Chirurżki. Jak kobiety walczyły o miejsce przy stole operacyjnym

„Chce pani być chirurgiem? Takie chuchro? Do stołu pani nawet nie sięgnie”. Nikt w tamtych czasach nie śmiał marzyć o feminatywie w nazwie. Kobieta w tym zawodzie kojarzyła się tylko z kiepską lekarką i marną matką.

23.04.2024

Czyta się kilka minut

Dr Maria Turskia d'Amico (z prawej) podczas zabiegu w Narodowym Instytucie Onkologii w Gliwicach // Fot. archiwum prywatne
Dr Maria Turska d'Amico (z prawej) podczas zabiegu w Narodowym Instytucie Onkologii w Gliwicach // Fot. archiwum prywatne

W Polsce 98 proc. chirurgów ogólnych stanowią mężczyźni, a co trzeci jest w wieku emerytalnym. Wiele studentek medycyny marzy o tej specjalizacji, ale boją się na nią zdawać, bo choć kobiety w wielu innych dziedzinach życia wyszarpały już sobie godne miejsce, tu wciąż idzie dość opornie. Na uczelniach słyszą, że nie sprostają fizycznie i psychicznie, że lepiej wybrać „coś łatwiejszego i spokojniejszego”. „Może pediatrię, internę?”. Te, które się nie poddają, na salach zabiegowych słyszą niewybredne żarty kolegów: „Po co tu pani przyszła? Żeby ładnie wyglądać?”, „Będzie nam pani serwować kawę?”, „Co pani tak często wychodzi do toalety? Ma pani okres?”.

W badaniu „Liczymy się!”, przeprowadzonym przez Fundację „Kobiety w chirurgii” udział wzięły 472 kobiety pracujące w specjalizacjach zabiegowych. 90 proc. respondentek uznało, że padło ofiarą jakiejś formy dyskryminacji. 57 proc. zadeklarowało, że w miejscu pracy spotkało się z mobbingiem, rozumianym m.in. jako przemoc psychiczna, groźby, umniejszanie kompetencji i utrudnianie wykonywania pracy. Kobiety doświadczały także łamania prawa do odpoczynku (45 proc.) i urlopu (30 proc.), ale faktem jest również, że chirurżki z długim stażem pracy przyznają, iż obserwują zmiany na lepsze. Mężczyźni stopniowo oswajają się z widokiem kobiety za stołem operacyjnym, są zarazem świadomi, że rąk do pracy brakuje, więc i te kobiece niedługo będą wprost na wagę złota. Chirurżki-nestorki mają nadzieję, że ich młodsze koleżanki nie będą musiały zagryzać zębów jak one i uczyć się chamskich ripost, by wytrwać w zawodzie.

Kto to słyszał

Zasługi Anny Tomaszewicz-Dobrskiej można mnożyć: w 1896 r. jako pierwsza wykonała w Polsce zwieńczoną sukcesem operację cięcia cesarskiego, uratowała życie setek kobiet ciężko przechodzących połóg, uczyła młode matki rodzić zgodnie z naturą, minimalizując przy tym ból – ale drogę do zawodu miała ciernistą.

Dom Tomaszewicz-Dobrskiej był postępowy, jednak rodzice uznali, że marzenia córki o studiach medycznych to czysta fanaberia. „Kobieta-lekarz? Kto to słyszał?”. Wtedy Anna rozpoczęła głodówkę, by wymóc na nich zgodę na kształcenie. W Polsce (jeszcze pod zaborami) nie mogła studiować, wyjechała więc do Zurychu, a był to fakt tak donośny, że informowała o nim lokalna prasa. Kobiety na studiach medycznych, nie tylko u nas, można było wtedy liczyć na palcach.

W Szwajcarii Tomaszewicz-Dobrska pracowała u boku wybitnych neurologów i psychiatrów, tęskniła jednak za domem, więc w 1878 r. wróciła do Warszawy. Szybko się przekonała, że na emigrację jest jednak skazana. Jej kandydaturę do Warszawskiego Towarzystwa Lekarskiego utrącił w tajnym głosowaniu m.in. słynny prof. Ludwik Rydygier.

Niespełna sto lat później, w PRL, Polki mogły już bez przeszkód studiować medycynę i wstępować w szeregi medycznych stowarzyszeń, ale wybór specjalizacji chirurgicznej wciąż budził ogromne kontrowersje. W środowisku medycznym krążyć miał wtedy taki oto „żart”: „Wiecie kto jest najlepszy w chirurgii naczyniowej? Kobieta! Dlaczego? Bo najlepiej szoruje gary”. Utrze się też powiedzenie: „Kobieta-chirurg jest jak świnka morska: ani świnka, ani morska”.

Dr Maria Turska-d’Amico, Narodowy Instytut Onkologii w Gliwicach // Fot. archiwum prywatne

Dr Maria Turska-d’Amico, chirurżka ogólna i onkologiczna, o miejsce na specjalizacji ubiegała się pod koniec lat 90. W Polsce wciąż trwała transformacja, a zmiany w świadomości na temat roli kobiety w społeczeństwie dokonywały się powoli. Turska-d’Amico podczas studiów pracowała w Kole Chirurgicznym, a potem dostała się na miesięczny staż do prestiżowej Kliniki Chirurgii Onkologicznej, gdzie zauważono jej zdolności manualne. Do egzaminu specjalizacyjnego przystępowała kilkukrotnie, i za każdym razem zdawała go z wysoką lokatą; mimo to jej nazwisko nie trafiło nigdy na listę przyjętych. – Byłam zawsze pierwsza pod kreską – wspomina.

W końcu znajomy lekarz pomógł jej rozpocząć specjalizację w jednym ze śląskich szpitali. Po latach została ordynatorką oddziału chirurgii w Pyskowicach, dziś zaś dr Turska-d’Amico pracuje w Narodowym Centrum Onkologii w Gliwicach. Przeprowadza skomplikowane operacje ratujące życie pacjentów z całego kraju.

Troskliwi profesorowie

Dr Małgorzata Nowosad (dziś uznana transplantolożka) z ust wykładowców słyszała podobne, „zadawane z troską” pytania, kilkanaście lat po historii dr Turskiej-d’Amico. „Chirurgia? Taka ciężka specjalizacja? Nie chce pani mieć rodziny?”. Te pytania bolały i irytowały.

O specjalizacji z kardiochirurgii marzyła też Anna, dziś lekarka po czterdziestce. Czuła „ukłucie w sercu”, gdy przejeżdżała obok cieszącego się w całym kraju sławą szpitala z oddziałami torakochirurgii (chirurgii klatki piersiowej) i kardiochirurgii. Tu chciała pracować. Wyobrażała sobie siebie za stołem operacyjnym i podczas obchodu. Od wykładowców słyszała jednak: „Pani? Takie chuchro? Do stołu pani nawet nie sięgnie”. „Widziała pani kobietę-kardiochirurga?” – pytali z ironią. W końcu uznany profesor z troską w głosie stwierdził: „Stanowczo to pani odradzam”. Mówił, że operacja kardiochirurgiczna trwa niekiedy kilkanaście godzin i żeby ją przeprowadzić, potrzebna jest siła. Operator nie może wyjść do toalety, a nogi puchną mu „jak balony”, butów się nawet nie zasznuruje. Poza tym kobieta-chirurg nie jest ani dobrą lekarką, ani dobrą matką.

Koronkowa robota

Wspomniany już prof. Ludwik Rydygier był wizjonerem i geniuszem. W drugiej połowie XIX wieku – kiedy chirurgia raczkowała – wprowadzał nowatorskie metody operacji żołądka, usuwania nowotworów, amputacji kończyn. Wykonywał zabiegi kardiologiczne, urologiczne, neurochirurgiczne, parał się nawet chirurgią plastyczną – niektóre z jego technik stosuje się do dziś. Gorzej, że także jego poglądy na temat kobiet w medycynie długo kształtowały myślenie polskich lekarzy. Prof. Rydygier na łamach „Przeglądu Lekarskiego. Organu Towarzystw Lekarskich Krakowskiego i Galicyjskiego” pisał: „Precz więc z Polski z dziwolągiem kobiety-lekarza”; „Przepraszam bardzo, przede wszystkim jeszcze raz odwołuję się do uporządkowania całej przyrody: tak już raz jest na świecie, że kobieta jest skazana na dom i zatrudnienie w nim”. Albo: „Uprawnienie kobiet z mężczyznami jest nonsensem, bo się sprzeciwia odwiecznym prawom natury”. Rydygier uważał, że kobieta nie może stanąć do operacji ze względu na swoją fizjologię: miesiączkuje i przechodzi związaną z burzą hormonów menopauzę.

Myślenie charakterystyczne Rydygierowi sprawiło, że w społeczeństwie utrwalony został wizerunek chirurga „siłacza”. Czyli mężczyzny, w dodatku „o odpowiednim wyglądzie”. Zdaniem Marii Turskiej-d’Amico pacjenci do dziś uważają, że chirurg powinien być wysoki (minimum 180 cm wzrostu) oraz postawny (szerokie barki, muskuły, masywne dłonie). Dobrze też, by miał tubalny, budzący respekt głos, i był ubrany w zielony fartuch oraz drewniaki.

Dr Turska-d’Amico mocno od tego wizerunku odstaje, nie tylko z powodu płci. Jest szczupła i niskiego wzrostu. Kiedy mówi, że jest chirurgiem, nie raz słyszy głosy niedowierzania: „Naprawdę?”. Niejednokrotnie się zdarzało, że po zbadaniu pacjenta i wytłumaczeniu, na czym polegać będzie operacja, musiała zapewniać, że podobny zabieg wykonywała już w przeszłości.

Dr Małgorzata Nowosad, marzec 2021 r. // Fot. Fundacja Kobiety w Chirurgii / materiały prasowe

Dr Nowosad wykonuje m.in. trudne przeszczepy narządów wewnętrznych. Przez trzy lata pracowała w klinice w Rotterdamie, a kilkanaście tygodni temu wróciła do Polski, by objąć posadę w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku. Wspomina, że kiedy przed planowaną operacją przychodziła, by porozmawiać z pacjentami, ci najczęściej myśleli, że jest pielęgniarką. A gdy zaczynała ich badać, byli pewni, że „co najwyżej” może być anestezjolożką. Zdarzało się, że niektórzy wręcz prosili, by w jej zastępstwie zabieg wykonał mężczyzna.

Pacjenci boją się, że kobieta nie sprosta wyzwaniom za stołem operacyjnym. Opadnie z sił, zemdleje, wpadnie w panikę. Zdaniem dr Turskiej-d’Amico i dr Nowosad kilkadziesiąt lat temu chirurgia rzeczywiście wiązała się z tężyzną fizyczną (wciąż tak jest w przypadku ortopedii i chirurgii urazowej), ale dziś wiele się zmieniło. Medykom z pomocą przychodzi technologia, choćby robotyka, stanowiąca „przedłużenie rąk lekarzy”. Na sali operacyjnej używa się też automatycznych haków (pozwalających np. przytrzymać nacięte tkanki), a całe zabiegi są mniej inwazyjne, bo często przeprowadza się je przy użyciu laparoskopii.

Turska-d’Amico mówi, że chirurgia to „koronkowa robota” i „benedyktyńska praca” – potrzeba do niej cierpliwości i skupienia. Czasem więc można też usłyszeć, że w chirurgii onkologicznej lepiej radzą sobie kobiety. Jest tak ze względu na cechującą je precyzję, która pozwala na dokładne wycięcie przerzutów czy węzłów chłonnych.

Dr Julia Stryjek, kwiecień 2024 r. // Fot. archiwum prywatne

Skrzyżowanie ze śmiercią

Studentów medycyny, którzy przekraczają próg sali operacyjnej i planują spędzić na niej zawodowe życie, nie może przerażać zamknięte, sterylne pomieszczenie wypełnione sztucznym światłem i duchotą. Muszą też pamiętać, że chirurgia jest jak narkotyk, wciąga i uzależnia. Powoduje, że we krwi rośnie poziom adrenaliny i endorfin.

Młodzi adepci medycyny obserwują zabieg stojąc niedaleko stołu. Mogą też zająć miejsce na specjalnym podeście umieszczonym za plecami operatora. Dr Julia Stryjek już wybierając studia medyczne wiedziała, że będzie chciała zostać chirurżką (obecnie jest w trakcie specjalizacji). Miała smykałkę do pracy manualnej, ciekawiło ją też bardzo ludzkie ciało.

Dr Stryjek: – Podczas zabiegu czas się dla mnie zatrzymuje. Wpatruję się w „pole operacyjne”, fragment otwartego ciała rozwarty hakami i otoczony specjalnymi serwetami. Obserwuję precyzyjny ruch operatora, podziwiam jego lub jej koncentrację i precyzję. Mija siedem godzin, a mnie się wydaje, że upłynęła zaledwie chwila.

Anna (ta, która jako młoda dziewczyna wybrała szpital, w którym będzie pracować) po wejściu na blok już wiedziała, że na świecie nie ma drugiego podobnego miejsca. Tu życie krzyżuje się ze śmiercią. Często – w wyniku kilkunastogodzinnej operacji – lekarzom udaje się pacjenta uratować, ale bywa też, że kona on na stole, choć rokowania miał dobre. Nie wszystko znajduje się w rękach lekarza, a operator czasem nie wie, co zobaczy po otwarciu pacjenta. Bywa, że zaawansowanych zmian nowotworowych nie wykazywały wcześniejsze badania.

Dr Małgorzacie Nowosad, mimo kilkunastoletniej praktyki, „blok” nie spowszedniał. Zaznacza, że nie chce zabrzmieć górnolotnie, po czym mówi: „Sala operacyjna to dla mnie miejsce magiczne”. Po trosze wiąże się z tajemnicą: nie każdy z personelu medycznego może na blok wejść, nie każdy też się tam odnajdzie i zniesie restrykcyjne procedury. Dr Nowosad przed operacją stara się zapomnieć o codziennych obowiązkach i troskach, uspokaja emocje. – Wszystko, co dotyczy dnia powszedniego, zostawiam w szatni – mówi. – Nie myślę o bliskich, o domu. Liczy się tylko to, co dzieje się tu i teraz. Moja głowa nie może być zajęta niczym innym.

Dr Turska-d’Amico wie, że pacjenci oczekujący operacji boją się bólu, odruchów fizjologicznych (np. wymiotów), krępują się nagości swojego ciała. Między operatorem a pacjentem powinno się więc zbudować zaufanie. – Pacjent powierza w nasze ręce swoje życie. Jest nieprzytomny, a my nacinamy jego skórę, powłoki mięśni, wycinamy fragmenty organów. Tu nie ma mowy o rutynie. Każdy zabieg trzeba wykonać z najwyższą starannością – tłumaczy.

Swoje miejsce za stołem

Nie bez powodu słyszą podczas studiów: „macierzyństwo albo praca przy stole operacyjnym”. Dla chirurżki połączenie życia zawodowego i prywatnego jest jednym z najtrudniejszych wyzwań. Bywa, że do egzaminu kończącego specjalizację uczą się równocześnie gotując, przewijając i kąpiąc dzieci. Zarywają noc za nocą. Chcąc się doszkolić, biorąc udział w jednodniowej konferencji, muszą prosić o pomoc męża, matkę, przyjaciółkę.

Dr Nowosad na piątym roku studiów urodziła córeczkę. Przyznaje, że nie ukończyłaby nauki (do której wróciła jeszcze w połogu), a później nie podjęła pracy, gdyby w opiece nad dzieckiem nie pomagała jej stale rodzina i przyjaciele. – Niekiedy operacja się przeciągała albo czekało mnie przeprowadzenie niezaplanowanego zabiegu, i nie mogłam wrócić do domu na noc. Dzwoniłam wtedy do rodziny, przyjaciółek, prosiłam, by odebrały Tosię z przedszkola. Czasem w środku nocy jechałam z nią do szpitala, bo pacjent, którym się opiekowałam, nieoczekiwanie trafił na stół. Prosiłam wtedy koleżanki-instrumentariuszki, by zaopiekowały się moją córeczką.

Anna w wieku 27 lat została mamą. Wzięła sobie do serca rozmowę z wykładowcą, który odradził jej wybór specjalizacji kardiochirurgicznej. Została radiolożką. Przez wiele lat miała poczucie straty. „A może powinnam była walczyć? Rozpychać się łokciami?” – myślała. Dopiero po czterdziestce stwierdziła, że być może chirurgia byłaby dla niej zbyt ciężka. Może naprawdę by nie sprostała? Po trzydziestce urodziła dzieci. Kiedy były małe, mogła im zapewnić poczucie bezpieczeństwa. Mówi, że ich rytm dnia był harmonijny, gdyż z pracy wychodziła o stałej porze. W chirurgii byłoby o to bardzo ciężko.

Polski system ochrony zdrowia to fascynujący labirynt sprzecznych, a czasem zbieżnych interesów różnych „graczy” – resortu zdrowia, NFZ, samorządów zawodowych, pacjentów, przemysłu... 

W badaniu Fundacji „Kobiety w chirurgii” 63 proc. respondentek wskazało, że opieka nad dzieckiem mogłaby negatywnie wpłynąć na ich karierę, z kolei 64 proc. zadeklarowało, iż środowisko oraz warunki pracy powodują odkładanie decyzji o macierzyństwie, 47 proc. uważa, że pracodawcy zniechęcają kobiety do macierzyństwa.

Praca chirurżki obciąża emocjonalnie. Trzeba niekiedy powiedzieć dwudziestolatkowi, że nowotwór w ciągu kilku miesięcy zabierze mu życie. Jednocześnie trzeba chronić własne emocje, więc lekarki przyznają, iż nie mogą każdego przypadku przeżywać i „zabierać ze sobą ciężkich myśli do domu”. Ale zdarza im się poprosić o rozmowę oddziałową psycholożkę i zapłakać.

Każda z nich potrzebuje odskoczni, życia poza szpitalem. Dr Nowosad pływa, dr Turska-d’Amico latem pielęgnuje ogród, a zimą zajmuje się modelarstwem (wykonuje m.in. szopki neapolitańskie), dr Stryjek się wspina. Z kolei lekarki zrzeszone w Fundacji „Kobiety w chirurgii” biegają, odnawiają stare meble. Każda ma chwile zwątpienia, czasem czuje zawodowe wypalenie. Ale kiedy po latach odnajdują je pacjenci i mówią: „Pamięta mnie pani? Żyję i czuję się dobrze”, myślą: „Warto było walczyć o swoje miejsce za stołem operacyjnym”. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Chirurżki