Algorytmy demokracji 2023. Kto zdecyduje za niezdecydowanych

Wybory stają się dziś kolejnym poletkiem zmagań technologicznych gigantów.

15.09.2023

Czyta się kilka minut

ryc. Adobe Stock

Na froncie debaty publicznej trwa wyścig zbrojeń. Wybory, które czekają nas w Polsce, odbywają się już w świecie manipulacji i propagandy wspieranej przez potężne technologie. Czy jako państwo i obywatele jesteśmy gotowi stawić im czoło? Czy zdołamy ocalić reguły, od których zależy nasza wolność?

Zapraszamy do lektury pierwszego odcinka cyklu WybierAI: algorytmy demokracji, w którym przyglądamy się nowym zagrożeniom dla wolnych wyborów w Polsce i demokratycznym świecie: www.TygodnikPowszechny.pl/wybierAI


A może odpuścić sobie głosowanie? Może po prostu zdać się na komputery, które i tak doskonale znają nasze preferencje? Taką wizję już w połowie ubiegłego wieku opisał Isaac Asimov w opowiadaniu „Franchise”. Tam superkomputer MULTIVAC co cztery lata wybiera jednego obywatela, którego poglądy mają oddawać ogólne przekonania całego elektoratu. Komputer zadaje mu serię pytań po czym, na podstawie odpowiedzi tego człowieka oraz miliardów innych danych, decyduje, kto zostanie prezydentem. 

Choć daleko nam do realizacji tego scenariusza, to nie znaczy, że algorytmy nie wpływają na nasze decyzje. A zatem także na to, kto nami rządzi. O ile jednak u Asimova mamy do czynienia ze świadomą decyzją obywateli, którzy powierzyli los maszynie, o tyle my, powierzając swój los algorytmom, robimy to w zasadzie bez zastanowienia.

Politycy w social mediach: jak dotrzeć do niezdecydowanych

Czy kampania w internecie będzie mieć wpływ na podział głosów w polskim parlamencie po 15 października? – to pytanie trąci myszką. Już od blisko dekady, gdy nasi politycy do walki o głosy zaczęli wykorzystywać media społecznościowe, to właśnie tam w coraz większym stopniu waży się zwycięstwo. Ponieważ nasze społeczeństwo już jest spolaryzowane i nic nie wskazuje, by miało się to zmienić, kampanie internetowe będą miały coraz większe znaczenie – bo tylko one dają możliwość masowego dotarcia do konkretnych wyborców, a zatem przekonania tych, którzy nie obrali jeszcze strony. „Zdecydują niezdecydowani” – powtarzają coraz częściej specjaliści od sondaży i polityczni komentatorzy.

Choć oficjalnie kampania ruszyła niedawno, już dziś część ekspertów zwraca uwagę, że dzieje się rzecz wyjątkowa, bo na niespotykaną wcześniej skalę kandydaci starają się poprzez internetowe reklamy dotrzeć do wyborców na poziomie lokalnym. 

– Reklamy po raz pierwszy dostosowywane są przede wszystkim nie ze względu na wiek użytkownika czy jego płeć, a położenie geograficzne. W zasadzie każdy powiat wyborczy ma swoje dedykowane reklamy, a to znaczy, że możemy oglądać w nich swoje „małe ojczyzny” – mówi Michał Fedorowicz, prezes Instytutu Badania Internetu i Mediów Społecznościowych.

Wydaje się jednak, że nie ma w tym nic złego. Po pierwsze, poseł czy senator z założenia ma reprezentować swój okręg wyborczy, a problemy, dajmy na to, Radomia, są nieco inne niż na przykład Sanoka. Liczą się też pieniądze – reklama, także ta w internecie, kosztuje. Google, Facebook czy Twitter pozwalają skierować reklamy polityka startującego ze Słupska do mieszkańców właśnie tamtej okolicy, więc nie ma sensu tracić pieniędzy na to, by o sukcesach czy problemach związanych ze Słupskiem słuchali mieszkańcy Małopolski.

– W Polsce do zdobycia mandatu wystarcza często kilkanaście, czasem nawet kilka tysięcy głosów, zatem zdobycie kilku tysięcy dodatkowych wyborców to cenny zasób – wyjaśnia dr hab. Dominik Batorski, socjolog z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego na Uniwersytecie Warszawskim. – Trochę inną logiką kierują się tu partie, które walczą o wynik w skali całego kraju, a inną kandydaci, którzy walczą przede wszystkim o to, by mieć wynik lepszy niż koledzy z listy. Stąd też w poprzednich wyborach przekazy były skierowane przede wszystkim do osób zainteresowanych daną partią, a trzeba je było przekonać tylko do konkretnego kandydata. Podczas tegorocznych wyborów to stało się trudniejsze m.in. dlatego, że Facebook na początku tego roku usunął możliwość targetowania ze względu na zainteresowania polityczne. Politycy szukają więc nowych sposobów na dotarcie do grup docelowych.

W publicznej debacie nie przebija się pytanie, które słychać dziś tylko w niektórych sztabach: do jakiego stopnia to nie kandydaci, ale algorytmy wpłyną na dotarcie do niezdecydowanych, a zatem również na ostateczny wynik głosowania? O ile dla spin doktorów odpowiedź wiąże się z tym, czy ich zleceniodawcy zwyciężą, o tyle dla całej reszty z nas stawką jest to, czy w parlamencie rzeczywiście zasiądą przedstawiciele obywateli, świadomie przez nich wybrani.

Łowienie na zanętę: politycy sprawdzają, co zażre

Demokracja od czasów Oświecenia oparta jest na autonomii jednostki – na tym, że w pełni niezależnie podejmuje ona decyzje. 

– Jedynie taki obywatel jest w stanie brać udział w demokratycznych procesach – mówi „Tygodnikowi” filozof i logik, prof. Vincent Hendricks, dyrektor Ośrodka Badania Baniek Informacyjnych Uniwersytetu Kopenhaskiego. Jego zdaniem media społecznościowe sprawiły, że ich użytkownicy, a jednocześnie wyborcy – ulegając wpływowi algorytmów, które przekonują ich do najróżniejszych produktów (podczas kampanii politycznych – do kandydatów), ową autonomię w coraz większym stopniu tracą. 

– Gdy zaczyna się wyłącznie dążenie do maksymalizacji efektywności, nie jest to już prawdziwa demokracja – twierdzi prof. Hendricks.

Przedsmakiem tegorocznej kampanii może być zamieszczony na Tik Toku filmik Piotra Borysa z Platformy Obywatelskiej (ponieważ media społecznościowe już jakiś czas temu postawiły na krótkie formy wideo, politycy wszelkich frakcji zaczęli tworzyć je niemal hurtowo). Borys mówi na nagraniu o zanętach wędkarskich, których używania chcą zakazać Wody Polskie, „rządzone przez polityków PiS”. Żadnych wyjątkowych grafik, muzyczki w tle ani kolorowych wygibasów. Mężczyzna w białej koszuli z mało estetycznym woreczkiem foliowym mówi do kamerki. Takie nagrania mają zwykle średnio po kilkaset odsłon, jak sięgną kilku tysięcy, to jest sukces. Ale nie w tym przypadku. Okazuje się, że nagranie o zanętach to jest hit. Obejrzane na TikToku 1,8 mln razy. Dlaczego?

– Otóż tego tak naprawdę do końca nie wie nikt. Na pewno dobrze sprzedają się nagrania mówiące o problemach, ale nie z perspektywy partii, lecz przeciętnego obywatela. I tu Borys się wstrzelił, a dalej to już zadziałała sztuczna inteligencja wykorzystywana przez TikToka. I znów: w danym momencie mogły być tam promowane filmiki o spędzaniu wolnego czasu, wędkarstwie albo zanieczyszczeniach środowiska – wyjaśnia Fedorowicz.

To, jakie tematy w danym momencie będzie promować algorytm mediów społecznościowych, jest Świętym Graalem spin doktorów. Czy politycy zaczną szukać tematów, które w danej chwili „zażrą” i będą mocniej promowane? I czy będą naciągać swoje przekonania, by bardziej się przypodobać algorytmowi? Już dziś często dostosowują się do tego, co wskazują im sondaże, więc czemu nie do algorytmów? To nie jest żadna utopijna wizja przyszłości. Tak zrobił Donald Trump w 2016 r. i wygrał. Jego sztab bezustannie analizował wielkie bazy danych płynących z mediów społecznościowych. Nie tylko mógł na tej podstawie stwierdzać, jakie panują w danej chwili nastroje, ale do wyborców z poszczególnych grup docierały komunikaty oparte na przewidywaniach ich podatności na dany argument. Często użytkownicy otrzymywali informacje stronnicze, niekompletne, a czasami sprzeczne z innymi wiadomościami od tego samego kandydata. Co więcej, inni użytkownicy nie mogli się do tego odnieść, bo do nich często docierały zupełnie inne komunikaty. 

Prof. Hendriks: – To jak stawianie losu demokracji na szali rzutu kością. Ja wysiadam.

Filozofka Chantelle Gray z North-West University politykę wspomaganą w ten sposób algorytmami nazywa algopopulizmem. Wyjątkowość tego systemu polega na tym, że treści polityczne w naszych osobistych kanałach reprezentują świat i politykę tylko dla nas. Z czasem zaczynają tworzyć nową, niekiedy wręcz alternatywną rzeczywistość. To – pisze Gray w opublikowanym niedawno artykule naukowym – zmienia sposób, w jaki spotykamy się z polityką i ją rozumiemy, a nawet sposób, w jaki rozumiemy samą rzeczywistość.

I to wszystko to zaledwie wierzchołek problemu. 

Program polityka, czyli oprogramowanie do wygrywania wyborów

Wyobraźmy sobie następującą sytuację: użytkownik, powiedzmy, mężczyzna około 25. roku życia, zainteresowany nowymi technologiami, angażujący się w walkę ze zmianami klimatycznymi, ale dotąd niebiorący udziału w wyborach, na jednej z grup w mediach społecznościowych poznaje kobietę, która pisze ciekawe posty dotyczące pojawiających się na rynku gadżetów. Nie jest to żadna bliższa znajomość – czasem sobie odpowiadają pod komentarzami i tyle. Po pewnym czasie, za sprawą jednego z postów użytkowniczki, mężczyzna wyciąga wniosek, że mieszkają w tej samej okolicy. A bliżej wyborów, gdy użytkowniczka zamieszcza post o odsysaniu dwutlenku węgla z atmosfery, pod jej postem zaczyna się dyskusja o poglądach kandydatów z ich okręgu w sprawie ochrony klimatu. Większość komentujących zdecydowanie skłania się ku jednemu politykowi. Mało tego, wszyscy niemal zgodnie twierdzą, że tym razem wybory „zadecydują o przyszłości kraju” i dlatego trzeba iść głosować. I to na konkretnego kandydata. 

Mężczyzna idzie głosować. I nigdy się nie dowie, że rozmawiał z zaprojektowanymi specjalnie dla niego wytworami Cloggera.

Clogger to eksperyment myślowy zaproponowany przez profesorów Uniwersytetu Harvarda Archona Funga i Lawrence’a Lessiga. Bazując na powszechnie już używanych narzędziach sztucznej inteligencji, zastanawiają się, jak je łączyć, by stworzyć jak najskuteczniejsze oprogramowanie do wygrywania wyborów. Media społecznościowe już dziś wykorzystują sztuczną inteligencję do tego, by użytkownicy spędzali na nich jak najwięcej czasu, zatem zmieniają ich zachowanie. Clogger różniłby się od nich wyłącznie tym, że miałby zmienić zachowanie ludzi w jednej sprawie: głosowania w wyborach. 

Do dyspozycji mógłby mieć cały wachlarz narzędzi sztucznej inteligencji generujących tekst, obraz, filmiki, które mogłyby być rozsyłane przez inteligentne chatboty w mediach społecznościowych, w mailach czy nawet esemesach. Tak jak dziś reklamodawcy wykorzystują strumienie danych do celowania swoich reklam, tak on mógłby wysyłać precyzyjnie skrojone komunikaty konkretnym użytkownikom. Dla każdego wyborcy jego własna kampania. 

Prof. Fung i prof. Lessig twierdzą, że dysponujący potężną mocą obliczeniową i uczący się na podstawie zdobytych w sieci doświadczeń Clogger mógłby opracowywać strategie, na jakie nie wpadłby żaden człowiek. Jedną z możliwości jest np. „wysyłanie potencjalnym wyborcom przeciwnika informacji o ich apolitycznych pasjach związanych ze sportem lub rozrywką, aby zatuszować otrzymywane komunikaty polityczne. Inną możliwością jest wysyłanie odpychających wiadomości – na przykład reklam dotyczących nietrzymania moczu – w czasie zbieżnym z wiadomościami o przeciwniku. Jeszcze innym jest manipulowanie grupami znajomych wyborców w mediach społecznościowych, aby dać poczucie, że ich kręgi społeczne popierają danego kandydata”.

Jeśli nadrzędnym celem Cloggera miałaby być maksymalizacja wyborczych szans kandydata, to prawda czy uczciwość nie miałyby najmniejszego znaczenia. A zwycięzcą zostałby polityk lub partia dysponująca skuteczniejszym programem.

Gdy prawda upada: kampania jako rywalizacja między operatorami internetu 

Clogger to na razie tylko wymysł. Ale w zasadzie niemal wszystkie jego elementy składowe już istnieją. Tworzenie indywidualnych profili psychologicznych setek milionów ludzi to coś, na czym Meta czy Google zarabiają miliardy, sprzedając swoje reklamy. Automatyczne generowanie tekstów, obrazów i nagrań, które miałyby manipulacjom służyć, już teraz nie wykracza poza możliwości tzw. generatywnej sztucznej inteligencji. Nawet narzędzia pozwalające wyborcom „rozmawiać” na żywo z politykiem nie są odległą przyszłością. Przed kilkunastoma dniami amerykańska prawicowa telewizja Real America’s Voice została oskarżona o to, że przeprowadzony przez jej dziennikarzy wywiad z Donaldem Trumpem w rzeczywistości był rozmową ze sztucznie wygenerowaną personą.

Obie strony zaprzeczyły, ale technologia, która umożliwiałaby prowadzenie podobnych wywiadów, wydaje się nieodległa. A jeśli okaże się tak skuteczna, jak sądzą prof. Fung i prof. Lessig, to kiedy jeden z graczy sceny politycznej odda kluczyki kampanii sztucznej inteligencji, pozostali zapewne uznają, że nie mają wyboru – i zrobią to samo. Procesy demokratyczne staną się jeszcze jednym poletkiem zmagań technologicznych gigantów, gdzie efektywność i dochodowość zawsze pokona tak efemeryczne wartości, jak demokracja, prawda czy powszechne dobro. 

Decyzja, czy tak się stanie, zależy od obu stron – od polityków i ich wyborców. 

Od polityków dlatego, że muszą się liczyć z tym, iż jeśli zwyciężą, to – jak pisał Henry Kissinger w książce „Porządek światowy” – trudne decyzje zawsze będą podejmować w samotności: „To prawda, trudno jest być prorokiem we własnym kraju, a prorocy nie znajdują wśród swoich uznania także dlatego, że nie odwołują się do obiegowych prawd, ale właśnie to między innymi czyni ich prorokami. W naszej epoce może już w ogóle nie być dla nich miejsca. Dążenie do przejrzystości i pozostawania w ciągłym kontakcie we wszystkich dziedzinach życia, przy jednoczesnym niszczeniu prywatności, hamuje rozwój jednostek obdarzonych siłą do podejmowania samotnych decyzji”. 

Ale decyzja w sprawie tego, czy „oddać kluczyki” sztucznej inteligencji, zależy też od wyborców. I od tego, czy pozwolimy, by kampanie przekształciły się w rywalizację pomiędzy doświadczonymi operatorami internetu. Kissinger: „To, co kiedyś było forum rzeczowej debaty o programie rządzenia, dziś sprowadza kandydatów do roli rzeczników kampanii marketingowych prowadzonych metodami, których inwazyjność jeszcze pokolenie temu zostałaby uznana za materiał do powieści fantastycznonaukowej. Głównym zadaniem kandydatów stało się zbieranie funduszy, a nie prezentowanie stanowiska w konkretnych kwestiach. Czy działanie marketingowe jest obliczone na przedstawienie poglądów kandydata, czy też poglądy wyrażane przez kandydata są odzwierciedleniem „bazy danych” zgromadzonej na temat prawdopodobnych preferencji i uprzedzeń wyborców? Czy demokracja może uniknąć ewolucji w kierunku demagogii opartej na emocjonalnym odwoływaniu się do mas?”.

– Gdy prawda upada, gdy ludzie nie mogą mieć pewności, co nią jest, a co nie, demokracja traci swoje przewodnie światło, swoją legitymację – mówi prof. Hendricks. – A kiedy traci legitymację, szerzej uchylają się drzwi do rządów autokratycznych.


W następnych odcinkach:

  • Hakerzy kontra wybory, czyli jak wygrać bez wychodzenia z domu 
  • Najlepszy spin doctor to sztuczny spin doctor, czyli jak narzędzia AI przekonają nas do głosowania na kogoś, kogo nigdy byśmy nie wybrali 
  • Kto w polskiej polityce umie w internety, a kto tylko się pogrąża

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce międzynarodowej, ekologicznej oraz społecznego wpływu nowych technologii. Współautorka (z Wojciechem Brzezińskim) książki „Strefy cyberwojny”. Była korespondentką m.in. w Afganistanie, Pakistanie, Iraku,… więcej
Dziennikarz naukowy, reporter telewizyjny, twórca programu popularnonaukowego „Horyzont zdarzeń”. Współautor (z Agatą Kaźmierską) książki „Strefy cyberwojny”. Stypendysta Fundacji Knighta na MIT, laureat Prix CIRCOM i Halabardy rektora AON. Zdobywca… więcej