Historie domowe

Przeszłość może nie być toksyczna dla współczesności, o ile tylko jest autentyczna.

22.06.2020

Czyta się kilka minut

Wrocław, Rynek od pierzei południowej – dziś / STANISŁAW KLIMEK / MUZEUM MIEJSKIE WROCŁAWIA
Wrocław, Rynek od pierzei południowej – dziś / STANISŁAW KLIMEK / MUZEUM MIEJSKIE WROCŁAWIA

Ostatnio coraz częściej słyszymy: „To było w Breslau, a to już we Wrocławiu”. Kryje się w tym stereotyp, któremu ulegaliśmy przez lata. Wratislavia, Bresław, Breslau i Wrocław to tylko różnie brzmiące nazwy tego samego organizmu w kolejnych stadiach rozwoju. Jako badacz dziejów patrzę na Wrocław z perspektywy historii europejskiej. Wtedy łatwiej zrozumieć i docenić wkład innych narodów w budowę i rozwój tego miasta, z którym również polskie losy zostały tak silnie związane. Najlepiej ujął to niemiecki literat i polityk Heinz Winfried Sabais w liście pisanym do swojego polskiego przyjaciela, wrocławskiego poety: „Drogi Tadeuszu Różewiczu, mieszka Pan we Wrocławiu, ja urodziłem się w Breslau (…). Jesteśmy Cives Wratislavienses. Bóg tak chciał. Miasto włączyło nas obu do swojej historii”.

ŻYCIE OD POCZĄTKU Przełomowym wydarzeniem, które sprawiło, że losy dwóch narodów na zawsze złączyły się w obrębie tej metropolii, był oczywiście ostatni akord drugiej wojny światowej – oblężenie Wrocławia. Żadna z katastrof ani epidemii w dziejach miasta nie przyniosła tak wielkich strat jak te 80 dni 1945 roku. W trakcie oblężenia stolica Dolnego Śląska zmieniła się w gruzowisko, a blisko 100 tysięcy mieszkańców poniosło śmierć. Była to apokalipsa miasta w każdym wymiarze jego funkcjonowania. Potem, na przestrzeni zaledwie kilku lat, całkowicie wysiedlono niemieckich mieszkańców, a ich miejsce zajęli Polacy, którzy często przywędrowali z regionów bardzo od Śląska odległych. Taka wymiana ludności była w Europie zdarzeniem bez precedensu – rozpoczął się nowy rozdział w historii Wrocławia.


Norman Davies, historyk: Archipelag wysp na Odrze był zawsze skomplikowaną mieszanką różnych kultur. Dlatego zależało mi, aby pokazać, że nikt nie ma monopolu na prawdę.


 

Moi rodzice należeli do tych, którzy przybyli tu jako pierwsi i dosłownie zajęli się odbudową miasta. Pochodzili z pogranicza kujawsko-wielkopolskiego, ale poznali się na robotach przymusowych. Wojna odebrała im wszystko, a we Wrocławiu, jak większość tu osiadłych, musieli zaczynać od początku. Tato pochodził z domu o bardzo bogatych tradycjach narodowych i patriotycznych. Podczas wojny stracił nie tylko najbliższych, lecz także cały majątek i jak większość Wielkopolan nie krył uprzedzenia do Niemców, a nawet przekazał mi ku przestrodze niemiecką ulotkę o treści „Polak zostanie Polakiem. Polak nigdy nie będzie twoim kamratem”, którą naklejono mu kiedyś na drzwiach mieszkania. Ten druk był przede wszystkim świadectwem dramatycznych polskich losów.

JESTEM WROCŁAWIANINEM! We Wrocławiu, gdzie mieszkamy od 75 lat, co dla historyka jest okresem niedługim, urodziły się nowe pokolenia, dla których miasto jest domem, ukochaną małą ojczyzną. Nawet więcej: my i pokolenie naszych dzieci wykazujemy wręcz pewne cechy campanilismo, swoistej zaściankowości wyrosłej z przekonania o wyjątkowości Wrocławia. To właśnie im, generacji młodych wrocławian, dedykuję swoją pracę. Dla nas lokalna świadomość, przywiązanie do własnego miasta i tradycji, jest już czymś oczywistym. A przecież jeszcze nie tak dawno Wrocław dla wielu ciągle był miejscem obcym i tajemniczym, a jego historia opowiadana była właściwie tylko z jednej perspektywy.


Jacek Sutryk, prezydent Wrocławia: Tutaj się nikogo nie pyta, skąd przybył ani jak długo już tu mieszka, bo w pewnym sensie wszyscy „skądś” przyjechaliśmy.


 

Jestem wrocławianinem! Bardzo mocno związanym ze swoim miastem, zarówno z jego teraźniejszością, jak i historią. Wrocław to dla mnie miejsce szczególne, tu się urodziłem i dorastałem. Z tym miastem związane jest także całe moje zawodowe życie. To przecież stolica prastarej krainy, leżąca na granicy dwóch obszarów kulturowych, zamieszkiwanej niegdyś przez różne plemiona, a następnie narody. Należy do tych regionów kontynentu, które nieustannie były obiektem sporów i walk o wpływy. Ale równie istotna jest ta historia najbliższa, osobista, związana z miejscami i wydarzeniami przechowywanymi w naszej pamięci i sercu. W niej najważniejsze są zawsze dom rodzinny z ogrodem, szkoła, miejsce kultu religijnego, a także cmentarz z grobami przodków. W naszym regionie pozostały z odległych czasów jedynie nieliczne nekropolie, czasem pojedyncze groby, które nie zawsze są wystarczającym źródłem kompletnej wiedzy o tej ziemi. Dla historyka mają one jednak wielkie znaczenie, tak jak np. Stary Cmentarz Żydowski we Wrocławiu – jedyna na terenie miasta zachowana dziewiętnastowieczna nekropolia. Zarośnięta dziką roślinnością, z oryginalnymi nagrobkami, fascynowała mnie od młodzieńczych lat. Wiedziony chęcią poznania przeszłości Wrocławia i regionu zacząłem ją odkrywać, a przede wszystkim historie pochowanych tam ludzi, pan­teonu wrocławskich Żydów, jak zwykło się nazywać ten cmentarz.

TYSIĄC LAT HISTORII Bardzo ważnym dla mnie obiektem we Wrocławiu jest także odrestaurowany Pałac Królewski, w którego wnętrzach oglądamy dziś wybrane świadectwa z dziejów miasta. Powstała w nim wystawa wolna od politycznych emocji i stronniczego komentarza, tworzona z przekonaniem, że przeszłość może nie być toksyczna dla współczesności, o ile jest autentyczna.

Tamtejsze „1000 lat Wrocławia” jest przede wszystkim wspólnym dziełem mieszkańców regionu, którzy odpowiedzieli na apel muzealników poszukujących eksponatów. Niemal z całego świata trafiały do nas wrocławskie pamiątki, a wraz z nimi bezcenne wspomnienia żyjących tu niegdyś i obecnie ludzi. Ten historyczny portret wrocławian obejmuje ludzi różnej przynależności narodowej i religijnej, ale zawsze czujących się obywatelami jednego miasta, członkami wyjątkowej społeczności. Ekspozycja stała się więc pomostem między dawnym i współczesnym Wrocławiem. Często młodzi wrocławianie oprowadzają po niej urodzonych w tym mieście przed 1945 rokiem. To jeden z przykładów, gdy poprzez odkrywanie historii miejsca udało się stworzyć nić przywiązania do małej ojczyzny i zbudować pokoleniowe poczucie tożsamości lokalnej.


Wojciech Kucharski: We wspomnieniach powraca jedno stwierdzenie, kwitujące brak autobusów i tramwajów w chłodny poranek 26 sierpnia 1980 roku: „Zaczęło się”.


 

Do takich miejsc należy również „Galeria popiersi wielkich wrocławian” w Starym Ratuszu, hołd krajanom poważanym i szanowanym przez cały świat. Fundatorami większości popiersi są współcześni wrocławianie, którzy identyfikują się z arcybogatą spuścizną kulturową Śląska. Jedna z postaci prezentowanych w galerii zasługuje na szczególną uwagę. To dziewiętnastowieczny poeta, dramaturg, pieśniarz i aktor Karl von Holtei. Fascynował go Śląsk, był uosobieniem rodzimego patriotyzmu, a co dla nas, Polaków, najistotniejsze – Holtei był też entuzjastą polskiej kultury i historii. To jeden z największych polonofilów w dziejach Wrocławia. Pisał o Tadeuszu Kościuszce, Stanisławie Auguście Poniatowskim, Karolu Lipińskim i innych. Na jego nagrobku, który niestety uległ likwidacji, umieszczona była inskrypcja w śląskim dialekcie „Nie ma jak w domu”, powtarzająca starą mądrość, głoszącą pochwałę pielęgnowania tego, co człowiekowi najbliższe, kultury małej ojczyzny: własnej ulicy, dzielnicy, miasta, bez względu na różnice religijne, społeczne czy narodowościowe. Po śmierci Holteia jedno ze wzniesień nad brzegiem Odry nazwano jego imieniem i ustawiono tam poświęcony mu pomnik. Dziś to samo wzgórze, nazwane Polskim, od dzielnicy zamieszkanej niegdyś przeważnie przez Polaków, sąsiaduje z budynkiem Panoramy Racławickiej. Czyż to nie fantastyczny zbieg okoliczności, że pomnik śląskiego polonofila, opiewającego Tadeusza Kościuszkę, bohaterskiego zwycięzcę spod Racławic, stał opodal?

Historia Wrocławia, choć w wielu momentach bardzo dramatyczna, jest też wspaniałą lekcją tolerancji. Przykład miasta, w którym na przestrzeni dziejów żyli reprezentanci różnych narodowości, wydaje się szczególnie ważny, biorąc pod uwagę wielokulturowe pochodzenie jego obecnych mieszkańców. W naszej podświadomości powstaje uczucie osobliwej kontynuacji życia lokalnej wspólnoty. Na tym zapewne polega prawdziwa ciągłość dziejów i kultury Wrocławia.©

MACIEJ ŁAGIEWSKI jest dyrektorem Muzeum Miejskiego Wrocławia, ­historykiem i prawnikiem. W tym roku otrzymał tytuł honorowego obywatela miasta.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2020

Artykuł pochodzi z dodatku „Wrocław. Historia i nowoczesność