Barbara Klicka, pisarka: najmocniej przylegamy do siebie tymi miejscami, w których mamy leje po bombach

Mam wielkie szczęście, że współtworzę wspólnotę, rodzaj specyficznej rodziny z wyboru, której sednem w jakimś sensie są braki, katastrofy. Dotknęły one każdą z osób, która do niej należy. Uwielbiam w ludziach ich wielkie głowy, kulawe nogi – mniej dzięki nim się wstydzę.

13.02.2024

Czyta się kilka minut

Barbara Klicka. 8 listopada 2023 r.  Michał Szperling / archiwum prywatne
Barbara Klicka. 8 listopada 2023 r. Michał Szperling / archiwum prywatne

Urszula Honek: Mira, bohaterka Twojej „Renety” – najnowszej powieści – mówi, że być może jedyne, na czym się zna, to początki. Też tak masz?

Barbara Klicka: Przez całe życie ciągle coś zaczynam. Często nie udaje mi się tych przedsięwzięć skończyć albo kończę je zbyt nagle i nie mam czasu, żeby pożegnać się z tą wersją mnie samej, która nagle odchodzi. Kiedyś sądziłam, że na tym polega tak zwane „ciekawe życie”, dziś bliżej mi do myśli, że to głównie męczące. No bo ile razy można trenować start i lądowanie, nie przechodząc do kursu właściwego pilotażu?

Czym się zajmowałaś?

Wchodziłam na rynek pracy na przełomie wieków. Niemal od zawsze chciałam zajmować się kulturą i byłam etosiarą. Podobnie jak wszyscy, którzy byli dla mnie wtedy ważni. O tamtym czasie mówi się teraz, że to czas wypracowywania nowych fortun, szczęk na bazarach. To oczywiście prawda, ale tylko częściowa. Pamiętam raczej muzyków, którzy nie zapisywali się do organizacji zbiorowego zarządzania, bo uważali, że od nich też powinni być niezależni, korespondencyjne kluby wymiany zasobów płytowych obywające się bez gotówki, czy aktorów alternatywnych grup teatralnych, którym mimo wieloletniej kariery ani razu nie przyszło do głowy, że mogliby wziąć pieniądze za to, co robią, i bez szemrania pracowali na drugim etacie. Wśród moich znajomych panowało w tamtym czasie głębokie przekonanie, że prawdziwą porażką byłoby zarabianie w pracy, do której nie bylibyśmy wewnętrznie przekonani.

Byli na to dość bogaci?

Nie, wcale nie wszyscy, którzy tak myśleli, pochodzili z bogatych domów. I tak, sądzę, że wiele i wielu z nas trochę lub bardzo żałuje tamtego wzmożenia. Sama do dziś mam wielki problem w sytuacjach zarobkowych, gdy nie mogę się identyfikować z wykonywanym zajęciem lub – przynajmniej – stworzyć sobie na szybko minimalnego poczucia sensu innego niż kasa.

Literatura faktu i eseje, poezja, powieści i opowiadania. Recenzje nowości wydawniczych i rozmowy z twórcami.

Praca w Twojej powieści bywa źródłem wielu napięć.

Pierwszy kłopot jest najbardziej chyba oczywisty i polega na sprekaryzowaniu pracy. Mira z całą pewnością jest prekariuszką, która doświadcza konsekwencji tego stanu rzeczy. O nieustającym poczuciu napięcia, ustawicznym poszukiwaniu kolejnych zleceń, o niepokoju, który nie pozwala zrezygnować z kolejnej fuchy, co skutkuje tym, że właściwie nigdy się nie ma wolnego, o tym wszystkim powiedziano już tyle, że może nie ma sensu się tu powtarzać. Ale co z długofalowymi konsekwencjami pozostawania w takim stanie? Co ze zmęczeniem, które kumuluje się z roku na rok, nie znika, ale się sumuje? Co z całą masą wiedzy czy pseudowiedzy, która przydatna nam jest tylko do jednego projektu, ale którą nasz mózg przyswaja i przechowuje? Gdzie to się mieści?

No właśnie, gdzie?

Ten nieustający nerwowy, pulsujący ruch sprawia, że nic nie znajduje swojego rozwinięcia, wszystkie zadania składają się tylko z początków i końców – wskakujesz w temat tylko po to, żeby go natychmiast opuścić. Ale to, co w „Renecie” dotyczy pracy, jest nie tylko o tym zmęczeniu. Znasz takie powiedzenie, że jesteś tym, co ostatnio zrobiłaś? Jeśli uznać na chwilę, że to prawda, to kim właściwie są osoby, które co miesiąc muszą robić coś innego? I ile można mieć tych tożsamości, nim rozsadzą od środka?

Twoja bohaterka wykonuje różne prace: dziwne, śmieszne, czasami nieprzyjemne. Raz zatrudnia się przy tworzeniu portalu erotycznego, a innym razem w miejscu, gdzie segreguje używane ubrania. Jak było u Ciebie?

Niestety: praca była i jest ważną jakością w moim życiu (śmiech). Pracowałam w wielu miejscach i okolicznościach. „Reneta” nie jest jednak książką bezpośrednio czerpiącą z mojej biografii; już bardziej z mojego poczucia zmęczenia czy rozczarowania. Tylko jedna historia jest prawdziwa. Był chyba 2007 rok. Moja przyjaciółka, która do dziś pracuje w pewnym fajnym wydawnictwie, napisała, że na jej służbową skrzynkę mailową przyszła pewna oferta skierowana do osób piszących. Chyba wstydziła się ją wysłać komuś, kto zajmował się w tamtym czasie literaturą nieco poważniej niż ja, więc rzecz trafiła do mnie. Pewna firma chciała stworzyć portal społecznościowy, na łamach którego rozmawiałoby się o seksie.

I co miałabyś tam robić?

Moim zadaniem miało być zaproponowanie możliwie mało wulgarnego języka do pokątnego świntuszenia w internecie i dyskretne reklamowanie prezerwatyw konkretnej marki. Dodatkowa trudność dotyczyła zamówionego już przez firmę dizajnu strony, który cały nawiązywał do, jak to ujęto w mailu, metafory kosmicznej. Krótko mówiąc, cały był w gwiazdkach, rakietach i czarnych dziurach.

Jak to wspominasz?

Mój ówczesny mąż wpadł na pomysł, że obejrzymy wszystkie możliwe odcinki „Star Treka” i „Gwiezdnych wojen”, żebym się zainspirowała. Do dziś pamiętam godziny spędzone na oglądaniu. Bez dwóch zdań, „Star Trek” byłby na pewno mnie ominął, gdyby nie to zlecenie. Chyba zresztą bez szkody dla mnie. Ostatecznie z tej pracy nic nie wyszło, ale pomyśl tylko – gdzieś w głowie mam szufladkę pełną odcinków „Star Treka”, szufladkę, do której nie zmieszczę już nic innego.

Twoja książka, przynajmniej dla mnie, jest najbardziej opowieścią o życiu po katastrofie.

Dla mnie też. Pierwszym impulsem do napisania „Renety” była katastrofa, potężny wybuch w moim prywatnym życiu. W jej konsekwencji musiałam wyobrazić sobie różne scenariusze rozwoju sytuacji, moją nową trajektorię zmienioną przez ten wybuch. Wyobraziłam sobie, że cofam się, odwołuję wszystkie moje dorosłe decyzje, kapituluję i wracam do punktu, z którego przed laty wystartowałam. A potem pomyślałam, że powrót do tego miejsca ze wszystkim, co już się wydarzyło, siłą rzeczy musiałby mieć w sobie coś przerażającego i groteskowego jednocześnie. Taki upiorny nowy początek, który jest raczej stary i raczej jest końcem.

Początki i końce. A co jest pomiędzy?

To się zapomina, prawda? Moja pamięć pracuje w dziwny sposób; mnóstwo mam w głowie białych plam, trudno mi czasem umieścić wydarzenia na osi czasu. Najintensywniej pamiętam dotyki, faktury, zapachy, wrażenia, które towarzyszyły wydarzeniom, a nie je same. Wiele okoliczności mi umyka, noszę je we łbie zamazane, albo zamiast sekwencji wydarzeń pamiętam nieruchomy obraz rozbudowany o myśli, które mi towarzyszyły w danej sytuacji.

Jest coś, o czym nigdy nie zapomnisz?

Z całą pewnością. Na przykład o nozdrzach zebry, które też zresztą pojawiają się w „Renecie”. We wczesnej nastoletniości wybrałam się kilkukrotnie do zoo w Płocku – za każdym razem sama, za każdym razem w godzinach, w których nie było tam wielu osób. Wydawało mi się, że zakoleżankowałam się z zebrą, choć ona pewnie miałaby na ten temat inne zdanie.

Skupmy się na Twoim zdaniu.

Dbałam o to, żeby zawsze przynieść jej coś jednocześnie pysznego i zdrowego. Wiadomo, takie połączenie to nie lada wyzwanie. Pamiętam jakąś moją przedwiosenną wizytę – na wybiegu było jeszcze całkiem łyso, a ja znalazłam kępę trawy, która wyglądała niesłychanie soczyście, i ją zebrze przyniosłam. Teraz, gdy o tym mówię, muszę przyznać, że nie mogłam być pewna, czy to była za każdym razem ta sama zebra, ale wtedy widocznie lubiłam tak myśleć. Tak czy siak, zwierzę podchodziło do prętów, wyjadało mi trawę z ręki i pozwalało się głaskać. Do dziś uważam, że nozdrza zebry były najmiększą, najbardziej aksamitną i żywą rzeczą, której dotykałam.

Twoja bohaterka po katastrofie wraca do rodzinnego domu. To też ma z Ciebie?

Nie. Widziałam piękne i udane powroty znajomych i przyjaciół. Widziałam ludzi, którzy wracają po latach w rodzinne strony, może nawet do rodzinnych domów, i spotykają się jeszcze raz, albo pierwszy raz, ze sobą, z bliskimi. W moim życiu taki powrót nie mógłby się udać.

Dlaczego?

Za dużo postawiłam w życiu na karty, którymi tam raczej słabo się gra.

W „Renecie” chyba Anka jest najbliżej ciemności?

Z jednej strony, istotnie, można powiedzieć, że Anka jest najbardziej nieruchoma jak to tylko możliwe pozostając żywą istotą, prawie zanika. Całymi dniami leży w łóżku i Mira nigdy nie widzi, żeby opuszczała ich wspólny dom. Wydaje się, że w jej wypadku ekscesem jest podejście do okna. Lubię jednak patrzeć na nią także z innej strony. Czy ta odmowa uczestnictwa nie jest rodzajem ciemnej, owszem, ale jednak wolności? Może w jakimś sensie wszyscy jesteśmy przyszpileni do kluczowych miejsc czy sytuacji, które wydarzyły nam się w życiu. Orbitujemy tylko wokół nich, w poczuciu, że realizujemy jakąś naszą wolność.

W Twojej prozie, również w debiutanckim „Zdroju”, postaci mają deficyty fizyczne: ktoś kuleje, ma ogromną głowę albo powoli ubywa mu ciała. Dużo tych braków.

Ale też zobacz – to, że jeden z bohaterów „Renety” kuleje, sprawia, że jego jedynego można wyłowić z morza ludzi i rzeczy. Znaczna część książki dzieje się na hali pełnej używanej odzieży, powiedzmy, że w sortowni nieświeżych tekstyliów. Wszyscy pracownicy są w uniformach i maskach, regulaminowych strojach roboczych. Tylko Piotra można zawołać po imieniu dzięki temu, w jaki sposób się porusza. Jego szczególna rola i moc zdają się zatem czerpać z braku; to on okazuje się demiurgiem tego świata, tej pulsującej jakby własnym życiem przestrzeni, o której pisałam, myśląc na przykład o „Solaris” Lema.

Szukasz ludzi – choć zabrzmi to jak paradoks – wypełnionych brakiem?

Emancypacyjna i więziotwórcza rola „braku” wydaje mi się nie do przecenienia. Pewnie nie każdego rodzaju skaz to dotyczy – są takie niedoposażenia, z którymi nie chciałabym nigdy więcej wchodzić w bliskie relacje. Wydaje mi się, że to przy pomocy tego, czego nam brakuje, najefektywniej się do siebie zbliżamy. Sama powiedz, czy nie przylegamy do siebie najściślej tymi miejscami, w których mamy leje po bombach? Bo mi się zdaje, że im jestem starsza, tym bardziej właśnie to mnie łączy z innymi.

Lubisz ludzi?

Raczej, a czasem – nie uwierzysz – wręcz ich potrzebuję. Uczono mnie, że więzy krwi są wartością, ale tego, że przyjaźń może być co najmniej równie ważna, dowiedziałam się sama. Od niedawna, jak ostatnia konserwatystka, mogłabym się podpisać pod twierdzeniem, że rodzina jest w życiu niesłychanie istotna, z tym tylko zastrzeżeniem, że to ja (do pewnego stopnia) decyduję, kto do tej rodziny należy. Mam wielkie szczęście, że współtworzę wspólnotę, rodzaj specyficznej rodziny z wyboru, której sednem w jakimś sensie są braki, katastrofy. Dotknęły one każdą z osób, która do niej należy. Uwielbiam w ludziach ich wielkie głowy, kulawe nogi – mniej dzięki nim się wstydzę.

I dzięki takim relacjom można powiedzieć: „Po wszystkim wróciłam”?

Tak. Bo może stać się wszystko i nadal nie jest po wszystkim.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Autorka tomów poezji „Sporysz”, „Pod wezwaniem” i „Zimowanie” oraz zbioru opowiadań „Białe noce”. Laureatka m.in. Nagrody im. Adama Włodka oraz Nagrody im. Stanisława Barańczaka w ramach Poznańskiej Nagrody Literackiej. Nominowana do Nagrody Literackiej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Co jest pomiędzy