszkanie, dwa pokoje z łazienką, i że mogę z nim zamieszkać. Ale pod warunkiem, że wyjdę za niego za mąż! Taki żart. Cóż, potem powtarzał, że w życiu już więcej nie będzie żartował...

Wtedy ich drogi się jednak rozeszły. W 1946 r. Samuel, który w latach ­1945-46 służył w wojsku, wyjechał z komunistycznej Polski przez zieloną granicę wraz z grupą Żydów zmierzających do Włoch i Palestyny. Działał w organizacji syjonistycznej. Spotkali się znów, gdy wrócił na chwilę do Polski, z powodu śmierci ojca. W 1950 r. wyjechali już razem do Izraela, zabierając matkę Samuela.

W 1960 r. urodziła się Orit. Po ojcu odziedziczyła jasnobłękitne oczy. I chyba też artystyczną duszę. – Pochodzę z rodziny artystów. Mój dziadek Perec, ojciec Samuela, był w Polsce znanym malarzem. W jego pracach obecne były też elementy architektury, bo np. dekorował synagogi. A mój ojciec po przejściu na emeryturę został rzeźbiarzem. W rzeźby przelał wspomnienia z obozu w Treblince. Jedna stoi w rezydencji prezydenta Izraela. Pewne artystyczne geny są więc obecne w naszej rodzinie od pokoleń – mówi Orit.

Ale dostała też coś jeszcze: ciężar przeszłości. – Czy historia moich rodziców na mnie wpłynęła? Na to, jaka jestem? – zastanawia się – Może... Nie jestem bardzo emocjonalną osobą, może właśnie dlatego. W każdym razie, musiałam się od tego emocjonalnie odciąć.

Piekło spalone

2 sierpnia 1943 r. był pogodnym letnim dniem. „Było upalnie i słonecznie. Drzewa w lesie w gospodarczej części obozu stały nieruchomo” – pisze Samuel Willenberg w swej książce. I dalej, w kontraście do tego, czego po pięknym dniu w lesie zwykle się spodziewamy: „Nad całym obozem Treblinka roznosił się odór spalonych, rozkładających się ciał tych, którzy przedtem zostali zagazowani”.

Konspiracja w obozie działała wtedy od kilku miesięcy, przygotowywała się do zbrojnego powstania (bo określenie „powstanie” pasuje tu chyba lepiej niż „bunt”).

Plan był pozornie prosty: otworzyć magazyn broni dorobionym kluczem, rozprowadzić broń wśród więźniów, zaatakować załogę obozu, podpalić wszystko, co się da. I jeśli jeszcze w tym momencie będzie się wśród żywych – uciekać. Zbiorowa ucieczka była jednak tylko jednym z celów. Chodziło też o zniszczenie obozu oraz – jak podkreślał Willenberg – o ­zemstę.

Obóz w Treblince płonie po wybuchu powstania więźniów. Zdjęcie zrobił pracownik stacji kolejowej Treblinka, 6 km od obozu. 2 sierpnia 1943 r. / FRANCISZEK ZABIECKI / ZE ZBIORÓW ŻIH

Nie wszystko przebiegło zgodnie z planem. Dysproporcja sił między więźniami a strażnikami była olbrzymia. Ale jednak w końcu obóz stanął w ogniu.

Samuel zaczął wtedy biec, podobnie jak inni jeszcze żyjący koledzy. Biegnąc widział leżące wszędzie ciała, również na drutach kolczastych i zaporach na granicy obozu. Po tych ciałach przeskoczył na drugą stronę i biegł dalej, choć został ranny w nogę. Biegł i krzyczał: „Piekło ­spalone!”.

W rzeczywistości obóz nie spłonął wtedy doszczętnie, pozostały np. komory gazowe. Treblinka funkcjonowała jako obóz zagłady jeszcze przez kilka tygodni, potem Niemcy zlikwidowali obóz, a wszelkie jego ślady zatarli. Na jego miejscu zasiano łubin.

Kiedy w obozie zaczynało się powstanie, przebywało w nim ponad 800 więźniów. Jak ocenia dr Edward Kopówka, dyrektor Muzeum Treblinka, jedynie ok. 200 udało się wydostać z obozu i uciec obławie, zaś wojnę przeżyło ok. 100.

Mój sukces – ich zwycięstwem

„Gdyby ktoś w dniu, w którym uciekłem z płonącego obozu w Treblince, powiedział mi, że kiedyś moja córka zaprojektuje symbol państwa Izrael w sercu Berlina, nie uwierzyłbym” – mówił Samuel Willenberg kilkadziesiąt lat później, w 2001 r., podczas uroczystości otwarcia ambasady Izraela w Berlinie.

Orit: – Ojciec przekazywał doświadczenia z Treblinki w swoich rzeźbach. Ja w moich własnych pracach zmierzyłam się z tematem Holokaustu dopiero projektując ambasadę Izraela w Berlinie. Był to najważniejszy moment w mojej karierze architekta. Zanim się na to zdecydowałam, zapytałam o zdanie rodziców. O to, jak będą się z tym czuli.


Czytaj także: Patrycja Bukalska: Ostatni z Auschwitz


– Okazało się, że są bardzo dumni z tego, że ja, ich córka, mam zaprojektować znak obecności Izraela w Niemczech – opowiada. – Zapowiedzieli, że przyjadą na otwarcie. A muszę podkreślić, że nigdy wcześniej nie zdecydowali się na podróż do Niemiec, było to dla nich zbyt ­traumatyczne.

– Budowa ambasady trwała dwa lata, ale rodzice przyjechali już po pierwszym roku – wspomina Orit. – Bali się, że mogą nie dożyć końca prac. Budynek już stał. Potem przyjechali także na oficjalne otwarcie ambasady. Tata wygłosił mowę. Mój sukces był ich zwycięstwem.

Powroty do Treblinki

Orit: – Do Treblinki ojciec jeździł wielokrotnie. Z grupami izraelskiej młodzieży, z wojskowymi. Wiedział, że jego czas jest ograniczony, że niedługo nie będzie nikogo, żeby opowiedzieć o tym, co działo się w obozie.

Towarzyszyła mu żona. – To była dla nas satysfakcja zabierać tam młodych ludzi – mówi Ada Willenberg.

Nie były to łatwe podróże. Kalman Taig­man, inny uczestnik powstania w Treblince, długo nie był w stanie tam pojechać. Choć nie uciekał od przeszłości: w rocznicę, 2 sierpnia, zwykli spotykać się w domu Samuela. Ale na podróż do Treblinki Taigman zdecydował się dopiero w 2010 r., na dwa lata przed śmiercią.

Potem Willenberg był już ostatnim żyjącym świadkiem. Wiedział, że musi znaleźć sposób, by opowieść o tym, co stało się w tym miejscu, była przekazywana również po jego śmierci. A także zrozumiana.

Orit: – To szczególne miejsce. Tam po obozie nie zostało nic, jest tylko pustka. Jeśli się przyjedzie bez przygotowania, nie zrozumie się potworności tego miejsca. Ładny krajobraz, tyle można zobaczyć w letni dzień. Stąd ojcu zależało, by powstało tam centrum edukacyjne: miejsce, gdzie można będzie się czegoś dowiedzieć jeszcze przed wejściem na teren obozu. To dylemat: jak zrobić w Treblince coś, co nie naruszy wyjątkowości tego miejsca, właśnie tej pustki. To przecież największy cmentarz europejskich Żydów. Chcielibyśmy stworzyć coś u wejścia na teren obozu, coś, co w żaden sposób nie będzie konkurencją wobec istniejącego już pomnika, lecz emocjonalnie przygotuje ludzi, pomoże im zrozumieć.

Ada: – W ten projekt, na którym tak zależało mojemu mężowi, zaangażowało się wiele osób dobrej woli. Trudno wymienić wszystkich, ale chciałabym wspomnieć o Alonie Goldmanie, przewodniczącym Związku Żydów Częstochowian w Izraelu. Igo miał też inne marzenie: chciał, aby w przyszłym budynku stanęły jego rzeźby, obrazujące życie i zagładę w obozie.

Ada, Samuel i Orit Willenbergowie przed zaprojektowanym przez Samuela pomnikiem ofiar getta w jego rodzinnej Częstochowie. 20 października 2009 r. / FOT. GRZEGORZ SKOWRONEK / AGENCJA GAZETA

Pomysł budowy Centrum Edukacyjnego wyszedł od Samuela Willenberga, a projekt jest w planach Fundacji Ochrony Pamięci Obozu Zagłady w Treblince (w internecie: pamiectreblinki.org). Na razie jest to faza bardzo wstępna. W tej chwili Fundacja tworzy bazę danych ofiar obozu w Treblince. Udało się jej zgromadzić dane około 35 tys. zamordowanych, w tym ok. 500, których nie ma w żadnej innej znanej bazie ofiar Holokaustu.

Nazwiska w Treblince nie były dla Niemców ważne. Droga do śmierci po przybyciu transportu była krótka: przez rozebranie się, ostrzyżenie, prosto do komory gazowej. Zdaniem dr Kopówki list nazwisk nie tworzono celowo, aby w ten sposób zatrzeć liczbę ofiar. Także dlatego tak trudno dziś ustalić, kim imiennie byli zamordowani.

Zresztą właśnie z tego powodu Willenberg już wtedy czuł, że imiona są ważne. Gdy w obozie Niemcy postanowili sporządzić listy więźniów – tylko tych, których oszczędzili (chwilowo), aby wykorzystywać ich do pracy – każdy mógł podać jakiekolwiek nazwisko. Willenberg uznał, że trzeba podać prawdziwe, bo w ten sposób zostanie jakiś ślad.

Podobnie zdecydował w czasie powstania warszawskiego: gdy dowódca oddziału zapytał go o nazwisko, podał prawdziwe, a nie to z „aryjskich” papierów. Jeśli miał ginąć, to jako Willenberg.

Nieuwiecznione

– Igo był człowiekiem niezwykły. Nigdy się z nim nie nudziłam, był pełen energii i zapału. Do samego końca – mówi Ada Willenberg. – Gdy miał 70 lat, zaczął budować katamaran. Pytałam: „Igo, po co ty to budujesz? Przecież nie umiesz nawet pływać”. Miał tyle pomysłów... Kiedy przyjechaliśmy do Izraela, nie mieliśmy grosza przy duszy, a on wymyślił, że zbuduje sztuczne lodowisko. Po tym, przez co przeszedł, miał powody być raczej posępnym. A jednak taki nie był, był pełen życia.

Jednocześnie Samuel cały czas opowiadał o przeszłości: uważał to za swój ­obowiązek.

Opowiadając o Treblince, musiał też mówić o nich – swoich siostrach. „Wracam do tego każdego dnia. Żyję tym razem z moim codziennym życiem” – powiedział kiedyś.

Tamara i Ita zostały zadenuncjowane w Częstochowie. Przyjechały tam z Samuelem i mamą z getta w Opatowie. Wcześniej zaplanowane schronienie (mama miała koleżankę z kontaktami wśród księży) okazało się nieaktualne, ale znaleźli jakieś mieszkanie. Wszyscy mieli „aryjskie” papiery. Samuel i mama pojechali do Opatowa po resztę rzeczy. Gdy wrócili do Częstochowy, sióstr już nie było. Samuel wrócił do Opatowa, poszedł do transportu. Nie wiedział, co stało się z siostrami. Miał tylko nadzieję, że ­przeżyją.

Potem, już w Treblince, został przydzielony do segregowania ubrań po zagazowanych. Pewnego dnia, po całonocnym deszczu – Willenberg zapamiętał ten szczegół, bo esesmani bardziej ich poganiali, by ubrania ludzi z transportu nie zniszczyły się na mokrym placu – a więc tego dnia w stosie odzieży mignął mu znajomy kolor. „Nachyliłem się i wyciągnąłem małe brązowe paletko mojej najmłodszej siostrzyczki Tamary i połączoną z nim spódniczkę mojej starszej siostry Ity, jak gdyby splecione w siostrzanym uścisku. Trzymałem spódniczkę i paletko z dosztukowanymi mankietami z zielonego materiału, które nasza mama przyszyła w getcie. Tamara podrosła i paletko zakupione jeszcze przed wojną było na nią za małe” – pisał w książce. Napisał też, że chciał krzyczeć, ale to byłoby ryzykowne. Chciał płakać, ale nie mógł. Wieczorem jego przyjaciel Alfred zapytał: „One dzisiaj przyjechały?”. „Tak” – odparł Samuel. Wiedział, że tego dnia jego siostry zginęły.

W swoich rzeźbach Samuel Willenberg przywołał wiele przejmujących chwil z obozu: ojciec pomagający synkowi zdjąć buty przed wejściem do komory gazowej; naga dziewczyna z ostrzyżonymi włosami (zapamiętał jej imię: Rut Dorfman; choć ich spotkanie trwało tylko chwilę); oszalała dziewczynka w butach na obcasach, sama na peronie. Ale nigdy nie uwiecznił artystycznie chwili, gdy znajduje ubrania sióstr.

Teraz nasza kolej

– Moje imię powstało z pierwszych liter imion sióstr taty, które zginęły w Treblince, Tamary i Ity, oraz mojej babci Rachel, matki mojej mamy. „O” zostało dodane jako samogłoska – mówi Orit Willenberg-Giladi.

– Po hebrajsku orit znaczy „świetlana”, a córka rzeczywiście wniosła światło w naszą rodzinę – mówi Ada Willenberg.

– Czy takie imię to ciężar? – Orit powtarza pytanie. – To nie chodzi o imię, to chodzi o życie... Teraz już wiem, że nie mogę od tego uciec, że takie jest moje przeznaczenie. Moją rolą jest być rzecznikiem drugiego pokolenia. Mówić o tym, o czym chciał mówić i mówił ojciec, zachować pamięć.

– Ojciec już nie żyje, więc teraz moja kolej. Moje dziedzictwo, któremu ani nie mogę się wymknąć, ani nie mogę o nim zapomnieć – dodaje.

– Wyszłam za mąż, ale nadal noszę także nazwisko Willenberg – mówi Orit. – Wiem, że to dla ojca było ważne. „Jesteś ostatnim Willenbergiem na świecie” – powtarzał. Moje dzieci też przyjęły nazwisko Willenberg. To taki prezent dla dziadka. Wszyscy jesteśmy Willenbergami. ©℗


Czytaj także: Yehuda Bauer: Problem polsko-polski

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2018