Wiosną 1923 r. Joseph Conrad podróżował parowcem „Tuscania” z Anglii do Stanów Zjednoczonych. Podczas rejsu obserwował zmiany, które zaszły w żegludze pasażerskiej. Nie podobały mu się nowe zwyczaje; był krytyczny wobec masowej formy transportu, którą zapewniały statki parowe. Postanowił napisać o tym krótki esej – od razu, jeszcze na morzu. Przede wszystkim po to, by przypomnieć swoim współczesnym epokę kliprów, na których sam pływał. Symbolem nowej ery morskich podróży był hotelowy wystrój okrętu: parowiec to według Conrada kołysząca się imitacja Ritza. Dawniej warunki panujące na statku były ascetyczne i to umożliwiało prawdziwe połączenie z morzem – doświadczenie pożądane, ale ryzykowne. Żeby nie stracić kontaktu z lądem, żeby podtrzymać na duchu tych, którzy mieli problem z aklimatyzacją, żeby zadbać o zdrowie dzieci, na pokład zabierano również... zwierzęta. Najważniejsza w tej pozaludzkiej kompanii była krowa, której mleko miało żywić podróżnych. Zamknięta w ciasnym boksie, który w czasie rejsu pełnił funkcję obory, znosiła wszystkie niedogodności z absolutnym spokojem. Każdego ranka dzieci biegły do „swojej krowy” – jak pisze Conrad – by ją pozdrowić, ale też po to, by dzięki niej poczuć się bliżej lądu, bliżej życia, którego rytm został przerwany zaoceaniczną wyprawą. W ten sposób można było odzyskać „urok i domowy nastrój ustabilizowanej egzystencji”.
Przerażająca scena. Zamknięte w klatce zwierzę spędzało na pokładzie wiele tygodni, czasem nawet miesięcy. To unieruchomienie miało je chronić – podkreśla Conrad – gdyż boks był przytwierdzony do masztu w taki sposób, by nie porwał go żaden sztorm. Najgorsze w tym jest to, że dzieci były absolutnie przekonane, iż „ich krowa” w oczywisty sposób należy do nich i musi im służyć, choćby swoją obecnością, poprawiając wszystkim nastrój w chwilach słabości.
Przypominam ten epizod z historii migracji, gdyż uważam, że jakakolwiek zmiana w naszym myśleniu o kryzysie uchodźczym będzie możliwa dopiero wtedy, gdy zaczniemy o nim myśleć, uwzględniając wszystkie istoty, które go doświadczały i doświadczają – nie tylko ludzkie, ale także pozaludzkie. Więcej: będziemy mogli uporać się z kryzysem migracyjnym dopiero wtedy, gdy organizację systemowej pomocy zaczniemy od najsłabszych, najbardziej potrzebujących.
To jeden z tegorocznych tematów Festiwalu Conrada. Dlaczego podejmujemy go w kontekście literatury, na gruncie literatury? Bo to ona nieustannie testuje nowe możliwości społecznego działania, a właśnie one – te nowe możliwości – są nam dziś potrzebne. ©℗
GRZEGORZ JANKOWICZ DYREKTOR PROGRAMOWY FESTIWALU CONRADA